Rzeźbiarka sądowa Eve Duncan posiada rzadki – i czasem nieprzyjemny – dar. Jej genialna zdolność rekonstrukcji twarzy dawno zmarłych osób jedynie na podstawie kształtu czaszki przynosi ukojenie rodzicom zaginionych dzieci. Dla Eve, której córka została porwana i zamordowana, a jej ciała nigdy nie odnaleziono, jest to sposób na pogodzenie się z własnym koszmarnym losem. Pewnego dnia milioner John Logan proponuje Eve, aby zrekonstruowała twarz dorosłej ofiary morderstwa. Eve zgadza siętylko dlatego, że Logan ofiaruje ogromną sumę pieniędzy na cel dobroczynny. Wkrótce okaże się, że była to najbardziej niebezpieczna decyzja jej życia.

Iris Johansen

W Obliczu Oszustwa

The Face of Deception

Przełożyła Alicja Skarbińska-Zielińska

Podziękowania

Moje najgłębsze i najszczersze podziękowania należą się N. Eileen Barrow, asystentce i rzeźbiarce sądowej z FACES Laboratory na Uniwersytecie Stanowym w Luizjanie. Czas, pomoc i rady, którymi mnie obdarzała, były bezcenne przy pisaniu tej książki.

Dziękuję także serdecznie Markowi Stolorowi, dyrektorowi Cellmark Diagnostics Inc., za cierpliwość i pomoc w wyjaśnianiu mi technicznych aspektów ustalania DNA i szczegółów dotyczących fluorescencji chemicznej.

Prolog

Urząd Klasyfikacji Diagnostycznej

Jackson, Georgia

27 stycznia godz. 23.5S

To się stanie.

Boże, nie pozwól.

Będę zgubiona.

Wszyscy będziemy zgubieni.

– Chodź, Eve, chodźmy stąd.

Obok niej stał Joe Quinn. Jego kwadratowa chłopięca twarz, osłonięta czarnym parasolem, była blada i zmęczona.

– Nic nie możesz zrobić. Dwukrotnie odraczano wykonanie wyroku. Gubernator na pewno się nie zgodzi. Już ostatnim razem ludzie byli oburzeni.

– Musi.

Obolałe serce tłukło jej się w piersi. W tej chwili wszystko ją bolało.

– Chcę porozmawiać z dyrektorem.

– Nie wpuszczą cię.

– Rozmawiałam z nim. Dzwonił do gubernatora. Muszę go zobaczyć. On wie…

– Odprowadzę cię do samochodu. Jesteś przemarznięta i przemoczona.

Gwałtownie potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od więziennej bramy.

– Porozmawiaj z nim. Pracujesz w FBI. Może ciebie posłucha.

– Za późno, Eve – powiedział, usiłując osłonić ją parasolem, ale się od niego odsunęła. – Nie powinnaś tu przyjeżdżać.

– Ty też przyjechałeś. I oni. – Wskazała na tłum dziennikarzy przy bramie. – Kto ma większe prawo ode mnie, żeby tu być? – szlochała. – Muszę ich powstrzymać. Muszę ich przekonać…

– Ty głupia dziwko!

Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła przed sobą mężczyznę w średnim wieku. Po jego wykrzywionej bólem twarzy spływały łzy. Przypomniała sobie, kto to jest. Bill Verner. Jego syn był jednym z zaginionych.

– Niech się pani nie wtrąca! – krzyknął. – Złapał ją rękami za ramiona i mocno potrząsnął. – Niech go wreszcie zabiją. Ciągle przez panią cierpimy i znów chce pani wszystko przedłużyć. Do jasnej cholery, niech w końcu zlikwidują tego skurwysyna.

– Nie mogę… Nie rozumie pan? Ich nie ma. Muszę…

– Niech pani stąd idzie albo nie ręczę za siebie!

– Proszę odejść – wtrącił się Quinn, odpychając Vernera. – Nie widzi pan, że ona cierpi bardziej niż pan?

– Akurat. Zabił mojego syna. Nie dopuszczę, żeby znów się wymigał.

– Myśli pan, że nie chcę, żeby go stracili? To potwór. Najchętniej sama bym go zabiła, ale nie mogę pozwolić…

Nie ma czasu na kłótnie – pomyślała zdesperowana. Nie ma czasu na nic. Już prawie północ. Zabiją go. I Bonnie zginie na zawsze. Odwróciła się i pobiegła do bramy.

– Eve!

Zaczęła walić pięściami w bramę.

– Wpuśćcie mnie! Musicie mnie wpuścić. Zaczekajcie!

Błyski fleszów. Podchodzą do niej strażnicy. Quinn usiłuje odciągnąć ją od bramy. Brama się otwiera. Może jest jeszcze szansa. Boże, daj jej szansę. Wychodzi dyrektor.

– Zaczekajcie! – krzyknęła histerycznie. – Musicie zaczekać!

– Niech pani wraca do domu. To koniec. Dyrektor przeszedł koło niej w stronę kamer telewizyjnych.

To niemożliwe!

Dyrektor stanął przed kamerami i przemówił spokojnym głosem:

– Nie było odroczenia. Ralph Andrew Fraser został stracony cztery minuty temu, o godzinie dwudziestej czwartej zero siedem.

– Nie!

Przeraźliwy bolesny krzyk przeciął powietrze. Eve nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy.

Quinn złapał ją w ostatniej chwili, gdy padała zemdlona na ziemię.

Rozdział pierwszy

Atlanta, Georgia 3 czerwca

Osiem lat później

Wyglądasz jak trup. Już prawie północ. Czy ty nigdy nie śpisz?

Eve podniosła głowę znad komputera. Joe Quinn opierał się o drzwi.

– Jasne, że śpię – powiedziała, zdejmując okulary i przecierając oczy. – Jedna noc nie czyni pracoholika. Czy coś w tym rodzaju. Musiałam sprawdzić pomiary, nim…

– Wiem, wiem.

Joe wszedł do laboratorium i usiadł na krześle przy biurku.

– Dianę mówiła, że odwołałaś wasze spotkanie.

Eve kiwnęła głową z poczuciem winy. Trzeci raz w tym miesiącu odwołała umówione spotkanie z żoną Joego.

– Musiałam przekazać wyniki policji w Chicago. Czekali na nie rodzice Bobby’ego Starnesa.

– Pasowały?

– Prawie. Wiedziałam, że to niemal pewnik, zanim zaczęłam nakładanie. W czaszce brakowało kilku zębów, ale porównanie z kartą dentystyczną dało prawie stuprocentową pewność.

– To dlaczego zwrócili się do ciebie?

– Rodzice nie chcieli uwierzyć. Byłam ich ostatnią nadzieją.

– Klapa.

– Tak, wiem jednak, co to znaczy mieć nadzieję. Kiedy zobaczą, że rysy twarzy Bobby’ego pasują do czaszki, ich czekanie się skończy. Zaakceptują to, że ich dziecko nie żyje, i będą je mogli opłakiwać.

Eve rzuciła okiem na obraz na ekranie komputera. Policja z Chicago dała jej czaszkę i zdjęcie siedmioletniego Bobby’ego. Eve za pomocą specjalnego programu nałożyła twarz Bobby’ego na czaszkę. Tak jak mówiła, wszystko pasowało niemal idealnie. Trudno było bez drżenia serca patrzeć na słodką i tak żywą twarz dziecka na komputerowym ekranie.

– Jedziesz do domu? – spytała zmęczonym głosem.

– Tak.

– I wpadłeś, żeby mnie ochrzanić?

– To jeden z moich najważniejszych życiowych obowiązków.

– Oszust.

Eve spojrzała na czarną skórzaną teczkę, którą trzymał w ręce Joe.

– Czy to coś dla mnie?

– Znaleźliśmy szkielet w lesie w North Gwinnett. Deszcz wypłukał ziemię, a potem dobrały się zwierzęta i niewiele zostało, ale czaszka jest nietknięta. To mała dziewczynka, Eve – dodał, otwierając teczkę.

Zawsze mówił jej od razu, kiedy chodziło o dziewczynkę. Pewno mu się wydawało, że ją w ten sposób chroni. Ostrożnie wzięła do ręki czaszkę.

– To nie jest mała dziewczynka. Miała jedenaście, może dwanaście lat. Przynajmniej przez jedną zimę leżała w ziemi – stwierdziła, wskazując na koronkowe pęknięcie górnej szczęki. – I prawdopodobnie była czarna – dodała, dotykając szerokiej jamy nosowej.

– To trochę pomoże, choć nie do końca. Będziesz musiała ją wyrzeźbić. Nie mamy pojęcia, kto to może być. Nie mamy zdjęcia do nałożenia. Czy wiesz, ile dziewcząt ucieka z domu w tym mieście? Jeśli pochodzi z ubogiej rodziny, to zapewne nikt nawet nie zgłosił, że zaginęła. Rodzice są bardziej zainteresowani zdobywaniem heroiny, niż zajmowaniem się… Przepraszam, zapomniałem. Zawsze coś palnę bez sensu.

– Ciągle to robisz.

– Przy tobie przestaję się pilnować.

– Czy to ma być komplement? – spytała Eve, przyglądając się czaszce ze zmarszczonymi brwiami. – Wiesz, że mama nie bierze od lat. Wstydzę się wielu rzeczy z mojego życia, ale nie tego, że się wychowałam pośród biedoty. Dzięki trudnemu dzieciństwu dałam sobie później radę.

– I tak byś sobie dała.

Eve nie była pewna. Bliska całkowitego załamania w pewnym momencie swego życia, nigdy już nie przyjmowała niczego za pewnik.

– Chcesz kawy? W slumsach pije się świetną kawę.

– Przecież przeprosiłem.

– Chciałam ci trochę dokuczyć – powiedziała z uśmiechem. – Zasłużyłeś na to. Kawy?

– Nie, muszę jechać do domu, do Dianę. Z tą czaszką się tak nie spieszy, skoro ponad rok leżała w ziemi. Nawet nie wiemy, kogo szukamy.

– Nie będę się spieszyć. Popracuję nad nią w nocy.

– Jasne, masz przecież dużo czasu.

Joe zerknął na stertę podręczników na stole przy komputerze.

– Twoja matka mówiła, że studiujesz teraz antropologię fizyczną.

– Na kursach korespondencyjnych. Nie mam na razie czasu, żeby chodzić na zajęcia.

– Skąd nagle antropologia? Mało masz pracy?

Myślałam, że to mi pomoże. Starałam się jak najwięcej dowiedzieć od antropologów, z którymi pracowałam, ale mam jeszcze ogromne braki.

– I tak za dużo pracujesz. Kalendarz masz wypełniony na parę miesięcy naprzód.

– To nie moja wina. Wszystko przez twojego szefa, który wspomniał o mnie w programie Sześćdziesiąt minut. Musiał tyle gadać? I tak miałam dość pracy, a teraz doszły te wszystkie sprawy z innych miast.

– Pamiętaj tylko, gdzie masz przyjaciół – powiedział Joe wychodząc. – Nie wyjeżdżaj przypadkiem na jakieś przemądrzałe studia.

– Jak śmiesz mówić o przemądrzałych studiach, skoro sam skończyłeś Harvard?

– Sto lat temu. Teraz jestem porządnym chłopakiem z Południa. Bierz ze mnie przykład i pilnuj swego miejsca.

– Nigdzie się nie wybieram – poinformowała go Eve, wstając i odkładając czaszkę na półkę nad biurkiem. – Oprócz obiadu z Dianę w następny wtorek. Jeśli mnie zaprosi. Spytasz ją w moim imieniu?

– Sama ją zapytaj. Nie zamierzam się wtrącać. Mam własne problemy. Żona gliniarza nie ma łatwego życia. Idź spać, Eve – dodał, zatrzymując się w drzwiach. – Oni nie żyją. Nikt z nich nie żyje. Nikomu nie zaszkodzi, jeśli się trochę prześpisz.

– Nie bądź głupi, sama to wiem. Zachowujesz się, jakbym była neurotyczką czy czymś w tym rodzaju. Po prostu poważnie traktuję swoją pracę.

– Jasne.

Joe rozważał coś w myślach.

– Czy kiedykolwiek kontaktował się z tobą John Logan?

– Kto?

– Logan. Z Logan Computers. To milioner, który depcze po piętach Billowi Gatesowi. Ostatnio wciąż mówiono o nim w wiadomościach. Wydaje bankiety w Hollywood, żeby zbierać pieniądze dla republikanów.

Eve wzruszyła ramionami.

– Wiesz, że nie interesuję się polityką. Zapamiętała jednak zdjęcie Logana z jakiejś gazety z zeszłego tygodnia. Miał około czterdziestki, kalifornijską opaleniznę i krótko ostrzyżone, ciemne włosy z nitkami siwizny na skroniach. Na zdjęciu uśmiechał się do jakiejś aktorki blondynki. Sharon Stone?

– Nie zwracał się do mnie o pieniądze. I tak bym mu nie dała. Głosuję na partię niezależnych. To jest Logan – powiedziała, stukając palcem w swój komputer. – Robi dobre komputery, ale to mój jedyny z nim kontakt. Dlaczego pytasz?

– Dopytywał się o ciebie.

– Co?

– Nie osobiście. Działa za pośrednictwem Kena Novaka, wysoko postawionego prawnika z Zachodniego Wybrzeża. Kiedy mi o tym powiedzieli w komendzie, trochę poszperałem i jestem prawie pewien, że stoi za tym Logan.

– Nie sądzę. Niby dlaczego?

– Zajmowałaś się już prywatnymi dochodzeniami. Człowiek na jego stanowisku na pewno pnie się w górę po trupach. Może zapomniał, gdzie któregoś z nich pogrzebał.

– Bardzo śmieszne.

Eve pomasowała sobie kark.

– Czy prawnik dostał jakieś informacje?

– Jak ci się zdaje? Potrafimy dbać o naszych ludzi. Powiedz mi, jak zdobędzie twój prywatny telefon i zacznie cię nękać. Cześć.

Joe będzie ją chronił, tak jak to robił zawsze, i nikt mu nie dorówna. Jest teraz innym człowiekiem niż ten, którego spotkała wiele lat temu. Wraz z upływem czasu stracił swój chłopięcy wygląd. Wkrótce po egzekucji Frasera zrezygnował z pracy w FBI i przeszedł do policji w Atlancie, gdzie był obecnie porucznikiem. Nigdy jej naprawdę nie wyjaśnił, dlaczego zmienił pracę. Eve pytała, ale odpowiedź Joego – że dość miał nacisków Biura – jej nie satysfakcjonowała. Z drugiej strony Joe był skrytym człowiekiem i nie chciała go wypytywać. Wiedziała tylko, że zawsze może na niego liczyć.

Nawet tej nocy przed więzieniem, gdy czuła się tak strasznie samotna. Nie chciała przypominać sobie tamtej nocy. Rozpacz i ból nadal paliły jak…

A jednak trzeba pomyśleć. Eve przekonała się, że jedynym sposobem na przetrwanie bólu jest bezpośredni atak.

Fraser nie żyje.

Bonnie zginęła.

Eve zamknęła oczy i pogrążyła się w rozpaczy. Kiedy ból trochę zelżał, otworzyła oczy i podeszła do komputera. Praca pomaga. Bonnie zginęła i może nigdy się nie odnajdzie, ale są inni…

– Znów masz kogoś?

W drzwiach stała Sandra Duncan w piżamie i ulubionym różowym szlafroku z koronką, wpatrując się w czaszkę na półce.

– Słyszałam samochód. Joe mógłby cię zostawić w spokoju.

– Nie chcę spokoju – odparła Eve, siadając za biurkiem. – Nic się nie stało, mamo. To nic pilnego. Wracaj do łóżka.

– Ty też idź spać.

Sandra Duncan podeszła do czaszki.

– Czy to mała dziewczynka? – spytała.

– Dziesięć, jedenaście lat.

– Nigdy jej nie znajdziesz – powiedziała po chwili Sandra. – Bonnie już nie ma. Zrozum to, Eve.

– Zrozumiałam. Wykonuję tylko swoją pracę.

– Gówno prawda.

– Wracaj do łóżka, mamo – powtórzyła Eve z uśmiechem.

– Może ci w czymś pomóc? Chcesz kanapkę?

– Za bardzo szanuję swój żołądek.

– Kiedy ja się naprawdę staram. Nie każdy ma smykałkę do gotowania.

– Masz inne zalety.

– Jestem niezłą reporterką sądową i potrafię wiercić dziury w brzuchu. Idziesz spać, czy mam zaczynać?

– Jeszcze piętnaście minut.

– Na tyle mogę się zgodzić. Ale będę nasłuchiwała, czy idziesz do swego pokoju. Jutro wieczorem nie wracam do domu po pracy – dodała nieśmiało. – Idę na kolację.

Eve spojrzała na nią ze zdumieniem.

– Z kim?

– Z Ronem Fitzgeraldem. Opowiadałam ci o nim. Jest prawnikiem w biurze prokuratora okręgowego. Lubię go – mówiła obronnym tonem. – Potrafi mnie rozśmieszyć.

– To dobrze. Chciałabym go poznać.

– Nie jestem taka jak ty. Już od bardzo dawna nie umawiałam się z żadnym mężczyzną. Lubię towarzystwo. Nie jestem zakonnicą. Na litość boską, nie mam jeszcze pięćdziesięciu lat. Moje życie nie może stanąć w miejscu, dlatego że…

– Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz? Czy ja mówiłam, że masz siedzieć w domu? Możesz robić, na co masz ochotę.

– Zachowuję się tak, bo mam wyrzuty sumienia. Byłoby mi łatwiej, gdybyś nie była dla siebie taka surowa. To ty żyjesz jak zakonnica.

Boże, że też matka musiała zacząć akurat tego wieczoru. Eve była zbyt zmęczona, żeby z nią dyskutować.

– Spotykałam się z paroma mężczyznami.

– Dopóki nie przeszkadzali ci w pracy. Ile trwały te spotkania? Góra dwa tygodnie.

– Proszę cię, mamo.

– Dobrze, dobrze. Chodzi mi tylko o to, żebyś znów zaczęła normalnie żyć.

– To, co jest normalne dla jednego człowieka, niekoniecznie musi być takie dla drugiego – rzuciła Eve, spoglądając na ekran komputera. – A teraz idź sobie. Muszę to dziś skończyć. Wpadnij jutro wieczorem i opowiedz mi o kolacji.

– Żebyś miała namiastkę prawdziwego życia? – spytała ironicznie Sandra. – Jeszcze nie wiem, czy wpadnę.

– Nie mam wątpliwości.

– Jasne, masz rację – powiedziała z westchnieniem matka. – Dobranoc, Eve.

– Dobranoc, mamo.

Eve odchyliła się na krześle. Powinna wcześniej zauważyć, że matka staje się niespokojna i nieszczęśliwa. Emocjonalne rozchwianie jest zawsze niebezpieczne dla wychodzącego z nałogu. Do diabła, matka nie brała od drugich urodzin Bonnie. To był kolejny prezent, który przyniosła Bonnie, zjawiając się na świecie.

Ach, pewno przesadza. Dorastanie z matką narkomanką sprawiło, że przez cały czas była bardzo podejrzliwa. Niepokój matki to coś normalnego i typowego. Najlepsze, co mogło jej się trafić, to solidny, kochający facet.

Niech zatem Sandra idzie swoją drogą, choć należy obserwować rozwój sytuacji.

Eve wpatrywała się w komputer niewidzącym wzrokiem. Dość na dziś zrobiła. Nie miała wątpliwości, że czaszka należała do małego Bobby’ego Starnesa.

Wyłączając komputer, spostrzegła znaczek Logana. Śmieszne, do tej pory nie zwracała uwagi na takie rzeczy. Dlaczego Logan o nią wypytywał? Joe chyba się mylił. Zycie jej i życie Logana toczyło się innymi torami.

Wstała i poruszyła sztywnymi ramionami. Spakuje czaszkę Bobby’ego, weźmie ją i sprawozdanie do domu, a jutro je wyśle. Nie lubiła, kiedy w laboratorium miała naraz więcej niż jedną czaszkę. Joe się z niej wyśmiewał, ale Eve nie potrafiła dostatecznie skoncentrować się na pracy, gdy następna czaszka czekała na swoją kolej. Pojutrze rodzice Bobby’ego Starnesa dowiedzą się, że ich syn wrócił do domu, że nie jest już jednym z zaginionych bez śladu dzieci.

Matka nie rozumiała, że poszukiwanie Bonnie tak się wplotło w jej życie, iż Eve nie wiedziała już, która nitka należy do Bonnie, a które do innych zaginionych dzieci, przypuszczalnie moje życie jest o wiele bardziej niestabilne niż życie matki – pomyślała ponuro.

Przeszła przez pokój i stanęła przed nową czaszką na półce.

– Co ci się stało? – mruknęła, odrywając nalepkę identyfikacyjną i rzucając ją na stół. – Wypadek? Morderstwo?

Miała nadzieję, iż nie chodzi o morderstwo, choć była to, niestety, najczęstsza przyczyna zgonu. Nie mogła spokojnie myśleć o tym, co przeżywały te dzieci przed śmiercią.

Śmierć dziecka.

Ktoś trzymał na rękach tę dziewczynkę jako niemowlę, ktoś uczył ją stawiać pierwsze kroki. Eve miała nadzieję, że ktoś, mimo wszystko, kochał kiedyś tę dziewczynkę i dał jej w życiu trochę radości, nim skończyła życie w leśnej dziurze.

Delikatnie dotknęła kości policzkowej.

– Nie wiem, kim jesteś. Czy mogę nazywać cię Mandy? Zawsze mi się podobało to imię.

Wielki Boże, martwi się o matkę, a sama rozmawia z czaszką. Być może to głupie, ale zawsze uważała, że nie można traktować czaszek, jakby nie miały żadnej tożsamości. Ta dziewczynka żyła, śmiała się, kochała kogoś. Zasłużyła sobie na coś więcej.

– Bądź cierpliwa, Mandy – szepnęła Eve. – Jutro cię zmierzę i wkrótce zacznę rzeźbić. Znajdę cię. Wrócisz do domu.

Monterey, Kalifornia

– Jesteś pewien, że to najlepszy wybór?

John Logan wpatrywał się w ekran telewizora, na którym oglądał scenę przed więzieniem, nagraną na taśmie wideo.

– Nie wygląda na osobę opanowaną. Mam tyle problemów, że nie potrzeba mi stukniętej kobiety.

– Mój Boże, ale z ciebie sympatyczny i współczujący facet – mruknął Ken Novak. – Wydaje mi się, że ta kobieta miała wówczas powody, aby się denerwować. Tej nocy stracono mordercę jej córeczki.

– Powinna wobec tego tańczyć z radości i zaproponować, że sama wykona egzekucję. Przynajmniej ja bym tak zrobił na jej miejscu. Ona tymczasem żądała odroczenia wyroku.

– Frasera skazano za morderstwo Teddy’ego Simesa. Prawie że przyłapano go na gorącym uczynku i nie zdążył pozbyć się ciała. Przyznał się do zamordowania jedenaściorga innych dzieci, między nimi Bonnie Duncan. Podał szczegóły nie pozostawiające wątpliwości, ale nie chciał powiedzieć, co zrobił z ciałami dzieci.

– Dlaczego?

– Nie wiem. To był chory psychicznie człowiek. Nawet nie złożył apelacji od wyroku śmierci. Eve Duncan szalała. Nie chciała, żeby go stracono, dopóki nie powie, gdzie jest ciało jej córki. Obawiała się, że nigdy go nie odnajdzie.

– Znalazła?

– Nie – odparł Novak, zatrzymując taśmę. – To jest Joe Quinn. Bogaci rodzice, absolwent Harvardu. Wszyscy przypuszczali, że zostanie adwokatem, tymczasem poszedł do FBI. Współpracował z policją w Atlancie w sprawie Bonnie Duncan, a teraz jest porucznikiem policji. Zaprzyjaźnił się z Eve Duncan.

Quinn na taśmie miał jakieś dwadzieścia sześć lat. Kwadratowa twarz, szerokie usta, inteligentne, szeroko rozstawione brązowe oczy.

– Tylko zaprzyjaźnił?

Novak kiwnął głową.

– Jeśli ze sobą spali, nic o tym nie wiemy. Trzy lata temu była świadkiem na jego ślubie. W ciągu ostatnich ośmiu lat spotykała się z kilkoma facetami, ale nigdy nie było to nic poważnego. Jest pracoholiczką, a to nie pomaga w stosunkach męsko-damskich, prawda? – spytał znacząco.

Logan zignorował przytyk i spojrzał na raport.

– Matka jest narkomanką?

– Już nie. Nie bierze od lat.

– A Eve Duncan?

– Nigdy nie brała. O dziwo. Prawie wszyscy tam, gdzie mieszkała, wąchali, palili albo wstrzykiwali, łącznie z matką. Matka była nieślubnym dzieckiem, a sama urodziła Eve mając piętnaście lat. Żyły z zasiłku w jednej z najgorszych dzielnic w mieście. Eve urodziła Bonnie, jak miała szesnaście lat.

– Ojciec?

– Nie wpisała go w metryce urodzenia. Najwyraźniej nie chciał mieć nic wspólnego z dzieckiem.

Novak nacisnął guzik i uruchomił taśmę.

– Za chwilę zobaczysz zdjęcie dzieciaka. CNN naprawdę wycisnęła z tej historii wszystko.

Bonnie Duncan. Mała dziewczynka w bluzce z królikiem Bugsem, w niebieskich dżinsach i w tenisówkach. Z kręconymi rudymi włosami i piegowatym nosem. Przekornie uśmiechała się do kamery.

Loganowi zrobiło się niedobrze. Co to za świat, w którym potwór zabija takie dziecko. Novak uważnie mu się przyglądał.

– Fajna, nie?

– Szybciej do przodu.

Novak przesunął taśmę na scenę przed więzieniem.

– Ile lat miała Duncan, kiedy zginął jej dzieciak?

– Dwadzieścia trzy. Dziewczynka miała siedem lat. Frasera stracono dwa lata później.

– A Duncan zwariowała i dostała obsesji na punkcie kości.

– Nic podobnego – odparł sucho Novak. – Dlaczego jesteś dla niej taki niemiły?

– A ty dlaczego tak jej bronisz?

– Bo nie jest… Do diabła, ta kobieta jest odważna.

– Podziwiasz ją?

– Absolutnie. Mogła usunąć ciążę albo oddać dzieciaka do adopcji. Mogła iść na zasiłek, jak jej matka. Tymczasem Duncan w dzień pracowała, a wieczorami się uczyła. Dziecko oddawała do żłobka. Kończyła już szkołę, kiedy Bonnie zniknęła.

Novak spojrzał na Eve Duncan na ekranie telewizora.

– To ją powinno wykończyć albo wysłać z powrotem do wszystkich diabłów w najbiedniejszej dzielnicy miasta. Eve wróciła do szkoły i coś w życiu osiągnęła. Skończyła wydział sztuk pięknych na uniwersytecie w Georgii, ma dyplom specjalisty od komputerowej prognozy wieku z Narodowego Centrum Dzieci Zaginionych i Wykorzystywanych w Arlington oraz dyplom eksperta w dziedzinie odtwarzania rysów twarzy w glinie, czego się nauczyła pod kierunkiem dwóch najlepszych artystów rekonstruktorów.

– Uparta babka – mruknął Logan.

– I niegłupia. Zajmuje się odtwarzaniem i prognozowaniem wieku dla potrzeb sądu oraz nakładaniem rysów na komputerze i wideo. Niewiele osób zna się na tym wszystkim. Sam widziałeś urywek z Sześćdziesięciu minut, gdzie odtworzyła twarz dziecka, które znaleziono w bagnie na Florydzie.

– To było niesamowite – powiedział Logan.

Wrócił spojrzeniem na ekran. Eve Duncan, wysoka i szczupła, w dżinsach i w płaszczu od deszczu, wydawała się bardzo delikatną kobietą. Rudobrązowe włosy do ramion były kompletnie przemoczone, a na bladej, owalnej twarzy malowały się rozpacz i ból. Brązowe oczy za szkłami okularów w metalowej oprawce miały ten sam wyraz straszliwego cierpienia. Logan odwrócił oczy od ekranu.

– Czy mamy kogoś równie dobrego?

Novak potrząsnął głową.

– Prosiłeś o najlepszych. Ona jest najlepsza. Ale trudno będzie ją namówić do pracy dla ciebie. Jest bardzo zajęta i woli się zajmować zaginionymi dziećmi. Twój problem chyba nie wiąże się z dzieckiem.

– Pieniądze czynią cuda.

– W jej wypadku niekoniecznie. Mogłaby zarabiać znacznie więcej, gdyby podjęła pracę na uniwersytecie. Woli pracować jako wolny strzelec. Wynajmuje dom na Morningside, niedaleko centrum Atlanty, i ma laboratorium przerobione z garażu na tyłach domu.

– Może z uniwersytetu nie dostała propozycji nie do odrzucenia?

– Może. Nie mają tyle pieniędzy co ty. Przypuszczam, że nie masz zamiaru mnie poinformować, do czego jest ci potrzebna – dodał prawnik, unosząc w górę brwi.

– Nie.

Novak miał reputację uczciwego człowieka i pewno można mu było zaufać, ale Logan w żadnym wypadku nie mógł ryzykować.

– Jesteś pewien, że nie ma nikogo innego?

– Duncan jest najlepsza. Mówiłem ci, że… O co chodzi?

– O nic – skłamał Logan.

Nie podobała mu się perspektywa zatrudnienia Eve Duncan. Ona już raz stała się ofiarą i naprawdę nie musiała ponownie ryzykować.

Czemu się waha? Musi dążyć do wyjaśnienia sprawy niezależnie od tego, kto przy okazji ucierpi. Podjął już decyzję. Właściwie ta kobieta ją dla niego podjęła, kiedy została najlepszym specjalistą w Ameryce. Jemu potrzebny jest ktoś absolutnie najlepszy. Nawet gdyby miał zginąć.

Ken Novak rzucił teczkę na siedzenie dla pasażera i przekręcił kluczyk. Dopiero kiedy wyjechał za bramę, wziął telefon i zadzwonił pod prywatny numer w Ministerstwie Skarbu.

Czekając na Timwicka spoglądał na Pacyfik. Pewnego dnia będzie miał taki sam dom jak Logan, przy Seventeen Mile Drive. Dom Novaka w Carmel był zgrabny i nowoczesny, nie umywał się jednak do posiadłości leżących nad oceanem. Ich właściciele byli elitą, królami biznesu i finansów, tymi, co pociągali za sznurki. Taka przyszłość pozostawała poza zasięgiem możliwości Novaka. Logan zaczynał od małego przedsiębiorstwa, z którego stworzył imperium. Wymagało to jedynie ciężkiej pracy i bezwzględności w dążeniu do celu, niezależnie od okoliczności. Teraz Logan miał wszystko. Novak pracował dla niego od trzech lat i niesłychanie go podziwiał. Czasami nawet go lubił. Logan potrafił być czarujący, gdy…

– Novak?

Timwick odebrał telefon.

– Właśnie wyjechałem od Logana. Wydaje mi się, że zdecydował się na Eve Duncan.

– Wydaje ci się? Nie jesteś pewien?

– Spytałem, czy mam się z nią skontaktować. Powiedział, że sam to zrobi. Jeśli nie zmieni zdania, Duncan została wybrana.

– Ale nie powiedział ci po co?

– Nie.

– Czy to sprawa osobista?

– To chyba oczywiste.

– Nie wiemy. Z tego, co nam przekazywałeś, wynika, że chodzi mu o różne rzeczy. Być może niektóre z nich podał ci tylko dla zamydlenia oczu.

– Możliwe. Z drugiej strony nieźle mi zapłaciliście, żebym się jak najwięcej dowiedział.

– Dostaniesz jeszcze większą sumę, jeśli powiesz nam coś, co będziemy mogli wykorzystać przeciwko niemu.

W ciągu ostatniego półrocza zebrał za dużo pieniędzy dla republikanów, a wybory są za pięć miesięcy.

– Przynajmniej macie prezydenta demokratę. Popularność Bena Chadbourne’a znów wzrosła. Sądzisz, że Logan chce zapewnić republikanom zwycięstwo w Kongresie? I tak mają szansę.

– Albo nie mają. Następnym razem możemy zgarnąć wszystko. Logana trzeba powstrzymać.

– Naślijcie na niego urząd skarbowy. To zawsze działa.

– Logan jest czysty.

Tak jak Novak podejrzewał, Logan był za sprytny, żeby się tak głupio podłożyć.

– Czyli musicie polegać na mnie, prawda?

– Niekoniecznie. Mamy inne źródła.

– Ale nikt nie jest tak blisko niego jak ja.

– Powiedziałem, że dobrze ci zapłacimy.

– Zastanowiłem się nad tym i wolę zapłatę w naturze. Chciałbym się ubiegać o stanowisko wicegubernatora.

– Wiesz, że popieramy Danforda.

– On nie jest dla was tak przydatny jak ja.

Zapadła chwila ciszy.

– Dostarcz mi niezbędne informacje, a ja się zastanowię.

– Postaram się.

Novak odłożył telefon. Rozmowa z Timwickiem była łatwiejsza, niż się spodziewał. Musi się jednak denerwować nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Demokrata czy republikanin, wszyscy politycy są tacy sami. Kiedy zasmakują władzy, stają się jej niewolnikami, a człowiek sprytny potrafi to wykorzystać dla siebie.

Wyjechał zza zakrętu i znów zobaczył w całej okazałości hiszpański pałac swego mocodawcy. Logan nie był politykiem, lecz prawdziwym patriotą – czymś w dzisiejszych czasach niesłychanie rzadkim. Mimo iż należał do Partii republikańskiej, potrafił chwalić prezydenta za negocjacje z Jordanem przed trzema laty.

Patrioci bywają jednak nieprzewidywalni i często są niebezpieczni.

Timwick chciał zniszczyć Logana i jeśli Novak mu w tym pomoże, być może zamieszka w posiadłości gubernatora. Nie miał wątpliwości, że Loganowi zależało na Eve Duncan ze względów osobistych. Zachowywał się zbyt tajemniczo i nerwowo. Tajemnice związane ze szkieletami przeważnie oznaczały czyjąś winę. Morderstwo? Być może. Kiedy Logan zaczynał tworzyć swoje imperium, działał niekiedy dość ostro. Kiedyś, w przeszłości, musiał się nieźle o coś potknąć.

Novak nie kłamał, kiedy mówił, że podziwia Eve Duncan. Zawsze lubił twarde, zdecydowane kobiety. Miał nadzieję, że nie będzie musiał jej zniszczyć razem z Loganem. A może nawet, łamiąc jego karierę, zrobi jej przysługę. Logan zamierzał ją wykorzystać, nie licząc się z konsekwencjami.

Zaśmiał się w duchu, kiedy się zorientował, że w ten sposób sam przed sobą tłumaczy się ze zdrady. W końcu był dobrym adwokatem.

Jednakże adwokaci tylko służyli władcom, sami nie mieli władzy. Musi zamienić stanowisko doradcy na tron.

Miło byłoby zostać królem.

Rozdział drugi

– Świetnie wyglądasz – powiedziała Eve. – Dokąd się dziś wybierasz?

– Spotykam się z Ronem w „Anthony’sie”. Lubi tam jeść.

Sandra pochyliła się i przejrzała w lustrze, poprawiła ramiona sukni.

– Do diabła z tymi poduszkami. Ciągle się przesuwają.

– Wyjmij je.

– Nie wszyscy mają takie szerokie ramiona jak ty. Poduszki są mi potrzebne.

– A ty? Lubisz chodzić do „Anthony’sa”?

– Dla mnie jedzenie jest tam trochę za bardzo wyszukane. Wolałabym pójść do „Cheesecake Factory”.

– Powiedz mu to.

– Następnym razem. Może mi się spodoba. Może się czegoś nauczę – powiedziała Sandra, uśmiechając się do Eve w lustrze. – Zawsze mówisz, że człowiek się uczy całe życie.

– Osobiście lubię chodzić do „Anthony’sa”, ale lubię też pójść do „McDonald’sa” – odparła Eve, podając Sandrze płaszcz. – I nie lubię, kiedy mnie ktoś przekonuje, że nie powinno się jadać w „McDonald’sie”.

Ron mnie nie… – Sandra wzruszyła ramionami. – Lubię go. Pochodzi z porządnej rodziny w Charlotte. Nie wiem, czy zrozumiałby nasze wcześniejsze życie… Po prostu nie wiem.

– Chciałabym go poznać.

– Następnym razem. Obawiam się, że obrzucisz go zimnym spojrzeniem, a ja poczuję się jak dzieciak, który przyprowadził do domu pierwszego chłopaka.

Eve roześmiała się i uściskała matkę.

– Zwariowałaś. Chcę się tylko przekonać, czy jest dla ciebie dość dobry.

– No właśnie. Syndrom pierwszej randki. Do zobaczenia, już jestem spóźniona.

Eve podeszła do okna i przyglądała się, jak matka wyjeżdża samochodem na ulicę. Już od wielu lat nie widziała jej tak szczęśliwej.

Odkąd zginęła Bonnie.

Eve ucieszyła się, że matka spotkała kogoś, ale sama by się z nią nie zamieniła. Nie wiedziałaby, co robić z mężczyzną. Nie lubiła jednorazowych spotkań, a innego rodzaju związki wymagały zaangażowania, na które nie mogła sobie pozwolić.

Wyszła z domu kuchennymi drzwiami i poszła do laboratorium, wdychając po drodze ciężki zapach kapryfolium. Zapach zawsze wydawał się bardziej wyrazisty rano i o zmierzchu. Bonnie uwielbiała kapryfolium i zrywała kwiaty wokół furtki, gdzie nieustannie kręciły się pszczoły. Eve nie wiedziała już, co robić, żeby ją ustrzec przed użądleniem.

Uśmiechnęła się do tego wspomnienia. Dopiero po bardzo długim czasie nauczyła się oddzielać dobre wspomnienia od złych. Początkowo broniła się przed bólem, odrzucając wszystkie myśli o Bonnie. Później zrozumiała, że w ten sposób zapomni o córce i całej radości, jaką wniosła w życie jej i Sandry. Bonnie zasłużyła sobie na coś więcej niż…

– Pani Duncan?

Eve zatrzymała się i szybko odwróciła.

– Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Jestem John Logan. Czy moglibyśmy porozmawiać?

John Logan. Nawet gdyby się nie przedstawił, rozpoznałaby go ze zdjęcia. Jak mogłabym nie zauważyć kalifornijskiej opalenizny – pomyślała sarkastycznie. W szarym garniturze od Armaniego i w pantoflach od Gucciego wyglądał w jej małym ogródku całkiem nie na miejscu – jak paw.

– Nie przestraszył mnie pan, lecz zaskoczył.

– Dzwoniłem.

Podszedł do niej z uśmiechem. Na jego ciele nie było grama zbędnego tłuszczu, emanował pewnością siebie i wdziękiem. Eve nigdy nie lubiła czarujących mężczyzn; pod czarującym zachowaniem można było wiele ukryć.

– Pewno pani nie słyszała.

– Nie. Czy pan zawsze wchodzi bez pozwolenia do cudzych domów?

Nie zwrócił uwagi na ironię.

– Tylko wtedy, kiedy naprawdę chcę się z kimś spotkać. Czy moglibyśmy gdzieś wejść i porozmawiać? – zaproponował, spoglądając na drzwi laboratorium. – Tu pani pracuje, prawda? Chciałbym zobaczyć to miejsce.

– Skąd pan wie, gdzie pracuję?

– Na pewno nie od pani przyjaciół z policji. Podobno nie chcieli zdradzić żadnych szczegółów.

Poszedł przodem i zatrzymał się przy drzwiach.

– Proszę.

Był najwyraźniej przyzwyczajony do natychmiastowego posłuszeństwa, co jeszcze bardziej rozzłościło Eve.

– Nie.

– Miałbym dla pani pewną propozycję.

– Wiem. Dlatego pan tu jest. Jestem jednak zbyt zajęta, żeby brać na siebie nowe zobowiązania. Powinien pan najpierw zadzwonić.

– Chciałem panią poznać osobiście. Moglibyśmy wejść do środka i porozmawiać – powtórzył, spoglądając na laboratorium.

– Dlaczego?

– W ten sposób dowiem się o pani kilku rzeczy, które chciałbym wiedzieć.

Eve wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Nie staram się o posadę w jednym z pańskich przedsiębiorstw. Nie muszę przechodzić żadnych testów. Myślę, że już najwyższy czas, aby pan sobie poszedł.

– Proszę mi dać dziesięć minut.

– Nie, jestem zajęta. Do widzenia panu.

– Mam na imię John.

– Do widzenia panu.

– Nigdzie się nie wybieram – odparł.

– Ależ tak.

– Proszę, niech pani idzie do pracy – powiedział, opierając się o ścianę. – Zostanę tu tak długo, aż będzie pani mogła ze mną porozmawiać.

– Niech pan nie będzie śmieszny. Skończę pracę dobrze po północy.

– To porozmawiamy po północy.

John Logan nie był już czarującym mężczyzną. Mówił chłodno, twardo i zdecydowanie. Eve otworzyła drzwi laboratorium.

– Proszę odejść.

– Po rozmowie. Niech się pani na to zgodzi, zamiast tracić czas. Tak będzie łatwiej.

– Nie lubię łatwych rzeczy.

Eve zamknęła drzwi i włączyła światło. Nie lubiła łatwych rzeczy i nagabywania przez ludzi, którym się zdawało, że są właścicielami całego świata. Być może zareagowała przesadnie. Na ogół nie można jej było wyprowadzić z równowagi, ale Logan naruszył jej wolność osobistą.

No to co. Ceniła sobie tę osobistą wolność. Niech skurwysyn tkwi tam całą noc.

Otworzyła drzwi kilka minut po pół do dwunastej. – Proszę wejść – powiedziała szorstko. – Nie chcę, żeby pan tu sterczał, kiedy wróci moja matka. Mogłaby się przestraszyć. Dziesięć minut.

– Dziękuję. Doceniam pani zgodę.

– Robię to z konieczności. Miałam nadzieję, że pan sobie pójdzie.

– Jeśli mi na czymś zależy, na ogół nie rezygnuję. Dziwię się tylko, że nie zadzwoniła pani do swoich przyjaciół z policji i nie kazała mnie stąd wyrzucić.

– Jest pan człowiekiem, z którym liczą się inni. Przypuszczalnie zna pan ważnych ludzi. Nie chciałam narażać moich przyjaciół z policji.

– Nigdy nie winię posłańca – odparł, rozglądając się po laboratorium. – Ma tu pani dużo miejsca. Z zewnątrz nie robi to takiego wrażenia.

– Najpierw była tu powozownia, dopiero później garaż. Ta część miasta jest dość stara.

– Nie spodziewałem się czegoś takiego.

Logan przyjrzał się kanapie w brązowo-beżowe pasy, zielonym roślinom na parapecie i zdjęciom Bonnie i Sandry na półce na drugim końcu pokoju.

– Bardzo tu… ciepła atmosfera.

– Nie cierpię zimnych, bezosobowych wnętrz. Dlaczego nie miałabym pracować w laboratorium, które jest zarówno porządnie wyposażone, jak i komfortowe? – spytała retorycznie, siadając za biurkiem. – Niech pan mówi.

– Co to jest? – zapytał Logan, podchodząc do kąta. – Dwie kamery wideo?

– Są niezbędne do nakładania rysów twarzy.

– Co to… to interesujące – zauważył, gdy spostrzegł czaszkę Mandy. – To wygląda jak coś z filmu o voodoo, z tymi wszystkimi małymi włóczniami.

– Przygotowuję wykres różnic grubości skóry.

– Czy to jest niezbędne dla…

– Niech pan mówi.

Logan wrócił i usiadł przy biurku.

– Chciałbym, żeby zidentyfikowała pani dla mnie pewną czaszkę.

Eve potrząsnęła głową.

– Jestem dobra w tym, co robię, ale jedynymi stuprocentowymi sposobami identyfikacji są karty stomatologiczne i DNA.

– Do tego potrzebny jest materiał porównawczy. Nie mogę z niego skorzystać, dopóki nie będę prawie pewien.

– Dlaczego?

– Bo będą trudności.

– Czy chodzi o dziecko?

– To mężczyzna.

– I nie ma pan pojęcia, kto to jest?

– Mam pojęcie.

– Ale mi pan nie powie? Logan potrząsnął głową.

– Czy są jakieś zdjęcia? – pytała dalej Eve.

– Są, ale ich pani nie pokażę. Chcę, żeby pani zaczynała od zera, a nie konstruowała twarz na podstawie zdjęcia.

– Gdzie znaleziono kości?

– W Marylandzie… Chyba.

– Nie wie pan?

– Na razie nie – odparł z uśmiechem. – W gruncie rzeczy nie zostały jeszcze zlokalizowane.

– To co pan tu robi? – zapytała zdumiona Eve.

– Jest mi pani potrzebna na miejscu. Chcę, żeby była tam pani ze mną. Kiedy zlokalizujemy kości, będę musiał działać bardzo szybko.

– A ja mam przerwać swoją pracę i jechać do Marylandu na wszelki wypadek, w oczekiwaniu, aż znajdzie pan kości?

– Tak.

– Niemożliwe.

– Pięćset tysięcy dolarów za dwa tygodnie pracy.

– Co?

– Twierdzi pani, że pani czas jest bardzo cenny. Rozumiem? ze wynajmuje pani ten dom. Mogłaby go pani kupić i zostałoby pani jeszcze dużo pieniędzy. Chcę tylko, by poświęciła pani dwa tygodnie na pracę dla mnie.

– Skąd pan wie, że wynajmuję dom?

– Są ludzie, którzy nie są tak lojalni, jak pani przyjaciele w policji. Nie podoba się pani to, że zbieram informacje, co?

– Nie, nie podoba.

– Wcale się nie dziwię, mnie też by się nie podobało.

– Ale pan to zrobił.

Powtórzył słowo, którego przedtem użyła Eve:

– Konieczność. Musiałem wiedzieć, z kim mam do czynienia.

– Niepotrzebny wysiłek. Nie będzie pan miał ze mną do czynienia.

– Pieniądze pani nie interesują?

– Czy uważa mnie pan za wariatkę? Oczywiście, że mnie interesują. W dzieciństwie żyłam w biedzie. Jednakże moje życie nie kręci się wokół pieniędzy. Teraz mam ten luksus, że sama sobie wybieram pracę i pańska propozycja mnie nie interesuje.

– Dlaczego?

– Bo nie.

– Dlatego, że nie dotyczy dziecka?

– Po części.

– Nie tylko dzieci bywają ofiarami.

– Tylko dzieci są bezsilne. Czy pański mężczyzna jest ofiarą?

– Bardzo możliwe.

– Morderstwo?

Logan milczał przez chwilę.

– Możliwe – powiedział wreszcie.

– Czy żąda pan, żebym pojechała na miejsce morderstwa? Skąd pan wie, że nie pójdę na policję i nie powiem im, że John Logan jest zamieszany w morderstwo?

– Wszystkiemu bym zaprzeczył. Wyjaśniłbym, że chciałem, aby zbadała pani kości tego nazistowskiego zbrodniarza, którego pochowano w Boliwii. A potem – dodał po namyśle – zrobiłbym wszystko, żeby ośmieszyć, a nawet skompromitować pani przyjaciół z policji.

– Wcześniej mówił pan, że nie ma pretensji do posłańca.

– Zanim się zorientowałem, jakie to ma dla pani znaczenie. Lojalność ma najwyraźniej dwa oblicza. Należy wykorzystywać każdą broń, jaką się dysponuje.

Eve zrozumiała, że Logan gotów byłby zrobić wszystko, co powiedział. Podczas rozmowy uważnie jej się przyglądał i słuchał w skupieniu każdego jej pytania i odpowiedzi.

– Ale wcale nie chcę tego robić – kontynuował. – Staram się być wobec pani uczciwy. Mógłbym kłamać.

– Pominięcie informacji też jest kłamstwem, a poza tym właściwie nie powiedział mi pan niczego – odparła Eve, patrząc mu prosto w oczy. – Nie ufam panu. Myśli pan, że jest pierwszy? W zeszłym roku odwiedził mnie niejaki pan Damaro. Zaoferował mi bardzo dużo pieniędzy za to, żebym pojechała na Florydę i wyrzeźbiła twarz na podstawie czaszki, którą miał. Powiedział, że przysłał mu ją przyjaciel z Nowej Gwinei. To miało być znalezisko antropologiczne. Porozumiałam się z policją i okazało się, że pan Damaro naprawdę nazywa się Juan Camez i jest kurierem narkotykowym z Miami. Jego brat zniknął dwa lata wcześniej i podejrzewano, że został zabity przez konkurencyjną organizację. Czaszkę wysłano Camezowi jako ostrzeżenie.

– Bardzo wzruszające. Ostatecznie handlarze narkotyków też kochają swoje rodziny.

– To wcale nie jest śmieszne. Niech pan pomyśli o dzieciakach uzależnionych od heroiny.

Nie zamierzam się z panią spierać. Ja jednak nie mam żadnych powiązań ze zorganizowaną przestępczością. No, od czasu do czasu korzystam z usług bukmacherów – dodał z krzywym uśmiechem.

– Czy to ma mnie rozbroić?

– Żeby panią rozbroić, trzeba by podpisać umowę międzynarodową. Minęło dziesięć minut i nie chcę się pani dłużej narzucać – powiedział wstając. – Niech pani przemyśli moją ofertę. Zadzwonię do pani.

– Już ją przemyślałam. Odpowiedź brzmi: nie.

– Dopiero zaczęliśmy negocjacje. Jeśli pani nie zechce się zastanowić, ja to zrobię. Musi być coś, co mogę pani zaoferować, żeby panią skusić – powiedział, przyglądając się jej zmrużonymi oczami. – Jest we mnie coś, co panią denerwuje. Co takiego?

– Nic. Poza tym trupem, którego chce pan zachować w tajemnicy.

– Nie przed panią. Bardzo bym chciał, żeby pani go rozpoznała. Nie – powtórzył, potrząsając głową. – Jest jeszcze coś. Niech pani powie co, abym mógł coś zaradzić.

– Dobranoc panu.

– Jeśli nie chce mi pani mówić po imieniu, proszę przynajmniej porzucić tego „pana”. Po co wszyscy mają myśleć, że darzy mnie pani poważaniem.

– Dobranoc, Logan.

– Dobranoc, Eve.

W drodze do drzwi zatrzymał się przy półce i spojrzał na czaszkę.

– Zaczynam się do niego przyzwyczajać.

– To dziewczynka.

– Przepraszam, to nie było śmieszne. Pewno wszyscy mamy swoje sposoby akceptowania tego, co staje się z nami po śmierci.

– Owszem. Czasami jednak musimy się z tym zmierzyć przed czasem. Mandy nie miała więcej niż dwanaście lat.

– Mandy? Wie pani, kim była?

Nie miała zamiaru zdradzić imienia. A zresztą, o co chodzi.

– Nie, ale zwykle nadaję im imiona. Czy nie cieszy się pan, że nie przyjęłam oferty? Nie chciałby pan wszak, żeby taka ekscentryczka pracowała nad pańską czaszką, prawda?

– Wprost przeciwnie. Lubię ekscentryków. Połowa moich pracowników w centrum teoretycznym jest lekko zwichrowana. A propos, pani komputer ma już trzy lata. Mamy nową wersję, która pracuje dwa razy szybciej. Przyślę pani.

– Nie, dziękuję. Ten mi wystarcza.

– Niech pani nigdy nie odmawia łapówek, których przyjęcia nie trzeba kwitować – rzucił, otwierając drzwi. – I niech pani nigdy nie zostawia otwartych drzwi. Nie wiadomo, kto mógłby tu na panią czekać.

– Zamykam laboratorium na noc. Robienie tego za każdym razem, kiedy wychodzę, byłoby bardzo niewygodne. Wszystko, co tu mam, jest ubezpieczone, a ja potrafię się obronić.

– Nie wątpię. Zadzwonię do pani.

– Już mówiłam, że jestem…

Mówiła w pustkę; Logan zamknął za sobą drzwi.

Eve odetchnęła z ulgą, choć nie miała najmniejszych wątpliwości, że jeszcze ją będzie nachodził. Nie spotkała nikogo bardziej zdeterminowanego, by osiągnąć cel. Nawet kiedy zachowywał się z pozoru delikatnie, wyczuwało się twardy charakter. Miała już do czynienia z podobnymi typami. Musi się trzymać swojego postanowienia, a John Logan da jej w końcu spokój.

Wstała i podeszła do półki.

– Nie jest szczególnie mądry, Mandy. Nie wiedział nawet, że byłaś dziewczyną.

Niewiele osób potrafiłoby to stwierdzić. Zadzwonił telefon.

Matka? Ostatnio miewała kłopoty ze stacyjką samochodową.

Nie matka.

– Coś mi się przypomniało – powiedział Logan. – Pomyślałem, że dodam to do pierwotnej oferty.

– Nie rozpatruję pańskiej pierwotnej oferty.

– Pięćset tysięcy dla pani. Pięćset tysięcy dla Fundacji Adama zajmującej się zaginionymi dziećmi. Rozumiem, że oddaje im pani część swoich zarobków. Czy zdaje sobie pani sprawę, ile dzieci, które zaginęły albo uciekły z domu, mogłoby dzięki tej sumie wrócić do rodziców? – dodał sugestywnym tonem.

Eve wiedziała lepiej od niego. Nie mógł jej zaproponować niczego bardziej kuszącego. Wielki Boże, Machiavelli powinien się u niego uczyć.

– Czy te wszystkie dzieci nie są warte dwóch tygodni pani pracy?

Warte były dziesięciu lat jej pracy.

– Nie, jeśli miałabym wejść w konflikt z prawem.

– Formuła prawna często zależy od tego, kto ją definiuje.

– Bzdura.

– A gdybym dał pani słowo honoru, że nie miałem nic wspólnego ze śmiercią tego człowieka?

– Dlaczego miałabym panu wierzyć?

– Niech pani sprawdzi. Nikt nie może mi zarzucić kłamstw.

– Zarzuty nic nie znaczą. Ludzie kłamią, kiedy chcą coś osiągnąć. Ciężko pracowałam na swoją karierę i nie zamierzam ryzykować.

W słuchawce zapadła cisza.

– Nie mogę pani obiecać, iż wyjdzie pani z tego bez szwanku, ale w miarę moich możliwości będę się starał panią chronić.

– Sama potrafię się bronić. Wystarczy, że panu odmówię.

– Ma pani jednak ochotę się zgodzić, co?

Jeszcze jak.

– Siedemset tysięcy dla fundacji.

– Nie.

– Zadzwonię jutro – powiedział i odłożył słuchawkę. Do diabła! Facet potrafi naciskać na właściwe guziki.

Wszystkie te pieniądze przeznaczone na szukanie zaginionych dzieci, tych, które może jeszcze żyją…

Gdyby choć kilkoro z nich wróciło do domu, mogłoby się to opłacić. Powędrowała spojrzeniem na półkę. Może Mandy uciekła z domu. Gdyby miała szansę powrotu…

– Nie powinnam się zgadzać, Mandy – szepnęła. – Nie wiem, o co chodzi. Ludzie nie wyrzucają ponad miliona dolarów na coś takiego, nawet jeśli powodzi im się coraz lepiej. Muszę mu odmówić.

Mandy milczała. Milczały wszystkie martwe dzieci. Te, jeszcze żywe, mogłyby coś powiedzieć i Logan liczył, że Eve je usłyszy. Do diabła!

Logan siedział w samochodzie, wpatrując się w dom Eve Duncan. Czy to wystarczy? Prawdopodobnie. Najwyraźniej zaczęła się wahać. Była całkowicie zaangażowana w szukanie zaginionych dzieci i zamierzał użyć odpowiednich argumentów.

Niezbyt to ładnie z mojej strony – pomyślał ze znużeniem. Ale nie mogę inaczej postąpić. Jeśli Eve się nie zgodzi, jutro podwyższę sumę.

Była twardsza, niż przypuszczał. Twarda, bystra i wrażliwa. Miała jednak swoją piętę Achillesa i Logan nie mógł tego nie wykorzystać.

– Właśnie odjechał – powiedział Fiske do słuchawki. – Mam jechać za nim?

– Nie, wiemy, gdzie się zatrzymał. Widział się z Eve Duncan?

– Nie wychodziła z domu, a on spędził tam ponad cztery godziny.

Timwick zaklął.

– Zgodzi się.

– Mogę ją powstrzymać – zaproponował Fiske.

– Jeszcze nie. Ma przyjaciół w policji. Nie chcemy robić zamieszania.

– Matka?

– Może. To by na pewno wszystko opóźniło. Muszę się zastanowić. Zostań tam, gdzie jesteś. Zadzwonię.

Przestraszony królik – pomyślał z pogardą Fiske. W głosie Timwicka brzmiał strach. Timwick wiecznie się zastanawiał, wahał i namyślał, zamiast wybierać czystą, prostą drogę. Trzeba się zdecydować, co się chce osiągnąć, i podjąć działania, które przyniosą rezultaty. Gdyby miał możliwości i władzę Timwicka, mógłby działać bez ograniczeń. Nie żeby mu zależało na jego stanowisku. Lubił swoją pracę. Niewielu ludzi znalazło sobie w życiu taką przystań.

Oparł głowę na zagłówku i obserwował dom Eve Duncan.

Minęła północ. Matka powinna wkrótce wrócić. Wykręcił już żarówkę na ganku. Jeśli Timwick zaraz zadzwoni, nie będzie musiał wchodzić do domu. Gdyby tylko ten kutas potrafił się zdecydować i pozwolił, żeby Fiske ją zabił.

Rozdział trzeci

– Wiesz, że się zgodzisz, mamo – powiedziała Bonnie. - Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz.

Eve usiadła na łóżku i spojrzała na miejsce przy oknie. Kiedy wracała do domu, Bonnie zawsze siedziała po turecku przy oknie.

– Wcale nie jestem pewna.

– Nie potrafisz odmówić. Znam cię.

– Skoro tylko mi się śnisz, nie możesz wiedzieć więcej niż ja.

Bonnie westchnęła.

– Nie śnię się tobie. Jestem duchem, mamo. Co mam zrobić, żeby cię przekonać? Być duchem jest strasznie trudno.

– Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś.

– Nie wiem, gdzie mnie pochował. Tam mnie już nie ma.

– Bardzo wygodne.

– Mandy też nie wie. Ona cię lubi.

– Jeśli jest z tobą, zapytaj, jak jej na imię.

– Imiona nic dla nas nie znaczą, mamo.

– Dla mnie znaczą.

Bonnie uśmiechnęła się wesoło.

– Dlatego że prawdopodobnie musisz przypisać imię do miłości. To naprawdę nie jest konieczne.

– Bardzo głębokie stwierdzenie jak na siedmiołatkę.

Na litość boską, minęło przecież dziesięć łat. Przestań mi zadawać podchwytliwe pytania. Kto powiedział, że duchy nie rosną? Nie mogę mieć wiecznie siedmiu lat.

– Wyglądasz tak samo.

– Bo jestem tym, czym chcesz mnie widzieć. Bonnie oparła się o ścianę alkowy.

– Za ciężko pracujesz, mamo. Martwię się o ciebie. Może to zajęcie u Logana wyszłoby ci na dobre.

– Nie przyjmę jego propozycji. Bonnie uśmiechnęła się znacząco.

– Nie – powtórzyła Eve.

– Niech będzie – zgodziła się Bonnie, wyglądając przez okno. – Dziś wieczorem myślałaś o mnie i o kapryfolium. Lubię, kiedy dobrze mnie wspominasz.

– Już mi to mówiłaś.

– Mówię to jeszcze raz. Na początku za bardzo cierpiałaś. Nie mogłam się do ciebie zbliżyć…

– Teraz też nie jesteś blisko mnie. Jesteś tylko snem.

– Naprawdę? – spytała Bonnie z kochającym uśmiechem. – To nie będzie ci przeszkadzało, jeśli twój sen jeszcze trochę z tobą zostanie. Brak mi ciebie, mamo.

Bonnie. Miłość. Tutaj.

Och, Boże, tutaj.

Nie ma znaczenia, że to jedynie sen.

– Zostań – szepnęła ochryple. – Zostań, dziecinko.

Kiedy następnego dnia Eve otworzyła oczy, słońce zaglądało w okno. Spojrzała na zegarek i natychmiast usiadła na łóżku. Było prawie pół do dziewiątej, a zawsze wstawała o siódmej. Zdziwiła się, że matka do niej wcześniej nie zajrzała.

Poszła pod prysznic, wypoczęta i zadowolona, jak zwykle, kiedy przyśniła jej się Bonnie. Psychiatra byłby zachwycony jej snami, ale Eve to nie obchodziło. Zaczęła śnić o Bonnie trzy lata po jej śmierci. Sny były częste, choć nie można było ich przewidzieć ani odgadnąć, co je powodowało. Może śniła, gdy miała jakiś problem i musiała się nad nim zastanowić? Tak czy inaczej, efekt był zawsze pozytywny. Kiedy się budziła, czuła się uspokojona i pewna siebie, przekonana, iż poradzi sobie z całym światem.

I z Johnem Loganem.

Szybko włożyła dżinsy i białą luźną bluzkę, strój, w którym zawsze pracowała, i zbiegła po schodach do kuchni.

– Zaspałam, mamo. Dlaczego…

W kuchni nie było nikogo. Ani zapachu bekonu, ani patelni na kuchence… Nic się nie zmieniło, odkąd wróciła w nocy z laboratorium.

Kiedy szła spać, Sandra jeszcze nie wróciła. Teraz wyjrzała przez okno i westchnęła z ulgą. Samochód matki stał na zwykłym miejscu.

Przypuszczalnie wróciła późno i też zaspała. W końcu była sobota i nie musiała iść do pracy.

Eve pomyślała, że nie może się zdradzić, iż się o nią martwi. Sandra zauważyła u niej tendencję do nadmiernej opiekuńczości i nieszczególnie ją to zachwycało.

Wyjęła z lodówki sok pomarańczowy, nalała do szklanki, sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Joego na komendę.

– Dianę mówi, że w ogóle się do niej nie odezwałaś – powiedział. – Do niej powinnaś zadzwonić, a nie do mnie.

– Zrobię to dziś po południu, obiecuję. Opowiedz mi o Johnie Loganie – poprosiła, siadając przy kuchennym stole.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Skontaktował się z tobą?

– Wczoraj wieczorem.

– Praca?

– Tak.

– Jakiego rodzaju?

– Nie wiem. Niewiele mi powiedział.

– Zastanawiasz się, skoro do mnie dzwonisz. Czego użył na przynętę?

– Fundacji Adama.

– Nieźle cię rozpracował.

– Jest bystry. Chcę wiedzieć, jak bardzo. I na ile jest uczciwy – dodała, pijąc sok.

– Na pewno nie jest w tej samej lidze, co twój handlarz narkotyków z Miami.

– Niewielka pociecha. Ma na koncie coś kryminalnego?

– O ile wiem, nie. Nie w tym kraju.

– Nie jest obywatelem amerykańskim?

– Jest, ale kiedy zakładał przedsiębiorstwo, spędził kilka lat w Singapurze i w Tokio, starając się udoskonalić swój produkt i poznać strategię rynku.

– Wygląda na to, że mu się udało. Żartowałeś, kiedy powiedziałeś, że przypuszczalnie zostawił za sobą parę trupów?

– Tak. Nie wiemy nic konkretnego o latach, które spędził za granicą. Ludzie, którzy mieli z nim kontakt, są twardzi jak cholera i go szanują. Coś ci to mówi?

– Że powinnam uważać.

– Zgadza się. Ma opinię człowieka uczciwego i jego pracownicy są wobec niego lojalni. Musisz jednak pamiętać, że to wszystko są opinie powierzchowne.

– Możesz się czegoś więcej dowiedzieć?

– Na przykład?

– Cokolwiek. Czy ostatnio zrobił coś nietypowego? Postarasz się pokopać trochę głębiej?

– Załatwione. Zaraz zaczynam. Ale będzie cię to kosztowało. Dziś po południu zadzwonisz do Dianę i pod koniec przyszłego tygodnia pojedziesz z nami do letniego domu nad jeziorem.

– Nie mam czasu… – Eve przerwała i dodała z westchnieniem: – Pojadę.

– Bez żadnych kości w walizce.

– Bez.

– I będziesz się dobrze bawić.

– Zawsze jest mi z wami dobrze. Nie wiem tylko, jak ze mną wytrzymujecie.

– To się nazywa przyjaźń. Znasz takie słowo?

– Tak. Dzięki, Joe.

– Za wyciąganie brudów Logana?

– Nie.

Za to, że był jedynym człowiekiem, który stał między nią a szaleństwem przychodzącym do niej nocami i za wszystkie późniejsze lata wspólnej pracy i odpoczynku. Eve chrząknęła.

– Dziękuję za to, że jesteś moim przyjacielem.

– Jako przyjaciel radzę, żebyś bardzo uważała z panem Loganem.

– To mnóstwo forsy dla dzieciaków, Joe.

– Wie, jak tobą manipulować.

– Nie manipulował. Jeszcze się nie zdecydowałam. Muszę iść do pracy. Dasz mi znać?

– Na pewno.

Eve odłożyła słuchawkę i wypłukała szklankę.

Kawa?

Nie, zaparzy w laboratorium. W soboty matka zwykle przychodziła do niej przed południem i razem piły kawę. Wzięła klucz z niebieskiej miski na blacie i zbiegła schodkami do ogródka.

Musi przestać myśleć o Loganie. Ma masę pracy. Powinna skończyć głowę Mandy i przejrzeć papiery, które dostała w zeszłym tygodniu z policji w Los Angeles.

Logan zadzwoni albo przyjedzie. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Może mówić, ile zechce. Od niej nie uzyska odpowiedzi. Musi się najpierw czegoś więcej dowiedzieć…

Drzwi do laboratorium były uchylone.

Eve znieruchomiała.

Wiedziała, że – tak jak zawsze – zamknęła je w nocy na klucz. Klucz był w niebieskiej misce, tam gdzie go zawsze wrzucała.

Matka?

Nie. Drewno było rozłupane, jakby zamek się zaklinował. To musiał być złodziej. Powoli pchnęła drzwi. Krew.

O Boże, wszędzie pełno krwi…

Na ścianach.

Na półkach.

Na biurku.

Półki na książki leżały na podłodze w kawałkach. Kanapa była przewrócona, szkło w ramkach z fotografiami – potłuczone.

I krew…

Serce podeszło jej do gardła.

Matka? Przyszła do laboratorium i zaskoczyła złodzieja?

Z walącym sercem ruszyła przed siebie.

– Mój Boże, to Tom-Tom.

Eve odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że matka stoi w drzwiach. Z wrażenia nogi się pod nią ugięły. Sandra wpatrywała się w kąt pokoju.

– Kto mógł coś takiego zrobić biednemu kotu?

Eve spojrzała w to samo miejsce i zrobiło jej się niedobrze. Persa trudno było rozpoznać w kałuży krwi. Tom-Tom należał do sąsiadki, ale spędzał całe godziny w ich ogródku, goniąc za ptakami, które zlatywały się do kapryfolium.

– Pani Dobbins będzie zrozpaczona – powiedziała matka, wchodząc do środka. – Poza tym kotem nie ma nikogo na świecie. Dlaczego…

Rzuciła wzrokiem na podłogę przy biurku.

– Och, Eve, twoja praca…

Obok roztrzaskanego komputera leżała czaszka Mandy, rozbita i zniszczona z takim samym okrucieństwem i dokładnością jak wszystko inne.

Eve opadła na kolana i spojrzała na kawałki czaszki. Tylko cudem udałoby się ją jakoś skleić.

Mandy przepadła, może na zawsze.

– Czy coś zginęło? – spytała Sandra.

– Nie wiem.

Eve zamknęła oczy. Mandy…

– Chyba nie. Wszystko zniszczyli.

– Chuligani? W sąsiedztwie mieszkają sami przyzwoici ludzie. Na pewno nie…

– Nie – powiedziała Eve, otwierając oczy. – Zadzwoń do Joego, mamo, dobrze? Powiedz, żeby zaraz przyjechał.

Spojrzała na kota i łzy stanęły jej w oczach. Miał prawie dziewiętnaście lat i zasłużył sobie na lepszą śmierć.

– I przynieś jakieś pudełko i prześcieradło. Nim Joe przyjedzie, zaniesiemy go do pani Dobbins i pomożemy pochować. Powiemy, że przejechał go samochód. Tak będzie lepiej.

Sandra pospiesznie wyszła.

Bezmyślne okrucieństwo.

Nie. Okrutne działanie nie było ani bezmyślne, ani przypadkowe. Odznaczało się dokładnością i systematycznością. Ten, kto to zrobił, chciał ją zaszokować i zranić.

Delikatnie pogłaskała kawałek czaszki Mandy. Gwałt dotknął dziewczynkę nawet po śmierci. To wszystko było nie w porządku.

Ostrożnie pozbierała odłamki kości, ale nie miała ich gdzie położyć. Półka po drugiej stronie była połamana, tak jak wszystko inne. Eve położyła szczątki na posmarowanym krwią biurku.

Dlaczego czaszka była w tej części pokoju – pomyślała nagle. Wandal celowo ją tu przyniósł, zanim rozbił. Dlaczego?

Porzuciła tę myśl, gdy zobaczyła krew kapiącą z górnej szuflady biurka.

Boże, jeszcze coś?

Nie chciała otworzyć szuflady. Nie otworzy. Otworzyła.

Krzyknęła przeraźliwie i odskoczyła.

W środku, w kałuży zastygającej krwi, leżał zabity szczur. Zatrzasnęła szufladę.

– Mam pudełko i prześcieradło – powiedziała matka. – Chcesz, żebym się tym zajęła?

Eve potrząsnęła głową. Sandra jeszcze mniej się do tego nadawała niż ona.

– Ja to zrobię. Czy Joe przyjedzie?

– Już jest w drodze.

Eve wzięła się w garść i podeszła do kota. Wszystko w porządku, Tom-Tom. Zabierzemy cię do domu.

Dwie godziny później spotkała Joego na schodach do laboratorium. Wręczył jej chusteczkę.

– Masz brudny policzek.

– Właśnie pochowaliśmy Tom-Toma – powiedziała i wytarła łzy z policzków. – Mama jest z panią Dobbins. Ona kochała tego kota. Był jej dzieckiem.

– Gdyby ktoś skrzywdził mojego psa, chybabym go zabił. Nie znaleźliśmy żadnych odcisków palców. Pewno miał rękawiczki. We krwi znaleźliśmy częściowe odciski butów. Duże, przypuszczalnie męskie i tylko jedna para stóp. Założę się, że działał w pojedynkę. Czy coś zginęło?

– Chyba nie. Wszystko jest zniszczone.

– To mi się nie podoba – rzekł Joe, spoglądając za siebie. – Ktoś spędził tu dużo czasu. Nie wygląda mi to na przypadek.

– Mnie też nie. Ktoś to zrobił celowo.

– Mieszkają tu jakieś dzieciaki?

– Nikt, kogo mogłabym podejrzewać. To zostało wykonane z zimną krwią.

– Dzwoniłaś do ubezpieczenia?

– Jeszcze nie.

– Lepiej zadzwoń.

Eve kiwnęła głową. Dopiero wczoraj mówiła Loganowi, że nie boi się zostawiać otwartego laboratorium. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego może się zdarzyć.

– Niedobrze mi, Joe.

– Wiem. Przykro mi. Może przeniesiecie się z mamą na parę dni do nas?

Eve pokręciła przecząco głową.

– Wobec tego każę chłopakom się tu kręcić. Teraz muszę wracać na komendę. Chcę zajrzeć do papierów, sprawdzić, czy coś podobnego już się w tych okolicach wydarzyło. Nic ci nie będzie?

– Nie. Dziękuję, Joe.

– Żałuję, że nic więcej nie mogę zrobić. Przepytamy jeszcze sąsiadów, może ktoś coś widział.

– Nie posyłaj nikogo do pani Dobbins, dobrze?

– Dobrze. Dzwoń, jeśli coś się będzie działo. Spoglądała za nim przez chwilę, a potem zawróciła w kierunku laboratorium. Nie chciała tam wchodzić, ale musiała sprawdzić, czy nic nie zginęło, i zawiadomić towarzystwo ubezpieczeniowe. Kiedy weszła do środka, znów uderzył ją przede wszystkim widok krwi. Boże, ależ się bała, że to może być krew matki.

Martwy kot, rozpłatany szczur i krew. Tyle krwi.

Nie.

Wybiegła i usiadła na schodach. Zimno. Strasznie jej było zimno. Objęła się rękami, ale to nic nie pomogło.

– Przed domem stoi samochód policyjny. Nic się pani nie stało?

Eve podniosła głowę i zobaczyła przed sobą Logana. Teraz nie była w stanie z nim rozmawiać.

– Niech pan stąd idzie.

– Co się stało?

– Niech pan idzie.

Zajrzał jej przez ramię do środka.

– Coś się stało?

– Tak.

– Zaraz wracam.

Wszedł do laboratorium i po kilku minutach wrócił.

– Co za świństwo!

– Zabili kota sąsiadki. Roztrzaskali Mandy.

– Widziałem kości na biurku – powiedział i zawahał się na moment. – Tam je pani znalazła?

– Nie, na podłodze.

– Ale pani i pani matce nic się nie stało? Eve nie mogła opanować dreszczy.

– Niech pan stąd idzie, nie chcę z panem rozmawiać.

– Gdzie jest pani matka?

– U pani Dobbins. Jej kot… Niech pan sobie idzie.

– Dopiero wtedy, kiedy ktoś się panią zajmie – odparł i pomógł jej wstać. – Idziemy do domu.

– Nikt się nie musi mną zajmować…

Logan niemal ciągnął ją po ścieżce prowadzącej do domu.

– Niech mnie pan puści. Proszę mnie nie dotykać.

– Puszczę panią, jak tylko wejdziemy do domu i dam pani coś gorącego.

Eve szarpnęła się i odsunęła.

– Nie mam czasu, żeby siedzieć i pić kawę. Muszę zadzwonić do ubezpieczenia.

– Ja to zrobię – powiedział Logan, łagodnie prowadząc ją po schodach. – Wszystkim się zajmę.

– Nie chcę, żeby się pan czymkolwiek zajmował. Niech pan stąd idzie.

– Proszę się uspokoić i pozwolić, żebym zrobił pani coś do picia.

Logan popchnął ją na krzesło przy kuchennym stole.

– W ten sposób szybko się mnie pani pozbędzie.

– Nie chcę siadać… – zaczęła Eve i przerwała. Nie miała siły do walki. – Niech się pan pospieszy.

– Tak jest, proszę pani. Gdzie jest kawa?

– W niebieskiej puszce na blacie.

– Kiedy to się stało?

– W nocy. Po dwunastej.

– Zamknęła pani laboratorium?

– Oczywiście.

Logan nalał wody do pojemnika i wsypał kawę do ekspresu.

– Niczego pani nie słyszała?

– Nie.

– To dziwne, biorąc pod uwagę te wszystkie zniszczenia.

– Joe powiedział, że ten człowiek dobrze wiedział, co robi.

– Kto to mógł być?

– Nie ma odcisków palców. Nosił rękawiczki. Logan zdjął sweter z wieszaka na drzwiach do pralni.

– Rękawiczki. Czyli to nie jest robota amatorów.

– Już to panu mówiłam. Nałożył jej sweter na ramiona.

– To jest sweter mojej matki. Chyba nie będzie protestować. Jest pani zimno.

Logan podniósł słuchawkę.

– Co pan robi?

– Dzwonię do mojej asystentki, Margaret Wilson. Gdzie pani jest ubezpieczona?

– W Security America, ale pan nie…

– Halo, Margaret, tu John – powiedział do słuchawki. – Musisz… Tak, wiem, że jest sobota. Tak, Margaret. Za dużo od ciebie wymagam. I jestem niewymownie wdzięczny, że to znosisz. A teraz się zamknij i posłuchaj, co masz zrobić.

Eve wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak on wysłuchuje wymówek i pretensji od podwładnych. Logan uśmiechnął się do niej.

– Teraz? – spytał. – Dobrze. Zawiadom Security America w imieniu Eve Duncan. De-U-En-Ce-A-En. Włamanie, wandalizm i możliwy rabunek. Szczegóły zna Joe Quinn z policji miejskiej. Niech agent ubezpieczeniowy zaraz tu przyjedzie. Załatw też ekipę do sprzątania. Laboratorium ma błyszczeć przed północą. Nie, nie żądam, żebyś przyleciała i sama sprzątała, Margaret – powiedział Logan z westchnieniem. – Twój sarkazm jest nie na miejscu. Po prostu się tym zajmij. Eve Duncan ma się tylko podpisać na oświadczeniu ubezpieczeniowym. Załatw także ochronę domu oraz Eve i Sandry Duncan. Zadzwoń, jeśli będziesz miała jakieś problemy. Nie, nie wątpię w twoje zdolności organizacyjne, tylko…

Logan słuchał jeszcze przez chwilę, po czym powiedział stanowczo:

– Do widzenia, Margaret. – Odłożył słuchawkę i sięgnął do szafki po filiżankę. – Margaret się wszystkim zajmie.

– Nie ma na to ochoty.

– Daje jedynie do zrozumienia, że nie powinienem tego, co robi, uważać za coś oczywistego. Gdybym sam to zrobił, miałaby pretensje, iż jej nie dość ufam.

Nalał kawy do filiżanki.

– Mleko czy cukier?

– Bez mleka. Od dawna dla pana pracuje?

– Dziewięć lat. Musimy teraz wrócić do laboratorium i zabrać stamtąd wszystko, czego nie powinien oglądać agent ubezpieczeniowy – powiedział Logan, stawiając przed Eve filiżankę z kawą.

– Nie ma pośpiechu. Agenci ubezpieczeniowi działają powoli.

– Proszę zaufać Margaret. Ktoś tu się zjawi bardzo szybko. To dla Margaret wyzwanie.

Logan nalał sobie kawy i usiadł naprzeciwko Eve.

– Nie znam Margaret, a zatem nie mogę jej ufać. Tak samo, jak nie mogę ufać panu – powiedziała, patrząc mu w oczy. – I nie chcę tu żadnej prywatnej ochrony. Joe przyśle patrol policyjny.

– Bardzo dobrze, ale dodatkowe środki ostrożności jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Nie będą tu pani przeszkadzać – dodał, przyglądając się jej i pijąc powoli kawę. – Lepiej pani wygląda. Myślałem, że pani zemdleje.

Eve rzeczywiście poczuła się lepiej. Dreszcze prawie ustały.

– Niech pan nie gada głupstw. Nie miałam zamiaru zemdleć. Takie okropne historie są częścią mojego codziennego życia. Trochę się zdenerwowałam.

– Nic dziwnego, ta historia dotyczy pani bezpośrednio. To jednak jest pewna różnica.

Tak, od tamtej nocy w więzieniu prywatne życie Eve było spokojne i wolne od przemocy. Okrucieństwo i wandalizm ją zaskoczyły.

– To jest coś innego. Czuję się jak ofiara. Przysięgłam sobie, że nigdy… Nienawidzę tego uczucia!

– Widzę.

Eve skończyła kawę i wstała.

– Jeśli pan naprawdę uważa, że ktoś z firmy ubezpieczeniowej niedługo tu będzie, powinnam wrócić i sprawdzić do końca laboratorium.

– Nie musi się pani zbytnio spieszyć.

– Chcę to mieć za sobą. Moja mama wkrótce wróci do domu i nie chcę, żeby mi pomagała.

– Jest pani bardzo opiekuńcza wobec matki – zauważył Logan, wychodząc z domu razem z Eve. – Udaje wam się utrzymać ze sobą dobry kontakt?

– Tak. Kiedyś było inaczej, ale teraz jesteśmy przyjaciółkami.

– Przyjaciółkami?

– Matka jest tylko o szesnaście lat starsza ode mnie. W pewnym sensie razem dorastałyśmy. Nie musi pan ze mną iść, naprawdę – dodała, spoglądając na niego przez ramię.

– Wiem – powiedział, otwierając przed nią drzwi laboratorium. – Jednakże Margaret byłaby wściekła, gdybym kazał jej pracować, a sam nie kiwnąłbym palcem.

Rozdział czwarty

– Dużo krwi – zauważył rzeczowo Logan – Zajmie się tym ekipa do sprzątania. Niech pani sprawdzi, czy czegoś nie da się uratować – zaproponował, wskazując stertę papierów przy przewróconej półce. – Widzę tam parę zdjęć.

Eve kiwnęła głową i uklękła obok półki. Ze zdziwieniem zauważyła, że obecność Logana jej pomaga. Jego rzeczowe zachowanie rozjaśniało ciemność. Jest krew, trzeba posprzątać. Ktoś coś zniszczył, trzeba sprawdzić, czy czegoś nie da się uratować.

Z ulgą spostrzegła, że zdjęcia Bonnie i matki mają tylko oddarte rogi.

– Nie jest tak źle – powiedziała głośno.

– Świetnie. Ten, kto to zrobił, nie był tak sprytny, jak myślałem. Nie wiedział, jak bardzo by panią skrzywdził, niszcząc zdjęcia. Sprawdzę szuflady i zobaczę, czy…

– Niech pan zaczeka! Tam jest…

Za późno. Logan otworzył szufladę z martwym szczurem. Szczura nie było, zapewne zabrała go policja, ale w szufladzie pozostała kałuża krwi.

Logan skrzywił się z obrzydzeniem.

– Cieszę się, że tu zajrzałem, nim przyjedzie ekipa do sprzątania. Mogliby z miejsca zrezygnować. Wyrzucę to – powiedział, wyciągnął szufladę i ruszył do drzwi.

– Nic pana specjalnie nie dziwi.

– Kiedyś pani opowiem, co się stało w moim biurze, kiedy po raz pierwszy przejąłem inną firmę. Tutaj przynajmniej nikt się nie załatwił. Niech pani sprawdza dalej. Zaraz wracam.

Niewiele było do sprawdzania. Książki leżały podarte, klepsydra, którą dostała od matki – rozbita, podstawa postumentu rozłupana na pół i…

Postument. Mandy.

Dlaczego przeniesiono Mandy na drugi koniec pokoju i dopiero potem rozbito? Już wcześniej myślała, że to dziwne, ale nie całkiem to do niej dotarło. Wszystkie zniszczenia zostały wykalkulowane z zimną krwią. W jakim celu czaszka…

Eve wstała z klęczek i szybko przeszła na drugą stronę biurka. W tym konkretnym miejscu rozbito jedynie komputer. I z drugiego końca przyniesiono czaszkę, żeby zniszczyć obie rzeczy razem.

Eve wpatrywała się w komputer i nagle doznała olśnienia.

– O Boże!

– Wiedziałem, że pani zrozumie, gdy przez chwilę nad tym pomyśli – powiedział Logan, stojąc w drzwiach.

– Pan to skojarzył?

– Kiedy powiedziała mi pani, gdzie stała czaszka. Chciał jasno powiedzieć, prawda? Komputery Logana. Czaszka. Ostrzeżenie.

– Kto?

– Nie wiem. Ktoś najwyraźniej nie chce, żebym skorzystał z pani usług.

– I o to tutaj chodzi? – spytała Eve, rozglądając się po laboratorium.

– Tak.

– I nie zamierzał mi pan powiedzieć?

– Nie, gdyby pani sama tego nie spostrzegła – oświadczył bez ogródek. – Obawiałem się, że to przeważy szalę na moją niekorzyść. Chciał panią nastraszyć, i to mu się udało.

Tak, przestraszył ją, i to nieźle. Oprócz zniszczeń zginął Tom-Tom i przepadła nadzieja na zidentyfikowanie Mandy. A wszystko po to, żeby ją zniechęcić do podjęcia pewnych kroków. Kiedy Eve przypomniała sobie twarz pani Dobbins, ogarnęła ją zimna furia.

– Niech go szlag trafi! – zawołała ze złością. – Niech go piekło pochłonie!

– Zgadzam się. I mam nadzieję, że to, iż przeklina pani jego, a nie mnie, ma jakieś znaczenie.

– Obrzydliwy łobuz!

Eve wyszła z laboratorium. Ostatni raz była tak wściekła, kiedy złapano Frasera. Miała ochotę kogoś zabić.

– Nic go nie obchodziło. Ludzie nie powinni tak postępować. Jak mógł…

Wiedziała, jak mógł. Był na pewno tak samo chory psychicznie jak Fraser. Okrutny i bezwzględny.

– Zapłaci mi za to – powiedziała mściwie.

– Dowiem się, kto to był – powiedział Logan.

– Jak? Czy pan kłamał mówiąc, że nie wie pan, kto to jest?

– Nie wiem, kim jest, ale się domyślam, kto go wynajął.

– Kto?

– Nie mogę pani powiedzieć, ale dowiem się, kto tu był. Jeśli pojedzie pani ze mną – dodał.

– Proszę mi powiedzieć, kto mu zapłacił?

– Sama się pani dowie, jeśli przyjmie pani moją propozycję. I tak musi pani czekać na nowe wyposażenie laboratorium. Dodam jeszcze dwieście tysięcy dla Fundacji Adama i dodatkowo dowiem się, kto zniszczył pani laboratorium.

Eve przyszło coś do głowy.

– A może to pana sprawka, żeby mnie zmusić do tej pracy?

– Za duże ryzyko. Mogła się pani śmiertelnie przestraszyć. Poza tym nie zabijam bezbronnych zwierząt.

– Ale chce pan wykorzystać sytuację.

– No jasne. Umowa stoi?

Eve rozejrzała się po zdemolowanym pomieszczeniu i krew znów uderzyła jej do głowy.

– Zastanowię się.

– A jeśli podwyższę…

– Niech pan nie naciska. Powiedziałam, że się zastanowię.

Podniosła z podłogi pudełko po papierze do drukarki i zaczęła do niego wkładać potrzaskane kości czaszki Mandy. Spostrzegła, że nadal drżą jej dłonie. Musi się uspokoić.

– Niech pan już idzie. Zadzwonię, kiedy podejmę decyzję.

– Muszę działać szybko, bo…

– Zadzwonię.

Spodziewała się, że będzie ją dalej przekonywać.

– Zatrzymałem się w hotelu „Ritz-Carlton Buckhead”. Nie powinienem tego pani mówić, bo tracę pozycję przetargową, ale jestem zdesperowany, Eve. Musi mi pani pomóc. Zrobię wszystko, żeby się pani zgodziła. Proszę zadzwonić i podać swoje warunki. Przyjmę wszystkie.

Kiedy podniosła głowę, Logana nie było.

Dlaczego jest zdesperowany? Do tej pory dobrze to ukrywał. Może przyznanie się do rozpaczy jest podstępem. Zastanowi się nad tym później. Musi wrócić do domu, żeby matka przypadkiem tu nie przyszła. Wzięła zdjęcia i pudełko z kawałkami czaszki Mandy. Mogłaby spróbować jakoś ją skleić. Nawet jeśli nie będzie dokładna, może wystarczy do komputerowego rysunku…

Z wściekłością uświadomiła sobie, że nie da się tego zrobić. Joe powiedział, że nie mają pojęcia, kim była Mandy, a zatem nie ma żadnego zdjęcia. Wcześniej mogła tylko mieć nadzieję, że zbuduje twarz na podstawie kości czaszki i ktoś rozpozna Mandy. Nadzieję zniszczył łobuz, który celowo rozbił czaszkę, żeby ją ostrzec.

– Eve?

Matka szła do niej ścieżką przez ogród.

– Dzwonili z towarzystwa ubezpieczeniowego. Zaraz ktoś od nich przyjedzie.

– To dobrze. Jak się czuje pani Dobbins?

– Lepiej. Myślisz, że powinnyśmy znaleźć jej jakiegoś młodego kociaka?

– Na razie nie. Niech trochę przyjdzie do siebie.

– Tak mi przykro, Eve. Wszystkie twoje dokumenty i całe wyposażenie.

– Będę miała nowe.

– Mieszkamy w takiej spokojnej i porządnej okolicy. Nic takiego się tu nigdy nie zdarzyło. Aż strach bierze. Czy nie uważasz, że powinnyśmy zainstalować jakiś system alarmowy? – spytała, marszcząc brwi.

– Porozmawiamy później – odparła Eve, otwierając kuchenne drzwi. – Chcesz kawy?

– Nie, piłam u pani Dobbins. Dzwoniłam do Rona – dodała po chwili. – Chciał mnie zaprosić na obiad, żebym się trochę od tego wszystkiego oderwała. Oczywiście odmówiłam.

Najwyraźniej miała ochotę na obiad z Ronem. Dlaczego nie? Przeżyła okropny ranek i chciała, żeby ją ktoś pocieszył.

– Nie ma powodu, żebyś się z nim nie umówiła. Tu i tak w niczym nie pomożesz.

– Jesteś pewna?

– Jestem pewna. Idź i dzwoń. Sandra wciąż się wahała.

– Ciebie też zaprasza. Mówiłaś, że chcesz go poznać.

– Nie teraz. Przyjeżdża facet z ubezpieczenia.

– Wrócę zaraz po obiedzie.

Eve postawiła pudełko z Mandy na blacie kuchennym.

– Zostań, jak długo zechcesz.

– Najwyżej dwie godziny – powiedziała stanowczo Sandra.

Kiedy matka wyszła, Eve przestała się uśmiechać. To, że czuła się opuszczona, było głupie i samolubne. Sandra zrobiła, co mogła. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo samotna czuje się Eve.

Przestań jęczeć. Jesteś sama i co z tego. Umiesz sobie z tym radzić. Nie będziesz się nad sobą rozczulać dlatego, że jakiś potwór chciał cię nastraszyć.

Fraser. Dlaczego wciąż do niej wraca?

Dlatego że czuje się tak samo bezbronna i przerażona jak wtedy, kiedy wdarł się w jej życie. Zabił jej córkę, a ona musiała prosić władze, żeby odroczyły egzekucję. Nawet pojechała do niego do więzienia i błagała, żeby opowiedział jej o Bonnie.

Uśmiechnął się czarującym uśmiechem, którym zwabił jedenaścioro dzieci, potrząsnął głową i odmówił. Drań odmówił nawet apelacji, żeby akta zostały zamknięte i żeby dzieci nigdy nie odnaleziono. Chciała rozerwać go na strzępy, ale tkwiła w pułapce, czekając na słowa, których on nie chciał wypowiedzieć.

Teraz nie była już tak bezbronna ani tak słaba. Nie musiała być ofiarą. Podejmie działania. Poczuła gorzką satysfakcję. Logan się dowie, kto zniszczył jej laboratorium.

Jeśli Eve zgodzi się na jego propozycję.

Czy zapłaci tę cenę? Do tej pory nie była pewna. Miała zamiar przemyśleć wszystko racjonalnie i dopiero wtedy dać mu odpowiedź. Ale Logan przypuszczalnie liczył na to, że ona nie będzie już potrafiła myśleć racjonalnie. Zamierzał wykorzystać każdą jej słabość, jaką udało mu się odkryć.

Nie pokazuj mu swoich słabostek. Bierz, co ci trzeba, i unikaj pułapek. Możesz to zrobić. Jesteś równie sprytna jak Logan i umiesz się bronić.

Nie jesteś ofiarą.

– Zgoda – powiedziała Eve, kiedy Logan odebrał telefon. – Ale na moich warunkach. Połowa honorarium z góry i całość dla Fundacji Adama na ich koncie, zanim wyjdę z domu.

– Załatwione. Jeszcze dzisiaj przekażę pocztą elektroniczną.

– Chcę mieć dowód, że pieniądze zostały przekazane. Zadzwonię do fundacji za cztery godziny, żeby się upewnić.

– W porządku.

– I chcę, żeby matka miała ochronę, kiedy mnie nie będzie.

– Mówiłem, że załatwię ochronę.

– Obiecał pan także, że się dowie, kto zniszczył moje laboratorium.

– Ktoś już nad tym pracuje.

– Jeżeli okaże się, że przez to, co robię, stanę się wspólniczką w przestępstwie, natychmiast się wycofam.

– Dobrze.

– Zgadza się pan na wszystkie moje warunki?

– Powiedziałem, że przyjmę wszystkie warunki. Zgodziłby się na jeszcze więcej, żeby tylko pozyskać jej współpracę.

– Niech pani spakuje walizkę. Przyjadę po panią wieczorem.

– Jeśli dostanę potwierdzenie z Fundacji Adama.

– Tak jest.

– I muszę powiedzieć matce, dokąd jadę.

– Proszę jej powiedzieć, że odwiedzi pani różne miejsca i będzie do niej dzwonić co drugi wieczór.

– A będę w różnych miejscach?

– Przypuszczalnie. Przyjadę najpóźniej o dziesiątej. Logan odłożył słuchawkę. Miał ją. Kiedy poznał Eve i ocenił jej charakter, obawiał się, że potrwa to znacznie dłużej. Gdyby włamanie tak jej nie rozwścieczyło, pewno jeszcze by z nią dyskutował. Może powinien podziękować temu skurwysynowi Timwickowi. Aranżując włamanie, zadziałał na własną szkodę.

Logan dowiedział się, że Timwick coś podejrzewa i że prawdopodobnie zna jego plany. Ciekawe.

Timwick nie był głupi i rzadko popełniał błędy. Kiedy się dowie, że nie nastraszył skutecznie Eve, poprawi swój błąd.

Następnym razem nie skończy się na kocie.

Fiske, w pobliżu domu Eve, z uśmiechem wyjął z ucha elektroniczny przyrząd do podsłuchiwania i położył na siedzeniu obok siebie. Uwielbiał takie gadżety, a zwłaszcza ten doskonały wzmacniacz X436. Podsłuchiwanie przez ściany było niesłychanie intrygujące. W tym wypadku podsłuchiwał przez szybę, ale efekt był taki sam.

Schlebiało mu to, że Eve Duncan zażądała jego głowy jako części zapłaty za pracę dla Logana. To świadczyło, że dobrze wykonał swoje zadanie. Martwy kot był mistrzowskim posunięciem. Śmierć ulubionych zwierząt zawsze uderzała boleśnie. Przekonał się o tym, kiedy zabił psa swojej nauczycielki z piątej klasy. Zołza przez tydzień chodziła z czerwonymi oczami.

Wykonał swoje zadanie i nie było jego winą, że nie odniosło ono takiego rezultatu, jakiego oczekiwał Timwick. Fiske mówił mu, że powinni uderzyć mocniej, ale tamten uważał, iż byłoby to przedwczesne, może wcale niepotrzebne.

Głupi tchórz.

– Światło nad gankiem się nie pali – powiedział Logan, kiedy Eve otworzyła drzwi. – Ma pani zapasową żarówkę? Mogę zmienić.

– Wydaje mi się, że jest w szafce w kuchni – mówiła Eve, idąc korytarzem. – To dziwne, zmieniłam tę żarówkę w zeszłym tygodniu.

Kiedy wróciła po paru minutach z nową żarówką, światło się świeciło.

– Pali się.

– Była lekko nie dokręcona. Czy pani matka jest w domu?

– W kuchni – odparła Eve, marszcząc nos. – Dobrze przyjęła mój wyjazd. Planuje remont laboratorium.

– Czy mógłbym ją poznać?

– Oczywiście. Zaraz…

– Pan Logan? – spytała Sandra, podchodząc. – Jestem Sandra Duncan. Tak się cieszę, że zabiera pan stąd Eve. Przyda jej się trochę wypoczynku.

– Obawiam się, że to nie będzie odpoczynek, choć z pewnością pani córka zmieni klimat. Postaram się, żeby nie musiała za ciężko pracować – dodał z uśmiechem. – Ma szczęście, że opiekuje się nią ktoś taki jak pani.

Eve spostrzegła, że matka chętnie poddaje się urokowi Logana.

– Opiekujemy się sobą wzajemnie – powiedziała Sandra.

– Eve mówi, że ma pani zamiar odmalować laboratorium. To było okropne włamanie.

– Ekipa do sprzątania wyczyściła wszystko bardzo dokładnie. Kiedy Eve wróci, laboratorium będzie jak nowe.

– Mam wyrzuty sumienia, że ją zabieram, zanim złapali przestępcę. Czy Eve mówiła pani, że zorganizowałem ochronę?

– Tak, ale Joe…

– Będę spokojniejszy, gdy zostaną tu moi ludzie. Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, ktoś codziennie wieczorem sprawdzi, czy wszystko jest w porządku.

– Proszę bardzo, choć to nie jest konieczne. Sandra przytuliła do siebie córkę.

– Nie pracuj za ciężko. Odpocznij trochę.

– Nic ci nie będzie?

– Nie. Cieszę się, że wyjeżdżasz. Teraz będę mogła zapraszać Rona na kolację i nie martwić się o to, jak go potraktujesz.

– I tak bym nie… No, może zadałabym mu kilka pytań – powiedziała ze śmiechem Eve.

– Widzisz?

Eve wzięła teczkę.

– Uważaj na siebie. Będę się starała dzwonić jak najczęściej.

– Miło mi było panią poznać. – Logan podał rękę Sandrze, po czym wziął walizkę Eve. – Zaopiekuję się pani córką i odwiozę ją tak szybko, jak tylko będę mógł.

– Jestem tego pewna. Do widzenia panu.

– John – poprawił z uśmiechem.

– John – powtórzyła Sandra.

Stała w progu, dopóki nie doszli do samochodu, a potem pomachała im i zamknęła drzwi.

– Po co się pan tak popisywał? – spytała Eve.

– Popisywał? – powtórzył, otwierając drzwi samochodu.

– Oblepił pan matkę swoją słodyczą.

– Byłem po prostu uprzejmy.

– Był pan czarujący.

– To zawsze pomaga. Nie podoba się to pani?

– Same kłamstwa. To ohydne.

– Dlaczego pani… – przerwał. – Fraser. Podobno był w typie Teda Bundy’ego. Do cholery, Eve, nie jestem Fraserem.

Jasne, nikt nie był taki jak Fraser, oprócz samego diabła.

– Nic na to nie poradzę. Przypomina mi… Złości mnie to.

– Ponieważ mamy razem pracować, złość tylko nam przeszkodzi. Obiecuję, że postaram się nie być czarujący.

– Dobrze.

– Bo ja wiem, czy to tak znów dobrze, czasami potrafię być szalenie nieuprzejmy. Niech pani spyta Margaret.

– Sądząc z tego, co pan o niej mówił, wątpię, żeby panu na to pozwoliła.

– To prawda. Ona bywa jeszcze gorsza. Ale i ja się staram.

– Dokąd jedziemy?

– Co powiedziała pani matce?

– Nic. Poinformowałam ją, że ma pan swoją siedzibę na Zachodnim Wybrzeżu, i pomyślała, że tam jedziemy. Na wszelki wypadek ona i Joe Quinn mają numer mojego telefonu cyfrowego. Dokąd jedziemy? – powtórzyła.

– Teraz? Na lotnisko. Polecimy moim samolotem do domu w Wirginii.

– Potrzebny mi jest sprzęt. Większość z tego, co miałam, zniszczono. Zostało zaledwie kilka rzeczy.

– Nie ma problemu. Laboratorium już na panią czeka.

– Co?

– Wiedziałem, że musi pani mieć miejsce do pracy.

– A gdybym się nie zgodziła?

– Poszukałbym kogoś gorszego – powiedział z uśmiechem i dodał teatralnym tonem: – Albo bym panią porwał i zamknął w laboratorium, dopóki nie spełniłaby pani moich życzeń.

Żartował. Czy aby na pewno?

– Przepraszam. Byłem zbyt frywolny? Sprawdzałem, czy ma pani poczucie humoru. Okazało się, że nie. Czy jestem dość niegrzeczny?

– Tak. I mam poczucie humoru.

– Nie zauważyłem – odparł, zjeżdżając na autostradę. – Niech się pani nie przejmuje, pani praca tego nie wymaga.

– Wcale się nie przejęłam. Nie obchodzi mnie, co pan o mnie myśli. Chcę wykonać swoją pracę. I mam dość błądzenia po omacku. Kiedy…

– Porozmawiamy, gdy dojedziemy na miejsce.

– Chcę rozmawiać teraz.

– Później – mruknął i spojrzał we wsteczne lusterko. – To jest wynajęty samochód, a przez to niepewny.

Początkowo nie zrozumiała, o czym Logan mówi.

– To znaczy, że jest tu podsłuch?

– Nie wiem. Nie chcę ryzykować.

– Czy wszystkie pana samochody są… pewne? – spytała po chwili.

– Tak, ponieważ często załatwiam interesy, przenosząc się z miejsca na miejsce. Przecieki bywają kosztowne.

– Wyobrażam sobie. Zwłaszcza kiedy człowiek ma do czynienia ze szkieletem.

– To nie jest śmieszne – zaprotestował, znów spoglądając w lusterko. – Niech mi pani wierzy.

Po raz drugi w ciągu kilku sekund sprawdzał drogę za sobą, choć nie było dużego ruchu. Eve obejrzała się przez ramię.

– Ktoś nas śledzi?

– Może. Na razie niczego nie zauważyłem.

– Powiedziałby mi pan?

– To zależy. Wystraszyłbym panią?

– Nie. Podałam panu moje warunki i jestem związana umową. Wycofałabym się jedynie wtedy, gdybym sądziła, że mnie pan oszukuje. Tego nie zniosę, Logan.

– Rozumiem.

– Ja nie rzucam słów na wiatr. Przyjaźni się pan z politykami, którzy łżą na potęgę. Ja taka nie jestem.

– Proszę, proszę, co za świętoszkowatość.

– Niech pan sobie myśli, co chce. Jestem z panem szczera. Nie chcę, żeby miał pan mylne wrażenie.

– Rozumiem. Zapewniam, że nikt by pani nie wziął za dyplomatę czy polityka.

– To dla mnie komplement.

– Nie lubi pani polityków, co?

– A kto lubi? Ostatnio stale wybieramy mniejsze zło.

– Są w polityce ludzie, którzy chcą zrobić coś dobrego.

– Chce mnie pan przekabacić? Nie ma mowy. Nie lubię ani republikanów, ani demokratów.

– Na kogo pani głosowała w ostatnich wyborach?

– Na Chadbourne’a. Ale nie dlatego, że jest demokratą. Przekonał mnie, że będzie porządnym prezydentem.

– I jest?

Eve wzruszyła ramionami.

– Udało mu się przeprowadzić ustawę o pomocy dla małoletnich, chociaż Kongres starał się do tego nie dopuścić.

– Czasami trzeba rzucić bombę, żeby rozwalić zaporę.

– Te przyjęcia, na których pan zbiera pieniądze, nie są szczególnie wybuchowe.

– To zależy od punktu widzenia. Robię, co mogę. Zawsze wierzyłem, że każdy człowiek musi się jakoś określić. Jeśli chce się wprowadzać zmiany, trzeba działać w ramach istniejącego systemu.

– Mnie to nie dotyczy. Nie muszę niczego robić oprócz głosowania w określonym dniu.

– To prawda, pani zamyka się w laboratorium ze swoimi szkieletami.

– I co w tym złego? – spytała z cwaniackim uśmiechem. – Są lepszym towarzystwem niż większość polityków.

Ku jej zdumieniu nie dał się sprowokować.

– Może jednak ma pani poczucie humoru. Zgódźmy się, że się nie zgadzamy. Mój ojciec zawsze mówił, iż z kobietami nie należy dyskutować o polityce i o religii.

– Co za szowinizm.

– Był wspaniałym facetem, ale żył w innym świecie. Nie umiałby sobie radzić z takimi kobietami jak pani czy Margaret.

– Żyje?

– Nie, umarł, kiedy byłem w szkole.

– Czy poznam Margaret?

– Zadzwoniłem do niej po południu i powiedziałem, żeby była w domu.

– Czy to nie przesada? Musi przylecieć z Kalifornii, prawda?

– Jest mi potrzebna.

Stwierdzenie mówiło samo za siebie. Mógł udawać, że liczy się z Margaret, ale spodziewał się, iż będzie wykonywać jego polecenia.

– Grzecznie ją poprosiłem. Bez żadnych gróźb.

– Czasami groźby są utajone.

– Obiecuję, że nie będę pani do niczego zmuszał. Spojrzała na niego chłodno.

– Nie wątpię. Nawet niech pan nie próbuje, Logan.

– Wchodzą do samolotu – powiedział Fiske. – Co mam robić? Dowiedzieć się, dokąd lecą, i polecieć za nimi?

– Nie, sekretarka Logana powiedziała ojcu, że jedzie do jego domu w Wirginii. To miejsce jest lepiej strzeżone niż Fort Knox. Na zewnątrz mamy ekipę obserwacyjną, ale nic nie możemy zrobić, gdy wejdą do środka.

– To znaczy, że powinienem działać, nim znajdzie się w środku.

– Już ci mówiłem, że wówczas jest za bardzo na widoku. Nie chcemy zrobić mu krzywdy, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.

– To wracam do domu. Matka ciągle…

– Nie, ona nigdzie nie wyjeżdża. Możesz wrócić do tego później, jeśli, oczywiście, postanowimy narobić trochę zamieszania. Jest dla ciebie coś pilniejszego. Wracaj.

Rozdział piąty

Odrzutowiec wylądował na małym prywatnym lotnisku koło Arlington, w stanie Wirginia. Bagaż został natychmiast przeniesiony do limuzyny zaparkowanej przy hangarze.

Czegóż to nie można kupić za pieniądze – pomyślała ironicznie Eve. Kierowca będzie na pewno przypominał wytresowanych lokajów z powieści Wodehause’a.

Z limuzyny wysiadł rudy kierowca.

– Cześć, John. Wycieczka się udała?

Kierowca był piegowaty, przystojny, poniżej trzydziestki, miał na sobie dżinsy i koszulę w kratkę, która pasowała do jego niebieskich oczu.

– Może być. To jest Gil Price, a to Eve Duncan.

Gil podał jej rękę.

– Dama od kości. Widziałem pani zdjęcie w programie Sześćdziesiąt minut. Na żywo jest pani ładniejsza. Powinni raczej pokazać panią, a nie tę czaszkę.

– Dziękuję, ale nie miałam ochoty występować w telewizji. Mam dość kamer telewizyjnych.

– John też nie lubi publicznych występów. W zeszłym roku w Paryżu musiałem rozbić jeden aparat – powiedział z niesmakiem. – A potem John musiał się dogadać z facetem, który twierdził, że rozbiłem mu głowę, a nie jego aparat. Nie znoszę paparazzi.

– Paparazzi za mną na ogół nie chodzą, więc nie będzie pan miał problemów.

– Towarzystwo Johna wystarczy, żeby za panią chodzili – zapewnił, otwierając tylne drzwi. – Niech pani wskakuje, a ja migiem zawiozę panią do Barrett House.

– Barrett House? To jak z Dickensa.

– Nie, w czasach wojny secesyjnej była tam gospoda. John kupił dom w zeszłym roku i całkowicie go przebudował.

– Czy Margaret już przyjechała? – spytał Logan, wsiadając do samochodu.

– Dwie godziny temu, wściekła jak wszyscy diabli. Za jej przywiezienie należą mi się ekstra pieniądze. Zupełnie tego nie rozumiem. Dlaczego ona mnie nie kocha? – spytał Gil, zajmując miejsce za kierownicą. – Przecież mnie wszyscy kochają.

– To chyba jakaś wada jej charakteru – powiedział Logan. – Na pewno nie jest to twoja wina.

– Tak myślałem.

Gil włączył silnik i pstryknął guzik odtwarzacza CD. Limuzynę wypełniły smutne dźwięki Feedjake.

– Szyba, Gil – przypomniał Logan.

– Ach, tak.

Gil odwrócił się i uśmiechnął do Eve, wyjaśniając:

– Kiedyś John jeździł dżipem, ale nie znosi muzyki country, więc kupił tę limuzynę, żeby się ode mnie odgradzać szybą.

– Lubię country – powiedział Logan. – Nie cierpię tych żałosnych ballad, które darzysz takim uczuciem. Zakrwawione suknie ślubne, psy na grobach…

– Jesteś strasznie sentymentalny i nie chcesz się do tego przyznać. Myślisz, że nie widzę, kiedy masz łzy w oczach? Weźmy na przykład Feedjake. To jest…

– Sam sobie weź. Zasuń szybę.

– Dobrze.

Szyba bezgłośnie podjechała do góry i muzyka ucichła.

– Nie ma pani nic przeciwko temu? – spytał Logan.

– Nie. Sama nie lubię smutnych piosenek, choć nie wyobrażam sobie pana lejącego łzy do kufla z piwem z powodu sentymentalnej muzyki.

Logan wzruszył ramionami.

– Jestem tylko człowiekiem. Autorzy piosenek country wiedzą, jak wyciskać ludziom łzy z oczu.

– Pański kierowca jest bardzo sympatyczny – powiedziała Eve, spoglądając przez szybę na Gila. – Choć niezupełnie tak sobie wyobrażałam pańskich pracowników.

– Gil jest nietypowy, ale to doskonały kierowca.

– I goryl?

– I goryl. Służył w żandarmerii wojskowej, jednakże nie jest zwolennikiem dyscypliny.

– A pan?

– Ja też nie, ale na ogół staram się znaleźć jakąś pośrednią drogę, zamiast brania się do bicia. Niedługo będziemy na moim terenie – dodał, wskazując na widok za oknem. – Mamy tu dużo lasów i łąk.

W ciemności widać było jedynie cienie drzew. Eve nadal rozmyślała nad tym, co powiedział Logan, porównując siebie z Price’em.

– Co pan robi, kiedy nie można znaleźć pośredniej drogi?

– Biję – odparł z uśmiechem Logan. – Dlatego jesteśmy z Gilem w takiej dobrej komitywie. Dwie pokrewne dusze.

Wyjechali zza zakrętu i Eve zobaczyła czterometrową bramę z kutego żelaza. Gil nacisnął guzik na tablicy rozdzielczej i brama powoli się rozsunęła.

– Czy brama jest pod napięciem? – spytała Eve.

Logan kiwnął głową.

– Poza tym ochroniarze przez cały czas monitorują teren za pomocą kamer wideo.

– Wysoka technika. Chcę mieć własnego pilota do otwierania bramy.

Logan przyglądał jej się w milczeniu.

– Brama, przez którą nie można wejść, jest także bramą, przez którą nie można wyjść. Nie mam zamiaru siedzieć w klatce.

– Nie będzie pani tutaj więźniem, Eve.

– Oczywiście, dopóki będę spełniać pańskie oczekiwania. A jeśli nie?

– Nie mogę zmusić pani do pracy.

– Nie? Jest pan bardzo sprytnym człowiekiem, Logan. Chcę mieć własnego pilota do otwierania bramy.

– Jutro pani dostanie. Trzeba go zaprogramować. Możemy chyba założyć, że nie będę się nad panią znęcał w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin – dodał z sardonicznym śmiechem.

– Może być jutro.

Na widok domu Eve pochyliła się do przodu. Zza chmur wyłonił się księżyc i oświetlił cały teren. Barrett House był piętrowym budynkiem z kamienia, wyglądającym dokładnie tak jak dziewiętnastowieczna gospoda. Kamienne mury oplatał bluszcz.

– Dlaczego kupił pan starą gospodę, którą trzeba było remontować, zamiast zbudować nowy dom? – spytała Eve, kiedy samochód się zatrzymał.

Logan wysiadł i podał jej rękę.

– Jest tu parę rzeczy, które mi się podobają.

– Wiem, wiem, na przykład cmentarz.

– Cmentarz rodziny Barrettów znajduje się zaraz za tym pagórkiem. Ale nie dlatego kupiłem gospodę – wyjaśnił, otwierając masywne mahoniowe drzwi. – Nie ma tu żadnej służby. Ekipa do sprzątania przyjeżdża z miasta dwa razy w tygodniu. Sami sobie gotujemy.

– Wszystko mi jedno. Nie jestem przyzwyczajona do służby i nie przywiązuję wagi do jedzenia.

– To widać – zauważył Logan. – Jest pani szczupła jak chart.

Lubię charty – powiedział Gil, wnosząc bagaże do przedpokoju. – Mają wdzięk i wspaniałe, mądre oczy. Miałem kiedyś charta. O mało nie umarłem z żalu, gdy zdechł. Gdzie mam zanieść jej bagaże?

– Pierwsze drzwi na górze, przy samych schodach.

– Kiepskie rozwiązanie – uznał Gil, wchodząc po schodach. – Ja mieszkam w starej powozowni, Eve. Niech pani mu powie, żeby tam panią umieścił. Człowiek ma więcej luzu.

– Stąd będzie bliżej do laboratorium – powiedział Logan.

A Loganowi będzie łatwiej mnie pilnować – pomyślała Eve.

– Margaret poszła już chyba spać. Pozna ją pani rano. Myślę, że w pokoju znajdzie pani wszystko, co może być potrzebne.

– Chciałabym zobaczyć moje laboratorium.

– Teraz?

– Tak. Muszę sprawdzić, czy jest właściwie wyposażone. Być może trzeba będzie coś sprowadzić.

– Proszę bardzo. Idziemy. Laboratorium mieści się w jednym z dobudowanych pokojów. Sam go jeszcze nie widziałem. Margaret miała wszystko przygotować.

– Ach, doskonała Margaret.

– Nie tylko doskonała. Wyjątkowa.

Eve bez słowa podążyła za Loganem do dużego pokoju z ogromnym kominkiem, podłogą z desek przykrytą chodnikami z juty i meblami pokrytymi skórą.

To wygląda jak wiejski klub – pomyślała Eve. Logan poprowadził ją krótkim korytarzykiem i otworzył drzwi.

– Proszę.

Chłód. Sterylność. Błyszcząca stal i szkło.

– Uch – westchnął Logan. – Tak sobie Margaret wyobraża raj naukowy. Postaram się ocieplić trochę atmosferę.

– Nie ma znaczenia. Nie będę tu długo.

Eve dokładnie obejrzała masywny postument, który dało się regulować, wysokiej klasy trzy kamery wideo na statywach, doskonały komputer, mikser i odtwarzacz wideo. Potem podeszła do biurka. Instrumenty pomiarowe były bardzo dokładne, ale Eve wolała swoje. Zdjęła drewniane pudełko z półki nad biurkiem i spojrzało na nią szesnaście par oczu. W najróżniejszych odcieniach orzechowego, szarego, zielonego, niebieskiego i brązowego.

– Wystarczyłyby niebieskie i brązowe – powiedziała. – Brązowy kolor oczu występuje najczęściej.

– Kazałem jej przygotować wszystko, co mogłoby być potrzebne.

– Wykonała pańskie polecenie. Kiedy mogę zacząć pracę?

– Jutro lub pojutrze. Czekam na sygnał.

– A ja mam tu siedzieć z założonymi rękami?

– Czy mam wykopać któregoś z Barrettów, żeby mogła sobie pani poćwiczyć?

– Nie, dziękuję. Chcę wykonać swoją pracę i wrócić do domu.

– Zgodziła się pani na dwa tygodnie. Chodźmy, jest pani zmęczona. Zaprowadzę panią do pokoju.

Eve rzeczywiście była zmęczona. Miała wrażenie, że od chwili, gdy rano weszła do swego laboratorium, minęło tysiąc lat. Nagle poczuła tęsknotę za domem. Co ona tu robi? Nie ma przecież nic wspólnego z tym dziwnym domem i jego właścicielem, któremu nie ufa.

Fundacja Adama. Reszta się nie liczy.

– Przypominam, co mówiłam wcześniej – powiedziała, podchodząc do Logana. – Nie zrobię niczego nielegalnego.

– Pamiętam.

Co nie znaczy, że to akceptuje – pomyślała Eve. Wyłączyła światło i wyszła na korytarz.

– Czy powie mi pan, dlaczego tu jestem i kiedy mam robić to, co pan chce, żebym zrobiła?

– To jest pani patriotyczny obowiązek.

– Bzdura! Chodzi o politykę?

– Czemu pani tak sądzi?

– Jest pan znany ze swej działalności, zarówno publicznej, jak i zakulisowej.

– Powinienem być chyba zadowolony, że nie uważa mnie już pani za wielokrotnego mordercę.

– Nie powiedziałabym. Rozpatruję wszystkie możliwości. Chodzi o politykę?

– Może.

Nagle coś jej przyszło do głowy.

– Czy chce pan kogoś skompromitować?

– Nie wierzę w kampanie wyborcze polegające na opluwaniu przeciwnika. Powiedzmy, że nie wszystko jest zawsze takie, jakby się wydawało, a ja wierzę w wyciąganie prawdy na wierzch.

– Jeśli jest to dla pana korzystne.

– Oczywiście.

– Nie chcę brać w tym udziału.

– Nie bierze pani w niczym udziału… Chyba że się okaże, iż miałem rację. Jeżeli nie, wraca pani do domu i zapomina o swoim tu pobycie. – Logan prowadził Eve na górę. – Czyż to nie jest uczciwe?

Może nie chodziło mu o politykę, a o sprawy osobiste.

– Zobaczymy – odparła sucho Eve.

Logan otworzył drzwi jej pokoju i stanął z boku.

– Dobranoc, Eve.

– Dobranoc.

Weszła do środka i zamknęła drzwi. Pokój w wiejskim stylu był wygodny i dość przytulny, z łóżkiem nakrytym pomarańczowo-kremową kapą i zdobiącymi go prostymi sosnowymi meblami. Jedyną rzeczą, która w tej chwili interesowała Eve, był telefon. Usiadła na łóżku i wykręciła numer Joego Quinna.

– Halo – powiedział zaspanym głosem.

– Mówi Eve.

– Wszystko w porządku? – spytał znacznie żywszym tonem.

– Tak. Przepraszam, że cię obudziłam, ale chciałam ci powiedzieć, gdzie jestem i podać numer telefonu.

Wyrecytowała numer naklejony na aparacie telefonicznym.

– Zapisałeś?

– Tak. Gdzie jesteś?

– W Barrett House. To posiadłość Logana w Wirginii.

– I nie mogłaś z tym zaczekać do rana?

– Może mogłam, ale chciałam, żebyś wiedział, gdzie jestem. Czuję się… zagubiona.

– Rzeczywiście wydajesz się jakaś rozkojarzona. Przyjęłaś tę pracę?

– Inaczej by mnie tu nie było.

– Czego się boisz?

– Nie boję się niczego.

– Nie wierzę. Ostatni raz zadzwoniłaś do mnie w środku nocy, kiedy Bonnie…

– Niczego się nie boję. Chciałam ci powiedzieć, gdzie jestem. Kierowca Logana nazywa się Gil Price. Był w żandarmerii wojskowej.

– Chcesz, żebym go sprawdził?

– Chyba tak.

– Nie ma sprawy.

– Pamiętaj o mojej matce.

– Jasne. Nie musisz mi mówić. Poproszę Dianę, żeby do niej wpadła jutro po południu.

– Dzięki, Joe. Wracaj do łóżka.

– Dobra. To mi się nie podoba. Uważaj na siebie, Eve.

– Nie ma na co uważać. Cześć.

Odłożyła słuchawkę i wstała z łóżka. Postanowiła wziąć prysznic, umyć głowę i pójść spać. Nie powinna była budzić Joego, ale dźwięk znajomego głosu poprawił jej samopoczucie. Nie wiadomo dlaczego czuła się podminowana. Nie wiedziała, co w tym na pozór spokojnym, normalnym domu jest prawdziwe, a co udawane. Poza tym czuła się samotna.

Teraz, dzięki Joemu, miała połączenie ze światem zewnętrznym. Joe będzie jej siatką bezpieczeństwa, kiedy wejdzie na linę.

– To Eve? – spytała Diane Quinn, odwracając się w stronę męża. – Coś się stało?

– Nie wiem. Chyba nie. Przyjęła tę pracę, która może… Nieważne. Przypuszczalnie nie ma się czym przejmować.

Ale Joe się przejmuje – pomyślała Diane. Zawsze się przejmuje Eve. Joe położył się i naciągnął koc.

– Pojedź jutro do jej matki, dobrze?

– Jasne. Jak sobie życzysz. A teraz śpij.

Ale Joe nie zaśnie – pomyślała Diane. Będzie leżał po ciemku, denerwując się i martwiąc o Eve. Właściwie nie ma prawa narzekać. Małżeństwo jest udane, Joe troskliwy, kochający i świetny w łóżku. Po rodzicach odziedziczył dość pieniędzy, żeby mogli prowadzić dostatnie życie, nawet gdyby nie pracował. Diane wiedziała, kiedy wychodziła za niego, że on i Eve są ze sobą na zawsze związani. Znali swoje myśli, czasem jedno z nich kończyło zdanie, które zaczęło drugie.

To nie był związek seksualny. Jeszcze nie. Może nigdy nie będzie. Ta część Joego wciąż należała do Diane. Nie powinna więc narzekać, ale nadal być przyjaciółką Eve i żoną Joego.

Ponieważ doskonale wiedziała, że nie ma jednego bez drugiego.

– Pół godziny temu dzwoniła do Joego Quinna – powiedział Gil, kładąc arkusz papieru na biurku Logana. – Mark spisał rozmowę.

– Chyba nam nie ufa – zauważył Logan z lekkim uśmiechem, rzucając okiem na papier.

Mądra kobieta – pochwalił Gil, siadając na fotelu i zakładając nogi na poręcz. – Wcale mnie nie dziwi, że nie ma do ciebie zaufania. Łatwo można cię rozgryźć. Na mnie może się poznać tylko ktoś ekstrawrażliwy.

– To dlatego, że jesteś piegowaty. Twoje zdolności aktorskie nie mają żadnego znaczenia. Nie mogę się skontaktować ze Scottem Marenem w Jordanii – dodał Logan, marszcząc brwi. – Były jakieś telefony?

– Nie. A, prawda. Dzwonił twój adwokat, Novak.

– Może poczekać.

– Czy Mark ma jej uniemożliwić dalsze telefony?

– Ma telefon cyfrowy. Zapewne i tak go użyje, jeśli się zorientuje, że telefon w jej pokoju jest na podsłuchu.

– Jak chcesz. Kiedy pojedziemy?

– Niedługo. Gil uniósł brwi.

– Mnie nie oszukujesz, co?

– Muszę być pewien, że wszystko jest w porządku. Timwick depcze mi po piętach.

– Możesz mi zaufać, John.

– Powiedziałem, że czekam.

– Niech będzie, ty skryty małpoludzie. Gil wstał i podszedł do drzwi.

– Nie lubię jeździć w ciemno – dodał.

– Nie musisz.

– Traktuję to jak obietnicę. Idź spać.

– Dobrze.

Kiedy Gil zamknął za sobą drzwi, Logan jeszcze raz przeczytał zapis rozmowy. Joe Quinn. Ktoś, z kim należy się liczyć. Quinn był niesłychanie lojalny wobec Eve. Lojalność, przyjaźń i co jeszcze? Quinn był żonaty, ale to nie miało znaczenia. Do diabła, to nie moja sprawa, jeśli tylko nie przeszkadza Eve w pracy. Poza tym dość mam innych zmartwień. Scott Maren podróżuje po Jordanii i lada chwila mogą go złapać. Timwick mógł się wszystkiego domyślić i postarać o wzmocnienie swojej pozycji.

Logan wyciągnął notes z telefonami i otworzył na ostatniej stronie. Znajdowały się tu tylko trzy nazwiska i numery telefonów.

Dora Bentz.

James Cadro.

Scott Maren.

Telefony Bentz i Cadra mogły być na podsłuchu, ale Logan powinien zadzwonić i sprawdzić, czy nic im się nie stało. A potem kogoś po nich wysłać. Wziął telefon i wykręcił pierwszy numer.

Dora Bentz.

Dzwonił telefon.

Fiske skończył przywiązywać nogi kobiety do łóżka i podciągnął do góry jej nocną koszulę.

Miała niezłe nogi, jak na kobietę po pięćdziesiątce. Ale zbyt obwisły brzuch. Powinna była trochę ćwiczyć – pomyślał Fiske. On sam ćwiczył codziennie i miał brzuch twardy jak kamień.

Przyniósł z szafy w kuchni szczotkę.

Telefon dzwonił uporczywie.

Wbił w kobietę kij od szczotki. Morderstwo musiało wyglądać na działanie maniaka seksualnego, ale Fiske nie chciał jej gwałcić. Męskie nasienie może być dowodem sądowym. Poza tym wielu morderców seksualnych ma kłopoty z wytryskiem, a użycie kija od szczotki jest dodatkowo perwersyjne. Oznacza nienawiść do kobiet i profanację domu.

Coś jeszcze?

Sześć głębokich ciętych ran na piersiach, taśma na ustach, otwarte okno…

Czysta robota.

Chciałby jeszcze trochę zostać i podziwiać swoje dzieło, ale telefon wciąż dzwonił. Ten, kto dzwoni, może się zdenerwować i zawiadomić policję.

Ostatni rzut oka. Spojrzał na twarz kobiety, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, wciąż tak samo przerażonymi jak wtedy, gdy wbijał jej nóż w serce.

Fiske wyciągnął z kieszeni kopertę ze zdjęciami i napisaną na maszynie listę, które dostał od Timwicka na lotnisku. Lubił wszelkiego rodzaju listy i spisy, pomagające zachować porządek.

Trzy zdjęcia, trzy nazwiska, trzy adresy.

Skreślił z listy nazwisko Dory Bentz.

Kiedy wychodził z jej mieszkania, telefon wciąż dzwonił.

Nikt nie odpowiadał.

Było pół do czwartej nad ranem, ktoś powinien odebrać telefon. Logan powoli odłożył słuchawkę.

To jeszcze niczego nie oznaczało. Dora Bentz miała dorosłe dzieci w Buffalo. Może pojechała do dzieci, może wyjechała na wakacje.

A może nie żyje.

Timwick będzie działał szybko, żeby zlikwidować wszystkie ślady. A Logan myślał, że ma dość czasu. Może niepotrzebnie się denerwuje i pochopnie wyciąga wnioski.

Z drugiej strony zawsze wierzył w intuicję, która teraz gwałtownie go alarmowała.

Zdradzi się, jeżeli pośle Gila do Dory. Timwick utwierdzi się w swoich podejrzeniach. Logan może próbować albo ratować Dorę Bentz, albo zyskać kilka dni dla siebie.

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Gila.

Światła. Poruszające się światła.

Eve wyłączyła suszarkę, wstała i podeszła do okna.

Czarna limuzyna, którą przyjechali z lotniska, jechała powoli w stronę bramy. Logan? Gil Price? Dochodziła czwarta nad ranem. Dokąd można jechać o tej porze? Wątpliwe, aby Logan jej powiedział, kiedy spyta o to rano. Ale i tak to zrobi.

Rozdział szósty

Eve zasnęła dopiero koło piątej i spała niespokojnie. Obudziła się o dziewiątej, ale została w łóżku jeszcze prawie godzinę. Tuż przed dziesiątą ktoś głośno zastukał do drzwi.

Nim zdążyła się odezwać, drzwi się otworzyły i niska, pulchna kobieta weszła do pokoju.

– Cześć, jestem Margaret Wilson. To jest pilot do bramy – powiedziała, kładąc go na stoliku przy łóżku. – Przepraszam, że panią obudziłam, ale John mnie opieprzył, że źle zorganizowałam laboratorium. Skąd miałam wiedzieć, że ma być ładnie? Co mam kupić? Poduszeczki? Dywaniki?

– Nic.

Eve usiadła na łóżku i z ciekawością wpatrywała się w Margaret Wilson. Kobieta miała jakieś czterdzieści parę lat. Szary gabardynowy garnitur wyszczuplał sylwetkę i podkreślał ciemne, gładkie włosy i piwne oczy.

– Mówiłam Loganowi, że nie będę tu długo i nie trzeba niczego zmieniać.

– Nie szkodzi. John lubi, kiedy wszystko jest tak jak należy. Ja też. Jaki jest pani ulubiony kolor?

– Chyba zielony.

– Powinnam się była domyślić. Typowy kolor dla rudych.

– Nie jestem ruda.

– Prawie – powiedziała Margaret, rozglądając się po pokoju. – To ma być mniej więcej taki kolor?

Eve kiwnęła głową i wstała z łóżka.

– Dobrze. Idę złożyć zamówienie. Powinno… Och, mój Boże, pani jest olbrzymką!

– Co?

– Ile ma pani wzrostu? – spytała ze złością Margaret.

– Metr siedemdziesiąt trzy.

– Olbrzymką. Czuję się przy pani jak karlica. Nie cierpię wysokich, chudych kobiet. Działają negatywnie na moją psychikę i robię się agresywna.

– Pani wcale nie jest niska.

– Niech mnie pani nie traktuje protekcjonalnie. Cóż, muszę jakoś przez to przebrnąć. Będę sobie wmawiała, że jestem od pani mądrzejsza. Niech się pani ubierze i zejdzie do kuchni. Zjemy coś i pokażę pani okolicę.

– Nie trzeba.

– Owszem, trzeba. John chce, żeby była pani zadowolona, a na razie i tak nie ma nic do roboty. Jeśli mamy podobne usposobienie, z nudów dostanie pani szału. Zajmę się tym. Będzie pani gotowa za piętnaście minut?

– Tak.

Ciekawe, co by się stało, gdyby powiedziała, że nie. Walec parowy był przy Margaret dziecinną zabawką, choć trudno było nie czuć do niej sympatii. Wprawdzie nie uśmiechnęła się ani razu, ale emanowała energią i zadowoleniem z życia. Była bezpośrednia i ostra. Eve nikogo takiego do tej pory nie spotkała. I była też jak powiew świeżego powietrza w porównaniu z mroczną tajemnicą otaczającą Logana.

– Cmentarz rodziny Barrettów – powiedziała Margaret, wskazując na cmentarzyk za żelaznym ogrodzeniem. – Ostatni grób jest z tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku. Chce pani tam iść?

Eve potrząsnęła głową.

– Dzięki Bogu. Nie znoszę cmentarzy, ale pomyślałam, że może panią zainteresuje.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Z powodu tych kości, nad którymi pani pracuje.

– Nie chodzę po cmentarzach jak wampir, ale mi nie przeszkadzają.

Zwłaszcza cmentarze rodzinne. Dobrze utrzymane, bez żadnych tajemnic i zaginionych dzieci. Na każdym grobie leżały świeże kwiaty.

– Skąd te kwiaty? Czy jacyś Barrettowie nadal mieszkają w okolicy?

– Nie, rodzina wymarła jakieś dwadzieścia lat temu, ale wtedy już tu nikt nie mieszkał. Ostatni na tym cmentarzu został złożony Randolph Barrett, zmarły w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim roku. Kiedy John kupił tę posiadłość, cmentarz był okropnie zaniedbany. Kazał go uporządkować i co tydzień kłaść świeże kwiaty.

– Coś takiego. Nie podejrzewałabym Logana o sentymenty.

– Z nim nigdy nic nie wiadomo. Ale jestem zadowolona, że to nie ja musiałam robić porządki na cmentarzu.

– Mnie cmentarze nie przygnębiają – powiedziała Eve, rozglądając się wokół. – Raczej smucą. Zwłaszcza groby dzieci. Kiedyś umierało dużo dzieci. Ma pani dzieci?

Margaret zaprzeczyła ruchem głowy.

– Miałam męża, ale tak byliśmy zajęci robieniem kariery, że nie myśleliśmy o dzieciach.

– Pani pracodawca musi być bardzo wymagający.

– Tak.

– Ale praca jest urozmaicona. Na przykład teraz. Szukanie szkieletów nie należy do obowiązków większości ludzi.

– Niczego nie szukam, robię, co mi każą.

– To niebezpieczne.

– John nie pozwoli, żebym miała kłopoty. Zawsze tak było.

– Robił już coś takiego?

– Z kośćmi? Nie, jednakże czasami bywał w trudnej sytuacji.

– Pani mu ufa?

– O tak.

– Nawet jeśli pani nie wie, czego szuka? A może pani wie?

Margaret uśmiechnęła się.

– Niech mnie pani nie wypytuje. Nic nie wiem, a gdybym wiedziała, to i tak bym nie powiedziała.

– Czy to Logan wyjechał gdzieś nad ranem?

– Nie. John jest tutaj. Widziałam go dziś rano, nim poszedł do swego gabinetu. Gil wyjechał.

– Dlaczego?

– Niech pani spyta Johna – odparła Margaret, wzruszając ramionami. – Przyjechała pani tutaj, bo John dobrze pani zapłacił. Wiem, bo przekazywałam pieniądze Fundacji Adama. On sam pani wszystko opowie, kiedy uzna za stosowne.

– Ja mu nie ufam, tak jak pani. Czy stamtąd obserwuje się bramę? – spytała, spoglądając na starą wozownię.

– Tak. To bardzo skomplikowany system z kamerami wideo porozstawianymi na całym terenie. Pilnuje ich Mark Slater.

– Jeszcze go nie poznałam.

– Rzadko przychodzi do domu.

– Czy dom Logana na Zachodnim Wybrzeżu też jest tak pilnowany?

– Jasne, tam mieszka pełno wariatów. Ludzie z taką pozycją jak John są pierwszorzędnym celem ataków. Mam coś do zrobienia – powiedziała Margaret, przyspieszając kroku. – Mogę panią zostawić samą po południu?

– Oczywiście, nie musi mnie pani pilnować, Margaret.

– Było mi całkiem miło. Inaczej sobie wyobrażałam damę od kości.

Dama od kości. Już Gil tak ją nazwał.

– To się nazywa rzeźbiarz sądowy.

– Niech będzie. Spodziewałam się kogoś w stylu chłodnego zawodowca. Stąd mój błąd w urządzaniu laboratorium. Oczywiście Johnowi nie przyznałam się do błędu. Wręcz przeciwnie, zwaliłam wszystko na niego, bo dostarczył mi za mało informacji. Nie powinien wiedzieć, że nie jestem doskonała, gdyż poczuje się niepewnie.

– Trudno mi to sobie wyobrazić – powiedziała z uśmiechem Eve.

– Każdy ma swoje chwile zwątpienia, nawet ja. Jednakże tylko wtedy, kiedy stoję obok takiej olbrzymki jak pani – dodała ponuro. – To dlatego że dorastałam pośród czterech braci, którzy mieli powyżej metra osiemdziesiąt. Czy pani matka jest wysoka?

– Nie, jest średniego wzrostu.

– Dobrze, zatem stanowi pani wybryk natury i wspaniałomyślnie pani wybaczam. Więcej nie powiem na ten temat ani słowa.

– Dziękuję. Doceniam…

– Właśnie się zastanawiałem, gdzie jesteście – powiedział Logan, idąc w ich stronę. – Dobrze pani spała? – spytał Eve.

– Nie.

– Muszę skończyć raporty – powiedziała szybko Margaret. – Zobaczymy się później, Eve.

Eve kiwnęła głową, nie odrywając oczu od Logana. W czarnych dżinsach i w czarnej bluzie nie przypominał mężczyzny, który odwiedził ją w domu tamtego wieczoru. Zmienił się nie tylko jego wygląd, lecz także ogólny wizerunek.

– Obce łóżko?

– Po części. Dlaczego Gil Price pojechał gdzieś nad ranem?

– Musiał coś dla mnie załatwić.

– O czwartej rano?

– To była pilna sprawa. Powinien wrócić dziś wieczorem. Spodziewałem się, że będzie pani miała dzień czy dwa, żeby się zaaklimatyzować, ale chyba będziemy musieli przyspieszyć tempo.

– Bardzo dobrze. Niech mi pan przyniesie kości i biorę się do roboty.

– Może będziemy musieli po nie pojechać.

– Co?

– Chciałbym, żeby pani zrobiła wstępne badanie zaraz po ekshumacji i oceniła, czy w ogóle warto przywozić tu szkielet. Mój informator mógł mnie oszukać i może się okazać, że czaszka jest zbyt zniszczona, aby zrekonstruować twarz.

– Chce pan, żebym była przy ekshumacji?

– Może.

– Nie ma mowy. Nie jestem grabarzem.

– Pani obecność może być konieczna. To jedyne…

– Nie.

– Porozmawiamy później. Może to nie będzie potrzebne. Podobał się pani cmentarz?

– Dlaczego wszyscy uważają, że lubię cmentarze… – Eve urwała i spojrzała na Logana zmrużonymi oczami. – Skąd pan wie, że byłam na cmentarzu? Ach, tak, oczywiście, kamery wideo – powiedziała, rzucając okiem na powozownię. – Nie lubię, kiedy się mnie szpieguje, Logan.

– Kamery bez przerwy filmują teren. Przypadkowo zaobserwowały panią i Margaret na cmentarzu.

To mogła być prawda, choć Eve wątpiła, czy cokolwiek w życiu Logana zdarzało się „przypadkowo”.

– Podobały mi się świeże kwiaty na grobach.

– Mieszkam w domu Barrettów, więc przynajmniej tyle mogę dla nich zrobić.

– To jest teraz pański dom.

Bo ja wiem? Barrettowie zbudowali gospodę, mieszkali tu i pracowali ponad sto sześćdziesiąt lat, byli świadkami wydarzeń historycznych. Czy wie pani, że Abraham Lincoln zatrzymał się tu przed końcem wojny domowej?

– Jeszcze jeden republikanin. Nic dziwnego, że kupił pan dom.

– Niektórych miejsc, gdzie zatrzymywał się Lincoln, nie przyjąłbym za darmo. Zbyt cenię sobie wygodę. Dzwoniła pani do matki? – spytał, otwierając jej drzwi.

– Nie, zadzwonię dziś wieczorem, jak wróci z pracy. Choć nie wiem, czy ją zastanę – dodała z uśmiechem. – Spotyka się z pewnym prawnikiem z biura prokuratora okręgowego.

– Facet ma szczęście. Pani matka jest bardzo miła.

– I niegłupia. Kiedy urodziła się Bonnie, skończyła szkołę średnią, a potem specjalny kurs pisania protokołów sądowych.

– Skończyła szkołę, kiedy pani córka… Przepraszam. Jestem pewien, że nie chce pani rozmawiać o córce.

– Zupełnie mi to nie przeszkadza. Jestem z niej bardzo dumna. Zjawiła się w naszym życiu i wszystko zmieniła. Miłość czyni cuda – powiedziała po prostu.

– Podobno.

– Naprawdę. Przez długi czas usiłowałam odzwyczaić matkę od heroiny. Być może źle się do tego zabrałam, za bardzo jej okazywałam swoje zgorzknienie czy niechęć. Czasem myślałam, że jej nienawidzę. A potem urodziła się Bonnie i ja się zmieniłam. Odeszło zgorzknienie. Moja matka też się zmieniła. Nie wiem, może akurat nadszedł właściwy moment w jej życiu, może wiedziała, że musi mi pomóc z Bonnie. Ona bardzo kochała Bonnie. Wszyscy ją kochali.

– Nie dziwi mnie to. Widziałem jej zdjęcie.

– Prawda, że była piękna? – spytała z jasnym uśmiechem Eve. – I szczęśliwa. Bonnie zawsze była szczęśliwa. Cieszyła się życiem w każdej minucie…

Eve urwała, przełknęła ślinę i dokończyła szorstko:

– Przepraszam, nie mogę więcej mówić. Dochodzę do pewnego punktu, a potem wraca ból. Ale z każdym dniem jest lepiej.

– Niech pani nie przeprasza – rzucił oschle. – Przykro mi, że zacząłem rozmowę na ten temat.

– Bonnie jest zawsze ze mną i nigdy o niej nie zapomnę. Istniała. Była częścią mnie, może najlepszą częścią. A teraz pójdę do laboratorium i spróbuję popracować nad Mandy.

– Przywiozła pani ze sobą te kawałki? – spytał zdumiony Logan.

– Oczywiście. Przypuszczalnie niewiele uda mi się z nimi zrobić, ale nie mogłam tak po prostu zrezygnować.

Eve odeszła, czując na sobie wzrok Logana. Nie powinna tak się przed nim odsłaniać, lecz rozmowa przechodziła z tematu na temat, a Logan słuchał cierpliwie i ze współczuciem, i Eve miała wrażenie, iż naprawdę go to obchodzi. Może i obchodziło. Może nie był intrygantem i manipulatorem, jak początkowo sądziła.

A może był. Co za różnica? Nie wstydziła się swych uczuć wobec Bonnie. Logan nie mógł niczego przekręcić i wykorzystać przeciwko niej. Zdobył tylko tę przewagę, że Eve czuła teraz do niego trochę sympatii. Rozmowa o Bonnie spowodowała, że zadzierzgnęły się między nimi cienkie nitki porozumienia, ale na razie tak wątłego, że w każdej chwili można je było zerwać.

Eve weszła do laboratorium i z pudełka na biurku wyjęła potrzaskane kawałki czaszki. Niektóre miały zaledwie kilka milimetrów. To niemożliwe – pomyślała z rozpaczą. I natychmiast zganiła się w myśli za czarnowidztwo. Zrekonstruowanie czaszki Mandy jest jej zadaniem i musi sobie z tym poradzić.

– Cześć, Mandy – powiedziała, siadając przy biurku i biorąc do ręki kość nosową, największą z pozostałych. – Chyba zaczniemy od tego. Nie martw się, być może zabierze mi to dużo czasu, ale cię znajdę.

– Dora Bentz nie żyje – powiedział Gil, kiedy Logan podniósł słuchawkę.

– Cholera.

– Rany od noża i ślady gwałtu. Siostra Dory znalazła ciało dziś rano, koło dziesiątej. Miały iść razem na zajęcia z aerobiku. Siostra miała klucz od mieszkania Dory. W mieszkaniu było otwarte okno i policja uważa, że to zwykły przypadek gwałtu połączonego z morderstwem.

– Akurat.

– Jeśli nie, to zostało sprytnie pomyślane. Bardzo sprytnie.

Tak jak wandalizm w laboratorium Eve.

– Miałeś ogon?

– Na pewno. Tego się spodziewałeś.

– Możesz się dowiedzieć od starych kumpli, kogo wynajął Timwick?

– Może. Spróbuję. Mam wracać?

– Nie. Przez cały ranek usiłowałem się dodzwonić do Jamesa Cadro. W jego biurze powiedzieli mi, że wyjechał z żoną pod namiot do Adirondacks. Pospiesz się. Nie jestem pierwszą osobą, która o niego pytała.

– Wiesz, gdzie dokładnie w Adirondacks?

– Gdzieś w okolicach Jonesburga.

– Wspaniale. Tak jak lubię. Dokładne wskazówki. Jadę. Logan odłożył słuchawkę. Dora Bentz nie żyje. Mógł ją ocalić, gdyby się wcześniej zdecydował. Do cholery, myślał, że pozostaną bezpieczniejsi, jeśli nie będzie się nimi interesował.

Nie miał racji. Dora Bentz nie żyła.

Dla niej było już za późno, ale może uda się uratować innych. Jeżeli zrobi coś dla odwrócenia od nich uwagi, nie straci świadków, których tak bardzo potrzebuje.

Nie może działać szybko bez Eve Duncan. Musi zdobyć jej zaufanie. To długi proces, gdy ktoś jest tak nieufny jak ona. W końcu się zorientuje, że jej i jej rodzinie grozi coś gorszego niż wandalizm.

Musi znaleźć sposób, aby przełamać opór Eve i pozyskać ją dla swojej idei.

– Hej! – powiedziała Margaret, zaglądając do laboratorium. – Przyjechali ludzie, którzy mają ocieplić atmosferę w laboratorium. Czy może pani wyjść stąd na godzinę?

– Mówiłam, że to nie jest konieczne.

– Laboratorium nie jest doskonałe, a zatem zmiany są konieczne. Nie zadowala mnie na wpół wykonana praca.

– Tylko na godzinę?

– Powiedziałam im, że nie można pani przeszkadzać i że stracą zamówienie, jeśli to potrwa dłużej. A pani musi coś zjeść – dodała Margaret, spoglądając na zegarek. – Już prawie siódma. Może być zupa i jakaś kanapka?

– Za chwileczkę.

Eve ostrożnie wsunęła podstawkę z kośćmi Mandy do dolnej szuflady biurka.

– Niech im pani powie, żeby nie dotykali biurka albo stracą coś więcej niż zamówienie. Zamorduję ich.

– Dobrze – powiedziała Margaret i zniknęła.

Eve zdjęła okulary i potarła oczy. Przyda jej się przerwa. Niewiele zrobiła w ciągu ostatnich paru godzin i czuła się mocno zniechęcona. Ale trochę to zawsze więcej niż nic. Będzie dalej pracować po kolacji.

Na korytarzu spotkała sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Nieśli poduszki, krzesła i dywany. Eve musiała przycisnąć się do ściany, żeby ich przepuścić.

– Tędy – powiedziała Margaret, biorąc ją za ramię i prowadząc do kuchni. – To nie jest takie straszne, jak wygląda. Obiecuję, że nie potrwa dłużej niż godzinę.

– Nie będę patrzeć na zegarek. Parę minut w tę czy w tamtą stronę nie ma znaczenia.

– Nie idzie pani praca? – spytała ze współczuciem Margaret. – To kiepsko.

Weszły do kuchni i Margaret wskazała na dwa nakrycia.

– Przygotowałam zupę pomidorową i kanapki z serem. Może być?

– Tak. Nie jestem specjalnie głodna.

Eve usiadła i rozłożyła serwetkę na kolanach.

– Ja umieram z głodu, ale jestem na diecie. Pani najwyraźniej nigdy w życiu nie musiała się odchudzać – uznała, siadając naprzeciwko i spoglądając na Eve oskarżycielskim wzrokiem.

– Przepraszam – powiedziała Eve z uśmiechem.

– Proszę. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, że włączę telewizor? – spytała Margaret, biorąc pilota. – Pokazują konferencję prasową prezydenta. John każe mi je oglądać i nagrywać, a potem informować, czy było coś ciekawego.

– Ależ proszę. Jednak pod warunkiem, że nie będę musiała tego oglądać. Polityka mnie nie interesuje.

– Mnie też nie, ale John ma obsesję.

– Słyszałam o bankietach związanych ze zbieraniem funduszy. Logan chce zostać politykiem?

Margaret potrząsnęła głową.

– Nie znosi zakłamania.

Przez chwilę patrzyła na ekran.

– Chadbourne jest cholernie dobry. Czy wie pani, że nazywają go najbardziej charyzmatycznym prezydentem od czasów Reagana?

– Nie wiedziałam. To odpowiedzialne zajęcie i sama charyzma nic tu nie pomoże.

– Pomaga w wyborach. Niech pani spojrzy. Wszyscy mówią, że tym razem podporządkuje sobie Kongres.

Eve spojrzała na ekran. Ben Chadbourne był dużym mężczyzną pod pięćdziesiątkę, o przystojnej twarzy z szarymi oczyma, błyszczącymi humorem. Odpowiedział na jedno z pytań z dobroduszną ironią i dziennikarze wybuchnęli śmiechem.

– Robi wrażenie – mówiła Margaret. – A Lisa Chadbourne też jest niczego sobie. Widziała pani jej kostium? Założę się, że jest od Valentina.

– Nie mam pojęcia.

– I nic to panią nie obchodzi, prawda? Mnie obchodzi. Ona bierze udział we wszystkich konferencjach prasowych i najbardziej mnie interesują jej stroje. Pewnego dnia będę na tyle szczupła, żeby nosić to, co ona.

– Jest bardzo atrakcyjna – przyznała Eve. – I bardzo dużo robi dla molestowanych dzieci.

– Naprawdę? – spytała Margaret. – To na pewno jest kostium od Valentina.

Eve uśmiechnęła się rozbawiona. Nigdy by nie przypuszczała, że Margaret tak bardzo się interesuje strojami.

Kostium Lisy Chadbourne uwypuklał jej szczupłą i zgrabną sylwetkę, a jego beżowy kolor podkreślał oliwkową cerę i ciemnobrązowe błyszczące włosy. Pierwsza dama uśmiechała się do męża z boku, spoglądając na niego z dumą i miłością.

– Myśli pani, że zrobiła lifting twarzy? Podobno ma czterdzieści pięć lat, a wygląda najwyżej na trzydzieści.

– Być może. Albo dobrze się starzeje.

– Też bym chciała. W tym tygodniu znalazłam na czole dwie nowe zmarszczki. Nie opalam się, używam kremu nawilżającego, robię wszystko, co trzeba, i mimo to wyglądam coraz starzej – stwierdziła ponuro Margaret, wyłączając telewizor. – Kiedy na nią patrzę, ogarnia mnie depresja. Chadbourne mówi w kółko to samo. Niższe podatki. Więcej miejsc pracy. Pomoc dla dzieci.

– Nie ma w tym nic złego.

– Niech pani to powie Johnowi. Chadbourne mówi i robi to, co trzeba, jego żona słodko się uśmiecha, patronuje tylu organizacjom charytatywnym co Evita Peron i sama piecze ciastka. Partii Johna nie przyjdzie łatwo wysadzić z siodła rząd pod egidą prezydenta, którego nazywają drugim Camelotem.

Chyba że znajdzie sposób, by obsmarować demokratów. Im więcej Eve o tym myślała, tym bardziej jej się to wydawało przekonujące i tym mniej jej się podobało.

– Gdzie jest Logan?

– Przez całe popołudnie siedział w bibliotece i dzwonił. Kawy? – spytała Margaret, wstając.

– Nie. Piłam przed godziną w laboratorium.

– Coś mi się jednak udało, kiedy zainstalowałam tam ekspres do kawy.

– Urządziła pani wszystko bardzo dobrze. Niczego mi nie brakuje.

– Szczęśliwa kobieta. Niewiele osób może to o sobie powiedzieć. Musimy iść na kompromis i… – Urwała nagle i podniosła głowę. – Boże, tak mi przykro. Nie chciałam…

– Nie ma sprawy. Wydaje mi się, że mam jeszcze dwadzieścia minut, nim dekoratorzy skończą swoją pracę. Pójdę do siebie i też wykonam parę telefonów.

– Przeze mnie pani wychodzi?

– Niech pani nie będzie śmieszna. Nie jestem aż tak wrażliwa.

– Myślę, że jednak pani jest, ale nieźle pani sobie z tym radzi – powiedziała Margaret, uważnie przyglądając się Eve. Podziwiam panią – dodała z zażenowaniem. – Wydaje mi się, że na pani miejscu nie mogłabym… – Wzruszyła ramionami. – Nie chciałam pani zrobić przykrości.

– Nic się nie stało – odparła łagodnie Eve. – Naprawdę. I muszę zadzwonić.

– Niech pani idzie. Wypiję kawę i pójdę ponaglić dekoratorów.

– Dziękuję.

Eve wyszła z kuchni i poszła szybko do swego pokoju. To, co powiedziała Margaret, nie było całkowitą prawdą. Z czasem rany się zabliźniły i miała na szczęście ciekawą i ważną pracę, kochającą matkę i dobrych przyjaciół.

Teraz powinna się odezwać do jednego z tych przyjaciół, dowiedzieć się, czy Joe znalazł coś więcej o Loganie. Nie podobał jej się rozwój sytuacji.

Albo nie, najpierw zadzwoni do matki.

Sandra podniosła słuchawkę dopiero po sześciu dzwonkach, ale miała wesoły głos.

– Chyba nie muszę pytać, czy wszystko jest w porządku – zaczęła Eve. – Z czego się śmiejesz?

– Ron właśnie wylał sobie farbę na… – Znów zachichotała. – Szkoda, że cię tu nie ma.

– Malujecie?

– Mówiłam, że odmaluję laboratorium. Ron mi pomaga.

– Na jaki kolor?

– Biało-niebieski. Będzie wyglądało jak niebo z chmurami. Próbujemy nowych wykończeń, takich, jakie są na workach do śmieci.

– Na workach do śmieci?

– Widziałam w telewizji – wyjaśniła Sandra i nagle zakryła ręką słuchawkę. – Nie rób tego, Ron. Psujesz chmury. Rogi trzeba zrobić inaczej. Jak się czujesz? – wróciła do rozmowy z Eve.

– Dobrze. Pracuję nad…

– Świetnie – powiedziała Sandra i znów się roześmiała. – Bez cherubinków, Ron. Eve tego nie zniesie.

– Cherubinków? – powtórzyła słabym głosem Eve.

– Obiecuję tylko chmury.

– Jesteś zajęta. Zadzwonię za parę dni.

– Cieszę się, że wszystko w porządku. Wyjazd dobrze ci zrobi.

A matce najwyraźniej nie przysparza żadnych problemów.

– Nie było więcej kłopotów?

– Kłopotów? Ach, masz na myśli włamanie. Nie. Joe wpadł po pracy z chińskim jedzeniem, ale wyszedł zaraz po przyjściu Rona. Okazuje się, że się znają. W końcu to nic dziwnego, skoro Ron pracuje w biurze prokuratora okręgowego, a Joe… Ron, domieszaj więcej białej farby. Muszę kończyć, Eve. Zepsuje moje chmury.

– To byłoby fatalnie. Do widzenia, mamo. Uważaj na siebie.

– Ty też.

Eve uśmiechała się, odkładając słuchawkę. Głos Sandry brzmiał młodo i jej życie kręciło się teraz wokół Rona. Miłość ma swoje prawa. Biedne dzieciaki szybko dorastają i może Sandra odzyska coś ze swego utraconego dzieciństwa.

Tylko dlaczego Eve poczuła się nagle tak staro, jakby miała tysiąc lat? Ponieważ jest głupia, samolubna i może odrobinę zazdrosna.

Joe. Sięgnęła po słuchawkę i opuściła rękę. Logan wiedział, że poszła na cmentarz. Nie podobał jej się cały ten elektroniczny arsenał w powozowni.

To paranoja. Kamery wideo nie są równoznaczne z podsłuchem w telefonach. Z drugiej strony Eve od samego początku czuła się oplatana jakąś siecią.

Trudno, jest paranoiczką. Wyjęła z torby telefon cyfrowy i wystukała numer Joego.

– Właśnie miałem do ciebie dzwonić? Co się dzieje?

– Nic. Pływam w głębokiej wodzie. Logan chce mnie wciągnąć w coś, co mi się nie podoba. Muszę mieć więcej danych. Masz coś nowego?

– Może, ale to dość dziwne.

– A co tu nie jest dziwne?

– Logan od jakiegoś czasu ma obsesję na punkcie Johna F. Kennedy’ego.

– Kennedy’ego? – powtórzyła zaskoczona Eve.

– Aha. W dodatku Logan jest republikaninem, więc już to jest dziwne. Odwiedził Bibliotekę Kennedy’ego. Zamówił kopie raportu Komisji Warrena na temat zabójstwa Kennedy’ego. Pojechał do magazynu książek w Dallas i do Bethesdy. Rozmawiał nawet z Oliverem Stone’em o jego przygotowaniach do filmu JFK. Wszystko bardzo spokojnie i bez rozgłosu. Nikt by nie wpadł, że jego działania są jakoś ze sobą połączone, gdyby nie szukał wspólnego mianownika, tak jak ja.

– Kennedy. To nie może mieć nic wspólnego z moim tu pobytem. Masz jeszcze coś?

– Na razie nie. Pytałaś o rzeczy odbiegające od normy.

– Nie da się ukryć, że je znalazłeś.

– Będę szukał dalej. Dziś po południu natknąłem się na aktualnego absztyfikanta twojej matki – dodał Joe, zmieniając temat. – Ron jest sympatycznym facetem.

– Matka też tak uważa. Dziękuję, że o niej pamiętasz.

– Moja pomoc nie będzie już chyba jej potrzebna. Ron się nią opiekuje.

– Jeszcze go nie poznałam. Matka się boi, że go wystraszę.

– Niewykluczone.

– Co to znaczy? Wiesz, że chcę dla niej jak najlepiej.

– I staniesz na głowie, żeby to osiągnąć.

– Aż tak?

– Nie – odparł ciepło Joe. – Posłuchaj, muszę kończyć. Dianę chce iść na dziewiątą do kina. Zadzwonię, jak będę coś więcej wiedział.

– Dzięki, Joe.

– Nie ma za co. Niewiele ci pomogłem, co?

Niewiele – pomyślała Eve, wyłączając telefon. Zainteresowanie Logana Kennedym może być całkiem przypadkowe. Jaki może być związek między byłym prezydentem a jej obecną sytuacją?

Przypadek? Nic, co robił Logan, nie było przypadkowe. Zainteresowanie Kennedym jest podejrzane, zwłaszcza że działania Logana są świeżej daty. I ma jakiś powód, jeśli się z tym kryje.

Jaki powód? Nie może to być…

Eve zesztywniała z przerażenia.

– Och, Boże – jęknęła na głos.

Rozdział siódmy

Kiedy kilka minut później Eve weszła do biblioteki, nie było tam nikogo.

Zamknęła za sobą drzwi, zapaliła światło i podeszła do biurka. Otworzyła prawą szufladę. Papiery i książki telefoniczne. Zatrzasnęła szufladę i otworzyła drugą, z lewej strony.

Książki. Wyjęła je i położyła na biurku. Na wierzchu znajdował się raport Komisji Warrena. Pod spodem – książka Crenshawa o sekcji zwłok Kennedy’ego i zaczytany egzemplarz Konspiracji w sprawie Kennedyego: pytania i odpowiedzi.

– Mogę pani w czymś pomóc? – spytał Logan, stając w drzwiach.

– Czy pan zwariował, Logan? Kennedy? Pan ma źle w głowie.

Podszedł i usiadł przy biurku.

– Jest pani zdenerwowana.

– Dlaczego miałabym się denerwować? Dlatego że przywiózł mnie pan tutaj z zupełnie bezsensownego powodu? Kennedy? – powtórzyła. – Pan oszalał.

– Niech pani usiądzie i głęboko odetchnie – poradził z uśmiechem. – Boję się, kiedy pani tak nade mną stoi.

– To nie jest śmieszne, Logan.

Nie, ma pani rację. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Starałem się działać bardzo ostrożnie. Rozumiem, że nie przeszukuje pani mojego biurka z czystej ciekawości. Joe Quinn?

– Tak.

– Słyszałem, że sprytny z niego facet. Ale to pani go na mnie nakierowała. Po co?

– Spodziewał się pan, że będę błądziła po omacku?

– Nie, chyba nie – odparł po chwili milczenia. – Choć miałem taką nadzieję. Chciałem, żeby się pani tym zajęła bez uprzedzeń.

– Nigdy nie mam uprzedzeń, nawet jeśli coś podejrzewam. To konieczne w mojej pracy. Nie wierzę jednak, że chce pan, żebym panu pomogła wykopać Kennedy’ego.

– Nie wymagam od pani pracy fizycznej. Musi pani jedynie zweryfikować…

– I zostać przy tym zastrzelona. Nie, dziękuję. Na litość boską, Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington.

– Doprawdy?

– Co pan chce powiedzieć?

– Niech pani usiądzie.

– Nie chcę siadać. Chcę z panem porozmawiać.

– Dobrze. A jeżeli Kennedy nie jest pochowany w Arlington?

– Co to ma być, kolejna teoria spiskowa?

– Spisek? Tak, chyba o to właśnie chodzi. Ale z pewną odmianą. Co by pani powiedziała na to, że w Dallas zastrzelono jednego z sobowtórów prezydenta Kennedyego? A sam Kennedy umarł wcześniej?

Eve wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Sobowtóra Kennedy’ego?

– Większość osób na najwyższych stanowiskach państwowych ma swoje sobowtóry, żeby chronić zarówno życie, jak i swoją prywatność. Podobno Saddam Husajn ma przynajmniej sześciu.

– To dyktator jednego z krajów Trzeciego Świata. U nas to jest niemożliwe.

– Owszem, przy pewnej pomocy możliwe.

– Czyjej pomocy? – spytała sarkastycznie. – Małego John-Johna? Może braciszka Bobby’ego? Jest pan kompletnie stuknięty – rzekła, zaciskając pięści. – Opowiada pan jakieś koszmarne bzdury. I kogo pan właściwie oskarża?

– Nikogo nie oskarżam. Przyglądam się możliwym wersjom wypadku. Nie mam pojęcia, na co umarł Kennedy. Miał wiele problemów ze zdrowiem, o których się nie mówiło. Równie dobrze mógł zejść z tego świata z przyczyn naturalnych.

– Równie dobrze? Czy pan sugeruje, że Kennedy nie umarł z przyczyn naturalnych?

– Nie słucha pani tego, co mówię. Nie wiem. Wiem tylko jedno: w oszustwie tego rodzaju musiało brać udział więcej osób.

– Spisek w Białym Domu. Przykrywka – powiedziała Eve z ironicznym uśmieszkiem. – Dobrze się złożyło, że Kennedy był demokratą, prawda? Może pan obsmarować opozycję jako bandę łajdaków, na których w żadnym wypadku nie należy w tym roku głosować. Cóż za szczęśliwe zrządzenie losu: zarzut tego typu może oznaczać zwycięstwo pańskiej partii.

– Może.

– Nie lubię kampanii wyborczych polegających na opluwaniu przeciwnika. I nie lubię, jak się mnie wykorzystuje, Logan.

– To całkiem zrozumiałe. A teraz, skoro wyraziła już pani swoje niezadowolenie, czy mogłaby pani posłuchać mnie przez chwilę? Osiem miesięcy temu zadzwonił do mnie Bernard Donnelli, właściciel małego zakładu pogrzebowego na przedmieściach Baltimore. Poprosił, żebym się z nim spotkał. Zaintrygował mnie tym, co powiedział przez telefon, poleciałem więc następnego dnia do Baltimore. Donnelli bał się i wyznaczył spotkanie na podziemnym parkingu o piątej rano. Co za brak wyobraźni.

Zapewne wyobrażał sobie, że jest… W każdym razie chciwość przeważyła nad strachem. Chciał mi sprzedać pewne informacje. I przedmiot, który, jego zdaniem, mógłby mieć dla mnie pewną wartość. Czaszkę.

– Tylko czaszkę?

– Reszta ciała została skremowana przez ojca Donnellego. Dom pogrzebowy Donnellich był przez całe dziesięciolecia używany przez mafię i Cosa Nostrę do pozbywania się zwłok. Właściciele dali się poznać gangsterom jako ludzie dyskretni i godni zaufania. Jednakże jedna kremacja zaniepokoiła mocno starego Donnellego. Pewnej nocy w zakładzie pogrzebowym pojawiło się dwóch ludzi z ciałem mężczyzny. Nie byli to stali klienci i choć bardzo dobrze zapłacili, nie można było liczyć na to, że zachowają się tak, jak trzeba. Usiłowali nie dopuścić, żeby zobaczył twarz zmarłego, ale udało mu się podejrzeć ich przez moment i to, co zobaczył, śmiertelnie go przeraziło. Obawiał się, że któregoś dnia, a raczej nocy, wrócą i poderżną mu gardło, aby wyeliminować niepożądanego świadka. Uratował więc czaszkę jako swojego rodzaju zabezpieczenie.

– Uratował?

– Niewielu ludzi wie, że całkowite spalenie szkieletu wymaga temperatury dwu i pół tysiąca stopni i trwa co najmniej osiemnaście godzin. Donnelli tak ułożył ciało, że czaszka niecały czas była w płomieniach. Kiedy po czterdziestu pięciu minutach mężczyźni wyszli, Donnelli wyciągnął czaszkę i spalił resztę. Czaszka służyła mu do szantażu, a gdy umierał, powiedział synowi Bernardowi, gdzie ją pochował. Dość makabryczny spadek, ale bardzo, bardzo cenny.

– Donnelli umarł?

– Śmiercią jak najbardziej naturalną. Był już starym człowiekiem i miał słabe serce.

– Kogo szantażował?

Logan wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Młody Donnelli nie chciał mi powiedzieć. On chciał sprzedać czaszkę.

– I nie naciskał go pan?

– Oczywiście chciałem to z niego wyciągnąć, ale powiedział mi tylko tyle, ile teraz powtórzyłem pani. Nie był tak odważny jak ojciec i nie chciał żyć w ciągłym strachu i niepewności. Zaproponował, że powie mi, gdzie jest zakopana czaszka, za sumę, która pozwoli mu wyjechać do Włoch z nową twarzą i nowym nazwiskiem.

– Przyjął pan jego ofertę?

– Tak. Zdarzało już mi się płacić więcej za mniej obiecujące informacje.

– A teraz chce pan, żebym urzeczywistniła powstałą w ten sposób możliwość, czy tak?

– Jeśli Donnelli mówił prawdę.

– To wykluczone. Cała ta historia jest wyssana z palca.

– To niech pani ze mną pojedzie. Cóż w tym złego? Jeżeli wszystko okaże się fantazją, wróci pani do domu z moimi pieniędzmi w kieszeni, a ja się ośmieszę. Obydwa rozwiązania powinny pani sprawić dużą radość.

– Dla mnie to strata czasu.

– Dobrze pani za to płacę.

– Jeśli w tej historii jest źdźbło prawdy, nie powinnam zabawiać się w kopanie.

– Mówiła pani, że to nie może być prawda.

– To na pewno nie jest Kennedy, ale może być, na przykład, Jimmy Hoffa albo jakiś ojciec chrzestny.

– Pod warunkiem, że nie wyrzuciłem masy pieniędzy na jakąś bzdurę.

– Zapewne pan wyrzucił.

– Niech pani ze mną jedzie, to się przekonamy. Chyba że nie potrafi pani wykonać pracy bez uprzedzenia. Nie życzę sobie, żeby nałożyła pani na tę czaszkę twarz Jimmy’ego Hoffy.

– Doskonale pan wie, że jestem na to za dobra. Proszę mną nie manipulować, Logan.

– Dlaczego nie? Ja też jestem dobry w paru rzeczach. Naprawdę nie chciałaby się pani przekonać, czy Donnelli mnie nie oszukał?

– Nie, to kolejna wyprawa z motyką na słońce. Bez sensu.

– Jeśli bez sensu, to dlaczego chcieli panią nastraszyć? A może już pani zapomniała, co zrobili w pani laboratorium?

Znów manipuluje. Uderza tam, gdzie boli. Eve odwróciła się tyłem.

– Niczego nie zapomniałam, ale nie jestem pewna, czy wierzę…

– Podwoję sumę dla Fundacji Adama.

Powoli odwróciła się do niego twarzą.

– Już i tak pan przepłacił. Nawet jeśli to prawda, to dotyczy dawnych wydarzeń. Może się okazać, że ówczesne machlojki demokratów nikogo dziś nie obchodzą.

– A jeżeli jednak obchodzą? Panuje odpowiedni klimat. Ludzie mają dość politycznych manipulacji.

– Do czego pan właściwie dąży, Logan?

– Myślałem, że już mnie pani rozgryzła. Jestem takim sobie pospolitym przemysłowcem, który gromadzi amunicję.

Nie wierzyła w ani jedno jego słowo.

– Zastanowi się pani?

– Nie.

– Myślę, że tak. To silniejsze od pani. Czekam na odpowiedź jutro rano.

– A jeśli powiem „nie”?

– Dlaczego, pani zdaniem, kupiłem posiadłość z cmentarzem?

Eve zesztywniała.

– Żartowałem. Pojedzie pani do domu.

Eve ruszyła do drzwi.

– I nie poproszę o zwrot pieniędzy z Fundacji Adama. Nawet jeśli nie dotrzyma pani umowy. Okażę się w ten sposób szlachetniejszy niż pani.

– Mówiłam, że nie zrobię niczego nielegalnego.

– Nie usiłuję pani skłonić do niczego nielegalnego. Nie planuję ataku na Arlington ani kopania na cmentarzach. Proponuję jedynie krótką wycieczkę na pola kukurydzy w Marylandzie.

– Co przypuszczalnie jest nielegalne.

– Ale jeżeli mam rację, nasze drobne wykroczenie okaże się czymś ważnym. Niech pani to przemyśli – powtórzył, wzruszając ramionami. – Jest pani rozsądną kobietą i chyba się pani ze mną zgodzi, że nie proszę o nic, co by się sprzeciwiało pani zasadom etycznym.

– Jeśli mówi pan prawdę.

– Jeśli mówię prawdę. Nie zamierzam pani o tym przekonywać. Wiem, że to by nic nie dało. Musi pani sama podjąć decyzję.

Logan otworzył górną szufladę biurka i wyciągnął książkę adresową w skórzanej oprawie.

– Dobranoc. Niech mnie pani jak najszybciej powiadomi o swojej decyzji.

Żadnych perswazji, żadnego dalszego namawiania. Teraz wszystko zależy od niej. Ale czy rzeczywiście?

– Dobranoc.

Wyszła z biblioteki i szybko podążyła schodami na górę, do swego pokoju.

Kennedy. To niemożliwe. Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington, a nie na jakimś polu w Marylandzie. Logan zapłacił za bajeczki. Tyle że Logan nie jest pierwszym lepszym naiwniakiem. Jeśli uważał, że w tej historii coś jest, ona też się powinna tym zainteresować.

I uwiarygodnić zamiary Logana, który może łgać w żywe oczy, żeby zdobyć coś, co jest mu potrzebne do kampanii wyborczej?

Przyjęła tę pracę, a Logan dotrzymał warunków. Ach, do diabła, jest zbyt zmęczona, aby podejmować jakieś decyzje. Pójdzie spać i może rano przyjdzie jej coś do głowy.

Najlepiej byłoby…

Okno.

Eve zesztywniała, a potem głęboko odetchnęła. Wyobraźnia płata jej figle, bo jest zmęczona i zniechęcona. Nie pozwoli sobie…

Okno.

Powoli przeszła przez pokój i wyjrzała przez okno.

Ciemność. Komary. Ćmy. Węże.

Fiske ze złością zorientował się, że jego eleganckie włoskie pantofle padają właśnie ofiarą gnijących liści.

Nigdy nie lubił lasu. Raz, kiedy był małym chłopcem, wysłano go na pieprzony letni obóz w Maine, gdzie musiał tkwić przez całe dwa tygodnie. Rodzice zawsze go gdzieś wysyłali, żeby mieć spokój.

Dranie.

Ale ich załatwił. Po tamtym lecie żaden obóz już go nie przyjął. Niczego nie mogli mu udowodnić, lecz opiekun wiedział. O tak, wiedział na pewno. Widać to było w jego przerażonej twarzy, w uciekającym wzroku.

Tamto lato nauczyło go paru rzeczy, które mógł potem zastosować w wybranym zawodzie. Idioci z namiotami prawie zawsze musieli rezerwować miejsca na kempingach w parkach narodowych i każda rezerwacja miała swoje potwierdzenie na piśmie u strażników leśnych.

Przed sobą zobaczył blask ognia.

Cel.

Podejść od razu, czy poczekać, aż zasną?

Poczuł nagły przypływ adrenaliny. Podejść od razu. Niech go zobaczą, niech się zaczną bać.

Potargał włosy i roztarł błoto na policzku.

Siwowłosy mężczyzna siedział przy ognisku, wpatrując się w płomienie. Jego żona wyszła z namiotu, roześmiała się i coś do niego powiedziała. Łączyło ich uczucie i zażyłość, które zirytowały Fiske’a. Z drugiej strony wszystko w tym zabójstwie go irytowało. Nie lubił wykonywać zadań w środku lasu i zamierzał okazać to tej parze. Zatrzymał się, wciągnął powietrze i wbiegł na polanę.

– Dzięki Bogu! Czy mogą państwo mi pomóc? Moja żona jest ranna. Zakładaliśmy obóz poniżej drogi, kiedy upadła i złamała…

– Wiem, gdzie rozbili namiot – powiedział Gil. – Jadę tam. Ale jestem spóźniony o dwie godziny. Strażnik powiedział, że wcześniej już ktoś o nich pytał.

– Uważaj – ostrzegł go Logan, zaciskając dłoń na słuchawce.

– Czy ja jestem głupi, czy co? Oczywiście, że będę uważał. Zwłaszcza, jeśli to Fiske.

– Fiske?

– Odświeżyłem stare kontakty i dowiedziałem się, że Timwick korzysta czasem z usług Fiske’a. Fiske pracował jako zabójca dla CIA i był bardzo dobry. Zawsze wybierał najtrudniejsze i najbardziej prestiżowe zadania. Jest niesłychanie dumny z tego, że wykonuje zlecenia, których nikt inny nie bierze. W ciągu ostatnich pięciu lat rozluźnił kontakty z CIA i zaczął działać na własną rękę. Jest szybki i wykorzystuje system, który znakomicie zna. I on to lubi, Logan, naprawdę lubi – dodał po chwili Gil.

– Cholera.

– Zadzwonię, jak ich znajdę.

Logan wolno odłożył słuchawkę.

„Jest szybki”. Jak szybki?

Zadzwonił telefon.

– Pani Duncan wyszła z domu trzy minuty temu – poinformował go Mark.

– Czy idzie do głównej bramy?

– Nie, na wzgórze.

– Zaraz tam będę.

Kilka minut później Logan wszedł do powozowni.

– Jest na cmentarzu – powiedział Mark. Logan podszedł do rzędu monitorów.

– Co robi?

– Jest ciemno, a ona jest w cieniu drzewa. Chyba nic nie robi. Stoi.

Stoi koło cmentarza w środku nocy.

– Zrób zbliżenie.

Mark pokręcił gałką na tablicy kontrolnej i nagle twarz Eve ukazała się na monitorze. Nic mu to nie dało. Spoglądała na przykryte kwiatami groby pustym wzrokiem. Czego się spodziewał? Bólu malującego się na jej twarzy? Cierpienia?

– Dziwne, nie? – odezwał się Mark. – To jakaś wariatka.

– Do diabła, nie jest wariatką… – Urwał, zaskoczony tak samo, jak Mark, swoim wybuchem. – Przepraszam, ale ona nie jest stuknięta. Po prostu za dużo w sobie nosi.

– Dobrze, dobrze. Pomyślałem tylko, że to dziwne. W życiu nie poszedłbym w nocy na cmentarz. Chyba… – Nagle zaczął się śmiać. – Cholera! Masz rację, ona jest całkiem normalna.

Eve spojrzała w górę na gałęzie drzew i wysunęła środkowy palec prawej dłoni w wulgarnym geście.

– A to nam pokazała – ucieszył się Mark. – Ona mi się podoba, John.

Logan uśmiechnął się. Jemu Eve też się podobała. Podobały mu się jej twardy charakter, inteligencja i wytrwałość. Zaintrygowały go nawet jej upór i nieprzewidywalność. W innych warunkach chętnie by się z nią zaprzyjaźnił albo… poszedł do łóżka.

Do tej pory nie zwracał uwagi na jej atrakcyjny wygląd, interesując się wyłącznie jej umiejętnościami i osobowością. Nie, to nie była prawda. Przywiązywał dużą wagę do seksu i szczerze mówiąc, Eve go podniecała. Co wcale dobrze o nim nie świadczyło.

Nie ma o czym mówić. Należy się skoncentrować na sprawach priorytetowych – przypomniał sobie w myśli. W końcu po coś ją tu przywiózł.

Tylko dlaczego wciąż tkwiła na cmentarzu?

Ciepły wiatr poruszył goździkami na grobach i przyniósł lekki zapach pod drzewa, gdzie stała Eve.

Powiedziała Margaret, że nie jest wampirem, który błąka się po cmentarzach, dlaczego więc tu przyszła? Dlaczego nie położyła się spać, lecz posłuchała dziwnego impulsu, który kazał jej tu przyjść?

To musiał być impuls, to niemożliwe, żeby coś ją tu przywołało. Przecież jest normalna. Walczyła z szaleństwem po egzekucji Frasera i musiała bardzo uważać, żeby nie wkroczyć na ścieżkę prowadzącą do obłędu. Sny, w których występowała Bonnie, były normalne, ale nie może sobie wyobrażać, że Bonnie jest przy niej na jawie.

Poza tym Bonnie nie może tu być. Nigdy tu nie była. Logan mówił o śmierci i o grobach, to dlatego. Nikt jej tu nie przywoływał.

Kiedy godzinę później wchodziła do domu, nie zdziwił jej widok Logana.

– Jestem zmęczona, nie chcę teraz rozmawiać, Logan – powiedziała, przechodząc obok niego i wchodząc na schody.

– Tak sobie właśnie pomyślałem, kiedy zobaczyłem pani wulgarny gest – odparł z uśmiechem Logan.

– Nie powinien pan był mnie podglądać. Nie lubię szpiegowania.

– Cmentarz nie jest najprzyjemniejszym miejscem na spacery. Dlaczego pani tam poszła?

– Co za różnica?

– Chciałbym wiedzieć.

Niech pan przestanie przywiązywać znaczenie do wszystkiego, co mówię i robię. Poszłam tam, bo znałam drogę, a było ciemno. Nie chciałam zabłądzić.

– To wszystko?

– A czego się pan spodziewał? Że poszłam na seans spirytystyczny?

– Niech się pani na mnie nie złości. Byłem zwyczajnie ciekaw. Miałem nawet nadzieję, że spacer pani pomógł i że podjęła pani decyzję…

– Nie. Porozmawiamy rano.

– Będę siedział w nocy, gdyby pani…

– Niech się pan odczepi, Logan.

– Jak pani sobie życzy. Ponieważ orientuje się pani, że jest pod obserwacją, chciałem tylko poinformować o tym, co robię.

– Jasne.

Trzasnęła drzwiami do swojego pokoju i poszła do łazienki. Gorący prysznic pozwoli jej się odprężyć. Potem może pójdzie do laboratorium i popracuje nad Mandy. Wiedziała, że nie będzie dobrze spała tej nocy. Nie dlatego, że bała się zasnąć i śnić o Bonnie. Sen z Bonnie nigdy nie był przykry.

I to nie Bonnie zawołała ją na cmentarz.

Dwa ciała leżały w jednym śpiworze, obejmując się ramionami. Były nagie i wpatrywały się w siebie szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.

Długi palik od namiotu przebijał oba ciała.

– Skurwysyn.

Już ich śmierć była straszna, a w dodatku – pomyślał Gil – w ułożeniu ciał po śmierci było coś obscenicznego, coś, co odbierało im godność.

Gil rozejrzał się po polu namiotowym. Żadnych śladów, żadnych widocznych dowodów. Fiske miał czas, żeby po sobie posprzątać.

Wyciągnął telefon komórkowy i zadzwonił do Logana.

– Za późno.

– Oboje?

– Tak, bardzo nieprzyjemne. Co mam robić?

– Wracaj. Nie mogę się skontaktować z Marenem. Jest gdzieś na pustyni. Ale może to lepiej. Jeśli my go nie możemy znaleźć, to i Fiske go nie znajdzie. Przyda nam się chwila oddechu.

– Nie licz na to – powiedział Gil, rzucając okiem na dwa ciała. – Fiske nie będzie siedział z założonymi rękami.

– Na nic nie liczę, ale nie zamierzam wysyłać cię do Jordanii. Będziesz mi potrzebny.

– Czaszka?

– Nie mogę dłużej czekać. Wszystko dzieje się za prędko. Wracaj.

– Jadę.

Bardzo dobrze. Bez najmniejszych problemów, nawet z lekką fantazją.

Fiske otworzył samochód i usiadł za kierownicą, nucąc pod nosem. Zadzwonił do Timwicka.

– Cadro załatwiony. Następnym samolotem lecę do Jordanii. Coś jeszcze?

– Zostaw na razie Marena. Dołącz do ekipy obserwującej Barrett House.

– Nie lubię obserwacji – odparł Fiske, marszcząc brwi.

– Nie szkodzi. Jeśli Logan czy Duncan kichną, chcę o tym natychmiast wiedzieć i chcę, żebyś był pod ręką.

– Nie lubię skakania z miejsca na miejsce, nim skończę zadanie. Mam Marena…

– Śledziliśmy Gila Price’a, kiedy wczoraj nad ranem wyjechał z Barrett House. Pojechał wprost do mieszkania Dory Bentz.

– No to co? Nie zostawiłem żadnych śladów.

Nie rozumiesz. Wiedział o Dorze Bentz, a to znaczy, że Logan wie. Nie możemy… – Timwick przerwał i głęboko odetchnął. – Logan, Price i Duncan muszą zginąć.

– Mówiłeś, że to zbyt ryzykowne.

– Tak było przedtem, kiedy nie byliśmy pewni, co Logan wie. Teraz nie mamy wątpliwości.

Timwick wreszcie nabrał trochę odwagi.

– Kiedy?

– Dam ci znać.

Fiske wyłączył telefon. Sprawy przybierały zdecydowanie korzystniejszy obrót. Zarówno rodzaj zadania, jak i pieniądze stawały się coraz bardziej zachęcające. Otworzył schowek i wyjął listę Timwicka, znów nucąc pod nosem. Równą kreską przekreślił drugie nazwisko, a pod nazwiskiem Marena wypisał starannie, drukowanymi literami: John Logan, Gil Price, Eve Duncan.

Porządek przede wszystkim.

Włączył silnik, a potem uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, co właściwie cały czas nuci.

Zrób sobie listę, sprawdź ją dwukrotnie, dowiedz się, kto jest niedobry okropnie…

Rozdział ósmy

Proszę się obudzić – powiedziała Margaret. – Na litość boską, czy pani musi nawet spać z tymi kośćmi? Eve z trudem uniosła głowę.

– Co? Która godzina?

Margaret stała przy biurku.

– Już prawie dziewiąta. John mówił, że wczoraj wieczorem miała już pani nie pracować.

– Zmieniłam zdanie. – Eve spojrzała na Mandy. – Ułożyłam kilka kawałków łamigłówki.

– I zasnęła pani przy tym.

– Chciałam tylko na chwilkę zamknąć oczy. Chyba byłam zmęczona. Muszę wziąć prysznic i umyć zęby – powiedziała, wstając.

– Najpierw musi mnie pani pochwalić za laboratorium.

– Przepraszam, teraz jest wspaniale.

– Pani entuzjazm mnie zachwyca – odparła z westchnieniem Margaret. – Wiedziałam, że powinnam porozwieszać tu raczej worki pokutne i rozsypać popiół.

– Mówiłam już kilka razy, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Ale doceniam pani starania – rzuciła, wstając i idąc do drzwi.

– John chce się z panią zobaczyć. Kazał mi pani poszukać.

– Muszę najpierw wziąć prysznic i się przebrać.

– Czy mogłaby pani się pospieszyć? Jest dość zdenerwowany, odkąd wrócił Gil.

– Gil wrócił?

– Jakieś półtorej godziny temu. Czekają na panią w bibliotece.

Czekają na jej decyzję. Czekają, żeby się przekonać, czy zaakceptuje szaleńczą ideę Logana.

Kennedy.

Mój Boże, w dzień ten pomysł wydawał się jeszcze bardziej idiotyczny niż poprzedniego wieczoru.

– I John upoważnił mnie do przekazania drugiej, umówionej wpłaty dla Fundacji Adama – powiedziała Margaret. – Dzwoniłam do banku i będzie pani mogła otrzymać potwierdzenie w ciągu godziny.

Eve wcale się na nic nie umawiała. Logan wywierał na nią nacisk za pomocą pieniędzy. Dobrze, niech płaci. Nie będzie to miało żadnego wpływu na jej decyzję, a dzieci skorzystają.

– Wierzę pani.

– Niech pani sprawdzi – nalegała Margaret. – Tak chce John.

Logan może sobie dużo chcieć. Ona i tak postąpi według własnego uznania. Nocna praca nad Mandy dobrze jej posłużyła. Czuła, że teraz lepiej panuje nad sytuacją.

– Zobaczymy się później, Margaret.

– Strasznie się pani guzdrze – warknął Logan, kiedy weszła do biblioteki. – Czekamy i czekamy.

– Musiałam się umyć i wysuszyć głowę.

– I bardzo ładnie pani wygląda – powiedział Gil z kąta pokoju. – Warto było poczekać.

– Logan jest chyba innego zdania – odparła z uśmiechem Eve.

– Owszem – mruknął Logan. – Niegrzecznie jest kazać na siebie czekać.

– To zależy, czy człowiek się umawia, czy jest wzywany.

– Nie powinieneś był posyłać Margaret, Logan – obruszył się Gil.

– Nie chciałem się narzucać.

– Czyżby? – spytała Eve, unosząc brwi.

– No, w każdym razie nie za bardzo. Niech pani usiądzie.

– Nie warto – powiedziała Eve. – To nie potrwa długo.

– Proszę posłuchać, nie chcę, żeby pani… – zaczął zdenerwowany Logan.

– Niech pan się zamknie. Zgadzam się. Pojadę na pańskie cholerne pole po tę czaszkę. Przywieziemy ją tutaj i zrobię to, co mam zrobić. Ale zaraz – dodała, spoglądając mu prosto w oczy. – Chcę to już mieć za sobą.

– Dziś wieczorem.

– Dobrze – zgodziła się i odwróciła do wyjścia.

– Dlaczego? – zapytał Logan. – Dlaczego się pani zgodziła?

– Dlatego, że się pan myli i tylko w ten sposób mogę to udowodnić. Chcę zakończyć tę sprawę i wrócić do rzeczy dla mnie ważnych. A poza tym – powiedziała chłodno – chcę zobaczyć, jak się pan ośmiesza. Tak bardzo mi na tym zależy, że może nawet przyłączę się do kampanii reelekcyjnej Chadbourne’a.

– To wszystko?

Eve stała przed nim z twarzą bez wyrazu. Logan nigdy się nie dowie, jaka panika ogarnęła ją w nocy. Nie będzie miał broni, której mógłby przeciwko niej użyć.

– To wszystko. Kiedy wyjeżdżamy?

– Po północy – odparł z krzywym uśmieszkiem. – Jak przystało na taką łajdacką wyprawę. Pojedziemy limuzyną. To jakaś godzina drogi stąd.

Eve rzuciła okiem na Gila.

– Pan też się wybiera?

– Oczywiście. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio wykopywałem czaszkę. Zwłaszcza taką obiecującą. „Biedny Yorick! Wiesz, Horacjo, że go znałem?” [William Shakespeare, Hamlet, książę Danii]

– Cytat jest bliższy prawdy niż wszystko to, co mówił Logan – powiedziała Eve, podchodząc do drzwi. – Czaszka prędzej należy do szekspirowskiego Yoricka niż do Kennedy’ego.

– Wyjeżdżają, Timwick – powiedział do telefonu Fiske. – Price, Logan i ta Duncan.

– Uważaj. Wszystko popsujesz, jeśli się zorientują, że ich śledzicie.

– Nie ma problemu. Bez potrzeby nie będziemy się do nich zbliżać. Kenner zaplanował urządzenie sygnalne pod samochodem, kiedy Price był w mieszkaniu Bentz. Zaczekamy, aż znajdą się na pustej drodze, wyprzedzimy i…

– Nie, najpierw muszą dojechać na miejsce.

– To może nie być idealna sytuacja. Powinienem…

– Do diabła z idealną sytuacją! Mają dojechać tam, dokąd się wybierają. Słyszysz, Fiske? Kenner zadecyduje. Dałem mu dokładne instrukcje i masz się go słuchać.

Fiske odłożył telefon. Głupi skurwysyn. Musi ustąpić Timwickowi i w dodatku słuchać się Kennera. Po dwudziestu czterech godzinach miał tego faceta wyżej uszu.

– Mówiłem ci, że ja rządzę – powiedział Kenner, który siedział za kierownicą. – Ty jedziesz jako pasażer, dopóki ci nie powiem, co masz dalej robić. Tak jak oni – rzucił, wskazując ruchem głowy na dwóch mężczyzn z tyłu.

Fiske wpatrywał się przed siebie, w tylne światła odjeżdżającej limuzyny. Odetchnął głęboko i starał się rozluźnić. Wszystko będzie dobrze. Wykona swoje zadanie mimo wtrącania się Kennera. Zabije tę trójkę i skreśli ich nazwiska z listy.

A potem zrobi własną listę i na pierwszym miejscu umieści Kennera.

Pole kukurydzy powinno się Eve kojarzyć z sielskim widokiem amerykańskiej wsi, ale przypominało jej jedynie makabryczny film o grupce dzieci wampirów mieszkających w kukurydzy.

Tu nie ma żadnych dzieci.

Tylko śmierć. I czaszka zagrzebana w żyznej, ciemnej ziemi. Czekająca.

Eve powoli wysiadła z samochodu.

– To tu?

Logan kiwnął głową.

– Pole jest uprawiane. Gdzie jest ferma?

– Jakieś dziesięć kilometrów stąd, na północ.

– To duże pole. Mam nadzieję, że Donnelli dał panu dokładne wskazówki.

– Tak. Nauczyłem się ich na pamięć. Wiem, gdzie mamy kopać – powiedział, wysiadając z samochodu.

Gil otworzył bagażnik i wyjął dwie łopaty i wielką latarkę.

– Kopanie nie jest moim ulubionym zajęciem, lepiej więc, żebym nie musiał chodzić z miejsca na miejsce. Kiedyś, jako student, przepracowałem całe lato, kopiąc drogi i obiecałem sobie, że już nigdy więcej.

– Dobrze ci tak. Nigdy nie mów nigdy – rzucił Logan, biorąc latarkę, łopatę i ruszając w pole.

– Idzie pani? – spytał Gil.

Eve nie ruszyła się. Czuła zapach ziemi, w której czekała śmierć. Słyszała wiatr, który szeleścił liśćmi. Czuła ucisk w piersi na myśl o wejściu w falujące morze kukurydzy.

– Eve? – zawołał Gil, który czekał na nią na skraju pola. – John chce, żeby poszła pani z nami.

– Dlaczego? – spytała, oblizując wargi.

– Niech go pani sama zapyta – odparł, wzruszając ramionami.

– Moja obecność tutaj w ogóle nie ma najmniejszego sensu. Niczego nie stwierdzę, dopóki nie wrócimy do laboratorium.

– John chce, żeby była pani przy wykopywaniu czaszki.

Przestań się kłócić. Zrób to. Niech się wszystko skończy. Uciekaj stąd.

Ruszyła za Gilem w pole.

Ciemność.

Słyszała przed sobą szelest kukurydzy, przez którą przedzierał się Gil, nic jednak nie widziała oprócz wysokich roślin. Jak Logan znajdzie cokolwiek, nawet z mapą i latarką?

– Widzę przed sobą światło – usłyszała głos Gila. Sama nic jeszcze nie widziała, lecz przyspieszyła kroku.

Niech to się skończy. Uciekaj stąd.

Teraz zobaczyła światło. Logan położył latarkę na ziemi i kopał, wbijając łopatę i rozrywając korzenie kukurydzy.

– Tutaj? – spytał Gil.

Logan podniósł głowę i przytaknął.

– Szybko. Jest pochowana dość głęboko, żeby farmer jej przypadkiem nie naruszył, sadząc kukurydzę. Nie musisz zbytnio uważać. Czaszka jest w żelaznej skrzynce.

Gil wziął się do kopania.

Po pięciu minutach Eve pożałowała, że nie ma trzeciej łopaty. Bezczynne stanie doprowadzało ją do szału. Z każdą chwilą była coraz bardziej spięta.

Co za głupota. Najprawdopodobniej niczego tu nie ma – pomyślała – a my zachowujemy się jak bohaterowie powieści Stephena Kinga.

– Coś mam – powiedział Gil.

– Hurra! – zawołał cicho Logan i zaczął kopać szybciej.

Eve podeszła bliżej i zobaczyła zardzewiały metal.

Dlaczego tak się denerwuje? To, że Donnelli podał prawdziwe namiary, nie oznacza jeszcze, że reszta historii też jest prawdziwa. Skrzynka może być pusta, a szansa na to, iż jest to czaszka Kennedy’ego, równa się zeru.

Logan otwierał zamek od skrzynki. Ale to nie była skrzynka, tylko trumna. Trumna dziecka.

– Niech pan to zostawi. Logan spojrzał na Eve.

– O co pani chodzi?

– To jest trumna dziecka.

– Wiem. Donnelli był właścicielem przedsiębiorstwa pogrzebowego. Nic dziwnego, że wykorzystał trumnę.

– A jeśli to nie jest czaszka?

– Jest – odparł twardo Logan. - Tracimy czas – powiedział, zrywając zamek trumny.

Eve modliła się, żeby Logan miał rację. Myśl o dziecku pochowanym tu samotnie nie dawała jej spokoju.

Logan otworzył trumnę. Nie ma żadnego dziecka. Nawet przez gruby plastik widać było czaszkę.

– Bingo! – mruknął Logan i przybliżył latarkę. – Wiedziałem, że…

– Coś słyszę – przerwał mu Gil, podnosząc głowę.

Eve też słyszała.

Wiatr? Nie wiatr. Taki sam szelest towarzyszył im, gdy się przedzierali przez kukurydzę. I teraz zbliżał się w ich stronę.

– Cholera! – burknął Logan.

Zatrzasnął trumnę, złapał ją kurczowo i poderwał się.

– Spadamy stąd.

Eve obejrzała się przez ramię. Nic, jedynie ten szelest.

– To może być farmer.

Ale nie jest. To kilku ludzi – odparł w biegu Logan. – Pilnuj jej, Gil. Zatoczymy koło w polu i wyjdziemy na drogę tam, gdzie zostawiliśmy samochód. Gil złapał Eve za ramię.

– Szybko!

Nie powinni się odzywać, ktoś może ich usłyszeć. Bzdura. Hałasują, przedzierając się przez rośliny i słychać ich z daleka.

Logan biegł zygzakiem, Gil z Eve za nim. Pędem. W duszącej ciemności. Szelest. Eve nie mogła złapać tchu. Czy są za nimi? Trudno powiedzieć. Sami robili za dużo hałasu, żeby coś słyszeć.

– Na lewo! – krzyknął ktoś z tyłu. Logan rzucił się na prawo.

– Chyba coś widzę – odezwał się inny głos.

O mój Boże, wydawało się, że jest tuż-tuż. Logan zawrócił, biegnąc z powrotem. Gil i Eve deptali mu po piętach.

Szybciej.

Eve była całkowicie zdezorientowana. Skąd Logan wie, dokąd biec? A jeśli nie wie? I za chwilę wpadną wprost na swych prześladowców? Może powinni…

Logan znów skręcił. Na lewo. Teraz biegli już na otwartej przestrzeni, drogą do limuzyny. Jeszcze pięćdziesiąt metrów.

Obok limuzyny stał mercedes. Eve nie widziała, czy ktoś jest w środku. Obejrzała się za siebie. Nikogo. Byli już prawie przy samochodzie.

Ktoś otworzył drzwi mercedesa.

– Wrzuć trumnę do środka, John! – zawołał Gil. Odwrócił się, wyciągnął rewolwer i pobiegł w kierunku mężczyzny, który wysiadał z mercedesa.

Za późno. Strzał.

Eve spoglądała z przerażeniem, jak Gil upada. Z trudem ukląkł i usiłował podnieść rewolwer. Mój Boże, ten człowiek znów mierzył w Gila. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że biegnie, dopóki nie złapała za broń. Mężczyzna odwrócił się, a Eve rąbnęła go dłonią w tętnicę szyjną. Mężczyzna chrząknął i upadł.

– Ja prowadzę. Siadaj z tyłu z Gilem – rozkazał Logan, ciągnąc Gila do samochodu. – Postaraj się zatamować krew. Musimy stąd uciekać. Na pewno słyszeli strzał.

Eve przytrzymała drzwi przed Loganem, a potem szybko wsiadła do limuzyny.

Gil był bardzo blady. Rozdarła jego koszulę. Wysoko na ramieniu trochę krwi. A jeśli…

– Idą! – krzyknął Logan i samochód skoczył naprzód.

Eve wyjrzała przez okno i zobaczyła trzech ludzi wybiegających z kukurydzy. Żwir wylatywał spod kół samochodu.

Logan zerknął w tylne lusterko.

– Co z nim?

– Rana ramienia. Nie bardzo krwawi. Odzyskał przytomność – powiedziała, znów wyglądając przez okno. – Są już na drodze. Nie może pan jechać szybciej?

– Staram się – odparł przez zęby. – Mam wrażenie, jakbym płynął jachtem.

Dojechał do wybrukowanej drogi prowadzącej do autostrady, ale mercedes był szybszy. Światła reflektorów odbijały się w lusterku.

Potem mercedes uderzył w nich bokiem. Chciał ich zepchnąć z drogi do kanału. Uderzył po raz drugi. Loganowi ledwie się udało utrzymać na drodze.

– Do przodu! – krzyknęła Eve. – Utopimy się, jak nas zepchnie do kanału.

– A co ja robię?

Dzięki Bogu było już widać autostradę.

Mercedes ponownie uderzył w limuzynę, która skręciła w stronę kanału. Logan gwałtownie przekręcił kierownicę, zatrzymując się na drodze.

– Ostatnie uderzenie zarzuciło ich na drugą stronę drogi. To nasza jedyna szansa! Niech pan w nich rąbnie!

Logan nacisnął na gaz.

– Są za blisko – powiedział, zerkając w lusterko. – Złapią nas, nim dojedziemy do autostrady.

– Trumna… – mruknął Gil. – Daj im…

– Nie! – zaprotestował Logan.

Eve spojrzała na trumnę, którą miała pod nogami.

– Daj im…

Eve sięgnęła do klamki.

– Co pani robi? – zapytał Logan.

– Niech się pan zamknie! Gil ma rację. Chcą tę przeklętą trumnę. I ją dostaną. Nasze życie jest więcej warte.

– A jeśli się nie zatrzymają?

– Nic mnie to nie obchodzi. Przez tę cholerną czaszkę strzelali do Gila. Niech pan zwolni i jedzie tym samym pasem.

Samochód zwolnił, ale Eve nadal borykała się z drzwiami, które zamykał pęd powietrza.

– Doganiają nas.

– Niech się pan trzyma tego pasa. Eve podciągnęła trumnę do drzwi.

– I przed nimi.

– Nie wydaje mi się…

– Niech pan próbuje.

Wiatr otworzył drzwi i Eve wyrzuciła trumnę, która podskoczyła dwukrotnie i przesunęła się na drugi pas.

– Teraz się przekonamy – mówiła, z wzrokiem utkwionym w nadjeżdżającego mercedesa. – Musimy mieć nadzieję… Tak!

Mercedes przejechał obok trumny. Zdawało się, że jego pasażerowie ją zignorują i będą kontynuować pościg, ale samochód zwolnił, nagle zawrócił i ruszył z powrotem.

– Jesteśmy na autostradzie – powiedział Logan. Samochody. Ciężarówki. Ludzie. Eve odetchnęła z ulgą.

– Czy teraz jesteśmy bezpieczni?

– Nie – odparł Logan, zatrzymując się na poboczu. – Niech pani zamknie drzwi. Jak się czujesz? – spytał Gila.

– To tylko powierzchowna rana. Nawet już nie krwawi.

– Nie jestem przekonany, czy powinniśmy się zatrzymywać. Zadzwonię do Margaret i powiem, żeby wezwała lekarza. Jesteś pewien, że nie krwawisz? Wytrzymasz, dopóki nie wrócimy do Barrett House?

– Jasne – odpowiedział Gil słabym głosem. – Skoro przeżyłem twoją jazdę, przeżyję wszystko inne.

Dzięki Bogu, że żartuje – pomyślała Eve.

– Ty też byś lepiej nie pojechał. A za tę głupią uwagę powinienem cię wysadzić i kazać iść piechotą.

– Już nic nie powiem – obiecał Gil, zamykając oczy. – A ponieważ trudno mi się nie odzywać, spróbuję uciąć sobie drzemkę.

– Kiepski pomysł – uznał Logan, wjeżdżając z powrotem między pędzące samochody. – Nie śpij. Muszę być pewien, że nie straciłeś przytomności.

– Jasne. Do usług. Będę odpoczywał z zamkniętymi oczami.

Logan spojrzał na Eve w lusterku. Kiwnęła głową i Logan nacisnął na gaz.

– Co ty robisz, do diabła! – krzyknął Fiske. – Zgubimy ich!

– Zamknij się – powiedział Kenner. – Wiem, co robię. To pudło jest ważniejsze.

– Ty durniu! Nic nie jest ważniejsze. Tyle zachodu, a teraz pozwalasz im…

– Timwick powiedział, że ważniejsze jest to, po co tu przyjechali.

– Możemy później po to wrócić. Chcą odwrócić naszą uwagę.

– Myślisz, że mnie to nie wpadło do głowy? Nie mogę ryzykować. Leży na środku drogi. Ktoś może to przejechać albo zabrać.

– W środku nocy?

– Timwick chce mieć to pudełko.

Fiske był wściekły. Nie mieli szans, żeby dogonić Logana. A wszystko dlatego, że Timwick ma fioła na punkcie jakiegoś pudła. Kenner jest dokładnie taki sam jak Timwick. Przejmuje się drobiazgami i nie dostrzega, co jest naprawdę ważne.

Gdy tylko Logan zatrzymał samochód, z Barrett House wybiegło dwóch ubranych na biało mężczyzn, którzy położyli Gila na noszach i zanieśli do domu.

Eve wysiadła z samochodu. Kolana się pod nią ugięły i musiała się oprzeć o auto.

– Dobrze się pani czuje?

Kiwnęła głową.

– Powiem Margaret, żeby zrobiła pani kawy – rzucił przez ramię, idąc do domu. – Sprawdzę, co z Gilem.

Eve spoglądała za nim bez słowa. Zbyt wiele zdarzyło się w tak krótkim czasie, że nie docierało do niej, iż już jest po wszystkim. Ani nawet, co się dokładnie stało. Jednak wgnieciony bok samochodu mówił sam za siebie. I rana Gila Price’a nie była wytworem jej wyobraźni. Mogli go zabić. Mogli zabić ich wszystkich, gdyby nie wyrzuciła trumny.

– Kawa – powiedziała Margaret, podając jej kubek. – Niech pani wejdzie do domu i usiądzie.

– Za chwileczkę. Na razie nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jak się ma Gil?

– Jest przytomny i dowcipkuje. Lekarz najchętniej by go zakneblował.

Kawa była mocna i przywracała energię.

– Jak się pani udało w środku nocy sprowadzić tu lekarza?

– Pieniądze przenoszą góry – odparła filozoficznie Margaret, opierając się o samochód. – Boi się pani?

– Tak. Chyba mam powody. Może pani jest przyzwyczajona, że do pani strzelają, ale ja nie.

– Ja też się boję. Nigdy nie myślałam… Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam. Myślałam… Sama nie wiem, co myślałam.

– Nadal jednak ufa pani Loganowi i będzie dla niego pracować?

– Jasne. Ale na pewno każę sobie dodatkowo płacić za ryzyko. Idzie pani do środka?

Eve pokiwała głową.

Zapłata za ryzyko. Zaczynała rozumieć szczodrość Logana. Tu już nie chodziło o martwe koty i zniszczone laboratorium. Chcieli zabić Gila. Mało brakowało, a zginęliby wszyscy troje.

– Lepiej? – spytał Logan, schodząc na dół. – Nabrała pani kolorów.

– Czyżby? Jak się czuje Gil?

– Powierzchowna rana. Braden mówi, że nic mu nie będzie. Na razie nie chcemy tego zgłaszać policji – dodał, zwracając się do Margaret. – Namów Bradena, żeby się nie spieszył z raportem.

– Tak, jasne, a potem mnie oskarżą o… Margaret westchnęła i weszła na schody.

– Musimy porozmawiać – powiedział Logan.

– Naprawdę? W życiu bym na to nie wpadła – powiedziała ironicznie Eve. – Na razie idę do kuchni dolać sobie kawy.

Logan poszedł za nią i usiadł na kuchennym krześle.

– Przykro mi, że się pani wystraszyła.

– Czy mam się teraz poczuć przyjemnie i ciepło? – Eve drżącą ręką dolała sobie kawy. – Nic z tego. W tej chwili jeszcze się boję, ale za moment będę cholernie wściekła.

– Wiem. Niczego innego się nie spodziewam. Wspaniale się pani zachowała. Przypuszczalnie uratowała pani życie Gilowi. Gdzie się pani nauczyła karate?

– Od Joego. Kiedy Bonnie… Mówiłam panu, że już nigdy nie będę ofiarą. Joe mnie nauczył, jak mam się bronić.

– I bronić innych – powiedział z uśmiechem Logan.

– Ktoś mu musiał pomóc. Pan najwyraźniej bardziej się troszczył o tę przeklętą trumnę niż o przyjaciela. To obsesja. Dziwię się, iż pan zwolnił, żebym mogła ją wyrzucić.

– Gil też się uczył, jak się bronić. Każdy z nas miał swoje zadanie do spełnienia.

– Ja także. Jednakże nie wiedziałam, że moja praca ma polegać między innymi na tym, iż ktoś będzie do mnie strzelał.

– Mówiłem, że będą chcieli nas powstrzymać.

– Ale nic o zabijaniu.

– No nie.

– To od początku nie miało sensu – powiedziała z gniewem Eve. – Ryzykował pan życie dla jakiegoś idiotycznego pomysłu i jeszcze mnie w to wciągnął. Mało przez pana nie zginęłam.

– To prawda.

– Nie miało to żadnego sensu. Nie musiałam z panem jechać.

– Musiała pani.

– Po co? Żeby zacząć badać czaszkę na polu kukurydzy?

– Nie.

– Dlaczego więc…

– Doktor Braden już wychodzi – powiedziała Margaret. – Sądzę, że byłoby lepiej, gdybyś poklepał go po ramieniu i odprowadził do drzwi, John.

– Dobrze. Niech pani idzie ze mną, Eve. Jeszcze nie skończyliśmy.

– Pewno, że nie.

Eve wyszła z kuchni i obserwowała Logana. Gładki i słodki jak miód. Przekonujący jak sam Lucyfer. Już po chwili obłaskawiony doktor wychodził bez protestu, a Logan odprowadzał go do samochodu.

– Dobry jest, nie? – mruknęła Margaret.

– Za dobry.

Gniew zastąpiło zmęczenie. A niech sobie Logan robi, co chce. Nic jej to już nie obchodziło. Logan pomachał lekarzowi i odwrócił się do Eve.

– Już nie jest pani zła. To dobrze czy źle?

– Ani tak, ani tak. Po co mam się denerwować? Było, minęło. Idę na górę się spakować. Wyjeżdżam.

– To jeszcze nie koniec.

– Jak to nie?

– Zajrzę do Gila – powiedziała szybko Margaret i pobiegła na górę.

Logan przez cały czas nie spuszczał oczu z Eve.

– To jeszcze nie koniec – powtórzył.

– Zgodziłam się jedynie i wyłącznie na jedno zadanie. Nawet gdybym nie miała ochoty poderżnąć panu gardła za to, na co zostałam narażona, moje zadanie skończyło się w chwili, gdy wyrzuciłam trumnę z samochodu. Jest pan w błędzie, sądząc, że będę tu tkwić i czekać, aż ją pan odzyska.

– Nie muszę niczego odzyskiwać.

– Co?

– Niech pani idzie ze mną.

– Co?

– Słyszała pani.

Logan odwrócił się i odszedł.

Rozdział dziewiąty

Cmentarz.

Logan był już za furtką, kiedy go dogoniła. Szedł szybkim krokiem w stronę grobów.

– Co pan robi?

– Odzyskuję czaszkę.

Logan zatrzymał się przy grobie Randolpha Barretta, podniósł paletę z kwiatami i odsunął ją na bok. Wziął schowaną pod kwiatami łopatę i zaczął kopać. Ziemia była miękka, niedawno ruszana.

– Sprowokowała mnie pani, więc muszę dostarczyć czaszkę.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Czy pan całkiem zwariował? Wykopywać stary szkielet, żeby… – Urwała i gwałtownie wciągnęła powietrze. – O mój Boże!

Spojrzał na nią i odpowiedział na nie zadane pytanie.

– Tak, wykopałem czaszkę z pola dwa miesiące temu.

– I tu ją pan pogrzebał. Dlatego przykrył pan wszystkie groby kwiatami. Żeby nie było widać, że ktoś tu kopał.

Logan kiwnął głową, nie przerywając kopania.

– Mądrość ludowa powiada, że najlepiej jest chować w widocznym miejscu, obawiam się jednak, że do mnie to nie przemawia. Mark zainstalował specjalny alarm, który włączyłby się, gdyby ktoś dotknął trumny. Teraz alarm jest wyłączony.

– Do tej trumny zakopanej na polu kukurydzy włożył pan inną czaszkę, prawda? Czy to była czaszka Randolpha Barretta? – spytała Eve.

– Nie, Barrett tylko chwilowo dzieli się swoim grobem. Umarł w wieku sześćdziesięciu czterech lat. Potrzebowałem młodszej czaszki i kupiłem taką w szkole medycznej w Niemczech.

– Chwileczkę. Dlaczego? – Eve kręciło się w głowie. – Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu?

– Wiedziałem, że w końcu przejrzą moje zamiary i że będę potrzebował jakiegoś substytutu. Miałem nadzieję, że nie będę musiał go wykorzystać. Bardzo się starałem, żeby wszystko pozostało w ścisłej tajemnicy, ale gdzieś coś nawaliło. Pani nie zaczęła jeszcze pracy. Sprawy nabrały zbytniego przyspieszenia i musiałem zmylić moich przeciwników.

– Co to znaczy: „nabrały zbytniego przyspieszenia”? Nie mam pojęcia, o czym pan w ogóle mówi.

– Nie musi pani. Tak jest bezpieczniej.

Logan rzucił łopatę, schylił się i wyjął z ziemi kwadratowe ołowiane pudełko.

– Pani musi jedynie wykonać pracę, za którą zapłaciłem.

– Nie muszę wiedzieć? – spytała zszokowana Eve, kiedy dotarły do niej rozmiary oszustwa. – Ty przeklęty draniu!

– Niech będzie – powiedział, odstawiając na bok pudełko i zasypując z powrotem grób. – To niczego nie zmienia.

– To wszystko zmienia! – zawołała Eve wściekłym głosem. – Wywiózł mnie pan na pole zupełnie niepotrzebnie.

– Nieprawda. Wiedzieli, że pracuje pani dla mnie, i to uwiarygodniło wyprawę.

– Omal nie zginęłam.

– Przepraszam.

– Przepraszam? To wszystko, co ma pan do powiedzenia? A Gil Price? Do niego strzelano. Bronił tej czaszki własnym ciałem, jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie.

– Przykro mi bardzo, bo wiem, że chciałaby pani zwalić całą winę na mnie, ale Gil dokładnie wiedział, co robi. To on załatwiał zakup „zapasowej” czaszki.

– Wiedział o tej intrydze? Tylko ja nie miałam o niczym pojęcia?

– Tak.

Logan odłożył łopatę i przykrył grób kwiatami.

– Musiałem go uprzedzić, co jest grane.

– Mnie pan nie uprzedził?

– Pani miała być świadkiem. Gil brał bezpośredni udział. Nie wiedziałem, że będzie pani musiała…

– Świadek, co? – powtórzyła Eve z rosnącą furią. – Oszukał mnie pan. Zastanawiałam się, po co mam tam jechać, nie przyszło mi jednak do głowy, że mam być przynętą.

– Przynętą była czaszka. Pani pojechała po to, żeby uwiarygodnić całą sprawę. Chciałem, aby nas śledzili.

– Chciał pan, żeby nas gonili. Chciał pan, żeby zagrozili naszemu bezpieczeństwu, co dałoby pretekst do wyrzucenia trumny.

– Musieli uwierzyć, że jedynie bezpośrednie zagrożenie zmusiło mnie do pozbycia się czaszki. To ja miałem ją wyrzucić z samochodu, ale Gil został ranny i musiałem prowadzić.

– I Gil kazał mnie to zrobić. A pan nawet się z nim sprzeczał.

– Pomyślałem, że w ten sposób zmuszę panią do szybkiego zareagowania. Była pani na mnie wściekła i gotowa zrobić wszystko, czemu ja się sprzeciwiałem.

– I ryzykował pan życie Gila i moje?

– Ja też tam byłem.

– Jeśli chce pan popełnić samobójstwo, to jest to pańska prywatna sprawa. Nie miał pan prawa narażać innych osób.

– Wydawało mi się, że to jedyne rozwiązanie.

– Rozwiązanie? Wielki Boże, jest pan tak zaabsorbowany polityką, że chciał pan poświęcić nasze życie?

– Musiałem zyskać na czasie.

– Nic z tego nie wyjdzie – powiedziała, spoglądając na niego wściekłym wzrokiem. – Bardzo się pan myli, myśląc, że przyłożę do czegoś takiego rękę. Mam ochotę pana udusić i pogrzebać obok Randolpha Barretta. O nie – poprawiła się, odchodząc. – Wolałabym pogrzebać pana w takim miejscu, gdzie nikt by nie odnalazł ciała.

– Eve.

Zignorowała go i zaczęła schodzić ze wzgórza.

– Ma pani absolutną rację, złoszcząc się na mnie, ale są pewne sprawy, które powinna pani rozważyć. Czy mogę coś wyjaśnić, żeby…

Eve przyspieszyła kroku. Obrzydliwy manipulator. Wstrętny drań. Kretyn oszalały na punkcie konspiracji. Na schodach spotkała Margaret.

– Gil śpi. Wydaje mi się…

– Proszę mi załatwić samochód i samolot – powiedziała ostro Eve. – Wyjeżdżam.

– Ohoho! John nie był w najlepszej formie, co? Nie mogę powiedzieć, żebym się pani dziwiła, lecz naprawdę można mu zaufać…

– Nie ma o czym mówić. Proszę mi zarezerwować bilet na samolot.

– Muszę spytać Johna.

– Jak pani chce, ja wydostanę się stąd choćby piechotą. Eve trzasnęła drzwiami od pokoju, zapaliła światło i podeszła do szafy. Wyciągnęła walizkę, rzuciła ją na łóżko i wróciła do komody.

– Musi pani mnie wysłuchać – powiedział spokojnie Logan, stając w drzwiach. – Wiem, że trudno myśleć logicznie, kiedy człowiek jest zdenerwowany, ale nie mogę pozwolić, by wyjechała pani bez wyjaśnienia, na co się naraża.

– Nie jestem zainteresowana – odparła, wrzucając naręcze ubrań do walizki. – Co mnie to obchodzi? Naopowiadał mi pan kupę kłamstw. Nie wierzę w to wszystko za grosz. Oszukał mnie pan… Omal nie zginęłam.

– Żyje pani jednak. Naprawdę tego nie chciałem.

Eve podeszła do komody i otworzyła następną szufladę.

– Zastanówmy się nad całą tą sytuacją. Nie przyszło pani do głowy, że to, co proponowałem, mogłoby być niebezpieczne. Pomyliła się pani. Zależało im na tej czaszce i gotowi byli nawet zabić. Tak samo jak ja wiedzą, że jest bardzo ważna.

Wrzuciła zawartość drugiej szuflady do walizki.

– To nie jest Kennedy.

– Proszę to udowodnić. Im i nam.

– Niech się pan odpieprzy. Nie muszę niczego nikomu udowadniać.

– Niestety musi pani.

– Nie ma mowy.

– Owszem, jeśli chce pani żyć. I zachować przy życiu matkę – dodał po chwili.

– Czy pan mi grozi?

– Ja? Ależ skąd. Mówię tylko, jak jest. Sytuacja osiągnęła taki punkt, że ma pani tylko dwa wyjścia. Udowodnić, że ja mam rację, i wtedy będę mógł ich oskarżyć, albo udowodnić, iż nie mam racji, zawiadomić prasę i telewizję, i uwolnić się od wszystkich. Jeśli nie – powiedział, patrząc jej w oczy – oni panią dopadną i zabiją. I nie będą sprawdzać, czy opowieść Donnellego jest prawdziwa. Nie zechcą ryzykować.

– Mogę dostać ochronę policyjną.

– Na jakiś czas. To nie jest rozwiązanie na resztę życia.

– Mogę poprosić Joego, żeby pana przesłuchał. Powiedzieć wszystko policji.

– Potrafię z tego wyjść bez szwanku. Od tego mam prawników. Nie chcę z panią walczyć, Eve. Chcę, żeby pani żyła.

– Bzdura. Cały czas chce pan tego samego.

– Jedno nie wyklucza drugiego. To, co się stało w pani laboratorium, było ostrzeżeniem. To, co zaszło dzisiaj w nocy, oznacza, że przestali się cackać.

– Może.

– Niech pani o tym pomyśli.

Przyglądał się jej przez moment, a potem potrząsnął głową.

– Nie przekonałem pani, prawda? Dobrze, nie chciałem o tym mówić, lecz inni świadkowie już są eliminowani. W ciągu ostatnich kilku dni zginęły trzy osoby.

– Świadkowie?

– Ten przypadek od samego początku, od zabójstwa prezydenta, związany jest z szeregiem nie wyjaśnionych śmierci. Musiała pani o tym słyszeć. A teraz znów się zaczęło. Dlatego chciałem dziś w nocy odwrócić ich uwagę. Miałem nadzieję, że zabójstwa ustaną, jeśli skoncentrują się na czymś innym.

– Dlaczego miałabym panu wierzyć?

– Mogę pani podać nazwiska i adresy ofiar. Może pani sprawdzić na policji. Bóg mi świadkiem, że mówię prawdę.

Eve wierzyła mu, choć bardzo tego nie chciała. Jego słowa nią wstrząsnęły.

– Czemu ktoś miałby zrobić krzywdę mojej matce?

– Będą chcieli dopaść panią. Jeżeli to im się nie uda, wykorzystają matkę jako narzędzie szantażu albo ostrzeżenie. Takie jak kot w laboratorium.

Krew. Przypomniał jej się straszny widok i Loganowi przypuszczalnie o to właśnie chodziło. Eve i bez tego wszystko dokładnie pamiętała.

– Cały czas mówi pan „oni”. Jestem zmęczona tymi ciągłymi niedopowiedzeniami. Kim byli ludzie, którzy za nami jechali? Kto za tym stoi?

Logan milczał przez jakiś czas.

– Człowiekiem, który aktualnie wydaje rozkazy, jest James Timwick. Mówi pani coś to nazwisko?

Eve zaprzeczyła ruchem głowy.

– Zajmuje wysokie stanowisko w Ministerstwie Skarbu.

– I on tam dziś był?

– Nie. Nie jestem pewien, co to są za ludzie. Pewno nie mają żadnego oficjalnego statusu. Timwick nie chce oficjalnych powiązań. W tego rodzaju sprawie im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej dla niego. Oczywiście byłoby mu łatwiej, gdyby mógł skorzystać z agencji rządowych. Założę się jednak, że ci ludzie to wynajęci bandyci.

Wynajęci bandyci. Jak z westernu.

– A kto zniszczył moje laboratorium?

– Gil mówi, że prawie na pewno Albert Fiske. Pracował już dla Timwicka.

Fiske. Krew i strach miały swoją nazwę.

– Chcę powiedzieć o tym Joemu. Znajdzie tego drania.

– Naprawdę chce pani angażować Quinna, nim zdobędziemy dowody? Timwick to szycha. Jednym telefonem może znacznie utrudnić życie pani przyjacielowi. Niech pani znajdzie dowód, Eve – powiedział kuszącym szeptem. – Niech pani zrobi to, co umie. To ułatwi Quinnowi działanie, a pani zyska bezpieczeństwo.

– I zrobię to, na czym panu zależy.

– Każda rzecz ma swoje minusy. Nie należy odmrażać sobie uszu na złość babci. Myśli pani, że się mylę. Udowodnienie mi tego wynagrodzi wszystkie kłopoty, jakie na panią przeze mnie spadły.

– Próbę morderstwa trudno nazwać kłopotem.

– Byłem z panią szczery i ostrzegłem przed wszystkim. Decyzja należy do pani.

– Zawsze tak było.

– Proszę zatem podjąć właściwą decyzję. Przygotowanie pani bezpiecznego powrotu do domu zajmie trochę czasu. Powiem Margaret, żeby zarezerwowała miejsce na popołudniowy lot z Waszyngtonu.

– A gdybym chciała wyjechać teraz?

Logan potrząsnął głową.

– Przeze mnie jesteście celem dla tych ludzi i mam zamiar zadbać o wasze bezpieczeństwo na tyle, na ile potrafię. Podwoję liczbę ochroniarzy, którzy czuwają nad pani domem i matką w Atlancie. Proszę zmienić zdanie, Eve. Proszę zapomnieć o gniewie i zrobić to, co jest najlepsze dla pani i dla matki.

Zamknął za sobą drzwi, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Naopowiadał jej tyle okropnych historii i wyszedł. Wstrętny manipulator.

„Zachować przy życiu matkę”.

Usiłowała powstrzymać wzrastającą panikę. Logan sprytnie dobrał słowa, które boleśnie raniły. Powinna zignorować wszystko, co mówił, i jak najszybciej stąd wyjechać. Gdyby wiedziała, czym to się skończy, nigdy by tu nie przyjechała. Oszukał ją z premedytacją i wmanewrował w sytuację, która…

Powoli. Miała wprawdzie ochotę go udusić, ale to w niczym nie zmieni zaistniałej sytuacji. Musi się zastanowić nad jakimś wyjściem.

„Niech mi pani udowodni, że się mylę”.

Kusząca przynęta. Jeśli weźmie się ostro do pracy, za kilka dni będzie miała dowód.

I zrobi to, czego chce Logan? Po tym wszystkim, na co ją naraził?

Nie ma mowy. Musi znaleźć inne wyjście.

„Proszę zrobić to, co będzie najlepsze dla pani i jej matki”.

Wolno podeszła do okna. Zaczynało świtać. Po południu może już być w drodze do domu. Tak bardzo chciałaby teraz wrócić tam, gdzie wszystko było znajome i niezawodne.

Ale tam może już nie być bezpiecznie. Decyzja o podjęciu pracy dla Logana zniszczyła spokój i pewność, które Eve tak starannie pielęgnowała przez wszystkie te lata od egzekucji Frasera. Z powrotem była wciągana w okropne bagno, w którym omal się nie utopiła po śmierci Bonnie.

Nie utonie. Jeśli przeżyła śmierć Bonnie, przeżyje całą resztę.

Barrett House Wtorek po południu Kiedy zeszła na dół, tuż po pierwszej, Logan stał w foyer. Uśmiechnął się na jej widok.

– Nie ma pani walizki.

Jeszcze jej nie rozpakowałam. Wyjeżdżam stąd, jak tylko skończę pracę. Postanowiłam jednak, że odetnę się od tego wszystkiego, jeśli zrobię to, na czym panu zależy. Eve ruszyła w kierunku laboratorium.

– Gdzie jest czaszka? – spytała przez ramię.

– Tam, dokąd pani idzie. Pudełko stoi na biurku – powiedział, idąc za nią. – Czy nie powinna się pani najpierw przespać?

– Już spałam. Wzięłam prysznic i ucięłam sobie drzemkę, kiedy powzięłam decyzję.

– Mogła ją pani przekazać. Byłoby mi lżej na duszy.

– Nawet mi to nie przyszło do głowy.

– Rozumiem. Podjęła pani rozsądną decyzję.

– Gdybym tak nie uważała, wyjeżdżałabym teraz do domu. Żeby nie było nieporozumień – dodała, obrzucając go zimnym spojrzeniem – wyjaśniam, że jak tylko udowodnię, że ta czaszka nie jest czaszką Kennedy’ego, dzwonię do gazet i informuję je o pana głupocie.

– Dobrze.

– I nie będę tu przebywać w izolacji. Codziennie będę dzwonić do matki i do Joego.

– Czy kiedykolwiek usiłowałem panią powstrzymać? Nie jest pani w więzieniu. Mam nadzieję, że będziemy razem pracować.

– Raczej nie.

Eve otworzyła drzwi laboratorium. Ołowiana skrzynka zajmowała środek biurka. Podeszła do niej szybkim krokiem.

– Pracuję sama – rzuciła.

– Czy mogę zapytać, ile czasu to pani zajmie?

– To zależy od stanu czaszki. Jeśli nie jest w kawałkach, dwa, może trzy dni.

– Wydawało mi się, że jest cała. Niech pani się postara, żeby to były dwa dni, Eve.

– Niech mnie pan nie pogania, Logan.

Muszę to robić. Nie wiem, ile czasu sobie zapewniłem. Timwick nie przyjmie za pewnik, że ma właściwą czaszkę. Każe ją zbadać któremuś z pani kolegów. W końcu się dowie, że ma coś innego.

– Z tego, co pan wcześniej mówił, wynika, że nie będzie chciał identyfikacji czaszki.

– Musi to zrobić. Nie zaryzykuje badania DNA ani sprawdzania karty dentystycznej, ale każe zbadać czaszkę. Ostatecznie są sposoby, żeby się pozbyć ludzi, którzy za dużo wiedzą. A jeśli rzeźbiarz będzie dobry… Dwa dni?

– To zależy, czy będzie pracował z czaszką, czy z jej odlewem. I czy będzie chciał się spieszyć.

– Timwick go zmobilizuje. Kto jest dobrym specjalistą?

– W całej Ameryce jest czterech, najwyżej pięciu bardzo dobrych rzeźbiarzy sądowych.

– Tyle się dowiedziałem, kiedy zacząłem szukać specjalisty. Mój prawnik bez trudu ułożył taką listę.

Eve otworzyła skrzynkę.

– Żałuję, że nie wybrał pan kogoś innego.

– Pani jest najlepsza. Musiałem mieć najlepszego fachowca. Kto jest następny po pani?

– Simon Doprel. Ma dotyk.

– Dotyk?

Eve wzruszyła ramionami.

– Najpierw robi się wszystkie pomiary, ale kiedy przychodzi do ostatecznego modelowania, liczy się głównie instynkt. Czuje się, co jest właściwe, a co nie. Niektórzy z nas to potrafią.

– Interesujące. I trochę niesamowite.

– Niech pan nie gada głupstw. To jest talent, a nie jakaś forma psychicznego kretynizmu.

– I Dropel też to ma?

– Tak.

Eve ostrożnie wyjęła ze skrzynki nadpaloną czaszkę. Biała rasa. Mężczyzna. Kości twarzy prawie nienaruszone. Brakowało dużego kawałka z tyłu.

– Niezbyt ładna, co?

– Pan też by ładnie nie wyglądał po tym, co on przeszedł. Donnelli miał szczęście. Mózg mógł wybuchnąć do przodu, a nie do tyłu i nie byłoby żadnego szantażu… Ani rekonstrukcji.

– Ogień spowodował wybuch mózgu?

– Tak się prawie zawsze dzieje z ofiarami pożarów.

– Czyli najprawdopodobniej wybiorą Doprela? – wrócił do poprzedniego wątku Logan.

– O ile im się to uda. Doprel pracuje głównie dla policji w Nowym Jorku.

– Timwick go dostanie. Dwa dni, Eve, proszę.

– Będzie zrobione, kiedy będzie zrobione. Niech się pan nie martwi, nie będę tracić czasu. Chcę to już mieć za sobą.

Eve podeszła do postumentu i postawiła na nim czaszkę.

– Proszę stąd odejść. Muszę zrobić pomiary, a to wymaga koncentracji.

– Tak jest, proszę pani.

Po sekundzie drzwi się za nim zamknęły.

Eve wpatrywała się w czaszkę. Zapomnieć o Loganie. Nie pozwolić, żeby cokolwiek jej przeszkadzało. Każdy pomiar musi być bardzo dokładny.

Ale nie od razu. Najpierw musi osiągnąć z nią porozumienie. Przypuszczalnie przyjdzie to trudniej niż zwykle, bo to dorosły, a nie dziecko. Musi pamiętać, że to też zaginiony. Zmierzyła różne części czaszki i zapisała dane w notesie.

– Nie jesteś tym, o kim on mówi, ale to nie szkodzi. Też jesteś ważny, prawda, Jimmy?

Jimmy? Skąd jej to przyszło do głowy?

„To może być Jimmy Hoffa albo jakiś gangster”.

Ach, Jimmy to takie samo dobre imię jak każde inne.

– Będę ci robiła różne nieprzyjemne rzeczy, Jimmy, ale są one konieczne – mruknęła. – Na pewno wytrzymasz.

– Chevy Chase, Maryland Wtorek wieczorem Nie mam na to czasu, Timwick – powiedział Simon Doprel. – Oderwał mnie pan od bardzo ważnej sprawy, która w przyszłym miesiącu idzie do sądu. Proszę poszukać kogoś innego.

– To tylko kilka dni. Zgodził się pan.

– Nie zgadzałem się na wyjazd z Nowego Jorku i przyjazd na wieś. Pańscy ludzie właściwie mnie porwali. Dlaczego nie mogli przywieźć czaszki do mnie?

– To sprawa poufna. Niech mi pan nie odmawia. Sprawdzenie, czy to jest terrorysta, którego szukamy, jest znacznie ważniejsze niż sprawa o morderstwo.

– Od kiedy Ministerstwo Skarbu ugania się za terrorystami? – spytał Doprel.

– Zawsze, jeśli groźba dotyczy Białego Domu. Fiske dostarczy wszystkich niezbędnych rzeczy. Będzie pana cieniem aż do zakończenia pracy. Chcemy, żeby było panu u nas jak najwygodniej – powiedział z uśmiechem Timwick i wyszedł z pokoju.

To świetnie, że Doprel nie chciał wziąć tej pracy – pomyślał z ponurą satysfakcją. Będzie szybciej pracował.

Kiedy Timwick dowiedział się, że czaszkę wyrzucono z limuzyny, natychmiast nabrał podejrzeń. Oczywiście Logan mógł poświęcić czaszkę ze strachu o własne życie, lecz mógł to także zrobić dla odwrócenia uwagi. Dlaczego nie wyrzucił pustej trumny? Wpadł w panikę?

Logan nie wpadał w panikę, ale on prowadził samochód. Kenner powiedział, że trumnę wyrzuciła kobieta. Tak czy inaczej, niebawem się dowiedzą.

A do tego czasu Barrett House będzie pod obserwacją.

– Nie śpisz.

Logan wszedł do pokoju i usiadł na krześle przy łóżku Gila.

– Jak się czujesz?

– Czułbym się znacznie lepiej, gdyby nie te cholerne lekarstwa – jęknął Gil. – Ramię mnie nie boli, za to łeb mi pęka.

– Musiałeś odpocząć.

– Nie przez dwanaście godzin. Co się dzieje? – spytał, siadając.

Logan pochylił się i poprawił mu poduszki.

– Eve pracuje nad czaszką.

– Zdumiewające. Uważałem, że nie powinieneś jej z nami zabierać. Mogła się śmiertelnie przestraszyć.

– Albo wściec. Nie miałem wyjścia. Musiałem ich przekonać, że robimy coś ważnego. Nie spodziewałem się, że nas zaatakują.

– Co najwyżej miałeś taką nadzieję – powiedział z ironicznym uśmiechem Gil. – Nie wciskaj mi ciemnoty. I tak byś pojechał.

– Chyba tak. Ale przykro mi, że oberwałeś.

– Po to pojechałem. Uzgodniliśmy, że zajmę się kłopotami, choć kiepsko to wypadło. Gdyby nie nasza dama od kości, byłbym skończony. Nieźle sobie poradziła.

– Owszem. Quinn chciał, żeby nauczyła się bronić przed najrozmaitszymi Fraserami.

– Znów Quinn?

– Stale gdzieś przy niej tkwi, prawda? Zaniosę Eve kanapkę – powiedział, wstając. – Jeszcze nie wyszła z laboratorium.

– Jestem pewien, że będzie ci bardzo wdzięczna, iż w ogóle pozwalasz jej coś zjeść.

– To nie jest śmieszne.

– Ja nie żartuję. Skoro już zaczęła pracować, to będziesz nad nią stał i poganiał, dopóki nie skończy.

– Nie wpuszcza mnie do laboratorium. Co mam ci przynieść?

– Odtwarzacz i płyty. Czy te ściany są grube? – zapytał z uśmiechem Gil. – Pomyślałem, że mogę cię katować Córką górnika w wykonaniu Loretty Lynn.

– Jeśli to zrobisz, poproszę Margaret, żeby wcieliła się w rolę Florence Nightingale.

– Nie ośmieliłbyś się tak znęcać nad chorym człowiekiem. Jak myślisz, ile mamy czasu? – zapytał już bez uśmiechu.

– Najwyżej trzy dni. Kiedy się przekonają, że mają fałszywą czaszkę, wyruszą na wojnę. Powinniśmy się stąd jak najszybciej wynieść. Musisz prędko stanąć na nogi – dodał, wychodząc.

– Od jutra przejmuję z powrotem swoje obowiązki i wracam do powozowni. Miałbym ochotę na dłuższe wylegiwanie się w łóżku z Lorettą i Garthem Brooksem, ale powstrzymuje mnie perspektywa spędzenia czasu z Margaret w roli pielęgniarki.

Logan zamknął za sobą drzwi i zszedł do kuchni. Kwadrans później stukał do drzwi laboratorium, trzymając w ręce tacę z miską jarzynowej zupy i kanapką z szynką.

Cisza.

– Czy mogę wejść?

– Niech mi pan nie przeszkadza. Pracuję.

– Przyniosłem jedzenie. Od czasu do czasu musi pani coś zjeść.

– Niech pan zostawi pod drzwiami.

Logan zawahał się przez chwilę i postawił tacę na stoliku przy drzwiach.

– Niech się pani pospieszy. Zupa będzie całkiem zimna. Jak gderająca żona – pomyślał. Dobrze, że Margaret tego nie słyszy. Rozśmieszyłoby ją to do łez.

Rozdział dziesiąty

– Nie zjadłaś obiadu. Nie możesz pracować, nic nie jedząc, mamo.

Eve wolno podniosła głowę znad biurka.

Bonnie siedziała na podłodze przy drzwiach, obejmując rękami kolana.

– I w dodatku zasypiasz przy biurku zamiast pójść do łóżka.

– Chciałam tylko na chwilę zamknąć oczy – powiedziała obronnym tonem Eve. – Muszę skończyć tę pracę.

– Wiem – przyznała Bonnie, rzucając okiem na czaszkę na postumencie. – Dobra robota.

– Dobra?

– Tak mi się wydaje – przyznała Bonnie, marszcząc czoło. – Nie jestem pewna. To chyba jest bardzo ważne. Dlatego zawołałam cię na cmentarz.

– Nie wołałaś mnie. Poszłam pod wpływem impulsu.

– Naprawdę? – spytała z uśmiechem Bonnie.

– A może kwiaty na grobach wytworzyły jakieś podświadome przesłanie. Wiedziałam, że Logan działa podstępnie i być może podejrzewałam, że… Przestań się śmiać.

– Przepraszam. Jestem z ciebie bardzo dumna. Miło jest mieć mądrą matkę. Nieźle ci idzie z Jimmym, prawda?

– Może być, mam pewne problemy.

– Na pewno je rozwiążesz. Pomogę ci.

– Co?

– Zawsze staram ci się pomagać.

– Ach tak, jesteś moim aniołem stróżem? I czuwałaś nade mną, wtedy w nocy, w samochodzie?

– Nie, wtedy nie mogłam nic zrobić. Bardzo się bałam. Chcę bycz tobą, ale jeszcze nie teraz. To nie jest twój czas i zostałaby zakłócona równowaga.

– Bzdura. Gdyby we wszechświecie istniał jakiś sens czy równowaga, nie zabrano by mi ciebie.

– Nie wiem, jak to działa. Czasami wszystko idzie bardzo złe. Nie chcę, żeby tobie źle poszło, mamo. I dlatego teraz musisz bardzo uważać.

– Uważam i robię wszystko, żeby się z tego jak najszybciej wyplątać. Dlatego pracuję nad czaszką Jimmy’ego.

– Tak, Jimmy jest ważny – odparła z westchnieniem Bonnie. – Szkoda. Inaczej wszystko byłoby znacznie prostsze. Widzę, że w ciągu następnych paru dni zupełnie się wykończysz. Skoro nie chcesz iść do łóżka, to przynajmniej połóż głowę na biurku i śpij.

– Śpię.

– Ach tak, rzeczywiście. Czasem zapominam, że jestem tylko snem. Zrób mi tę przyjemność i połóż głowę na biurku. Dziwnie wyglądasz, jak śpisz, siedząc wyprostowana na krześle.

– To ty jesteś dziwna.

Eve położyła głowę na rękach.

– Idziesz już? – spytała po chwili.

– Jeszcze nie. Trochę tu zostanę. Lubię się przyglądać, jak śpisz. Wszystkie zmartwienia i problemy gdzieś odlatują i masz taką spokojną twarz.

Pod zamkniętymi powiekami Eve poczuła pałace łzy.

– Dziwny dzieciak…

Barrett House Środa rano - Nic pani wczoraj wieczorem nie zjadła – upomniał ją Logan, wchodząc do laboratorium ze śniadaniem na tacy. – Nie cierpię, kiedy mój wysiłek się marnuje. Nie wyjdę stąd, dopóki pani wszystkiego nie zje. Eve podniosła wzrok znad czaszki.

– Wzrusza mnie pańska troska. Choć wiem, że chodzi wyłącznie o to, żebym nie padła z głodu i przemęczenia, bo wtedy straci pan więcej czasu – dodała, podchodząc do umywalki, żeby umyć ręce.

– Dokładnie o to mi chodzi – powiedział, siadając na zapasowym krześle. – Niech więc mi pani zrobi tę przyjemność.

– Jeszcze czego. Zjem, bo jestem głodna i tak jest rozsądniej. Kropka! – usiadła i zdejmując z tacy serwetkę.

– Przywołała mnie pani do porządku. Zależy mi jedynie na tym, żeby pani coś zjadła. O dziwo, wygląda pani na wypoczętą, choć nie spała pani w swoim łóżku.

– Przespałam się tutaj. I proszę nie węszyć w moim pokoju – powiedziała, pijąc sok pomarańczowy. – Już i tak za bardzo wpakował mi się pan w życie.

– Czuję się za panią odpowiedzialny. Chcę pomóc.

– Żeby przyspieszyć pracę?

– Po części. Nie jestem skończonym draniem.

Eve zjadła kawałek omletu. Logan się roześmiał.

– To była znacząca cisza. Przynajmniej mnie pani nie atakuje. Drzemka dobrze pani zrobiła. Wyczuwam lekkie złagodnienie.

– Źle pan wyczuwa. Po prostu nie mam czasu, żeby analizować pańskie wady i zalety.

– To już coś. Widzę, że jest pani na etapie lalek voodoo. Nazwała go pani jakoś?

– Jimmy.

– Dlaczego…? – zaczął, a potem się roześmiał. – To nie jest Hoffa.

– Zobaczymy.

Eve, ku swemu zdumieniu, też się uśmiechnęła. Po wielu godzinach ciężkiej pracy należało jej się parę chwil wytchnienia. Nawet w towarzystwie Logana.

– Choć nie sądzę, żeby się pan zadawał z przywódcą związkowym.

– Powiedzmy, że nie zależałoby mi na rekonstrukcji jego czaszki. To ciekawe – zauważył, spoglądając na postument. – Jakim cudem może pani odtworzyć twarz przy tak małej ilości śladów?

– Co to pana obchodzi? Grunt, że to zrobię.

– Mam dociekliwy umysł. Czy to coś dziwnego?

– Chyba nie – odparła, wzruszając ramionami.

– Jak się nazywają te pałeczki?

– Wyznaczniki grubości tkanki. Zazwyczaj robi się je ze zwykłych gumek do ołówków. Przycinam każdy wyznacznik na odpowiednią grubość i przyklejam we właściwym miejscu na twarzy. Każda czaszka ma ponad dwadzieścia miejsc o znanej grubości tkanki. Grubość tkanki twarzy jest mniej więcej taka sama u ludzi tej samej rasy, płci, wagi i tego samego wieku. Istnieją wykresy antropologiczne, które podają konkretne wymiary dla każdego punktu. Na przykład dla białego mężczyzny o przeciętnej wadze grubość tkanki w midphiltrum wynosi…

– Co takiego?

– Przepraszam. Odległość od nosa do górnej wargi wynosi dziesięć milimetrów. Struktura kości pod tkanką określa, czy ktoś ma wystającą brodę lub wytrzeszczone oczy.

– I co dalej?

– Biorę paski plasteliny, nakładam je między wyznacznikami i buduję do odpowiedniej grubości.

– To przypomina zabawę w łączenie kropek na rysunku.

– Trochę, tyle że to, co robię, jest trójwymiarowe i o wiele trudniejsze. Muszę się koncentrować na naukowych elementach budowania twarzy, to znaczy przestrzegania grubości tkanki w poszczególnych miejscach, gdy je wypełniam plasteliną, pamiętać o mięśniach twarzy i sposobie, w jaki wpływają na jej rysy.

– A na przykład wielkość nosa? Nasz Jimmy nie ma nosa.

Na tym polega trudność. Szerokość i długość określają pomiary. Dla białego mężczyzny, takiego jak Jimmy, mierzę otwór nosowy w najszerszym miejscu i dodaję z każdej strony po pół centymetra na nozdrza. To mi daje szerokość. Długość zależy od wymiaru małej kostki u podstawy otworu nosowego, która nazywa się grzbietem nosa. To bardzo proste. Mnożę grzbiet nosa przez trzy i dodaję grubość tkanki midphiltrum.

– A, znów to…

– Mam mówić czy nie?

– Tak. Zawsze, kiedy coś mnie przerasta, trochę sobie żartuję. Naprawdę, nie chciałem pani przerywać.

– Kość grzbietowa nosa określa również kąt nosa. Dzięki niej wiem, czy nos jest zadarty, przekrzywiony czy bardzo prosty. Jak już się ukształtuje nos, z uszami jest łatwiej. Na ogół są takiej samej długości jak nos.

– To wszystko jest bardzo dokładne.

– Niestety nie – powiedziała Eve, wzruszając ramionami. – Mimo wzorów, pomiarów i danych naukowych nigdy nie jestem pewna, czy rekonstruuję autentyczny nos. Staram się jak mogę i mam nadzieję, że nie odchodzę zbyt daleko od rzeczywistości.

– A usta?

– Znów polegam na pomiarach. Długość warg jest zdeterminowana odległością między górnymi a dolnymi dziąsłami. Szerokość na ogół odpowiada odległości między kłami i zazwyczaj równa się odległości między środkiem oczu. Grubość warg wynika z tablic antropologicznych związanych z grubością tkanki. Podobnie jak w wypadku nosa nie mam pojęcia o indywidualnym kształcie ust i muszę kierować się wyczuciem i…

Eve odsunęła tacę i wstała.

– Nie mam czasu na rozmowy. Wracam do pracy.

– To znaczy, że mnie pani wyrzuca – powiedział Logan, wstając i biorąc tacę. – Czy mogę tu czasem przyjść i przyglądać się, nie będzie to pani przeszkadzało?

– Po co? Myśli pan, że naprawdę zrobię twarz Jimmy’ego Hoffy?

– Nie. Czy to jest możliwe?

– Chyba pan nie słuchał tego, co mówiłam. Struktura kości wskazuje rysy twarzy.

– A całe to wygładzanie, wypełnianie, odgadywanie kształtu nosa i ust…

– Jeśli człowiek ma jakieś wstępne wyobrażenie, to może się tym potem kierować. Dlatego, dopóki nie skończę, nigdy nie oglądam zdjęć. W tym okresie pracy nie pozwalam sobie na twórcze działania. Podstawą rekonstrukcji twarzy muszą być czyste wyliczenia i nauka. Kiedy kończę pracę techniczną, zastanawiam się nad twarzą jako całością. Gdybym nie postępowała w ten sposób, skończony produkt byłby jedynie rzeźbą twarzy, a nie jej rekonstrukcją. Jimmy na pewno nie będzie wyglądał jak Jimmy Hoffa, chyba że jest to czaszka Hoffy. Nie musi mnie pan pilnować, Logan.

– Nie to miałem na myśli. Jeśli powiem, że jestem spięty i że się denerwuję, pozwoli mi pani przychodzić?

– Ma pan wątpliwości? Przecież był pan pewien, że to jest Kennedy.

– Chcę zobaczyć, jak ta czaszka ożywa. Wiem, że nie zasłużyłem sobie na żadne względy, ale niech się pani zgodzi.

Eve zawahała się. Nadal była zła i niechętnie nastawiona do Logana. Po tym wszystkim, co zrobił, powinna kazać mu się wypchać. Z drugiej strony, zawieszenie broni może jej się przydać, żeby się bezpiecznie wyplątać z całej sytuacji.

– Dobrze, ale pod warunkiem, że nie będzie się pan odzywał. Jedno słowo i do widzenia.

– Zgoda – powiedział Logan, wychodząc. – Nawet się pani nie zorientuje, że tu jestem. Przyniosę jedzenie, kawę i przycupnę w kącie jak potulny kot.

– Nie znam ani jednego potulnego kota – oświadczyła Eve, podchodząc do postumentu i zabierając się do pracy. – Ma być cicho.

– Chevy Chase Środa po południu Coś wolno to panu idzie, Doprel – powiedział Fiske. – Nawet się pan nie zabrał za czaszkę.

– Nigdy nie pracuję na samej czaszce – wyjaśnił Doprel. – Robię odlew i na nim sporządzam rekonstrukcję.

– Wszyscy tak robią? To strata czasu.

– Nie, ale ja tak wolę – odparł z irytacją Doprel. – Tak jest bezpieczniej. Nie muszę uważać na kości czaszki.

– Timwickowi zależy na pośpiechu. Ten odlew…

– Pracuję tak, jak potrafię – odparł zimno Doprel. – Praca idzie szybciej, kiedy nie muszę tak bardzo uważać.

– Timwick nie będzie miał pretensji, jeśli czaszka się zniszczy. Nie mamy czasu na odlewy. Poza tym im szybciej pan się z tym upora, tym szybciej wróci pan do domu.

– Ja nie… Do diabła! A niech się nawet wszystko połamie. Będę pracował na czaszce. I niech pan stąd idzie, Fiske. Miał mi pan przynosić jedzenie i to, czego mogę potrzebować, a nie krytykować moje metody pracy.

Bezczelny gnojek. Traktuje mnie jak służącego – pomyślał Fiske. Znał takich naukowców. Wydawało im się, że są mądrzejsi i lepsi od innych ludzi. Doprel nie potrafiłby zrobić tego, co Fiske, nawet gdyby żył milion lat. Brakowało mu sprytu i odwagi.

Być może jednak Doprel zrozumie swój błąd. Timwick powiedział, że to zależy od wyników.

– Nie chciałem pana urazić – powiedział z uśmiechem Fiske. – Zrobię świeżej kawy.

Barrett House Środa, 22.50

Koniec.

Eve cofnęła się, zdjęła okulary i wytarła oczy wierzchem dłoni. Piekły ją po męczącym układaniu warstw plasteliny. Na razie bała się cokolwiek dodawać, żeby nie popełnić błędu. Postanowiła, że usiądzie i trochę odpocznie. Usiadła na krześle przy biurku i zamknęła oczy.

– Dobrze się pani czuje? – spytał Logan.

Eve podskoczyła i spojrzała w kąt laboratorium. Zupełnie zapomniała, że on tu jest. W ciągu ostatniej doby wchodził i wychodził jak duch, nie mówiąc ani słowa.

Może zresztą coś mówił. Eve tak była zaabsorbowana pracą, że niewiele pamiętała. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że dzwoniła do matki, ale nie wiedziała, o czym rozmawiały.

– W porządku? – odezwał się znów Logan.

– Oczywiście. Odpoczywałam. Mój wzrok nie jest w najlepszym stanie i bolą mnie oczy.

– Nic dziwnego. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś pracował tak intensywnie. Michał Anioł na pewno częściej odpoczywał, rzeźbiąc Dawida.

– Miał więcej czasu.

– I jak?

– Nie wiem. Nigdy nie wiem, dopóki nie skończę. Na razie mam za sobą etap podstawowy. Teraz przyszła pora na kłopoty.

– Powinna pani odpocząć.

Logan siedział spokojnie, ale Eve wyczuwała w nim ogromne napięcie.

– Właśnie usiłowałam odpocząć.

– Przepraszam. To wszystko z troski. Obawiałem się, że lada moment się pani przewróci – powiedział z uśmiechem.

– Mimo to nie powstrzymywał mnie pan.

– Nie mogę. Czas leci. Jak długo jeszcze? – spytał po chwili.

– Dwanaście godzin. Może odrobinę dłużej – odparła, opierając się wygodniej. – Nie wiem. Tyle, ile będzie trzeba. Niech mnie pan nie pogania.

– Dobrze – powiedział, zrywając się na nogi. – Niech pani odpocznie. Proszę się położyć na kanapie. Kiedy mam panią obudzić?

– Nie będę spała. Chcę tylko zamknąć na moment oczy.

– Przyjdę później. Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu – dodał, wychodząc.

– Wszystko mi jedno – odparła, zamykając oczy. – Proszę mi powiedzieć, czy te wszystkie uprzejme słówka i zwroty nie stają panu kością w gardle?

– Trochę. Dam sobie radę. Już dawno przekonałem się, że jeśli nie jest się najważniejszą częścią komputera, należy smarować kółka i nie przeszkadzać.

– W życiu nie słyszałam tak poplątanych metafor.

– Skąd pani wie? Jest pani tak zmęczona, że nie poznaje własnych myśli.

– Nie muszę. Od tej chwili działam wyłącznie instynktownie. Muszę tylko patrzeć.

– Mogę panią karmić, nie zastąpię jednak wzroku.

– Nikt mnie nie zastąpi.

Logan zamknął za sobą drzwi.

– Nikt – mruknęła Eve. – Teraz jest nas tylko dwoje, prawda, Jimmy?

Chevy Chase Środa wieczorem, 23.45

– On już prawie skończył, Timwick – powiedział Fiske. – Stwierdził, że poszło łatwiej, niż przypuszczał. Jeszcze jakieś dwanaście godzin.

– Widziałeś czaszkę?

– Nic z tego nie rozumiem. Nie ma oczu ani nosa. Wydaje mi się, że tracisz czas.

– Mam na ten temat swoje zdanie. Zadzwoń, jak skończy, a ja zaraz zejdę.

Fiske odłożył słuchawkę. Jeszcze dwanaście godzin i dowie się, kto jest jego następnym celem: Doprel czy Logan i Duncan. Miał nadzieję, że będzie to Doprel. Zlikwidowanie Logana i Duncan było trudniejsze, ale Doprel doprowadzał go do szału.

Barrett House Czwartek, 6.45

Wygładzić glinę.

Delikatnie. Z wyczuciem. Niech czubki palców poruszają się same z siebie. Nie myśleć.

Pomóż mi, Jimmy.

Glina była zimna, ale czubki palców Eve, kiedy ją rzeźbiły i wygładzały, robiły wrażenie ciepłych, nawet gorących.

Uszy. Nie miała pojęcia, czy powinny przylegać do głowy i czy nie miały dłuższych płatków.

Dłuższy i cieńszy nos.

Wargi?

Znów raczej ogólnie. Znała ich szerokość, ale nie kształt. Wyrzeźbiła zamknięte usta, bez wyrazu.

Oczy.

Bardzo ważne. Bardzo trudne. Żadnych tablic z pomiarami i zaledwie kilka naukowych wskaźników. Dobrze, nie należy się spieszyć. Najważniejszy jest kształt i kąt oczodołów. Rozmiar gałek ocznych jest u wszystkich prawie taki sam i niewiele się zmienia między wiekiem dziecięcym a dorosłym. Czy oczy Jimmy’ego powinny być wytrzeszczone, głęboko osadzone, czy gdzieś pośrodku? Musi zdecydować na podstawie kąta oczodołów i kości nad oczami.

Jeszcze nie teraz. Oczy robiła zawsze na końcu. Większość rzeźbiarzy sądowych pracowała z góry na dół i wykonywała oczy prawie na samym początku. Eve nie potrafiła tak pracować. Przekonała się, że spoglądające na nią oczy zmuszają ją do większego pośpiechu, jakby mówiły: „Chcę wrócić do domu”.

Bardziej wygładzić kości policzkowe, nie za głęboko. Nie patrzeć na twarz jako na całość. Traktować każdy kawałek i fragment oddzielnie.

Wygładzić. Wypełnić. Wolniej. To jeszcze nie koniec. Umysł nie może rządzić dłońmi. Niczego nie trzeba sobie wyobrażać. Rzeźbić. Wymiary nadal są bardzo ważne. Sprawdzić.

Szerokość nosa – 32 milimetry. Dobrze.

Wysunięcie nosa – 19 milimetrów. Dobrze.

Wysokość warg – 14 milimetrów. Nie, powinno być 12. Obsunąć górną wargę, na ogół jest węższa od dolnej.

Bardziej zabudować okolicę ust, tam jest jeden z głównych mięśni.

Poprawić nozdrza. Drobne zmarszczki po obu stronach nosa. Jak głębokie?

Co za różnica? Jeszcze nikt nigdy nikogo nie zidentyfikował na podstawie zmarszczek.

Pogłębić okolicę dolnej wargi. Dlaczego? Nieważne, tak trzeba.

Wygładzić. Wyrzeźbić. Wypełnić.

Zmarszczki wokół oczu i wokół ust.

Eve pracowała teraz jak w gorączce, jej dłonie niemal fruwały wokół twarzy Jimmy’ego.

Już prawie koniec.

Kim jesteś, Jimmy? Pomóż mi. Kończymy. Zrobimy zdjęcie, roześlemy je i ktoś zabierze cię do domu.

Wygładzić. Wyrzeźbić. Koniec.

Eve cofnęła się o krok i głęboko odetchnęła. Zrobiła wszystko, co mogła.

Oprócz oczu.

Jaki kolor? Logan pewno wolałby, żeby wzięła niebieskie. Błękitne oczy Kennedy’ego były tak samo znane jak jego uśmiech. Do diabła z Loganem! To nie jest Kennedy. Dlaczego miałaby podlizywać się Loganowi? Zrobiła jeszcze krok w tył i po raz pierwszy spojrzała na całą twarz. Weźmie brązowe oczy, jak zwykle…

– Och, mój Boże!

Stała nieruchomo, wpatrując się w twarz, którą stworzyła. Czuła się tak, jakby ją ktoś kopnął w brzuch.

Nie!

To kłamstwo.

Podeszła wolno do stołu, gdzie leżała kasetka z oczami: niebieskimi, brązowymi, szarymi, zielonymi.

Zaniosła do postumentu całą kasetkę.

Była wykończona i wyobraźnia mogła jej płatać figle. Oczy zmienią wszystko. Brązowe. Włoży mu brązowe oczy. Drżącymi rękami wyjęła pierwszą brązową gałkę oczną i włożyła ją w lewy oczodół. Potem to samo zrobiła z prawym okiem.

– Włożyła pani złe oczy, Eve – powiedział Logan. – Sama pani o tym wie.

Wpatrywała się w brązowe oczy, sztywno wyprostowana.

– Niczego nie wiem.

– Niech pani zmieni oczy.

– To błąd. Gdzieś musiałam się pomylić.

– Pani się nie myli. Niech pani wstawi oczy, które należą do tej twarzy.

Eve wyjęła z oczodołów brązowe gałki i odłożyła je do kasetki. Niewidzącym wzrokiem spoglądała na szereg sztucznych oczu.

– Przecież wie pani, które wziąć.

– Tak.

Wyciągnęła rękę, wzięła oczy i wcisnęła je w oczodoły.

– A teraz niech się pani cofnie i spojrzy na niego.

Eve odsunęła się od postumentu. Niewiarygodne.

Wielki Boże, to nie może być prawda. Nie było też żadnych wątpliwości.

– Ty draniu! – zawołała drżącym głosem, wpatrując się w szare oczy.

Cała się trzęsła. Miała wrażenie, że kula ziemska drży na swej osi.

– To jest Ben Chadbourne. To jest prezydent.

Chevy Chase

– I co? – spytał ponuro Doprel. – Czy to wasz terrorysta?

Timwick spojrzał na czaszkę.

– Jest pan pewien, że to właściwa rekonstrukcja?

– Tak. Mogę już wracać do domu?

– Owszem, bardzo panu dziękuję. Za chwilę załatwię samochód do Nowego Jorku. Bardzo proszę o dyskrecję. W grę wchodzi kwestia bezpieczeństwa.

– Nie zamierzam nikomu o tym opowiadać. Nie jest to szczytowe osiągnięcie w mojej karierze zawodowej. Idę się spakować.

Doprel wyszedł z pokoju.

– Mam go odwieźć? – spytał Fiske.

– Nie – odparł Timwick. – Ta czaszka nie ma znaczenia. Doprel się nie liczy. Ktoś inny go odwiezie. Ty masz swoje zadanie i musimy się spieszyć. Teraz zostaw mnie samego – rozkazał, podchodząc do telefonu. – Muszę zadzwonić.

Poczekał, aż Fiske wyjdzie i wybrał specjalny numer do Białego Domu.

– To nie on. Ten sam wiek. Ta sama ogólna struktura twarzy. Ale to nie jest on.

– Barrett House Oszukał mnie pan – szepnęła Eve.

– Tak. To moje ostatnie kłamstwo.

– I mam panu uwierzyć? Gdziekolwiek się obrócę, okazuje się, że znów pan skłamał. Nigdy pan nie myślał, że to jest Kennedy. Mój Boże, nawet zgromadził pan te wszystkie książki, żebym uwierzyła w to, co pan chciał mi wmówić. Jakaś bzdurna zasłona dymna.

Wcale nie taka bzdurna. Bardzo się namęczyłem, żeby kłamstwo wyglądało wiarygodnie. Musiałem ukryć fakt, że zajmuję się historią Donnellego. Dlatego wprowadziłem fałszywy ślad – na Kennedy’ego. Żeby nie wiedzieli, czy coś podejrzewam, czy jestem stuknięty. Zacząłem też dyskretnie szukać rzeźbiarza sądowego, jedynej osoby, która mogłaby potwierdzić historię Donnellego.

– To znaczy mnie.

– Tak. Była pani kluczową osobą w moim dochodzeniu.

Eve spojrzała na czaszkę Jimmy’ego. Nie, to już nie był Jimmy, tylko Ben Chadbourne, prezydent Stanów Zjednoczonych. Potrząsnęła głową.

– To szaleństwo. Kiedy opowiedział mi pan, co zaszło w domu pogrzebowym Donnellego, zakładałam, iż to się zdarzyło dawno temu. Tak właśnie miałam myśleć, prawda?

– Tak. Cała sprawa wydarzyła się zaledwie dwa lata temu.

– Same kłamstwa.

– Nie mogła pani mieć jakichkolwiek podejrzeń ani żadnych uprzedzeń. Jedynie w ten sposób mogłem być pewien, że zrekonstruuje pani prawdziwą twarz. Pani praca była czymś absolutnie cudownym. Wcześniej nie miałem prawie wątpliwości, że chodzi o niego, ale każde dotknięcie pani ręki…

– Jak zginął? Został zamordowany?

– Przypuszczalnie. To ma sens.

– I ten człowiek w Białym Domu jest jednym z jego sobowtórów?

Logan kiwnął głową.

– To zbyt dziwaczne. Niemożliwe. Nie w wypadku prezydenta.

– Zrobili to.

– Timwick?

– On ich kryje.

– Kogo?

– Zonę Chadbourne’a, To na pewno ona wszystkim dyryguje. Jedynie ona może ochraniać sobowtóra i pilnować, żeby się nie zblamował.

Lisa Chadbourne. Eve pamiętała ją z konferencji prasowej, kiedy stała z boku, wpatrując się w męża z uwielbieniem.

– I to ona zamordowała Chadbourne’a?

– Może. To wyjdzie na jaw dopiero wówczas, gdy będzie wiadomo, co się z nim stało.

– Ale dlaczego?

– Nie wiem. Może ze względów ambicjonalnych. Jest sprytna, niegłupia i potrafi się znaleźć w każdej sytuacji. Skończyła prawo i została wspólniczką w znanej firmie prawniczej. Potem wyszła za Chadbourne’a i wmanewrowała go aż do Białego Domu. Jak już się tam znalazła, robiła wszystko tak jak trzeba. Jest doskonałą pierwszą damą – dodał z ironicznym uśmiechem.

– Nie wierzę, żeby go zabiła.

– Wiedziałem, że pani nie uwierzy. Samemu trudno mi to przyszło. Rozmawiałem z nią parę razy i zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Połączenie wdzięku i inteligencji jest rozbrajające.

Eve potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

– Zarzucam panią informacjami. Chciałbym dać pani więcej czasu na przyswojenie sobie tego wszystkiego, ale to niemożliwe. Bo nie mamy czasu. Dobrze – powiedział, wstając. – Proszę uważać, że to nie Lisa Chadbourne. Przyjmijmy, że stoi za tym ktoś inny. Trzeba jednak przyznać, że ona musi w tym tkwić po uszy.

– To jest… do przyjęcia. A jeśli to nie jest Chadbourne? – spytała, rzucając okiem na czaszkę. – Może to któryś z jego sobowtórów?

– To jest Chadbourne.

– Bo pan tak chce?

– Bo jest. To jedyne sensowne wytłumaczenie. James Timwick przywiózł ciało do Donnellego.

– Skąd pan wie? Jego ojciec mógł kłamać.

– Na pewno. To była niezła kanalia. Jednakże niegłupia kanalia. Miewał do czynienia z różnymi podejrzanymi typami i musiał jakoś dbać o swoje interesy. W krematorium zainstalował urządzenie do nagrywania, które przed śmiercią przekazał synowi. Z powodu tej taśmy kazałem Gilowi zająć się sprawą.

– Jeśli miał pan obciążającą taśmę, nie potrzebował pan innych dowodów. Mógł ją pan dostarczyć policji, telewizji…

– Sama taśma by nie wystarczyła. Nie było na niej żadnych szczegółów. Niczego w rodzaju: „Cześć, nazywam się James Timwick i przywiozłem ciało prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Na taśmie była jedynie ogólnikowa rozmowa z krematorium. Timwick kazał jednemu ze swych ludzi przynieść ciało. W pewnej chwili poprosił Donnellego o krzesło, żeby usiąść. Najwyraźniej biedny człowiek miał za sobą trudny dzień i był zmęczony.

– Skąd pan wie, że to był Timwick?

– Kiedyś go poznałem. Jest dyrektorem służb specjalnych i brał udział w wielu spotkaniach, na których występował Chadbourne, i…

– Służby specjalne. Powiedział mi pan, że Timwick jest figurą w Ministerstwie Skarbu. Ach tak, tajne służby jako część Ministerstwa Skarbu. Jeszcze jedno kłamstwo.

– Przepraszam. Timwick ma za sobą wyróżniającą się karierę i odegrał kluczową rolę w wyborach prezydenckich, kiedy Chadbourne został prezydentem. Ma bardzo charakterystyczny głos. Pochodzi z Massachusetts i wyniósł stamtąd wyraźny akcent. Wydawało mi się, że to jego głos jest nagrany na taśmie i kiedy młody Donnelli przysłał mi nagranie, porównałem je z nagraniami z kampanii prezydenckiej. Nic trudnego. Timwick nie jest człowiekiem, który chciałby stać w cieniu. Był poważnie rozczarowany, gdy nie został ministrem u Chadbourne’a.

– Nie mogę uwierzyć, że pozwolili się szantażować Donnellemu. Dlaczego mu nie odebrali czaszki i taśmy?

– Powiedział im, że zdeponował kopię nagrania i wyjaśnienia u adwokata, który miał je wysłać do środków przekazu, gdyby Donnelli zmarł śmiercią nienaturalną.

– A potem zmarł na atak serca, a jego syn znikł.

– Timwick nie miał z tym nic wspólnego, musiał więc przyjąć, że młody Donnelli zrobił lepszy interes. Wyobrażam sobie, że szukali go bardzo intensywnie. Zachowywałem szczególną ostrożność, jednak skądś musieli się dowiedzieć, że młody Donnelli się ze mną skontaktował. A może nie – dodał, wzruszając ramionami. – Może szukali czegoś lub kogoś podejrzanego, a ja niechcący włączyłem dzwonki alarmowe.

– To niewiarygodne. Dlaczego mieliby zamordować Chadbourne’a?

– Mam pewien pomysł, choć jedynie zgaduję. Lisa Chadbourne jest wyjątkową kobietą. Niektórzy twierdzą, iż byłaby lepszym prezydentem niż jej mąż. Z drugiej strony powszechnie się uważa, że za wcześnie jeszcze, by kobieta została prezydentem, zatem Lisa musi działać za kulisami. Na pewno wieczne przebywanie w cieniu męża mocno jej dokuczyło. A Ben Chadbourne nie był słabym mężczyzną. Może chciała bardziej go kontrolować?

– Dużo tych „może”.

– Tyle mogę pani powiedzieć. Wierzę, że tak właśnie się to odbyło. Czy zrobi pani coś dla mnie? W bibliotece, w górnej szufladzie biurka, są trzy kasety wideo z ostatnich wystąpień i konferencji prasowych Chadbourne’a. Byłbym wdzięczny, gdyby je pani obejrzała.

– I co mam na nich zobaczyć?

– Niech je pani obejrzy.

– To znów jakaś głupota…

– Co pani zależy?

Eve milczała przez chwilę, a potem kiwnęła głową.

– Dobrze – powiedziała, wychodząc. – Obejrzę.

Gdy tylko wyszła, Logan podszedł do telefonu i zadzwonił do Gila w powozowni.

– Skończyła. To jest czaszka Chadbourne’a.

Gil zaklął cicho.

– Nie wiem, dlaczego mnie to dziwi. Tego się przecież spodziewaliśmy.

– Obserwowałem jej pracę i też przeżyłem szok.

– Jak ona to przyjęła?

– Pomnóż swoją reakcję przez milion razy i będziesz blisko. Nie jest pewna, czy ma mi uwierzyć. Nie dziwię się. Po tych wszystkich kłamstwach, którymi ją częstowałem, sam bym sobie nie wierzył. Przynajmniej zgodziła się obejrzeć nagrania. Kiedy skończy, znów nad nią popracuję.

– A mamy czas?

– Bóg raczy wiedzieć. Rekonstrukcja czaszki jest jednak pierwszą szczeliną. Ona jest nam nadal potrzebna i musi uwierzyć, że to jest naprawdę Chadbourne. Później wszystko pójdzie samo. Jesteś gotów do wyjazdu?

– Tak.

– Powiedz Markowi i Margaret, żeby wszystko spakowali. Wywieź ich stąd czym prędzej.

– Zrobione.

Logan odłożył słuchawkę i podszedł do czaszki Chadbourne’a. Biedny facet. Nie zasłużył sobie na taki los. On sam nigdy nie zgadzał się z jego polityką, ale lubił go jako człowieka. Wszyscy ludzie lubili Bena Chadbourne’a. Miał marzenia, które usiłował zrealizować. Brakowało mu praktycznego podejścia do rzeczywistości i prawdopodobnie wpakowałby kraj w straszne długi, ale w ostatnich czasach niewiele osób miało jeszcze jakieś marzenia.

A ci, co mieli, zazwyczaj kończyli jak ten człowiek, który wpatrywał się teraz w niego szklanymi oczyma.

Rozdział jedenasty

To nie mogła być prawda.

Chadbourne…

Eve wpatrywała się w ekran telewizora. Kończyła oglądać ostatnią kasetę. Twarz była ta sama, te same manieryzmy, nawet głos i intonacja wydawały się identyczne.

Lisa Chadbourne występowała u boku męża na prawie wszystkich publicznych imprezach, poczynając od listopada ubiegłego roku i Eve na niej skupiła uwagę, oglądając ostatnią kasetę.

Zawsze czarująca, zawsze uśmiechnięta, zawsze wpatrzona w Chadbourne’a. A on zerkał na nią co chwila z uczuciem i szacunkiem, nawet w trakcie…

Eve wyprostowała się nagle i uważniej spojrzała na ekran. Przez kilka minut oglądała nagranie, a potem zerwała się i podbiegła do telewizora, żeby przewinąć kasetę i obejrzeć ją jeszcze raz od początku.

– Ona mu daje znaki – powiedziała Eve, wchodząc dziesięć minut później do laboratorium. – Jest ich cały zestaw. Kiedy wygładza spódnicę, on opowiada dowcip. Kiedy składa ręce na podołku, on daje odpowiedź przeczącą. Kiedy poprawia sobie kołnierzyk garsonki, on odpowiada twierdząco. Nie wiem, co znaczą pozostałe, ale te są wyraźne. Za każdym razem, gdy on się waha, ona pokazuje mu, jak ma się zachować.

– Tak.

– Wiedział pan o tym? Dlaczego nie uprzedził mnie pan, na co mam zwrócić uwagę?

– Miałem nadzieję, że sama to pani odkryje.

– Kontroluje go niby kukłę – stwierdziła gorzko Eve.

Logan spojrzał na nią przymrużonymi oczyma.

– Czy naprawdę wierzy pani, że ten Ben Chadbourne, którego wybrano prezydentem, pozwoliłby komukolwiek pociągać za sznurki?

Eve milczała przez chwilę.

– Nie – odparła wreszcie.

– Czyli możemy przyjąć, że ten mężczyzna nie jest Benem Chadbourne’em?

– To się wydaje zupełnie nie do przyjęcia, ale chyba jest możliwe.

– Dzięki Bogu – westchnął Logan, podchodząc do drzwi. – Niech pani zapakuje czaszkę. W szafie jest skórzana torba. Musimy stąd wyjechać.

– Najpierw porozmawiajmy. Jeszcze nie powiedział mi pan wszystkiego, prawda?

– Porozmawiamy później. Nie wiem, ile nam zostało czasu. Byliśmy tu tak długo, bo potrzebna mi była pani współpraca.

– Mamy czas. Na litość boską, czy pan przypuszcza, że ktoś wtargnie tutaj przez elektronicznie zabezpieczoną bramę?

– Być może. Wszystko może się zdarzyć. Niech pani pomyśli, jaką władzą dysponuje prezydent. Dopóki myślą, że mają czaszkę Chadbourne’a, będą działać powoli i wyeliminują nas pojedynczo, w dowolnie wybranej chwili. Gdy tylko się dowiedzą, że to nie jest właściwa czaszka, będą pewni, że to my ją mamy. I zdejmą rękawiczki, w brutalny sposób starając się odzyskać czaszkę i pozbyć się świadków.

Eve poczuła, że ogarnia ją panika. Jeśli wierzyła, iż czaszka na postumencie jest czaszką Chadbourne’a, musiała także uwierzyć, że zagraża im poważne niebezpieczeństwo.

Po tych niezliczonych kłamstwach, którymi ją częstował, nie mogła ufać Loganowi, ale zrekonstruowała twarz Chadbourne’a własnymi rękami. Jeśli wierzyła własnym zmysłom i zdrowemu rozsądkowi, musiała uwierzyć, że ma przed oczyma czaszkę Bena Chadbourne’a.

Szybkim krokiem podeszła do postumentu.

– Niech się pan zbiera, ja spakuję czaszkę.

Chevy Chase – Kenner z sześcioma swoimi ludźmi będzie tu za dziesięć minut – poinformował Fiske’a Timwick, wychodząc z laboratorium. – Jedziecie do Barrett House.

Fiske zesztywniał.

– Nie będę się znów słuchał tego pieprzonego Kennera.

– Nikogo nie musisz słuchać. To jest twoja gra. Kenner ma ci pomóc, a potem posprzątać.

Najwyższy czas.

– Logan i Duncan?

– I cała reszta. Margaret Wilson i ten facet od elektroniki wyjechali już na lotnisko. Później ich odszukamy. Nie są zbyt ważni, inaczej Logan nie pozwoliłby im wyjechać. Logan, Price i Duncan wciąż są w Barrett House. To twój cel. Zrób, co chcesz. Nie możemy zostawić przy życiu nikogo, kto wie, czym się ostatnio zajmowali.

To już lepiej. Czysto i porządnie. Osoba, z którą Timwick rozmawiał przez telefon, była najwyraźniej mądrzejsza od niego.

– Żadnych świadków?

– Żadnych świadków.

– Co pani, do diabła, robi? – spytał Logan, wracając do laboratorium ze sportową torbą w ręce. – Miała pani zapakować czaszkę.

Eve zmieniła ustawienie aparatów fotograficznych.

– Zdjęcia głowy. Mogą mi się przydać.

– Zrobi je pani później.

– Czy gwarantuje mi pan, że będziemy mieli odpowiednie warunki techniczne?

– Nie – odparł po chwili wahania.

– No to niech się pan zamknie – powiedziała, wykonując jeszcze dwa zdjęcia. – Spieszę się jak wszyscy diabli.

– Musimy stąd wyjeżdżać.

Eve zrobiła trzy ujęcia z lewego profilu.

– Wystarczy. Gdzie są te fotografie Bena Chadbourne’a, o których pan mówił?

Sięgnął do torby i wyjął brązową kopertę.

– Czy to są nowe zdjęcia?

– Najstarsze mają cztery lata. Czy możemy już jechać? Eve wcisnęła kopertę do torebki, włożyła czaszkę do skórzanej torby i zapięła paski. Wskazała Loganowi małe, metalowe pudełko obok aparatów.

– Niech pan to weźmie do torby. Może mi się przydać.

– Co to jest?

– Mikser. Mogę korzystać z kiepskich aparatów, odtwarzaczy wideo i monitorów, ale mikser jest specyficzny i bardziej skomplikowany. Muszę…

– Dobrze, dobrze. Nie ma sprawy – przerwał jej Logan, wkładając mikser do torby. – Coś jeszcze?

– Niech pan weźmie torbę z Benem, ja wezmę Mandy.

– Mandy?

– Każdy z nas ma swoje priorytety. Mandy jest dla mnie równie ważna jak Ben Chadbourne.

– Niech pani bierze, co chce, tylko chodźmy już stąd.

Gil czekał na nich przy drzwiach wyjściowych.

– Przykro mi, ale wziąłem tylko jeden pani bagaż – powiedział. – Z tym ramieniem nie mogę dużo nosić.

– Nieważne. Chodźmy.

– Niech pani zaczeka. Jest jeszcze… Cholera!

Niski, pulsujący dźwięk, szybko się zbliżający. Śmigło helikoptera. Logan podszedł do okna.

– Wylądują za kilka minut – zawołał i pobiegł do kuchni.

Eve pobiegła za nim.

– Gdzie jest Margaret? Musimy…

– Margaret i Mark wyjechali ponad godzinę temu – poinformował Gil. – Powinni już być na lotnisku. Za trzy godziny znajdą się w bezpiecznym miejscu, w Sanibel na Florydzie.

– Dokąd my jedziemy? Nie bierzemy samochodu?

– Nie ma czasu. Na pewno ktoś obserwuje bramę. Chodźmy – powiedział Logan, otwierając drzwi kuchennej spiżarki. – Niech pani idzie.

Sięgnął pod jedną z dolnych półek, podniósł wieko i wrzucił w ciemny otwór torbę.

– Niech pani o nic nie pyta, tylko schodzi na dół.

Eve zeszła na dół po drabinie i znalazła się w piwnicy.

Za nią zszedł Logan.

– Zamknij za sobą drzwi spiżarki, Gil.

– Zrobione. Są w środku, John. Słyszałem ich przy drzwiach.

– Więc złaź i zamknij klapę.

– Odsuń się, rzucam walizkę.

Moment później, gdy Gil zamknął i zaryglował klapę, zrobiło się ciemno. Usłyszeli nad głowami pospieszne kroki. I krzyki.

– Gdzie jesteśmy? – spytała szeptem Eve. – W piwnicy?

W piwnicy z tunelem – odparł prawie niedosłyszalnym głosem Logan, wchodząc w podziemne przejście. – Pytała pani, dlaczego kupiłem akurat ten dom. Jeszcze przed wojną domową był używany do przemytu niewolników z Południa. Kazałem wzmocnić belki stropowe. Tunel prowadzi kilometr na północ i kończy się w lesie za furtką. Niech się pani trzyma blisko mnie. Nie mogę zapalić latarki, dopóki nie wejdziemy za następny zakręt.

Logan szedł tak szybko, że Eve i Gil prawie biegli.

Odeszli spory kawałek i z ulgą zauważyła, że nie słyszy już kroków nad głową. Latarka Logana oświetliła nagle ciemność z przodu.

– Biegiem – rozkazał. – Przeszukają dom i niedługo znajdą klapę w spiżarce.

Eve i tak cały czas biegła, z trudem oddychając. Z tyłu Gil zaklął cicho. Był ranny. Jak długo wytrzyma to tempo?

Przed nimi Logan otwierał jakieś drzwi. Dzięki Bogu. Na górę po drabinie. Naturalne światło.

Rząd krzaków zasłaniał drzwi, ale przesączało się przez nie światło. Świeże powietrze.

– Szybko – ponaglał Logan. – Już niedaleko… Biegli za nim, omijając krzaki i zagłębiając się między drzewa. Wreszcie dotarli do samochodu, starego modelu forda z obłażącą niebieską farbą.

– Do tyłu.

Logan położył torbę z czaszką Chadbourne’a na podłodze przy przednim siedzeniu i usiadł za kierownicą.

Eve usiadła z tyłu, obok Gila, ustawiając przy nogach torbę z Mandy. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi, kiedy Logan ruszył pospiesznie po wyboistym terenie. A gdyby złapali gumę?

– Dokąd jedziemy?

– Pięć kilometrów stąd jest boczna droga. Gdy się na nią wydostaniemy, objedziemy las i dojedziemy do autostrady. To nam da trochę czasu. Przypuszczalnie będą nas szukać z helikoptera, ale ten samochód nie jest na mnie zarejestrowany.

Jeżeli w ogóle dojedziemy do drogi – pomyślała Eve, podskakując na kolejnym wybrzuszeniu terenu.

– Wszystko będzie dobrze – pocieszył ją Gil. – To maleństwo ma terenowe opony i nowy silnik. Nie jest takie stare, na jakie wygląda.

– Jak pańskie ramię?

– Dobrze – odparł z przebiegłym uśmiechem. – Natomiast mój stan psychiczny byłby o wiele lepszy, gdyby to nie John prowadził.

– W tunelu nie ma nikogo – powiedział Kenner, wchodząc po drabinie do spiżarki. – Prowadzi do lasu. Wysłałem dwóch ludzi na rozpoznanie.

– Jeśli Logan zamierzał skorzystać z tunelu, przygotował także samochód – odparł Fiske, wychodząc ze spiżarki. – Przepatrzę okolicę z helikoptera. Zostańcie tutaj i podpalcie dom. Nic tak nie niszczy jak ogień.

– Dobrze. Potem przygotuję wybuch – powiedział Kenner.

Idiota. Na szczęście teraz rządził Fiske.

– Żadnych wybuchów. Podłóż ogień. Bez benzyny. Niech wygląda na wadliwą instalację elektryczną.

– To trochę potrwa.

– Nie szkodzi. To ma być czysta robota.

Fiske wsiadł do helikoptera. Po dziesięciu minutach w powietrzu, wyciągnął komórkę i zadzwonił do Timwicka.

– W domu nie było nikogo. Przeszukujemy okolicę, ale na razie bez rezultatów.

– Skurwysyn.

– Znajdziemy go. Jeśli nie, potrzebuję spis miejsc, gdzie mógłby się schronić.

– Dostaniesz.

– I kazałem spalić całą posiadłość, żeby zniszczyć wszelkie ślady.

– Dobrze. Miałem zamiar ci powiedzieć, żebyś tak zrobił. To jest część planu, który dostałem. Jeszcze jedno – odezwał się po chwili Timwick. – W spalonych ruinach musi być jakieś ciało.

– Co?

– Ciało mężczyzny spalone tak, żeby nie dało się rozpoznać.

– Czyje?

– Wszystko jedno. Podobnego wzrostu jak Logan. Zadzwoń, jak skończysz.

Fiske nacisnął guzik i odłożył komórkę. Po raz pierwszy Timwick zdradził się, że jest wykonawcą rozkazów, a nie doradcą. Ciekawe, dlaczego chcieli upozorować śmierć Logana. Nagle wykrzywił usta w uśmiechu i zwrócił się do pilota:

– Wracamy do domu.

Czuł przypływ adrenaliny i prawdziwej przyjemności na wspomnienie słów Timwicka. „Wszystko jedno. Podobnego wzrostu jak Logan”. Kenner.

– Jedziemy na południe – powiedziała Eve. – Czyżby wiózł mnie pan do domu, do Atlanty?

– Jedziemy do Karoliny Północnej, do pewnego domu nad morzem – odparł Logan, oglądając się przez ramię. – Jak się pani zastanowi, to sama dojdzie do wniosku, że nie chciałaby zwalać się z całym tym kłopotem do matki.

Nie, nie chciałabym – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Została wciągnięta w wir kłamstw i śmierci, w który nie powinna wplątywać matki.

– A co będziemy robić w Karolinie Północnej?

– Musimy mieć jakąś bazę – powiedział Gil. – Dom stoi prawie na plaży, w środku centrum turystycznego. Naszymi sąsiadami będą wczasowicze, którzy nie zwracają uwagi na nowych gości.

– Wszystko zostało zaplanowane – rzuciła Eve z krzywym uśmieszkiem. – Tacy panowie byli pewni, że to jest Chadbourne?

– Owszem. Musiałem planować, opierając się na takim założeniu.

– Mnie natomiast wykorzystali panowie bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Celowo zostałam złapana w pułapkę, żebym musiała uczestniczyć w zdemaskowaniu prezydenta.

– Tak – powiedział Logan, spoglądając na nią w lusterku. – Zrobiłem to celowo.

– Drań.

– Zgadza się.

– Czy mógłbyś włączyć którąś z moich stacji radiowych, John? – poprosił Gil. – Potrzebuję ukojenia. Jestem ranny i napięcie działa na mnie niekorzystnie.

– Nie ma mowy – odparł Logan.

Eve zwróciła się do Gila.

– A pan nie jest wcale poczciwym chłopakiem z Południa, zatrudnionym jako szofer.

– Jestem. Poza tym pracowałem w służbach specjalnych za poprzedniego rządu i przez pół roku za rządów Chadbourne’a. Zbrzydził mnie reżim Timwicka i chciałem uciec jak najdalej od Waszyngtonu. Myślałem, że przyjemna praca przy Seventeen Mile Drive jest tym, czego pragnę, choć wyszło trochę inaczej. Z drugiej strony moje kontakty ze starej pracy przydały się Johnowi.

– A Margaret?

Gil skrzywił się z niesmakiem.

– Jest tym, kim jest. Żandarm w świecie biznesmenów.

– I nie ma pojęcia o Benie Chadbournie?

– Starałem się trzymać ją od tego z daleka – powiedział Logan. – Nie wie nawet o domu na plaży. Sam wszystko załatwiałem.

– To bardzo miło z pana strony.

– Nie jestem aż takim draniem – oświadczył ostro. – Nie ryzykuję cudzego życia bez potrzeby.

– A ja byłam tym niezbędnym ryzykiem, co? Od kiedy jest pan Bogiem, Logan?

– Zrobiłem to, co musiałem.

– Dla pańskiej przeklętej polityki.

– Tu chodzi o coś więcej. Człowiek w Białym Domu zachowuje się jak Ben Chadbourne, ale nie ma jego poziomu etycznego ani jego umiejętności. Nie chcę, żeby ten facet nacisnął guzik, od którego zacznie się trzecia wojna światowa.

– Teraz nie jest pan już politycznym oportunistą, lecz patriotą?

– Do diabła z patriotyzmem. Bronię własnego tyłka.

– O tak, w to jestem skłonna uwierzyć.

– Nie musi mi pani wierzyć. Musi pani wiedzieć, że jesteśmy po tej samej stronie.

– Na pewno. Sam pan o to zadbał. Wciągnął mnie pan w sam środek całej tej zabawy – powiedziała z goryczą, opierając się wygodniej i zamykając oczy. – Czy wie pan, kim jest ten człowiek w Białym Domu?

– Sądzimy, iż to Kevin Detwil. Jest jednym z trzech sobowtórów, których używano w czasie pierwszego roku prezydentury Chadbourne’a – powiedział Gil. – Detwil wystąpił zaledwie dwukrotnie przy mało ważnych okazjach, a potem zrezygnował. Oznajmił, że wraca do domu, do Indiany, z powodów rodzinnych, a w gruncie rzeczy pojechał do Ameryki Południowej, gdzie przeszedł kolejne operacje plastyczne.

– Kolejne operacje?

– Częściowo operowano go w Waszyngtonie, nim podjął pracę w Białym Domu. Kiedy wciągnięto go w spisek, musiał wyglądać dokładnie tak jak Chadbourne, łącznie z bliznami w okolicach krzyża. Ponadto musiał przejść szczegółowe szkolenie w zakresie gestów, intonacji głosu, i tak dalej. Oraz dokształcić się w dziedzinie polityki i codziennego życia w Białym Domu. Miał wprawdzie do pomocy Lisę Chadbourne, ale nie mógł wejść w rolę z marszu.

– Zakładam, że to są tylko przypuszczenia.

Gil wzruszył ramionami.

– Pozostałe dwa sobowtóry żyją, mają się dobrze i od czasu do czasu występują. Detwil nigdy się nie zjawił w Indianie.

Udało mi się jednak wytropić go w prywatnej klinice koło miasta Brazylia, należącej do niejakiego doktora Hemandeza, producenta nowych twarzy dla oszustów, morderców i terrorystów. Detwil położył się do kliniki pod nazwiskiem Herberta Schwartza. Gdy pan Schwartz wyszedł z kliniki, biedny doktor Hernandez spadł z tarasu na wysokim piętrze.

– Kevin Detwil – powtórzyła wolno Eve. – Trzeba być niezrównoważonym psychicznie, żeby robić coś takiego. A przecież musiał przejść badania rządowe.

– Zgadza się, ale na świecie nie ma znowu tak wielu mężczyzn, którzy mogą uchodzić za prezydenta i wybór jest poważnie ograniczony. Służby specjalne upewniają się jedynie, czy facet potrafi być dyskretny i czy nagle nie zacznie strzelać. Detwil był normalnym, zdrowym dzieckiem o przeciętnej inteligencji, który wyrósł na zwykłego, nieciekawego mężczyznę. Wychowywała go matka, z którą mieszkał do jej śmierci pięć lat temu. Nieżonaty.

– A ojciec?

– Rozeszli się, kiedy Detwil był dzieckiem. Najwyraźniej dorastał pod wpływem matki.

– Co było doskonałą zaletą z punktu widzenia Lisy Chadbourne – wtrącił Logan. – Mężczyzna tego typu da się zdominować następnej kobiecie.

– I chciałby tak ryzykować? Powiedział pan, że był zwykłym, nieciekawym mężczyzną.

– Widziała pani taśmy. On to kocha. Błyszczy i promienieje. Przypuśćmy, że ktoś spędził całe swoje dotychczasowe życie jako nudny, stary kawaler i znienacka staje się najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Wszyscy go szanują, wszyscy się mu kłaniają, wszyscy go słuchają. Jest męskim kopciuszkiem, któremu Lisa Chadbourne wręczyła szklany pantofelek.

– Ze sznurkami – powiedziała Eve.

– Na pewno mu to odpowiada. Jest przyzwyczajony do sznurków. One powodują, iż niektórzy ludzie czują się bezpiecznie.

– A zatem nie jest jej słabym ogniwem?

– Czasami zachowuje się nerwowo, ale tylko kiedy jest sam, a Lisa praktycznie nie spuszcza go z oczu. Najprawdopodobniej zrobiła z siebie najważniejszą osobę w jego życiu.

– Na tyle ważną, aby zabił dla niej Chadbourne’a?

– Przypuszczam, że nie angażowała go do samego przestępstwa – odparł Logan. – Na to jest za słaby.

– Jeśli to ona go zabiła. Nie ma pan dowodu, że został zamordowany.

– Miałem nadzieję, iż pani nam w tym pomoże. Wiedziała, że ma takie intencje, lecz nie miała zamiaru się na razie deklarować. Musiała to sobie wszystko przyswoić i zdecydować, gdzie leży prawda.

– Nie wątpię.

– Ma pani dość ograniczony wybór.

– Bzdura.

– W każdym razie z tych przyzwoitych.

– Niech mnie pan nie poucza o przyzwoitości.

– Pora włączyć radio – mruknął Logan. – Proszę się trochę zdrzemnąć. Obudzę panią, jak dojedziemy.

Włączył radio i dźwięki Peera Gynta Griega wypełniły samochód.

– O matko! – Gil skulił się na siedzeniu. – Niech mu pani powie, żeby to wyłączył i nie skazywał mnie na śmierć. Czuję, że czeka mnie nerwowe załamanie.

– Ratuj się pan sam – odparła Eve, której muzyka koiła sterane nerwy. – Nie zauważyłam, żeby się pan zbytnio o mnie troszczył. Zwłaszcza jeśli jest to sprzeczne z potrzebami Logana.

– Ups! Nie ma sprawy. Mogę się przyzwyczaić do muzyki klasycznej. Zanim dojedziemy do domu na plaży, pewno będę wolał Griega od Reby Mclntyre.

Rozdział dwunasty

– Jesteś pewien, że tak się stało, Jamesie? – spytała Lisa Chadbourne Timwicka. – Na litość boską, zabrało ci to strasznie dużo czasu. Nie mogę sobie pozwolić na kolejne błędy.

– Barrett House właśnie płonie. Opóźnienie wynikło z przygotowania właściwej przyczyny pożaru. Śledztwo wykaże, że zawiniła wadliwa instalacja elektryczna.

– I ludzie są już w drodze po ciało? Nie chciałabym, żeby sanitariusze ze straży pożarnej dotarli tam pierwsi.

– Nie jestem głupcem, Liso. Zabiorą ciało i przewiozą je do Bethesdy.

Timwick nie był w najlepszym nastroju. Zapewne zachowała się zanadto autorytatywnie. Z innymi zawsze szło jak po maśle, ale z Timwickiem trudno było utrzymać odpowiedni dystans. Oficjalnie zachowywał się z szacunkiem i usłużnie, kiedy jednak pozostawali sam na sam, nie pozwalał jej zapomnieć, iż są równorzędnymi partnerami.

– Przepraszam – powiedziała cieplejszym głosem. – Wiem, że robisz, co możesz. Po prostu się boję i czuję się trochę bezradna.

– Jak królewska kobra.

Lisa zdumiała się. Timwick po raz pierwszy pozwolił sobie wobec niej na sarkazm. Kiepski znak. Zauważyła, że ostatnio jest szalenie zdenerwowany, a teraz odbijał to sobie na niej.

– Czym na to zasłużyłam, Jamesie? Ustaliliśmy, że należy to zrobić i zawsze byłam wobec ciebie szczera.

Cisza.

– Tego się nie spodziewałem. Mówiłaś, że wszystko pójdzie gładko.

Nie wpadać w złość, myśleć pragmatycznie. Timwick jest jej potrzebny. Każde z nich ma swoją rolę do spełnienia. Powstrzymała rosnącą irytację.

– Staram się jak mogę. To ty za prędko opuściłeś zakład pogrzebowy – przypomniała mu łagodnie. – Nie mielibyśmy żadnych problemów, gdybyś się upewnił, że Donnelli wykonał pracę do końca.

– Siedziałem i przyglądałem się, jak płonie. Myślałem, że mogę już odejść. Skąd miałem wiedzieć, że człowiek się tak długo pali?

Ona by wiedziała. Dowiedziałaby się wszystkiego, co istotne. Z głupoty zaufała Timwickowi.

– Wiem. To nie twoja wina. Ale teraz musimy sobie z tym poradzić. I z Loganem. Nie znalazłeś śladów czaszki?

– Były ślady pracy tej Duncan i nic więcej. Jeśli jest naprawdę taka dobra, to musimy przyjąć, że wykonała swoje zadanie.

Lisa poczuła ucisk w żołądku.

– Wszystko będzie dobrze. Jej praca nie jest jeszcze żadnym dowodem. Musimy jedynie zawczasu zdyskredytować ich w środkach przekazu, nim zdobędą dalsze dowody. Dziś zrobiliśmy pierwszy krok w tym kierunku. Znajdź ich i upewnij się, że nic więcej się nie stało.

– Wiem, co mam robić. Pilnuj lepiej Detwila. Na ostatniej konferencji prasowej był zbyt pewien siebie.

Z Kevinem doskonale dawała sobie radę. Timwick celowo przypiął jej łatkę. To dlatego, że skrytykowała go w związku z Donnellim.

– Tak sądzisz? Będę go pilnować. Wiesz, jak bardzo cenię twoją opinię, Jamesie. A co z tą Duncan? Dotychczas występowaliśmy głównie przeciwko Loganowi. Z nią może być równie trudno.

– Mam ją na oku, ale Logan jest wytrawnym graczem. Na razie on rządzi.

– Jak uważasz. Czy mógłbyś jednak dać mi dokładniejszy raport o Duncan?

– Ten, który masz, jest dokładny. Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?

– Coś na temat jej pracy. Będą chcieli zrobić badanie DNA i Duncan wykorzysta swoje kontakty.

– Na razie będą się bali wychylić nosa z kryjówki. Przy odrobinie szczęścia złapiemy ich, nim podejmą dalsze działania.

– Nie możemy polegać na szczęściu, prawda?

– Na litość boską, ile DNA zostało w nim po kremacji?

– Nie wiem, ale nie możemy ryzykować.

– Mówiłem już, że Logan decyduje. Nie wejdą przecież z tą czaszką do pierwszego lepszego laboratorium. Wiemy, gdzie będą szukać pomocy. Ralph Crawford w Duke jest pod naszą obserwacją. Jeśli nie złapiemy ich zaraz, wejdą wprost w…

– Proszę cię, Jamesie.

– Dobrze, już dobrze.

W jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie.

– I daj mi znać, jak przywiozą ciało do Bethesdy. Lisa odłożyła słuchawkę i poszła do sypialni. Logan rządzi. Nie była wcale taka pewna. Z raportu o Eve Duncan wynikało, iż jest silną, inteligentną kobietą, która nie podporządkowuje się mężczyznom. Któż lepiej od Lisy wie, jak silna kobieta kształtuje sytuację dla własnych potrzeb? Timwick, jak zwykle, nie docenia opozycji. Sama musi trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o Eve Duncan.

– Lisa?

W drzwiach łazienki stał Kevin w czerwonym szlafroku. Była to jedna z nielicznych części garderoby Bena, którą Kevin lubił. Podobały mu się jaskrawe kolory i Lisa musiała to w nim zmienić. Ben zwykle nosił czarne i granatowe ubrania.

– Czy coś się stało? – zapytał Kevin, marszcząc brwi.

– Niewielki problem z Timwickiem – odparła z wymuszonym uśmiechem.

– Mogę w czymś pomóc?

– Nie tym razem. Dam sobie radę.

Podeszła do Kevina i objęła go za szyję. Pachniał wodą kolonską o nucie cytrynowej, przygotowywaną specjalnie dla Bena. Zapachy były ważne. Nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, subtelnie przypominają, kim jest. Czasami, kiedy budziła się nagle w środku nocy, myślała, że to Ben przy niej leży.

– Byłeś wspaniały na dzisiejszym spotkaniu. Jedli ci z ręki – szepnęła mu do ucha.

– Naprawdę? – spytał z przejęciem. – Wydawało mi się, że nieźle wypadłem.

– Genialnie. Lepiej od Bena – dodała, całując go lekko. – Doskonale się spisujesz. Gdybyś nie przejął steru, moglibyśmy teraz znajdować się w stanie wojny.

– Był aż tak chwiejny?

Sto razy opowiadała Kevinowi o chwiejnym charakterze Bena, ale on wciąż szukał potwierdzenia. Z poczucia winy? Nie, podobał mu się pomysł, iż zbawił świat. Jak na dość inteligentnego człowieka Kevin był nieprawdopodobnie naiwny i próżny.

– Czy sądzisz, że zrobiłabym to, co robimy teraz, gdybym się nie obawiała jego dalszych działań?

Kevin potrząsnął głową.

– Byłeś znakomity. Myślę, że w tym roku uda nam się przepchnąć ustawę o lecznictwie. Czy już ci mówiłam, że jestem z ciebie dumna?

– Niczego bym nie osiągnął bez ciebie.

– Może pomagałam ci trochę na początku, teraz jednak przeszedłeś…

Lisa odrzuciła do tyłu głowę i uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.

– Ojej, jesteś twardy jak kamień. Muszę pamiętać, że pochwały cię podniecają. Dzięki temu jestem szczęśliwą kobietą.

Odsunęła się o krok i zrzuciła szlafrok.

– A teraz chodź do łóżka i opowiem ci, jak świetnie sobie poradziłeś z ambasadorem japońskim.

Kevin się zaśmiał i podszedł do niej chętny jak dziecko do zabawy. Kładąc się do łóżka, Lisa wciąż uśmiechała się do niego prowokująco.

Dzieliła z Benem małżeńskie łóżko i wpuszczenie tam Kevina stanowiło istotną część planu. Z początku się wahał onieśmielony i musiała wykorzystać wszystkie umiejętności, żeby go zachęcić, a jednocześnie nie wypaść zbyt agresywnie. Mogłaby zapanować nad nim przy użyciu innych metod, ta jednak była najlepsza. Musiała kontrolować Kevina, a to doskonała forma kontroli.

Bezczelna dziwka.

Timwick oparł się wygodnie i potarł oczy. Lisa mu rozkazywała, miała do niego wieczne pretensje, a potem szła do łóżka i zostawiała mu całą robotę. Siedziała w tym swoim Białym Domu i zachowywała się jak królowa, a on zapracowywał się na śmierć w obskurnym biurze. Chciała mieć wyniki bez brudzenia własnych rąk i udawała, że nie widzi tego, czego nie chciała zobaczyć. To on pilnował wszystkiego i chronił ich przed wpadką. Ciekawe, gdzie by teraz była, gdyby się nie wtrącił?

Eve Duncan. Narzędzie Logana, nic więcej. Nie można się nią przejmować. Gdyby Lisa nie była taką feministką, przyznałaby, iż najbardziej niebezpieczny jest właśnie Logan.

Zewsząd same zagrożenia. Zacisnął dłonie na poręczach fotela. Spokojnie. Zrobi, co się da, aby uratować sytuację. I ją uratuje. Za dużo miał do stracenia, by się po prostu wycofać. A jeśli wytrwa, będzie miał wszystko, o czym kiedykolwiek marzył.

Sięgnął po telefon. Zrobi to, czego ona chce – na razie. Musi jej pomóc w powstrzymaniu Logana i w wepchnięciu Detwila na następną kadencję do Białego Domu. Potem znajdzie sposób, żeby przejąć nad nimi kontrolę. Niech Lisa myśli, że ona tu rządzi.

Dostarczy jej tyle informacji o Eve Duncan, że się nimi udławi.

– Niech się pani obudzi, jesteśmy na miejscu.

Eve otworzyła oczy i zobaczyła, że Logan wysiada z samochodu.

– Która godzina? – spytała, ziewając.

– Minęła północ – odparł Gil, biorąc za klamkę. – Przespała pani prawie całą drogę.

A wydawało jej się, że jest tak spięta, iż nigdy nie zaśnie.

– Ma pani za sobą trudne i wyczerpujące dni – powiedział Gil w odpowiedzi na jej nie zadane pytanie. – Sam się zdrzemnąłem, ale z przyjemnością rozprostuję nogi.

Eve zesztywniały wszystkie członki i kiedy wysiadła z samochodu, musiała się przytrzymać klamki. Logan wszedł po schodach i otworzył kluczem drzwi. Trzymał w ręce skórzaną torbę z czaszką Chadbourne’a. On wie, co najważniejsze – pomyślała z drwiną.

– Gotowa? – spytał Gil, biorąc jej walizkę.

– Niech pan zostawi, sama wezmę.

– Dam sobie radę. Niech pani weźmie Mandy – polecił, wchodząc za Loganem po schodach.

Eve nie chciała wchodzić do środka. Z przyjemnością oddychała zimnym i wilgotnym powietrzem i wsłuchiwała się w rozkoszny szum morza. Od dawna nie była nad morzem. Gdy wyszła ze swego piekła, Joe zabrał ją na Cumberland Island, niczego jednak stamtąd nie zapamiętała. Jej myśli krążyły tylko wokół Joego: kiedy ją obejmował, kiedy mówił, kiedy odpędzał noc.

Joe. Musi do niego zadzwonić. Ostatni raz rozmawiała z nim przed wyjazdem na pole kukurydzy. Nie chciała wciągać go w całe to bagno, ale teraz musiała się do niego odezwać, bo w przeciwnym razie najedzie Barrett House ze specjalnym oddziałem policji.

Wiatr burzył fale i robił białe bałwany na powierzchni wody. Bonnie lubiła pobyty nad oceanem. Eve i Sandra zabierały ją kilka razy do Pensacoli, gdzie Bonnie biegała brzegiem morza, śmiała się, szukała muszelek, a buzia jej się nie zamykała.

Eve zamknęła drzwi samochodu i podeszła do falochronu.

– Eve.

Nie odwróciła się na dźwięk głosu Logana. Nie chciała wchodzić do domu. Jeszcze przez moment chciała od wszystkiego odpocząć. Potrzebowała trochę czasu dla siebie.

Zdjęła sandały, usiadła na falochronie i opuściła nogi. Woda obmywająca jej stopy była chłodna i jedwabista. Oparła głowę o słupek, słuchając szumu morza.

I wspominając Bonnie…

– Pójdziesz po nią, John? – spytał Gil. – Siedzi tam już godzinę.

– Za chwilę. Chyba nie zależy jej na towarzystwie.

– Nie powinna za dużo myśleć. Myślenie to niebezpieczna rzecz. Ona i tak jest niechętnie nastawiona.

– Jestem zmęczony ciągłym narzucaniem jej, co ma robić. Dajmy jej trochę spokoju.

– Wątpię, żeby dała sobie narzucić coś, czego by nie chciała.

– Można jednak zablokować wszystkie drogi i zmusić ją, żeby poszła tą jedną, która została.

Logan tak właśnie się zachowywał, odkąd poznał Eve. Cały czas. Teraz też. Czy dlatego postanowił przestać, bo miał niewielkie wyrzuty sumienia? Na pewno nie.

Musi na powrót zacieśnić zerwane więzy, by przywrócić jej zaufanie, i znów ją wykorzystać.

– Pójdę po nią.

Eve nawet nie podniosła głowy.

– Niech pan stąd idzie, Logan.

– Pora pójść do domu. Robi się zimno.

– Przyjdę, jak będę chciała.

Logan zawahał się przez moment, a potem usiadł przy Eve.

– Zaczekam na panią – powiedział, zdejmując buty i skarpetki, i wkładając nogi do wody.

– Przeszkadza mi pan.

– Ostatni raz siedziałem z nogami w wodzie, gdy byłem w Japonii. Wciąż mi brakuje czasu na odpoczynek.

– Chce pan stworzyć między nami jakąś więź, Logan?

– Może.

– To się panu nie uda.

– Nie? To kiepsko. Ale mogę tu posiedzieć i trochę się rozluźnić, co?

Milczenie.

– O czym pani myśli?

– Nie o Benie Chadbournie.

– O córce?

– Niech pan nie wykorzystuje Bonnie do swoich sztuczek. To nic nie da.

– Pytałem z ciekawości. Nie rozumiem pani obsesji na tle czaszek. Wiem, że pani córki nigdy nie odnaleziono, nie można jednak oczekiwać…

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Przyglądałem się pani, gdy zajmowała się pani Mandy, a potem Chadbourne’em. Robiła to pani z… z czułością.

– No więc jestem stuknięta. Każdy jest na jakimś tle stuknięty – odparła ostro. – Zapewniam pana, że nie sądzę, iż ich duchy krążą w pobliżu kości.

– Wierzy pani w nieśmiertelną duszę?

– Czasami.

– Tylko czasami?

– Przeważnie.

Logan się nie odzywał.

– Kiedy Bonnie się urodziła, nie była podobna ani do mnie, ani do mojej matki. Była… sobą. Miała indywidualność i była cudowną osobą. Skąd by to się brało, gdyby człowiek nie miał duszy?

– I ta dusza jest wieczna?

– Skąd mogę wiedzieć? Myślę, że tak. Mam nadzieję.

– Dlaczego więc tak bardzo zależy pani na tym, żeby zwracać kości rodzinom? Nie powinno to im robić żadnej różnicy.

– Mnie to robi różnicę.

– Dlaczego?

– Zycie jest ważne. Powinno się je traktować z szacunkiem, a nie odrzucać jak śmiecie. Każdy powinien mieć dom. Gdy byłam dzieckiem, nigdy nie miałam prawdziwego domu. Przenosiliśmy się z jednego wynajmowanego mieszkania do drugiego. Z motelu do motelu. Matka… To nie była jej wina. Jednakże każdy powinien mieć swoje stałe miejsce na świecie. Usiłowałam stworzyć Bonnie dom, najlepszy, na jaki mnie było stać, gdzie mogłam ją kochać i się nią opiekować. Kiedy Fraser ją zabił, śniło mi się, że leży gdzieś w lesie i zwierzęta…

Milczała przez chwilę, a później odezwała się drżącym głosem:

– Chciałam, żeby była w domu, żebym znów mogła się nią zaopiekować. Zabrał jej życie, a ja chciałam zachować choćby tę odrobinę troski o nią.

– Rozumiem.

Rozumiał więcej, niżby mu zależało.

– Nadal ma pani złe sny?

– Nie, złe nie – odparła po chwili, wyciągając stopy z wody. – Idę do domu. Jeśli zaspokoił już pan swoją ciekawość.

– Nie całkiem, sądzę jednak, że nic więcej już mi pani nie powie.

– Zgadza się. I niech pan nie myśli, że wkradł się pan w moje łaski przyjacielskimi rozmówkami. Nie powiedziałam panu niczego takiego, czego nie mówiłabym innym. Joe i ja ustaliliśmy, że powinnam rozmawiać o Bonnie.

– Musimy porozmawiać także o Chadbournie.

– O nie. Nie dzisiaj.

Eve odeszła. Twarda kobieta. Wyjątkowa. Przyglądał się, jak wchodzi po schodach do domu. Światło z okien zabłysło na jej czerwonobrązowych włosach i uwypukliło szczupłą, mocną sylwetkę.

Mocną, ale nie zawsze odporną. Ciało można zranić, złamać i zniszczyć. I to wszystko może się stać przez niego. Ta próba zyskania jej sympatii nie przestała mu się wydawać idealnym pomysłem. Odeszła jak zwykle silna i niezależna. Poczuł się zaniepokojony.

– Myślałem o czymś, Liso – mruknął jej do ucha Kevin. – Może powinniśmy… Co byś powiedziała… Dziecko?

O mój Boże!

– Dziecko?

Kevin oparł się na łokciu i spojrzał na nią z czułością.

– Dziecko przysporzyłoby nam popularności. Wszyscy kochają dzieci. Gdybyśmy zaczęli teraz, urodziłoby się na początku następnej kadencji. A ja… Ja bym bardzo chciał mieć dziecko.

Lisa pogłaskała go po policzku.

– Myślisz, że ja nie? – spytała cicho. – Nic nie sprawiłoby mi większej radości. Zawsze marzyłam o dziecku. Ale to niemożliwe.

– Dlaczego? Mówiłaś, że Chadbourne nie mógł mieć dzieci, teraz jednak możemy się tym zająć.

– Mam czterdzieści pięć lat, Kevinie.

– Och, jest tyle różnych specjalnych leków na płodność.

Przez chwilę odczuła pokusę. Mówiła prawdę – zawsze chciała mieć dziecko. Bardzo się o nie z Benem starali. Zażartował nawet kiedyś, że posiadanie dzieci jest korzystne dla każdego polityka, jednakże w tym jednym wypadku Lisie nie chodziło o korzyści polityczne. Chciała mieć kogoś dla siebie, kogoś, kto by do niej należał.

Nieważne. Niemożliwe. Łzy, które napłynęły jej do oczu, nie były całkiem udawane.

– Nie rozmawiajmy na ten temat. Boli mnie, że nie możemy mieć dziecka.

– Dlaczego nie?

– To za trudne. Kobiety w moim wieku mają szereg problemów. Co by się stało, gdyby doktor kazał mi leżeć przez kilka ostatnich miesięcy ciąży? To się zdarza. Nie mogłabym podróżować z tobą w czasie kampanii wyborczej. To byłoby wręcz niebezpieczne.

– Jesteś silna i zdrowa.

Musiał myśleć o tym od dłuższego czasu, skoro tak nalegał.

– To ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Oczywiście moglibyśmy zrezygnować z planów prezydentury na drugą kadencję – dodała, wiedząc, że to go przekona. – Jesteś jednak tak wspaniałym prezydentem, wszyscy cię podziwiają i szanują. Chcesz zrezygnować?

– Jesteś pewna, iż ryzyko byłoby aż tak duże? – spytał po chwili milczenia.

Już porzucał swój pomysł, tak jak się spodziewała. Nigdy nie powróciłby do anonimowości po tym wszystkim, do czego zdążył się przyzwyczaić.

– Teraz nie ma o tym mowy. Może później wrócimy do twego planu. Jestem szalenie wzruszona, że tak bardzo o mnie myślisz – powiedziała, dotykając palcem jego dolnej wargi. – Niczego bym tak sobie nie życzyła, jak… Zadzwonił telefon i Lisa sięgnęła po słuchawkę.

– Przywieźli ciało do Bethesdy – powiedział Timwick.

Ciało. Zimne i bezosobowe. Tak powinna je traktować.

Tak musi je traktować.

– Doskonale.

– Skontaktowałaś się z Marenem?

– Jest gdzieś na pustyni. Będę nadal próbować.

– Nie mamy wiele czasu.

– Powiedziałam, że się tym zajmę.

– Pismaki węszą w szpitalu. Zaczynamy?

– Nie, niech spekulują. Rano zaskoczysz ich całą historią. Zgłodnieją i rzucą się na każdą, najdrobniejszą nawet informację.

Lisa odłożyła słuchawkę.

– Timwick? – spytał Kevin.

Kiwnęła głową, rozmyślając o Bethesdzie.

– Nie lubię drania. Czy wciąż jest nam potrzebny?

– Okaż choć odrobinę wdzięczności. To on cię odkrył.

– Zawsze traktuje mnie jak głupka.

– Ale nie publicznie?

– Jeszcze tego by brakowało.

– Może nie będziesz musiał zbyt często go widywać. Pomyślałam, że powinieneś mianować go ambasadorem. Na przykład w Zairze. W końcu jesteś prezydentem.

– Zair – roześmiał się z zachwytem Kevin.

Lisa wstała i włożyła szlafrok.

– Albo w Moskwie. Podobno tam jest bardzo nieprzyjemnie.

– Obiecałaś mu w następnej kadencji wiceprezydenturę. Musimy go mianować na najbliższej konwencji. Tego się nie wyrzeknie.

Na pewno nie. Wiceprezydentura była marchewką, którą skusiła Timwicka i wciągnęła do gry. Był gorzko rozczarowany, gdy Ben nie mianował go ministrem. Lisa nigdy jeszcze nie znała tak ambitnego człowieka. Jego żądza władzy mogła w przyszłości stać się przyczyną pewnych problemów, ale Lisa nie zamierzała martwić się Timwickiem na zapas.

– Coś wymyślimy – pocieszyła Kevina.

– Byłoby znacznie lepiej, gdyby Chet Mobry nadal pozostał wiceprezydentem. Nie przysparza nam żadnych kłopotów.

– Przysporzyłby, i to niejednego, gdybyśmy go bez przerwy nie wysyłali z misjami dobrej woli. Nigdy nie popierał naszej polityki. To samo możemy zrobić z Timwickiem.

– Chyba tak, ale… Dokąd idziesz?

– Mam jeszcze trochę pracy. Idź spać.

– Dlatego Timwick do ciebie dzwonił? – spytał Kevin, marszcząc brwi. – Nigdy mi nie mówisz, co robisz.

– To są jedynie drobne, nie liczące się szczegóły. Ty zajmujesz się sprawami wagi państwowej, ja – drobiazgami.

Kevin rozpogodził się.

– Wrócisz, kiedy skończysz, prawda?

– Oczywiście. Idę tylko do pokoju obok, żeby się zapoznać z pewnym dossier. Chcę się przygotować na twoje następne spotkanie z Tonym Blairem.

– Po Japończyku Blair to betka.

Kevin staje się pewny siebie – pomyślała Lisa. To lepsze niż onieśmielenie, jakie okazywał na początku, gdy zajął miejsce Bena.

– Zobaczymy – powiedziała. – Idź spać. Obudzę cię, jak wrócę.

Lisa zamknęła drzwi i podeszła do biurka. Dopiero po dziesięciu minutach udało jej się odnaleźć Scotta Marena, a następne pięć zajęło jej wyjaśnienie sytuacji.

– To nie jest takie proste, Liso. Co mam powiedzieć? Dlaczego skracam swój pobyt?

– Jesteś mądry. Coś wymyślisz. Potrzebuję cię, Scott – dodała ciszej.

– Wszystko będzie dobrze. Nie daj się, Liso. Zadzwonię do szpitala i powiem, żeby się wstrzymali z sekcją zwłok. Przyjadę, jak tylko będę mógł.

Lisa odłożyła telefon. Na szczęście był przy niej Scott. Włączyła komputer, wpisała hasło i otworzyła plik z informacjami o Eve Duncan. Wszystko wskazywało na to, że można gładko wyjść z trudnej sytuacji, ale Lisa odczuwała niepokój.

Z ekranu spoglądała na nią Eve Duncan. Krótkie, kręcone włosy, minimalny makijaż, wielkie brązowe oczy za okrągłymi okularami w drucianej oprawce. W jej twarzy widać było ogromną siłę charakteru, dzięki której mogła stać się kobietą fascynującą, ale Eve Duncan ignorowała podstawowe zasady siły i nie wykorzystywała posiadanych zalet. Przypominała Lisie ją samą z czasów studiów, kiedy myślała, że najważniejsza jest mądrość i siła woli. Boże, jak to było dawno. Prędko przekonała się, że siła woli i intensywność uczuć przerażają ludzi i lepiej ukryć się za słodkim uśmiechem.

Jednak pochodzenie i historia Eve wskazywały na to, iż jest ona osobą z charakterem, która potrafi przezwyciężać wszystkie niepowodzenia. Lisa szanowała takich ludzi. Gdyby sama nie postępowała według podobnych zasad, nigdy nie dałaby sobie rady z wydarzeniami ostatnich lat. Ze smętnym uśmiechem dotknęła zdjęcia Eve na monitorze.

Siostry. Awers i rewers tej samej monety. Zwyciężczynie.

Szkoda.

Zaczęła czytać dossier Eve, szukając jakiejś jej słabostki, dzięki której mogłaby ją pokonać.

Znalazła po przeczytaniu dwóch trzecich tekstu.

Kiedy następnego dnia rano Eve weszła do salonu, Gil i Logan siedzieli przed telewizorem.

– Cholera – mruknął Gil. – Wszystko zniszczyli. Lubiłem ten stary dom.

– Co się stało? – spytała Eve. – Co z Barrett House?

– John pożałował pieniędzy na porządną instalację elektryczną – powiedział Gil.

Na ekranie widać było dymiącą ruinę z dwoma nietkniętymi kominami.

– Na pewno się jednak ucieszysz, że John został ukarany za niedbalstwo. Zginął w pożarze.

– Co?

– Spalony nie do poznania. Porównują teraz karty dentystyczne i DNA. Taki świetny człowiek. Detwil wydał właśnie oświadczenie, że Johna kochali i szanowali wszyscy w obu partiach. Poinformował nawet, że John zaprosił go na sobotę i niedzielę do Barrett House na rozmowę o polityce.

– Dlaczego powiedział coś takiego?

– Skąd mam wiedzieć? Też pomyślałem, że trochę przesadził – odparł Gil, wyłączając telewizor. – Nie mogę tego znieść. John był moim serdecznym przyjacielem. Prawie bratem.

– Kto chce śniadanie? – zapytał, idąc do kuchni.

– To szaleństwo – zwróciła się Eve do Logana. – Jest pan znanym człowiekiem. Czy sądzą, że uda im się taki numer?

– Na krótką metę na pewno. Okaże się, że DNA i zęby się zgadzają. Zabrali ciało do Bethesdy.

– Co to znaczy?

– Że w Bethesdzie mają nad wszystkim kontrolę. Oraz swojego człowieka. Dopilnuje, żeby sprawy przybrały taki obrót, jak oni chcą. Zyskają na czasie.

– Co pan zrobi?

– Nie zamierzam się ujawnić i udowodnić, że się mylą. Znalazłbym się w najlepiej strzeżonej celi więziennej jako oszust, a potem przytrafiłby mi się nieszczęśliwy wypadek. Poza tym mam kilka spraw do załatwienia – dodał, wstając.

– Jak pan przypuszcza… Kim był ten człowiek, który zginął?

Logan wzruszył ramionami.

Eve zadrżała. Zaczęło się. Zginął człowiek, zmarnowało się życie.

– Kawy? – spytał Gil. – Kanapkę?

Eve potrząsnęła głową.

– Czy możemy teraz porozmawiać o Benie Chadbournie? – spytał uprzejmie Logan. – Wydaje mi się, że wydarzenia nabierają tempa.

– Na pewno porozmawiamy – rzuciła Eve. – Chcę, żeby moja matka była bezpieczna. Nie chcę też, żeby mój dom spłonął z nią w środku.

– Zadzwonię do Margaret, powiem jej, że nadal jestem na tym świecie i każę jej znaleźć jakieś miejsce, gdzie pani matka mogłaby się ukryć.

– Teraz.

– Na razie dobrze jej pilnują. Czy mogę najpierw skończyć kawę? – Logan spojrzał na Eve. – Pomoże mi pani?

– Może. Jeśli dojdę do wniosku, że mnie pan nie oszukuje. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tym Timwicku, który podobno pociąga za sznurki – zwróciła się do Gila. – Pan u niego pracował?

– Niezbyt blisko. Jako zwykły tajniak nie miałem dostępu do wielkiego człowieka.

– Jaki on jest? Ma pan na pewno swoje zdanie.

– Jest sprytny, niegłupi, ambitny i umie pociągać za sznurki, żeby dostać to, czego chce. Osobiście wolałbym na nim nie polegać w trudnej sytuacji. Parę razy widziałem, jak z furią wybuchał. Chyba źle reaguje w kryzysie. Czy jest niebezpieczny? Tak. Zmienność nastrojów często przeradza się w nie kontrolowaną wściekłość.

– A Fiske?

– To wynajęty człowiek. Wyrachowany, skuteczny i lubi to, co robi. Ktoś jeszcze?

– Niech pan mi to powie. Za kulisami może być kilkanaście osób, o których nic nie wiem.

– Jak już wspominałem – wtrącił Logan – muszą ograniczyć liczbę osób do minimum. Głupotą z naszej strony byłoby nieinformowanie pani o wszystkim. Wie pani, Eve, to samo, co my. Pomoże nam pani?

– Jak moja matka będzie bezpieczna – odparła, patrząc mu w oczy. – I pomogę sobie, nie panu. Wystawił mnie pan na cel. Mogę się uratować tylko wtedy, kiedy udowodnię, że Ben Chadbourne naprawdę nie żyje. DNA i karty dentystyczne są jedynymi dowodami. Musimy je odnaleźć.

– Co pani proponuje?

– Nie jestem ekspertem od DNA ani antropologiem sądowym z kwalifikacjami do przeprowadzenia badania. Musimy zawieźć czaszkę do jednego z najbardziej cenionych antropologów i przekonać się, czy znajdzie dość materiału na porównanie.

– Czaszka była w ogniu.

– Nadal istnieje pewna możliwość. Jak pan na pewno wie. Założę się, że ja byłam tylko pierwszym celem. Ma pan już na pewno wytypowanego antropologa.

– Doktor Ralph Crawford. Duke University. Ma wszelkie kwalifikacje.

Eve potrząsnęła głową.

– Gary Kessler. Emory.

– Jest lepszy?

– Co najmniej tak samo dobry, poza tym znam go osobiście.

– Kolejny Quincy? – zapytał Gil.

– Ten serial doprowadza Gary’ego do szału. Ludzie wiecznie mylą patologów z antropologami sądowymi.

– Jaka jest różnica?

Patolodzy mają za sobą studia medyczne i praktykę w zakresie patologii. Antropolodzy nie są lekarzami, mają doktorat z antropologii, a niektórzy z nich specjalizują się w systemie szkieletowym człowieka i zmianach, jakie w nim zachodzą podczas ludzkiego życia. Tak jak Gary Kessler. Pracuje z wieloma patologami w Atlancie, którzy szanują jego wiedzę i doświadczenie. Poza tym skoro interesował się pan Crawfordem, przyjmą za pewnik, że się do niego zwrócimy.

– Przypuszczalnie obejrzeli całą pani przeszłość przez szkło powiększające.

– Dowiedzieli się zatem, że współpracowałam z antropologami w Los Angeles, Nowym Jorku i Nowym Orleanie, i że, odkąd mówiono o mnie w telewizji, jestem zasypywana prośbami o konsultacje. Sprawdzenie wszystkich zajmie im sporo czasu, a na Gary’ego tak szybko nie wpadną, bo nie pracowałam z nim od co najmniej dwóch lat.

– To, co pani mówi, ma sens – potwierdził Logan. – W tych warunkach łatwiej nam będzie namówić do pomocy kogoś, kogo pani zna.

Ponieważ wspomniane przez niego „warunki” dotyczyły między innymi działania wbrew prawu, Eve zdawała sobie sprawę ze stojącego przed nimi problemu.

– A zęby?

– To będzie trudniejsze. Zęby Benowi Chadbourne’owi leczyła kobieta, która się nazywała Dora Bentz. Była jedną z osób, które Fiske zamordował po pani przyjeździe do Barrett House. Mogę się założyć, że wszystkie dokumenty, jakie kiedykolwiek istniały, zostały podmienione.

– Mówił pan, że zamordowano świadka. Nie, niech się pan nie tłumaczy – powiedziała, unosząc dłoń, kiedy chciał coś dodać. – Dlaczego miałabym się spodziewać, że czasami powie pan prawdę?

– Nie będę się tłumaczył. To była inna sytuacja.

– A zatem mamy tylko DNA. Co się stanie, jeśli się okaże, że nie można pobrać dostatecznie dużej próbki? Czy moglibyśmy w jakiś sposób zmusić Detwila, żeby poddał się badaniu potwierdzającemu jego tożsamość?

– Nie. Detwil jest prezydentem. My musimy znaleźć dowody. Poza tym jego dane medyczne zostały zamienione, tak samo jak moje.

– Ma na pewno jakichś krewnych.

– Oprócz matki, która zmarła siedem lat temu, miał starszego brata przyrodniego.

– Miał?

– Nazywał się John Cadro. On i jego żona zostali zamordowani następnego dnia po Dorze Bentz.

– To nie musi być bliska rodzina. Na dowód, że Anastazja nie jest z rodu Romanowów, wystarczyła próbka DNA księcia angielskiego Filipa. Nie ma nikogo innego?

– Nikogo takiego, kogo moglibyśmy szybko znaleźć. Wybór Detwila poprzedzony był starannym zebraniem informacji.

– Jego matka? Można by ją ekshumować…

– Nie chciałbym robić makabrycznych żartów, ale nie mamy czasu, żeby głębiej kopać. Kiedy zdecydujemy się wystąpić publicznie, musimy mieć stuprocentowe dowody.

– Dlaczego nie mamy czasu?

– Bo zginiemy w dwanaście godzin po ujawnieniu się – odparł Gil. – Jak podała telewizja, John nie żyje. Zostaje pani i ja, a za nimi stoi sam prezydent. Jestem pewien, że scenariusz już jest gotowy. Szybki, logiczny i bardzo dokładny. Timwick zawsze był dokładny.

– Gdzieś musi być jeszcze jakiś ślad – powiedziała z desperacją.

– Tak, Scott Maren.

– Krewny? I też nie żyje?

– Nie. Był osobistym lekarzem Chadbourne’a i w tej chwili przebywa poza krajem, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Nie jestem jednak pewien, czy nam pomoże. Uważam, że brał udział w morderstwie.

– Dlaczego?

Bo tak było najłatwiej. Dwa lata temu, drugiego listopada rano, Ben Chadbourne przyjechał do Bethesdy na doroczne badania. Ciało przywieziono do domu pogrzebowego Donnellego trzeciego listopada po północy.

– I wtedy zrobiono zamianę?

– To musiało być perfekcyjnie przygotowane. Maren dał przypuszczalnie prawdziwemu Chadbourne’owi śmiertelny zastrzyk, twierdząc, iż to witamina B lub coś w tym rodzaju.

– Czyli to jest ich człowiek w Bethesdzie – powiedziała wolno Eve.

Pomyślała, że to jest możliwe i perfekcyjnie przebiegłe. Człowiek ma całkowite zaufanie do swojego lekarza, który – z drugiej strony – jest ze śmiercią za pan brat.

– Marena na pewno sprawdzono pod każdym względem, nim został lekarzem Chadbourne’a – powiedziała.

– Na pewno – przyznał Gil. – Jest powszechnie szanowany i jest przyjacielem prezydenta. Maren, Ben i Lisa Chadbourne’owie chodzili razem do szkoły. Albo sam Chadbourne, albo jego żona załatwili Marenowi stanowisko w Bethesdzie.

– Dlaczego miałby to robić? Ryzykować całe swoje życie i karierę?

Logan wzruszył ramionami.

– Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale jestem przekonany, iż to zrobił i dlatego usiłuję się z nim skontaktować. Moglibyśmy spróbować przekonać go, żeby wydał Timwicka i Lisę Chadbourne.

– Nie bardzo w to wierzę. Jeśli Maren był w to wmieszany, na pewno się nie przyzna.

– Chyba że zechce się uratować przed niechybną śmiercią, która go prędzej czy później czeka.

– Jest jedynym świadkiem, który może zaświadczyć o związku Lisy Chadbourne i Timwicka ze śmiercią Chadbourne’a – stwierdziła po namyśle Eve.

To prawda. Gdyby nie było nikogo takiego, mogliby się wykręcić, że śmierć prezydenta nastąpiła, na przykład, na skutek spisku terrorystycznego. Ale Maren istnieje i jeśli zostanie skazany za morderstwo, Lisa i Timwick nie będą mieli pewności, czy nie pociągnie ich za sobą. Nie mam najmniejszych wątpliwości, czy od samego początku planowali, iż w którymś momencie się go pozbędą.

– Czy Maren w to uwierzy?

– Spróbujemy. Nie mamy wielkiego wyboru. W tej chwili jest naszą jedyną nadzieją.

– Mówił pan, że nie ma go w kraju. Gdzie jest?

– Detwil wysłał go z misją pokojową do Jordanii. Ma tam wizytować szpitale. Podobno poprosił o niego sam król Jordanii. Teoretycznie to wielki honor, który wzmacnia prestiż Marena.

– A praktycznie?

– Może zasadzka? Fiske bez trudu zaaranżowałby zabójstwo na miejscu, a potem zrzucił winę na miejscowych opozycjonistów. Wydaje mi się, że Bentz i Cadro zginęli, bo chciałem z nimi nawiązać kontakt, ale Maren od początku skazany był na śmierć.

– Nie będzie z nami współpracował. Skoro zabił prezydenta, dostanie karę śmierci.

– Możemy pójść z nim na pewien układ.

– Nie ma pan takich uprawnień… O czym pan teraz myśli?

– O tym, że chcę wyrzucić Lisę Chadbourne i Detwila z Białego Domu i jest mi wszystko jedno, jak to zrobię. Nawet gdybym miał pomóc Marenowi uciec stąd i osiedlić się w jakimś przyjemnym klimacie z dużą sumą na koncie.

– Wszedłby pan w układ z mordercą?

– Jeśli nie zdołamy porównać DNA, co innego mogę zrobić?

Eve nie była w stanie myśleć jasno.

– Co powstrzyma Fiske’a przed zamordowaniem Marena w Jordanii?

– Sytuacja się zmieniła. Maren jest im teraz potrzebny.

Niech pani pamięta, że zabrali moje ciało do Bethesdy – dodał z uśmiechem. – Maren musi poświadczyć ich historię. Miał wrócić pojutrze, ale założę się, że już jest w drodze. Kiedy my pojedziemy do Emory zobaczyć się z Kesslerem, Gil uda się do Bethesdy i spróbuje przechwycić Marena.

– A jeśli to oni przechwycą Gila? Na pewno tam na nas czekają.

– Przebiorę się za pielęgniarkę – powiedział Gil. – Blondynkę z dużym biustem.

– Co?

– Żartowałem. Niech się pani nie martwi, dam sobie radę.

Mimo wszystko Eve się martwiła. Nie chciała, żeby się coś stało Gilowi. Był wprawdzie w zmowie z Loganem i też ją oszukiwał, ale go polubiła.

Poza tym zginęło już tylu ludzi. Ludzi, których nie znała. Znajdowała się pośrodku koła, z którego rozchodziły się, pochłaniając wciąż nowe ofiary, fale śmierci. Dzięki Bogu, fale te nie dotknęły jeszcze nikogo z jej bliskich.

I nie mogły dotknąć.

– Mówi pan tak, jakby mógł się pan poruszać po kraju bez problemów. A pieniądze? Dowód tożsamości? Karty kredytowe łatwo prześledzić…

– Logan już to załatwił. Kazał mi kupić na czarnym rynku parę fałszywych egzemplarzy prawa jazdy. Pani nazywa się Bridget Reilly. Pomyślałem, że rude włosy pasują do irlandzkiego nazwiska. Zdjęcie nie jest zbyt wyraźne i…

– Moje zdjęcie? – spytała ze zdumieniem Eve. – Ma pan dla mnie fałszywe prawo jazdy?

– Musiałem się przygotować na każdą okoliczność. Gil załatwił dowody tożsamości dla każdego, kto przebywał w Barrett House. Spodziewałem się czegoś w tym rodzaju.

Do jasnej cholery! Nie tylko wiedział, że pakuje ją w kłopoty, ale nawet je planował.

– I kazał pan Gilowi postarać się także o fałszywe karty kredytowe, co?

Logan kiwnął głową.

– Mam zresztą dość gotówki na nieprzewidziane sytuacje.

– Jest pan po prostu niewiarygodny.

– Musiałem się przygotować – powtórzył. Pomyślała, że albo zaraz wyjdzie, albo zrobi coś strasznego.

– Niech pan dzwoni do Margaret – powiedziała, idąc do swego pokoju. – Ja zadzwonię do matki i powiem, żeby była gotowa do wyjazdu.

– Zdaje sobie pani sprawę, że jej telefon jest na podsłuchu, prawda?

– Nie jestem idiotką. Wiem, że śledzą matkę. Będę ostrożna, muszę ją jednak ostrzec. Zadzwonię z mojego aparatu cyfrowego na aparat matki.

– Pani matka też ma telefon cyfrowy?

– Oczywiście. Joe nam je załatwił. Powiedział, że rozmaici zboczeńcy i wariaci podsłuchują telefony komórkowe. Cyfrowych praktycznie nie da się podsłuchać.

– Powinienem się tego spodziewać po genialnym panu Quinnie – mruknął Logan. – Myśli o wszystkim.

– Jest dobrym przyjacielem i dba o nasze bezpieczeństwo – odparła Eve, rzucając mu przez ramię chłodne spojrzenie. – Rozumiem, że dla pana są to niezrozumiałe pojęcia.

Rozdział trzynasty

Sandra widziała w telewizji poranne wiadomości i Eve przez dziesięć minut walczyła z jej okrzykami niedowierzania i licznymi pytaniami, nim udało jej się poinformować matkę o przyjeździe Margaret.

– Jak to mam wyjechać? – powtórzyła Sandra. – Co się dzieje, Eve?

– Nic dobrego. Nie mogę o tym mówić.

– Czy John Logan naprawdę nie żyje?

– Nie. Posłuchaj, mamo, będą się działy różne nieprzyjemne rzeczy i dopóki wszystkiego nie wyjaśnię, chcę, żebyś była w jakimś bezpiecznym miejscu, o którym nikt nie będzie wiedział.

– Bezpiecznym? Tu jestem bezpieczna. Joe zagląda co drugi dzień, a patrol pilnuje wieczorem domu.

– Mamo…

Musi znaleźć sposób, aby ją przekonać.

– Zrób, o co cię proszę. Jest źle. Zaufaj mi, proszę. Boję się tego, co mogłoby się zdarzyć.

– Boisz się? Tak, wierzę, że się boisz. Nie zachowywałaś się tak, odkąd Fraser… – Urwała, a potem dodała: – Chcę się z tobą zobaczyć.

– Nie mogę przyjechać. To byłoby jeszcze bardziej dla ciebie niebezpieczne.

– W co ty się wplątałaś, Eve?

– Tego też nie mogę ci powiedzieć. Czy zrobisz to dla mnie?

– Przecież pracuję. Nie mogę tak nagle…

– Zabiją cię – powiedziała wyraźnie Eve. – Albo wykorzystają ciebie, żeby zabić mnie. Tego chcesz? Na litość boską, powiedz w biurze, że masz problem rodzinny. To zresztą prawda.

– Zabiją cię – powtórzyła Sandra i po raz pierwszy w jej głosie pojawił się strach. – Zadzwonię do Joego.

– Sama do niego zadzwonię. Być może nie będzie w stanie ci pomóc. Nie wychodź z domu i nie wpuszczaj nikogo, oprócz kobiety, która po ciebie przyjedzie.

– Kto to jest?

A jeśli znaleźli sposób, żeby podsłuchiwać ich telefony? Nie mogła wystawiać Margaret na cel.

– Będzie miała dokument ze zdjęciem. Przefaksuję ci…

Nie, faks został zniszczony razem ze wszystkimi urządzeniami w laboratorium, a poza tym nie był bezpieczny.

– Jakoś ci przekażę zdjęcie i niezbędne informacje. Mamo, nie wychodź z domu z nikim innym, niezależnie od ich papierów i dokumentów. Ani z policją, ani z FBI, ani z ludźmi ze służb specjalnych. Z nikim.

– Kiedy ta osoba tu będzie?

– Nie wiem. Wkrótce. Nie wiem nawet, w jaki sposób się z tobą skontaktuje. Może nie przyjdzie osobiście do domu. Zrób, co ci powie, dobrze?

– Jestem dorosła, Eve. Nie idę na ślepo tam, gdzie mi każą, choć kiedyś tak robiłam. Dobrze, dobrze – powiedziała z westchnieniem. – Nie martw się. Żałuję jedynie, że los zetknął cię z Loganem.

– Ja też, mamo, ja też.

– Uważaj na siebie.

– Dobrze. Kocham cię – dodała impulsywnie.

– O Boże, dopiero teraz się boję. Nieczęsto stajesz się sentymentalna. Ja też cię kocham, Eve – powiedziała i szybko wyłączyła telefon.

Eve nacisnęła guzik na swoim aparacie. Wyrażanie uczuć przychodziło im obu z trudem. W jej dzieciństwie prawie ze sobą nie rozmawiały. Ale Sandra wie, że ją kocha. Nie musiała tego mówić.

Eve wzięła się w garść. Teraz Joe. Wystukała numer jego prywatnego telefonu cyfrowego.

Podniósł po pierwszym dzwonku.

– Joe?

Cisza, a potem jego głos, cichy i twardy.

– Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz?

– Możesz rozmawiać? Jest tam ktoś z tobą?

– Wychodzę na parking. Dlaczego się nie odzywałaś? Dlaczego nie oddzwaniałaś…

– Byłam zajęta. Przestań krzyczeć.

– Nie krzyczę. Jestem wściekły. Najchętniej bym cię udusił.

– Może będziesz musiał ustawić się w kolejce.

– To ma być śmieszne?

– Nie. Mam problem, Joe.

– To widać. Zabiłaś Logana?

– Co? – spytała Eve, zaciskając dłoń na słuchawce.

– Zabiłaś go?

– Zwariowałeś?

– Odpowiedz. Jeśli go zabiłaś, jestem pewien, że to było w obronie własnej, ale muszę wiedzieć, żeby wszystko zafiksować.

– Dlaczego uważasz… Nie zabiłam Logana. On żyje. Podali kłamliwe informacje.

– To znaczy, że jesteś w prawdziwych opałach – powiedział po dłuższej chwili. – Oglądałaś CNN?

– O pożarze Barrett House? Tak.

– Nie, najnowsze wiadomości. W których wspominają, że jesteś podejrzana.

– Ja?

– Novak, prawnik Logana, powiedział, że byliście razem w Barrett House. Powiedział, że byłaś kochanką Logana i że martwił go ten związek, ponieważ uważa cię za osobę niezrównoważoną psychicznie.

– Co za łobuz.

– Wiedzą o Lakewood, Eve.

– Jakim cudem? Skąd mogą wiedzieć? Spaliłeś akta. Obiecałeś, że…

– Nie wiem, jak się dowiedzieli. Myślałem, że wszystko zniszczyłem.

– Powinieneś…

Ach, do jasnej cholery, winiła Joego za coś, za co nie ponosił żadnej odpowiedzialności.

– Wspomnieli o Lakewood?

– Tak. Tłumaczyłem ci, że nie należało trzymać tego w tajemnicy. Nie ma nic złego…

– Okazuje się, że jest.

– Powiedz mi, gdzie jesteś. Przyjadę do ciebie.

Eve usiłowała pozbierać myśli.

– Nie powinnam się z tobą widzieć. Dopóki nie jesteś w to wmieszany…

– Powiedz. Jestem wmieszany. Powiedz mi albo sam cię wytropię.

Eve doskonale wiedziała, że Joe potrafi, być bardzo uparty.

– Przyjeżdżam do Atlanty. Muszę się widzieć z Kesslerem. Spotkamy się na parkingu „Hardee” w Dekalb, jutro o dziesiątej rano. To jakieś sześć przecznic od Emory.

– Dobrze. Jak sytuacja, Eve?

– Fatalna. Gorzej być nie może.

– Może, może. Na razie masz jeszcze mnie.

– To prawda. Czy mógłbyś odszukać zdjęcie Margaret Wilson, sekretarki Logana, i zawieźć je matce? Powiedz jej, że to właśnie Margaret się nią zajmie.

– Jak się zajmie?

– Zawiezie ją w bezpieczne miejsce.

– Ja to zrobię – odparł obrażonym tonem Joe. – Nikt więcej nie musi się fatygować.

– Nie rób mi tego, Joe. Potrzebuję pomocy ze wszystkich stron. Zawieziesz to zdjęcie?

– Jasne. Nie wiem tylko, dlaczego mi nie ufasz.

– Ufam…

Może zrozumie, kiedy mu wszystko wytłumaczy. Przypomniało jej się coś jeszcze.

– I znajdź zdjęcia Jamesa Timwicka i niejakiego Alberta Fiske’a. Weź je jutro ze sobą.

– Z Timwickiem nie będzie problemu. Kto to jest Albert Fiske?

– Imię i nazwisko, do których muszę dopasować twarz. Do widzenia, Joe.

Lakewood. Wielki Boże!

Włożyła telefon do torebki i wstała. Z pokoju obok dobiegał dźwięk telewizora. Logan i Gil dowiedzą się o Lakewood.

Logan na pewno wie. Prawnik szpiegował na jego polecenie i za jego pieniądze. Znów ten przeklęty Logan.

Logan i Gil spojrzeli na nią, kiedy weszła do pokoju.

– Intryga nabiera rozmachu – powiedział Logan, wyłączając telewizor.

– Zgadza się. Ja jestem stuknięta, a pan nie żyje. Chcą nam maksymalnie utrudnić każdy następny ruch.

– Nie utrudnić. Uniemożliwić – poprawił ją Gil. – Naprawdę była pani w Lakewood?

– Niech pan zapyta Logana.

Logan potrząsnął głową.

– Ta informacja do mnie nie dotarła. Pewno Novak zachował ją dla Timwicka.

– Wiedział pan, że pracuje dla nich?

– Podejrzewałem. Novak jest ambitny. Pozostaje kwestia, w jakim stopniu ta informacja jest dla nich ważna. Jak długo była pani w Lakewood?

– Trzy tygodnie.

– Kto panią tam zawiózł?

– Joe.

– Czyli władza. Niedobrze.

– To nie była władza, tylko Joe – zaprotestowała wściekle.

– Quinn w tym czasie pracował w FBI.

– Nikt o tym nie wiedział, nawet moja matka.

– Jest dla pani najbliższą osobą. Musiała wiedzieć.

– Lakewood nie jest instytucją publiczną. To mały prywatny szpital w Georgii Południowej. Joe zawiózł mnie tam pod innym nazwiskiem. Jako Annę Quinn. Powiedział, że jestem jego żoną.

– I pojechała pani z własnej woli?

Eve uśmiechnęła się krzywo.

– Nie. Joe potrafi zmusić człowieka do wszystkiego. Zawlókł mnie tam siłą.

– Dlaczego? Eve milczała.

– Dlaczego?

A niech to, i tak się dowie.

– Tej nocy, kiedy wykonano karę śmierci na Fraserze, przedawkowałam środki uspokajające. Mieszkałam w motelu koło więzienia i Joe mnie znalazł. Zmusił mnie do wymiotów i prowadził mnie w kółko po pokoju, aż niebezpieczeństwo minęło. Potem zawiózł mnie do Lakewood. Był tam ze mną przez trzy tygodnie. Na początku chcieli mnie karmić środkami uspokajającymi, ale powiedział, że nie po to mnie przywiózł. Zmusił mnie do rozmowy z każdym psychiatrą po kolei. Zmusił mnie do mówienia o Bonnie. Zmusił mnie do mówienia o Fraserze. Zmusił mnie do mówienia o matce. Zmusił mnie nawet do mówienia o ojcu, którego nie widziałam, odkąd byłam dzieckiem. Jednakże po trzech tygodniach uważał, że za mało się obnażyłam przed dobrymi panami lekarzami, zabrał mnie więc na Cumberland Island i trzymał tam jeszcze przez tydzień.

– Cumberland Island?

To mało znana wyspa na oceanie. Z jednym hotelem, ale nie mieszkaliśmy w nim. Rozbiliśmy obozowisko i Joe zastosował własną terapię.

– I przed nim się pani obnażyła?

– Nie miałam wyboru. On ma niezwykłą siłę przekonywania. Nie miał zamiaru pozwolić, żebym zwariowała albo się zabiła. Musiałam z tego wyjść.

– To musi być niezwykły facet – powiedział Gil.

– O tak. Niewątpliwie. Nie ma takiego drugiego. Eve podeszła do okna i spojrzała na ocean.

– Walczyłam jak lew. Na nic.

– Szkoda, że lepiej nie zatarł śladów po Lakewood.

– Ja też żałuję. Tam, gdzie się wychowałam, mieszkało wielu stukniętych ludzi, lecz jak kogoś zabierali do szpitala, to naprawdę musiał być obłąkany. Joe nie myśli tak jak my. Jest bardzo bezpośredni. Uważa, że jeśli coś się zepsuje, trzeba wezwać specjalistę do naprawy. Dla niego pobyt w szpitalu dla nerwowo chorych nie piętnuje człowieka. Tego się nie bał.

– A pani się bała? – spytał Logan.

– Tak – odparła po chwili.

– Dlaczego?

– Bałam się, że zostanę tam na zawsze.

– To śmieszne. Każdy by się załamał na pani miejscu.

– Jak blisko jest od załamania nerwowego do zupełnego obłędu? Człowiek nigdy nie zdaje sobie sprawy, po jakiej linie stąpa, dopóki omal się nie ześlizgnie w przepaść.

– Pani walczyła.

– Joe ściągnął mnie z powrotem na ziemię. A potem czułam do siebie obrzydzenie i wściekłość. Postanowiłam, że Fraser już mi nic więcej nie zabierze. Ani mojego życia, ani zdrowia psychicznego. Nie mógł ze mną wygrać. Oni też ze mną nie wygrają. Pytanie tylko, jak im przeszkodzić w przedstawianiu mnie jako wariatki.

– Na razie nie możemy nic zrobić. Jesteśmy w pozycji obronnej – powiedział Logan. – Musimy znaleźć broń i przejść do ataku.

– Dzwonił pan do Margaret?

– Jest w drodze.

– Dokąd zabierze matkę?

– Skonsultuje się z agentem, który w tej chwili pilnuje pani matki. Niezależnie od tego, dokąd pojadą, ma zabrać przynajmniej jednego ochroniarza. Powiedziała pani matce, że Margaret po nią przyjedzie?

– Tak. Powiedziałam też Joemu, żeby się z nami spotkał jutro w Atlancie. Co? Nie podoba się to panu?

– Nic nie mówiłem. Nie wiem jedynie, czy rozsądnie jest go wciągać. Im mniej ludzi…

– Bzdura. Ufam mu bardziej niż panu czy Gilowi.

– Wcale mnie to nie dziwi – powiedział Gil, wstając. – Nie mogę się doczekać spotkania z fascynującym panem Quinnem. Chyba pójdę na spacer. Idziesz ze mną, John?

– Tak, chętnie odetchnę świeżym powietrzem. Niedługo wrócimy. Niech pani obejrzy wiadomości, dobrze?

Chcieli omówić sytuację. Ocenić najnowsze wydarzenia i zaplanować następne. Niech im będzie. Wkrótce się przekonają, że muszą z nią uzgadniać wszelkie decyzje.

Z drugiej strony być może i ona nie zechce ich we wszystko wtajemniczać. Jutro znów zobaczy się z Joem. Logan ją wykorzystał i nie miała żadnej gwarancji, że znów tego nie zrobi. Joemu mogła zaufać. Przez długi czas razem pracowali i razem nadal mogli sobie poradzić. Nawet z Timwickiem i z Lisa Chadbourne.

Lisa Chadbourne. Czy naprawdę jest najważniejszą konspiratorką w całej tej grze? Sygnały, jakie przekazywała Detwilowi, świadczyły o jej współudziale, ale niekoniecznie oznaczały, że to właśnie ona jest mózgiem operacji.

Jednakże kobieta, której obraz studiowała na wideo, nie była typem osoby, która zadowoliłaby się drugorzędną pozycją. Emanowała pewnością siebie i charyzmą.

Z opisu Gila nie wynikało, że Timwick potrafiłby obmyślić i przeprowadzić tego rodzaju oszustwo. Musiałby mieć stalowe nerwy i błyskawiczny refleks. Według tego, co mówił Gil, Timwick załamywał się pod presją.

Jeśli Lisa Chadbourne jest głównym graczem, Eve musi jej się dokładnie przyjrzeć. Wyjęła z torebki taśmy, które zabrała z Barrett House. Wsunęła jedną kasetę do odtwarzacza i usiadła na kanapie przed telewizorem.

Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Lisy Chadbourne. Piękna, inteligentna i… Tak, fascynująca. Eve z napięciem pochyliła się ku ekranowi, nie spuszczając z niej wzroku.

– Co pani robi? – spytał Logan, kiedy wszedł dwie godziny później do pokoju. – Ogląda pani Lisę Chadbourne?

Eve wyłączyła wideo.

– Chciałam ją przestudiować.

– Sygnały do Detwila?

– Nie tylko. Mowę jej ciała. Wyraz twarzy w różnych sytuacjach. Mimika może dużo powiedzieć.

– Naprawdę? Nie sądziłem, że cokolwiek mówi. Jestem pewien, że Lisa Chadbourne potrafi powściągać emocje.

– Jestem artystką i szczegółowo zajmowałam się mimiką twarzy. Kiedy zaczęłam pracować jako rzeźbiarz sądowy, poszłam na kurs dotyczący mowy ciała i twarzy, i ich związków z psychologią. Wyraz twarzy może mieć duże znaczenie przy identyfikacji. Twarz bez wyrazu jest jak pusta tablica.

– I czego się pani dowiedziała o Lisie Chadbourne?

– Jest lekko wyniosła, zuchwała, ale i ostrożna. Może trochę próżna. Nie – zaprzeczyła sama sobie Eve. – Nie próżna. Jest na to zbyt pewna siebie. Wie, kim jest, i lubi siebie.

– Jest z siebie zadowolona?

– Nie. Jest bardzo intensywnie skupiona i… chyba trochę samotna.

– Czyta pani jak w szklanej kuli – powiedział Logan.

Częściowo zgaduję. Choć może nawet zbyt dużo. Ludzie na ogół potrafią kontrolować większość mięśni twarzy. Oprócz tych dookoła oczu, nad którymi trudno panować. Brak wyrazu też o czymś mówi. Założę się, że Lisa Chadbourne ma bardzo mało przyjaciół i poza nimi trzyma wszystkich na dystans. Logan uniósł brwi.

– Nie odniosłem takiego wrażenia, gdy ją poznałem. Była bardzo ciepła, towarzyska i doskonale radziła sobie z ludźmi.

– I była w tym na tyle dobra, że nawet pana oszukała. Cały swój wdzięk i czar skierowała na pana. Mężczyźni nadal rządzą światem i ona stara się być z nimi w dobrych stosunkach. Przypuszczalnie weszło jej to już w krew.

– Ale pani nie oszukała?

– Może by jej się udało, gdyby nie dał mi pan tych nagrań, na których widać jej każdy ruch i wyraz twarzy. Jest doskonała i prawie nigdy nie wypada z roli. Czasem się to zdarza, na ułamek sekundy. Dzięki Bogu za stopklatkę. To genialny wynalazek.

– A zatem doszła pani do wniosku, że Lisa Chadbourne jest samotną, nierozumianą kobietą, która przypadkiem została wplątana w tę historię? – spytał ironicznie Logan.

– Nie. Uważam, że jest w stanie nawet zabić. Wykazuje intensywność i determinację o sile wybuchu atomowego. Myślę, że potrafi zrobić wszystko, co chce, i nigdy nie będzie zakładniczką.

Eve włączyła telewizor.

– Obawiam się, że zupełnie zapomniałam o wiadomościach. Mogą panowie sami obejrzeć.

– Zbyt wiele sobie pani wyobraża na podstawie tych nagrań.

– Może mi pan wierzyć albo nie. Wszystko mi jedno.

Wierzę, naturalnie, że mowa ciała i wyraz twarzy mogą wiele powiedzieć o człowieku. Wysyłam na specjalne kursy na ten temat wszystkich moich współpracowników. Jednakże w wypadku Lisy Chadbourne musimy być bardzo, bardzo ostrożni.

– Musimy być ostrożni we wszystkim, co się z nią wiąże. Idę nad morze.

– Mogę pójść z panią? – zapytał Logan.

– Nie. Kiedy pan wychodził z Gilem, mnie nikt nie zapraszał.

– Aha! – zawołał Gil.

Eve zbiegła po schodach. Oprócz grupki dzieci, grających w piłkę kilkaset metrów od falochronu, na plaży nie było nikogo. Przypuszczalnie ludzie mogliby ją teraz rozpoznać. CNN prawdopodobnie pokazała zdjęcie obłąkanej piromanki, która zabiła Logana.

Obłąkana. Wzdrygnęła się na to słowo. Niech szlag trafi Lisę Chadbourne. Wykorzystała tę część życia Eve, która wciąż sprawiała jej ból. Wyobraziła sobie, jak rozpatruje najrozmaitsze możliwości, a potem uderza niby pająk czarna wdowa, prosto w serce…

Dlaczego uważała, że to właśnie Lisa zaplanowała atak na nią? Równie dobrze mógł to być Timwick. Nie. Lisa Chadbourne potrafiła zrozumieć drugą kobietę.

Eve usiadła na falochronie i spojrzała w wodę.

„Zbyt wiele sobie pani wyobraża na podstawie tych nagrań”.

Rzeczywiście. Subtelne niuanse, które wyłapywała, mogły się narodzić w jej wyobraźni. Akurat. Doskonale umiała odczytywać i portretować wyraz twarzy.

Jej obserwacje były czymś więcej. Towarzyszył im taki sam instynkt jak ostatnim stadiom rzeźbienia twarzy.

Znała Lisę Chadbourne.

Fraser.

Zadrżała. Lisa Chadbourne i Fraser wcale nie byli do siebie podobni. Dlaczego dla niej tworzyli jedność?

Dlatego że znów wrócił strach. Wrócił tego dnia, kiedy zniszczono jej laboratorium i przypomniała sobie Frasera. To Lisa kierowała niszczycielską dłonią.

Fraser był naznaczony szaleństwem, którego Eve nie dostrzegała u Lisy Chadbourne, oboje jednak mieli pewność siebie pochodzącą z władzy.

Przyjemność, jaką daje władza, jest silną motywacją. Władza Frasera pochodziła z zabijania. Motywy Lisy Chadbourne były z pewnością bardziej skomplikowane… I bardziej naznaczone śmiercią. Chęć zyskania władzy na skalę światową była znacznie groźniejsza.

Do diabła ze skalą światową. Nie ma nic straszniejszego ponad to, co się zdarzyło Bonnie. Świat składa się z historii osobistych i tragedii pojedynczych ludzi, a to, co robił Fraser, niczym się nie różniło od tego, co robiła Lisa Chadbourne.

Morderstwo jest morderstwem. Oboje zabierali ludziom życie, a życie jest świętością. Eve nie miała pewności, czy Detwil stanowi takie niebezpieczeństwo, jak przedstawił to Logan. Nie znała się na polityce ani na intrygach, ani na dyplomatycznych implikacjach, lecz znała się na morderstwie. Z tego składało się jej całe życie.

I strasznie tego nienawidziła.

– Pamiętaj o śledzeniu matki, Jamesie – powiedziała Lisa, marszcząc czoło nad dossier Eve w komputerze. – To czuły punkt Duncan. Myślę, że znajdziemy sposób, żeby to wykorzystać.

– Jest pod obserwacją – poinformował Timwick. – Duncan dzwoniła chyba do matki dziś rano. Rozmawiała przez telefon cyfrowy, ale koło domu umieściliśmy człowieka ze wzmacniaczem. Mamy jedynie fragmenty rozmowy, założę się jednak, że Duncan usiłuje przenieść gdzieś matkę.

Sprytnie. Lisa zrobiłaby dokładnie to samo. Usunęłaby wszelkie słabe punkty.

– Na to nie możemy pozwolić. Zrób coś.

– Na zawsze?

O Boże, ten człowiek umiał tylko zabijać.

– Nie, może nam się jeszcze przydać.

– Pilnują ją ochroniarze Logana i policja z Atlanty. Prosty ruch nie będzie łatwy.

– Postaraj się. Wyślij Fiske’a. Załatwił sprawę Barrett House wyjątkowo dobrze. Co z antropologiem sądowym?

– Obserwujemy Crawforda z Duke University.

– A ludzie, z którymi Eve Duncan współpracowała?

– Sprawdzamy całą listę. To musi trochę potrwać.

– Nie mamy czasu. To nie powinno być aż tak trudne. Szukamy człowieka z odpowiednimi kwalifikacjami i doświadczeniem w badaniach nad DNA.

– Jest ich więcej, niż ci się wydaje.

– Musimy ograniczyć listę. Przyślij ją mnie – powiedziała Lisa i spojrzała na zegarek. – Muszę iść. Mam spotkanie. Zadzwonię do ciebie.

Odłożyła słuchawkę i zaczęła wyłączać plik Eve Duncan. Potem zawahała się na moment, przyglądając się jej twarzy. Eve działała szybko, starając się uniknąć dalszych, strat. Lisa miała przeczucie, iż postara się chronić matkę, choć matka niewiele dla niej w życiu zrobiła. Pozwoliła córce wychować się na ulicy i nie uchroniła jej przed ciążą ani przed nieślubnym dzieckiem.

Eve najwyraźniej wybaczyła matce i pozostawała wobec niej lojalna. Lojalność jest rzadką i cenną cechą. Im dłużej Lisa studiowała informacje o Eve, tym bardziej ją podziwiała… I tym lepiej ją poznawała. Widziała między nimi obiema szereg podobieństw. Rodzice Lisy kochali ją i wspomagali, ale ona także znalazła własną drogę i walczyła z systemem wbrew wszelkim przeciwnościom.

Cóż to za bzdury – pomyślała niecierpliwie. Nie mogę zbaczać z raz obranej drogi tylko dlatego, iż odczuwam pewne współczucie dla Eve Duncan.

Niezależnie od tego, kto mi na tej drodze stanie.

Rozdział czternasty

Udało wam się – powiedział szorstko Joe, podchodząc do samochodu. – Dziwię się bardzo. Ten samochód nie wygląda najlepiej.

– Zwraca na siebie mniej uwagi.

Logan wysiadł z samochodu i stanął przed Joem.

– Wolałby pan, żebym woził Eve w czerwonym lamborghini?

– Wolałbym, żeby jej pan w ogóle nie woził. Wolałbym, żeby jej pan nigdy nie poznał.

Ależ jest spięty – pomyślała Eve. Joe wyglądał bardzo groźnie, a Logan cały się najeżył, jak wściekły pies. Szybko wysiadła z samochodu.

– Usiądź ze mną z tyłu, Joe. Logan, niech nas pan zawiezie do Emory.

Żaden się nie ruszył.

– Do cholery, ludzie się na was gapią. Wsiadaj, Joe. Wreszcie posłuchał. Odetchnęła z ulgą.

– Niech pan jedzie, Logan. Logan usiadł za kierownicą i ruszył.

– Zawiozłeś zdjęcie Margaret mojej matce?

– Wczoraj wieczorem – odparł ze wzrokiem utkwionym w kark Logana. – Sprawdziłem cały teren i nadziałem się na jego ochroniarzy. O mało ich nie aresztowałem, zanim się nie wylegitymowali.

– Był tam ktoś jeszcze? – spytał Logan.

– Nie zauważyłem.

– Są czujni i ostrożni. Zawodowcy. Z najbardziej wyszukanymi urządzeniami, jakie istnieją.

– Dlaczego? – zapytał Joe. – Co się tu dzieje? Opowiadaj – rozkazał Eve.

– Masz zdjęcia Timwicka i Fiske’a?

Sięgnął do kieszeni i wyjął kopertę.

– Właśnie. Sprawdziłem Fiske’a. To bardzo nieprzyjemny facet. Powinnaś się go wystrzegać.

– Staram się, jak mogę.

Nie wygląda nieprzyjemnie – pomyślała Eve. Raczej jak przysłowiowy lokaj. Ze zdjęcia patrzyły na nią łagodne brązowe oczy. Miał długi, arystokratyczny nos i porządne, równo przycięte, szpakowate wąsiki. Mimo że wyglądał na trzydzieści parę lat, jego krótko ostrzyżone włosy lekko siwiały na skroniach, a od czoła zaczynał łysieć.

W rysach Jamesa Timwicka nie było nic arystokratycznego. Miał szeroką, niemal słowiańską twarz, jasnoniebieskie oczy i kruczoczarne włosy. Był młodszy, niż myślała, ledwo po czterdziestce.

– Powiedz, dlaczego kazałaś mi je przynieść?

– Ponieważ musiałam zobaczyć twarze wrogów, ludzi, którzy być może zechcą mnie zabić.

Dla Joego, który wrzał gniewem, nie było to odpowiednie wyjaśnienie.

– Myślałam, że mi się przydadzą – powiedziała, chowając zdjęcia do torebki. – Dzięki, Joe.

– Nie dziękuj, tylko opowiadaj.

Postanowiła jeszcze raz spróbować.

– Nie musisz wiedzieć. Wolałabym, żebyś się w to nie angażował.

– Mów.

– Dobrze, ale pozwól, że zrobię to na swój sposób. Nie wypytuj mnie, Joe.

Dojechali do Emory i stali na parkingu dobre dziesięć minut, nim Eve skończyła mówić.

Joe milczał przez chwilę, wpatrując się w skórzaną torbę u jej stóp.

– To on?

– Tak.

– Trudno w to uwierzyć.

– Wiem. Ale to jest Ben Chadbourne, Joe.

– Jesteś pewna? Kiwnęła głową.

– I dlatego chcę, żebyś się wycofał. Nie mam pojęcia, co się wydarzy.

– Ja mam – odparł ponuro Joe. – Logan też. Od początku wiedział, w co cię pakuje.

– Zgadza się – powiedział spokojnie Logan. – To jednak nie zmienia istniejącej sytuacji. Musimy to zrobić sami.

Joe rzucił mu lodowate spojrzenie i zwrócił się do Eve:

– Nie możesz mu ufać. Byłoby lepiej, gdybym się go pozbył.

– Pozbył się?

– Mogę to uczynić bez najmniejszego trudu. I tak wszyscy myślą, że nie żyje.

– Joe! – zawołała, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczyma.

Wzruszył ramionami.

– Nie przypuszczałem, że się zgodzisz. Zostań tu – powiedział, otwierając drzwi samochodu. – Zbadam teren i wybadam Kesslera. Skąd wiesz, że zechce się w to mieszać?

– Jest człowiekiem obdarzonym charakterem, ciekawością świata i ma obsesyjną naturę. Dlatego uprawia ten zawód.

– No tak, ty się znasz na obsesjach.

Joe trzasnął drzwiami i przeszedł szybkim krokiem przez parking.

– Bardzo gwałtowny człowiek jak na oficera policji – mruknął Logan.

– Nie jest gwałtowny, jest po prostu zły. Naprawdę nie…

– Jestem pewien, że to zrobiłby. Przez kilka minut mój kark znajdował się w niebezpieczeństwie. Muszę się mieć na baczności, gdy jest w pobliżu.

– Joe nie łamie prawa – zaoponowała ze złością. – Jest dobrym policjantem.

– Nie wątpię, choć jestem pewien, że trening w specjalnej jednostce bierze czasem górę. Zwłaszcza jeśli prawo nie działa należycie i chodzi o jego przyjaciół.

– Joe nie zabija.

– Teraz. Pytała go pani, ile ludzi zabił, kiedy był w specjalnej jednostce antyterrorystycznej?

– Nie. Nie prowadziliśmy wtedy żadnej wojny.

– Oni prowadzą różne akcje także w czasach pokoju.

– Dlaczego pan to robi? Dlaczego dąży pan do tego, żebym przestała ufać Joemu?

– Instynkt samozachowawczy – odparł z krzywym uśmiechem. – I dlatego, że chcę panią zmusić do przyznania, iż parę minut temu jedno skinienie pani głowy skazałoby mnie na śmierć.

– Niczego takiego nie przyznam.

– Niech pani będzie uczciwa.

Nie chciała być uczciwa, jeśli miałoby to oznaczać, iż nie zna Joego tak dobrze, jak jej się zdawało. Joe był jej opoką, kimś zrównoważonym i godnym najwyższego zaufania. Kiedy wszystko wokół niej rozpadało się na kawałki, Joe zawsze stał przy niej. Nie będzie się zastanawiać, czy kogoś zabił, bo to stawiałoby go w jednym rzędzie z Fraserem. Nie. Nigdy.

– Czy opowiadał pani o służbie w jednostce specjalnej?

– Nie.

– Czy wie pani, że zabił w ramach swoich obowiązków trzech ludzi, odkąd pracuje w Atlancie?

Spojrzała na niego z przerażeniem.

– Tak myślałem. Quinn nie jest głupi i dobrze panią zna. Tę część swojego życia ukrywa przed panią.

– Nie jest mordercą.

– Wcale nie twierdziłem, że jest. Zabijał w obronie własnej i hołota, którą zabił, zasłużyła sobie na to. Mówię tylko, że Quinn ma wiele twarzy i jest bardzo niebezpieczny.

– Chce pan zniszczyć moje zaufanie do niego.

– A on stara się, żeby pani nie ufała mnie. Ja się jedynie bronię.

– Nie ufam panu.

– Przynajmniej wie pani, że jesteśmy po tej samej stronie. I nie pozwolę, żeby Quinn mi to odebrał. Nie chcę walczyć jeszcze z nim, oprócz wszystkich innych osób – dodał, obserwując Joego, wchodzącego po schodach do budynku wydziału nauk ścisłych.

Eve spojrzała w tamtą stronę. Nagle zobaczyła Joego w innym świetle. Zawsze był pewien siebie i poruszał się z kocim wdziękiem, ale teraz widziała w nim także coś bezlitosnego. I czuła w nim śmierć.

– Niech pana szlag trafi!

– Wszyscy jesteśmy dzikusami – mówił spokojnie Logan. – Wszyscy zabijamy, jeśli mamy dostateczny powód. Z głodu, z zemsty, w obronie własnej… Quinn wiedział, że nie zniesie pani tego, i dlatego nie chciał, żeby znała pani tę stronę jego życia.

– I pan też by zabił? – spytała.

– Gdyby zmusiła mnie do tego sytuacja. Pani także by to zrobiła.

– Zycie jest zbyt cenne. Nie ma usprawiedliwienia dla morderstwa.

– Usprawiedliwienia nie, lecz powód…

– Nie chcę o tym rozmawiać. W ogóle nie chcę z panem rozmawiać, Logan. Niech pan mi da spokój, dobrze?

– Jasne.

Pewno, co mu szkodzi. Wypuścił na wolność jadowitego węża i teraz obserwuje, jak działa jego trucizna.

Nie pozwoli mu na to. Nie pozwoli mu zniszczyć swojego zaufania do Joego. Nie będzie się zastanawiać, przeżywać, rozważać jego słów.

– Ale sama pani wie, że to wszystko prawda – powiedział cicho Logan.

– Załatwione – poinformował Joe, otwierając drzwi i pomagając Eve wysiąść z samochodu. – Teren jest czysty. Kessler siedzi sam. Pozbył się swojego asystenta, Boba Spencera.

Eve wzięła torbę z czaszką.

– Co powiedziałeś Gary’emu?

– Mniej więcej, o co chodzi, choć nie wspominałem o niespodziance, którą masz w torbie. Miałaś rację, jest zainteresowany. Chodźmy, niech się weźmie do roboty – rzekł, biorąc od niej torbę, a drugą ręką przytrzymując Eve za łokieć.

– Zaczynam się czuć jak persona non grata – powiedział Logan, wysiadając z samochodu. – Mam nadzieję, iż nie mają państwo nic przeciwko temu, żebym też poszedł do Kesslera?

– Owszem, mam – odparł Joe. – Ale wytrzymam pańskie towarzystwo, jeśli nie będzie pan przeszkadzał.

Przyspieszył kroku, prowadząc Eve przez parking.

– Ile to potrwa?

– Jeśli Kessler znajdzie dość materiału, żeby pobrać próbkę DNA, nie powinno mu to zabrać dużo czasu. Martwi mnie natomiast praca laboratoryjna. Badanie DNA może trwać miesiącami.

– Jak będziesz miała dobrą próbkę, ja się zajmę przyspieszeniem badania – mówił Joe, otwierając przed nią drzwi do budynku. – Nie ma problemu. Jestem dobry w przyspieszaniu spraw. To jedna z moich… – Przerwał i spojrzał na nią zmrużonymi oczyma. – Dlaczego tak mi się przyglądasz?

Eve prędko odwróciła wzrok.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Wiesz bardzo dobrze.

Strząsnęła z siebie jego dłoń i szła dalej.

– Przestań nudzić, Joe. Nic się nie stało.

– Nie jestem pewien – powiedział, spoglądając na Logana.

Eve otworzyła drzwi laboratorium i zobaczyła Kesslera, który siedział za biurkiem i jadł kanapkę. Podniósł głowę i obrzucił ją groźnym spojrzeniem.

– Podobno chcesz mnie wyprawić na tamten świat, Duncan. Wielkie dzięki.

– Masz musztardę na wąsach.

Eve wzięła torbę od Joego i stanęła przed Kesslerem. Wzięła z biurka serwetkę i wytarła mu usta i szczeciniaste siwe wąsy.

– Strasznie niechlujnie jesz, Gary.

– Jedzenie powinno być przyjemnością dokonywaną w samotności. Nie wiem, dlaczego wchodzi tu jakaś kobieta i mnie krytykuje. Zwłaszcza że przyszła na żebry. W co się wplątałaś, Duncan? – spytał, odgryzając kolejny kęs kanapki.

– Szukam pomocy.

– Jeżeli wiadomości podają prawdę, powinnaś szukać pomocy u adwokata, a nie u mnie. Pan jest Logan, tak?

Logan kiwnął głową.

Kessler uśmiechnął się chytrze.

– Podobno ma pan mnóstwo pieniędzy.

– Trochę mam.

– Chce się pan nimi podzielić? Dziś jest inaczej niż za czasów mojej młodości. My, genialni naukowcy, potrzebujemy sponsorów.

– Być może dojdziemy do porozumienia.

– Daj spokój, Gary – powiedziała Eve, otwierając torbę. – Dobrze wiesz, że jeśli sprawa cię zainteresuje, pomożesz nam za darmo.

– Za dużo mielesz językiem, Duncan. Odrobina chciwości nikomu nie zaszkodziła. Poza tym może się zmieniłem, odkąd ostatnio współpracowaliśmy.

Mówił z roztargnieniem, utkwiwszy wzrok w torbie. Był wyraźnie zainteresowany. W tej chwili przypominał dzieciaka, który chce jak najszybciej rozpakować prezent gwiazdkowy.

– Wysłałaś przodem Quinna, żeby rozbudzić moją ciekawość. Nie podejrzewałbym cię o taki brak subtelności.

– Robię to, co przynosi rezultaty – odparła z uśmiechem.

– Skoro wplątałaś się w kłopoty, musi to być coś szalenie intrygującego – kontynuował Kessler, nie spuszczając wzroku z torby. – Zazwyczaj nie zachowujesz się głupio.

– Dziękuję. Eve czekała.

– No więc, co to jest? – zapytał niecierpliwie. Eve otworzyła torbę i ostrożnie wyjęła czaszkę.

– Ty mi powiedz.

– O cholera – szepnął.

Wziął czaszkę i postawił na biurku.

– To nie jest żart?

– Czy ukrywałabym się, gdyby to był żart?

– Wielki Boże, Chadbourne – powiedział Kessler, wpatrując się w wymodelowaną twarz. – O ile to Chadbourne – dodał. – Wiedziałaś, nad kim pracujesz?

– Nie. Robiłam na ślepo. Nie miałam pojęcia, dopóki nie skończyłam.

– Czego chcesz ode mnie?

– Dowodu.

– DNA – stwierdził, marszcząc brwi. – Skąd mam wziąć materiał? Przypuszczam, że znów pracowałaś na autentycznej czaszce? Nie wiadomo, co zniszczyłaś.

– Była całkiem czysta. Wypalona.

– To co mam, twoim zdaniem, zrobić?

– Myślałam… o zębach. Szkliwo powinno zabezpieczyć DNA. Mógłbyś rozłupać ząb i wziąć próbkę. Czy to jest możliwe?

– Możliwe. Już tak robiono. Ale to nic pewnego.

– Spróbujesz?

– Niby dlaczego? To mnie nic nie obchodzi i może mnie wpędzić w kłopoty.

– Popilnuję cię, jak będziesz pracował – odezwał się Joe. – I jestem pewien, że pan Logan hojnie cię wynagrodzi.

– W granicach rozsądku – powiedział Logan.

Zachowują się kompletnie bez sensu – pomyślała niecierpliwie Eve. Gary się zdecydował, kiedy zobaczył twarz. Należało tylko trochę mu pomóc.

– Nie chcesz wiedzieć, czy to jest naprawdę Chadbourne, Gary? Nie chcesz być tym, który to udowodni?

Kessler milczał przez chwilę.

– Może.

Pewno, że chciał. Eve widziała podniecenie, które starał się ukryć.

– To będzie potwornie trudne – mówiła. – Myślę, że starczyłoby ci materiału na książkę.

– Wcale nie takie znów trudne – zaprotestował. – Chyba że zęby też spieprzyłaś.

– Starałam się ich w ogóle nie dotykać – powiedziała z uśmiechem. – Wiesz, że to, co robię, nie szkodzi twojej pracy. Wszystko tu jest. Czeka.

– Dokładnie wiem, o co ci chodzi – powiedział, podnosząc wzrok znad czaszki. – Nie myśl sobie.

– Nie myślę. No dobra, zrobisz to, czy mamy zawieźć czaszkę do Crawforda w Duke?

– Straszenie mnie konkurencją też ci nic nie pomoże. Wiem, że jestem najlepszy. Ale może zrobię ci tę przysługę, Duncan. Lubię cię.

– Zrobiłbyś to, nawet gdybyś mnie nienawidził. Nie będę cię jednak oszukiwać. Sytuacja jest znacznie bardziej niebezpieczna, niż wchodzenie w konflikt z prawem.

– Tyle się domyśliłem – powiedział, wzruszając ramionami. – Jestem starym człowiekiem. Przyda mi się coś, od czego podskoczy mi adrenalina. Czy mogę pracować w swoim laboratorium?

– Wolelibyśmy tego uniknąć. Wydaje się nam, że na razie jesteśmy bezpieczni, ale nie chcemy ryzykować. Czy masz jakieś inne miejsce?

– Utrudniasz, jak możesz. A w moim domowym laboratorium? – spytał po namyśle.

Eve potrząsnęła głową.

– Mam przyjaciela, który jest profesorem na Uniwersytecie Stanowym w Kennesaw, jakieś czterdzieści minut jazdy stąd. Użyczy mi swojego laboratorium.

– Świetnie.

– A co z moim asystentem?

– Niech cię zastąpi na zajęciach. Ja ci pomogę.

– Przypuszczalnie sam sobie poradzę. Ale musisz zdrapać całą tę glinę – dodał zgryźliwie. – Chcę mieć porządną, czystą powierzchnię.

– Dobrze. Najpierw jednak muszę zrobić nałożenie.

– A ja co? Mam siedzieć z założonymi rękami i czekać?

– Pospieszę się. Nałożenie jest konieczne, Gary. Zęby są bardzo ważne, a nie wiemy, ile będziesz musiał usunąć. Nie mamy dostępu do danych dentystycznych i nie możemy rezygnować z żadnego dowodu.

– Dobrze – zgodził się niechętnie. – Choć wiesz, że moje DNA wszystko załatwi.

– Wiem. Czy możesz dla nas wypożyczyć sprzęt wideo z działu dokumentacji? Mam mikser.

– Niezłe wymagania. Nie wolno wynosić cennego wyposażenia poza teren uniwersytetu.

– Nie mów, że zabierasz sprzęt poza teren.

– I tak będą narzekać.

– Wykorzystaj swój czar i wdzięk osobisty.

– Pomyślą, że zwariowałem. Raczej ich postraszę i zaszantażuję.

– Masz rację, nie powinieneś zachowywać się inaczej niż zwykle.

– Pamiętaj, masz wziąć w garść ten swój chudy tyłek i szybko się ze wszystkim uporać.

– Nie będę się z tobą sprzeczać.

– To dziwne. Ile czasu zabierze ci oczyszczenie czaszki?

– Godzinę do dwóch. Muszę bardzo uważać.

– Załatwię sprzęt i poszukam mojego asystenta. Powiem mu, że wyjeżdżam na kilka dni. – Kessler ruszył do wyjścia. – Zapakuj swego przyjaciela prezydenta. Zaraz wracam.

– Dzięki, Gary. Będę twoją dlużniczką – powiedziała cicho Eve.

– O tak, i na pewno oddasz mi dług.

– Dobrze to pani rozegrała – powiedział Logan, kiedy drzwi zamknęły się za Kesslerem.

– Znamy się od dawna. Joe, idź za nim, dobrze? Nie chciałam robić z tego sprawy, wolałabym jednak, żeby się sam nie kręcił.

– Mówiłaś, że na niego nie wpadną.

– Nie szkodzi. Wolę się zabezpieczyć. Namówiłam go, żeby nam pomógł, i czuję się za niego odpowiedzialna.

– A ja czuję się za ciebie odpowiedzialny.

– Proszę cię, Joe.

– Nie… – Urwał gwałtownie, gdy zobaczył wyraz jej twarzy. – Niech pan z nią zostanie, Logan. Jeśli coś jej się stanie, skręcę panu kark.

Joe energicznie zamknął za sobą drzwi. I znów groźba przemocy. Eve niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w czaszkę.

– Jest pani gotowa? – spytał Logan.

– Jeszcze nie. Muszę zapakować Bena, a potem poszukam tu czegoś do zdjęcia gliny – odparła Eve, podchodząc do szafy. – Mógłby pan zadzwonić do Margaret i sprawdzić, kiedy moja matka znajdzie się w bezpiecznym miejscu.

– Mogę zadzwonić stąd.

– Plącze mi się pan pod nogami. Niech pan wyjdzie na korytarz i dzwoni stamtąd.

– Z przyjemnością spełniłbym pani prośbę, ale muszę się słuchać Quinna. Wolałbym nie narażać życia.

– Teraz ja panu rozkazuję. Przeszkadza mi pan. Proszę wyjść i dowiedzieć się o to, o co prosiłam, bo inaczej pojadę do domu i sama sprawdzę. I tak chciałabym tam wstąpić.

Logan podniósł ręce.

– Już idę.

Po jego wyjściu Eve odetchnęła z ulgą. Musiała na chwilę zostać sama, żeby nabrać dystansu i spojrzeć na wszystko z pewnej perspektywy. Jedynie praca mogła jej w tym pomóc. Im szybciej dotrą do tego laboratorium w Kennesaw, tym lepiej.

Znalazła trzy drewniane narzędzia, które były dostatecznie ostre, aby zdrapać glinę, a jednocześnie na tyle tępe, żeby czegoś nie zniszczyć, gdyby obsunęła się jej ręka. Włożyła je do torebki i ostrożnie zapakowała Bena do torby.

– Przepraszam cię, Ben, ale muszę zdjąć z ciebie całą tę glinę. Nakładam i zdejmuję. Całe to zamieszanie nie jest w porządku, co? Cóż nam jednak pozostało?

– Pani Duncan? Proszę otworzyć. Jestem Margaret Wilson.

Sandra uważnie przyjrzała się pulchnej kobiecie przez wizjer i porównała jej twarz ze zdjęciem.

– Pani Duncan?

– Słyszałam. – Sandra otworzyła drzwi. – Proszę wejść.

– Nie, samochód czeka. Wyjeżdżamy. Jest pani gotowa?,- Wezmę tylko walizkę. Dokąd jedziemy? – spytała Sandra, kiedy wróciła z walizką.

– Tu nie możemy rozmawiać – poinformowała Margaret, schodząc po schodach. – Niech się pani nie martwi, na pewno będzie pani bezpieczna.

– Dlaczego nie możemy tu rozmawiać? Nie… Ach, podsłuch. Myśli pani, że mój dom jest na podsłuchu?

– Tak mi powiedziano. Niech się pani pospieszy.

– Coś takiego, podsłuch – mruczała Sandra, zamykając drzwi. – Co się dzieje, do cholery?

– Miałam nadzieję, że się pani orientuje. Myślałam, że wymienimy się informacjami i dojdziemy do jakiegoś wniosku. Zazwyczaj nie mam nic przeciwko temu, żeby działać w ciemno, ale tym razem mam wątpliwości. Niech pani wsiada – powiedziała Margaret, otwierając drzwi od strony pasażera. – To jest Brad Pilton – dodała, wskazując kierowcę. – Pracuje w firmie ochroniarskiej i pilnował pani w ciągu ostatnich paru dni. Ma być naszym gorylem.

– Jestem waszym gorylem – poprawił ją Pilton i skłonił się grzecznie Sandrze. – Witam panią.

– Nie grzeszy pan posturą – stwierdziła Margaret. – Co zresztą nie przeszkadza. Ja też wolę małych. Gdybym jednak wcześniej pana zobaczyła, poprosiłabym o kogoś innego. Wysocy i silni mają swoje zalety. Choć podobno ma pan doskonałą opinię.

– Dziękuję.

Samochód ruszył.

– Dokąd jedziemy? – powtórzyła Sandra. – Czy tu też nie możemy rozmawiać?

– Samochód jest w porządku. Należy do firmy ochroniarskiej, ale na moją prośbę Pilton sprawdził, czy nie ma w nim podsłuchu. Jedziemy na promenadę.

– Na promenadę?

– Na promenadę North Lakę. Tam, na wszelki wypadek, zmienimy samochód. Wejdziemy jednymi drzwiami, wyjdziemy drugimi.

– A potem?

– Nad jezioro Lanier. Wynajęłam mały domek. Będzie tam pani dobrze i bezpiecznie.

Jezioro Lanier. Mieliśmy zamiar wybrać się tam z Ronem na Święto Pracy – pomyślała w zadumie Sandra. Mówił, że zatrzymają się w hotelu na Pine Island. Ron nie był zwolennikiem odpoczynku na łonie natury. Ona, w gruncie rzeczy, też nie. Mimo różnic mieli ze sobą wiele wspólnego.

– Coś się stało? – spytała Margaret, przyglądając jej się uważnie.

– Nie. To wszystko wydaje mi się jakimś złym snem.

– Mnie również – przyznała Margaret, ściskając dłoń Sandry. – Proszę się nie martwić. Razem damy sobie radę.

– Chyba nas śledzą – powiedział Pilton. Sandra zesztywniała i obejrzała się do tyłu.

– Gdzie?

– Ciemnoniebieski mercury.

– Jest pan pewien?

– Niech się pani nie przejmuje. Tego się spodziewaliśmy. Zgubimy ich na promenadzie.

Ktoś ich śledził. Ktoś, kto chce jej zrobić krzywdę – pomyślała Sandra i zadrżała. Po raz pierwszy groźba stała się realna.

Fiske obserwował samochód, który zaparkował na wolnym miejscu przy promenadzie North Lakę. Trzy osoby szybko weszły do środka południowym wejściem. Nie zamierzał się zatrzymywać. Postanowił, że objedzie promenadę i sprawdzi, czy wyjdą z drugiej strony.

Nie było to pewne, bo było kilka wejść i wyjść, ale Fiske się nie martwił. Jego ulubione urządzenie podsłuchowe sprawdziło się po raz kolejny. Wiedział, dokąd się wybierają, choć Margaret Wilson mogłaby dokładniej określić cel ich podróży. Na ogromnym terenie nad jeziorem Lanier było tysiące domków do wynajęcia.

Powinien od razu zabrać się za szukanie. Wyjął z ucha elektroniczną słuchawkę i wystukał na komórce numer Timwicka.

– Zabierają matkę Duncan do wynajętego domu nad jeziorem Lanier. Dom wynajęła Margaret Wilson, przypuszczalnie wczoraj lub dzisiaj. Muszę znać dokładny adres.

– Załatwione.

Timwick odłożył słuchawkę.

Fiske postanowił wynająć tymczasem pokój w hotelu i poczekać. Wszystko układało się bardzo dobrze. Wcześniej nie chciał wyjeżdżać z Atlanty, dopóki nie zakończył swoich spraw, ale teraz sytuacja rozwijała się obiecująco.

– W porządku – poinformowała Margaret Logana przez telefon. – Zmieniliśmy samochody i jesteśmy w drodze nad jezioro Lanier.

– Zadzwoń, jak dojedziecie na miejsce.

– Mówiłam ci, że wszystko jest w porządku. Pilton jest pewien, że już nas nikt nie śledzi.

– Pilton?

– Kierowca i goryl w jednej osobie. Chociaż nie jest chyba większy ode mnie.

– Nie szkodzi. Zawsze wybrałbym ciebie, a nie kogoś większego.

– Dlatego nie zwolniłam jeszcze Piltona. Dobra, zadzwonię później. Coś jeszcze?

– Nie pokazujcie się za bardzo.

„Wszystko w porządku” – powiedziała Margaret, a mimo to Logan odczuwał jakiś niepokój. Nie spodziewał się, że wywiezienie Sandry Duncan z domu pójdzie tak gładko.

Chyba że oni także chcieli jej się pozbyć z Atlanty. Łatwiej jest wykończyć kogoś, kto się ukrywa. Pod warunkiem, że go znajdą.

– Kazałem panu zostać z Eve – powiedział Quinn.

– A ona kazała panu pilnować Kesslera.

– Kessler już idzie.

– A ja jestem w odległości stu metrów od laboratorium.

– O sto metrów za daleko.

– Musiałem zadzwonić. Poza tym wydawało mi się, że Eve wolała, abym zostawił ją samą.

– Zupełnie jej się nie dziwię.

Nadeszła pora, żeby zasypać trochę dzielącą nas przepaść – pomyślał Logan.

– Ma pan rację. Eve ma prawo mnie nie lubić. Tak samo jak pan. Ale nie będzie mi pan rozkazywał. Jesteśmy w tej samej drużynie i zrobię wszystko, co będę mógł, pracując jednak razem z panem, a nie u pana.

– I nie przeciwko mnie, tak? Co jej pan o mnie powiedział?

– To, co musiałem, żeby bronić mojej pozycji. Zapewniam pana, że mówiłem samą prawdę.

– Według definicji Johna Logana.

– Chyba się pan domyśla. Wyobrażam sobie, że starannie ukrywał pan to przed nią od lat.

– Niech to szlag trafi!

– Uważam, iż miałem prawo się bronić. Pan stawał się trochę niebezpieczny. Załóżmy, że zawrzemy umowę. Pan będzie ze mną współpracował co najmniej chętnie, a ja nie będę wspominał przy Eve o pańskim drugim wcieleniu.

– Odpieprz się pan – powiedział po chwili Joe.

Ominął Logana i wszedł do budynku.

Logan odetchnął. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. Spotkał w życiu wielu niebezpiecznych mężczyzn, Quinn był jednak mistrzem. To dziwne, że Eve sama na to nie wpadła.

A może i nie tak bardzo dziwne. Quinn był jej obrońcą, człowiekiem, który uratował jej życie i na którym mogła stale polegać.

Trudno jest widzieć w jednej osobie zbawcę i zabójcę.

Rozdział piętnasty

Uniwersytet Stanowy w Kennesaw

– Jak idzie? – spytał Logan, przykucając przy krześle Eve. – Ma pani wolną chwilkę?

– Nie, nie mam. Zbyt wiele czasu zabrało mi przygotowanie całej aparatury – odparła, ustawiając kamerę. – Dopiero zaczęłam.

– Margaret dzwoniła z Lanier. Mam ich numer telefonu. Myślałem, że zechce pani porozmawiać z matką.

– Czemu pan od razu nie mówił? Pewnie, że chcę. Logan wystukał numer i podał Eve swój telefon.

– Jak się czujesz, mamo?

– Jestem zmęczona. Denerwuję się o ciebie. O siebie też. Poza tym wszystko świetnie. Kiedy to się skończy, Eve?

– Nie mam pojęcia. Jaki jest ten domek?

– Ładny. Nad wodą. Fantastyczny widok.

Pochwały Sandry nie brzmiały jednak zbyt przekonująco. Trudno jej się dziwić – pomyślała Eve. Została nagle wyrwana z wygodnego i przyjemnego życia, na które sobie zasłużyła.

– Spróbuj się rozluźnić i odpocząć. Masz coś do czytania?

Margaret przywiozła parę kryminałów, ale wiesz, że marna ze mnie czytelniczka. Jest tu duży telewizor. Myślisz, że mogłabym zadzwonić do Rona? Nie powiem mu, skąd dzwonię.

– Nie, nie rób tego, mamo. Naprawdę. Postaram się, żebyś za kilka dni mogła wrócić do domu.

– Dobrze – zgodziła się Sandra przygaszonym głosem. – Czuję się trochę samotna. Ale to nic. Uważaj na siebie.

– Obiecuję. Dobranoc, mamo. Będę do ciebie dzwonić codziennie.

Eve oddała telefon Loganowi.

– Dzięki. Teraz mi lepiej.

– O to mi chodziło. Jak się czuje pani matka?

– Jest przygnębiona. Chce wrócić do swojego życia – powiedziała Eve, wpatrując się tępo w monitor. – Zasłużyła sobie na dobre życie. Po ciężkich czasach wreszcie trochę jej się poprawiło. Spotkała kogoś, na kim jej zależy. Matka zawsze lubiła żyć wśród ludzi.

– A pani nie?

Eve wzruszyła ramionami.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Zawsze byłam zapracowana.

– Zawsze?

– Nie zawsze. Kiedy Bonnie… Znów mnie pan wypytuje, Logan.

– Przepraszam, jestem ciekaw, jaka pani jest i co panią porusza. Oczywiście oprócz naszych przyjaciół, którzy już odeszli – dodał, spoglądając na postument. – Po śmierci córki z nikim się pani nie zaprzyjaźniła.

– Byłam zajęta.

– Może nie chce pani zbyt się zbliżać do ludzi, żeby się później nie rozczarować?

– Czy pan sądzi, że zaskoczy mnie swą wspaniałą przenikliwością? Doskonale zdaję sobie sprawę, że unikam bliższych kontaktów z ludźmi. I wiem dlaczego.

– Nie wątpię. Jest pani genialną kobietą. Dlaczego nie chce pani tego zmienić?

– Bo nie chcę.

– Nawet za cenę pełniejszego i ciekawszego życia?

– Nie wie pan, jak bardzo moje życie jest pełne i ciekawe w porównaniu z tym, które wiodłam przedtem. Byłam stracona, a teraz się odnalazłam. Topiłam się w smutku i żalu – powiedziała drżącym głosem – i udało mi się wydostać na suchy ląd. To wystarczy, Logan.

– Nie. Nadszedł czas, aby pójść naprzód.

– Nie rozumie pan.

– Staram się.

– Dlaczego?

– Bo panią lubię.

– O co panu chodzi? – spytała, przyglądając mu się podejrzliwie.

– O nic. Lubię poznawać nowych ludzi i się z nimi zaprzyjaźniać, nawet jeśli istnieje ryzyko, że coś nas rozdzieli. Lubię panią i podziwiam. Pomyślałem, że powiem to pani.

– Nim znów mnie pan wykorzysta?

– Aha.

– Jest pan niemożliwy. – Eve wróciła wzrokiem do monitora. – Czy pan się spodziewa, że teraz się przeprosimy i pójdziemy się bawić w piaskownicy?

– Nie, niczego się nie spodziewam i niczego nie planuję. Dla odmiany chciałem być wobec pani szczery. Przepraszam, jeśli wytrąciło to panią z równowagi. Proszę wracać do pracy.

– Już wracam.

– Myślałem, że więcej pani zrobi do tej pory.

Eve ucieszyła się, iż ten dziwny moment intymności minął i Logan znów jest sobą. Rzeczywiście wyprowadził ją z równowagi.

– Czyszczenie Bena trwało dłużej, niż myślałam – odparła, rzucając okiem na Kesslera, który siedział przy stole w drugim końcu laboratorium. – Gary nie jest zadowolony. Nie może się doczekać, żeby wreszcie zacząć swoją pracę, a ja potrzebuję jeszcze czaszki do weryfikacji.

– Po co robiła pani zdjęcia w Barrett House?

– Dla pewności.

– Jak długo potrwa nałożenie? To miejsce jest za bardzo na widoku. Chciałbym jak najprędzej się stąd wynieść.

– Staram się jak mogę.

Eve przesunęła kamerę wycelowaną w czaszkę na postumencie, po czym lekko poprawiła drugą kamerę, wycelowaną w jedną z fotografii Bena Chadbourne’a, którą Logan dał jej jeszcze w Barrett House.

– Ile czasu to zajmie? – powtórzył.

– To zależy. Czasami najdłużej trwa ustawianie, a ja w dodatku nie znam tego sprzętu. Myślę, że teraz będzie dobrze.

– Na czym to polega?

– Nie ma pan nic innego do roboty?

– Bardzo mnie to interesuje. Czy pani przeszkadzam?

– Niespecjalnie – powiedziała obojętnie Eve, przesuwając kamerę. – Jak pan widzi, jedna kamera jest skierowana na czaszkę, druga – na fotografię. W obu wypadkach kąt ustawienia musi być taki sam. Później obie kamery podłączy się do miksera, który połączyłam także z wideo. Dzięki temu widzimy obraz na ekranie. Mikser może dzielić obraz na ekranie poziomo i pionowo, symetrycznie i cząstkowo. Ale ja muszę stworzyć obraz znikający.

– Co to takiego?

– Coś jak projekcja marzenia na filmie. Wie pan, kiedy jeden widok blednie, a na jego miejscu pojawia się drugi. Jedno wyobrażenie nakładam na drugie i widzi się zarówno zdjęcie, jak i czaszkę pod nim, jakby skóra tej osoby była przezroczysta.

– Może mi to pani pokazać?

– Proszę.

Eve wprowadziła oba obrazy na ekran i zaczęła przekształcanie.

– Dlaczego wybrała pani…

– Proszę być cicho. Pracuję.

– Przepraszam.

Prawie o nim zapomniała, pochłonięta trudnym zadaniem. Przesunąć. Za bardzo. Wrócić. Poprawić. Znowu. Znowu. I jeszcze raz.

– Mój Boże! – wykrzyknął Logan, pochylając się do przodu i wpatrując w niesamowity, połączony w jedno wizerunek. – To niesłychane.

– Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– Mogę coś powiedzieć?

– Nic innego pan nie robi.

– Dlaczego wybrała pani zdjęcie, na którym Chadbourne się uśmiecha?

– Ze względu na zęby. Zęby rzadko są doskonałe i każdy zestaw ma swoje ułomności. Jeśli zęby pasują, wygraliśmy. Dlatego musiałam to zrobić, nim Gary zacznie usuwać zęby.

– I tutaj zęby pasują?

– O tak – odparła z satysfakcją. – Niewątpliwie. Nie widzi pan?

– Nie jestem ekspertem. I przeszkadza mi ten dziwny podwójny obraz.

– Wszystko do siebie pasuje – powiedziała Eve, wskazując na ekran. – Niech pan spojrzy. Linia szczęki czaszki pokrywa się z linią warg na zdjęciu. A to – postukała w otwór nosa – jest tego samego kształtu i rozmiaru co nos. Gałki oczne są w tym samym miejscu. Jest jeszcze kilka innych punktów stycznych i wszystkie do siebie pasują.

– I co teraz?

– Wydrukuję kilkanaście odbitek obrazu z ekranu i zajmę się następną fotografią.

– Przecież powiedziała pani, że wszystko doskonale pasuje.

– Dla zwykłego człowieka. Nie dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Każda cecha musi być potwierdzona. Muszę zrobić lepsze ujęcie z boku kanału usznego i połączenia mięśni z boku…

– Rozumiem – przerwał jej Logan, podnosząc ręce. – Czy mogę pani jakoś pomóc?

– Niech pan idzie porozmawiać z Garym i trochę go uspokoi. Za chwilę zacznie mnie poganiać.

– Dobrze, już idę – zgodził się, wstając. – Ostatnio nic innego nie robię, tylko uspokajam. Bardzo deprymuje mnie fakt, że sam nie mogę działać.

– Wolę, kiedy jest pan w fazie pasywnej – odparła sucho Eve. – Za każdym razem, kiedy zaczyna pan działać, wpadam w kłopoty.

– No comment.

Eve wróciła wzrokiem na ekran. Wiedziała, że nakładanie obrazów potwierdzi to, co osiągnęła, modelując czaszkę, ale mimo to czuła się podekscytowana. To był kolejny fragment muru składającego się z dowodów.

– Niedługo skończymy, Ben – szepnęła i nacisnęła guzik drukarki.

3.35.

Padał deszcz.

Eve nie zdawała sobie z tego sprawy, kiedy pracowała w laboratorium. Teraz stanęła w otwartych drzwiach budynku, spoglądając na wypielęgnowane trawniki uniwersyteckiego miasteczka. Z przyjemnością wciągnęła do płuc chłodne, wilgotne powietrze. Powinna odczuwać zmęczenie, tymczasem nadal wibrowała energią.

– Nie stój tutaj – powiedział Joe, oparty o ceglany murek niedaleko drzwi. – Wracaj do środka.

– Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.

– Skończyłaś?

– Skończyłam nakładanie. Gary dopiero co zaczął wydobywać DNA. Jesteś cały mokry – spostrzegła, patrząc na jego ubranie.

– Nie cały. Chroni mnie gzyms. Trochę chłodu nie zawadzi – powiedział z uśmiechem. – Jest mi gorąco, dosłownie i w przenośni.

– Zauważyłam. Nie powinieneś mieć pretensji do Logana. To ja podjęłam się tej pracy. Wiedziałam, że istnieje ryzyko, bo za dużo płacił.

– Założę się, że nie miałaś pojęcia, o jakie ryzyko chodzi, dopóki się zupełnie nie zaangażowałaś.

– Nadal sama podejmowałam decyzję. – Właściwie dlaczego broni Logana? Joe miał rację, krytykując jego metody, a Eve była tak samo wściekła, kiedy się zorientowała, jak bardzo Logan ją wykorzystał. – Już późno – powiedziała, zmieniając temat. – Nie powinieneś tu tkwić. Dianę będzie się martwić.

– Dzwoniłem do niej.

– Jeśli jej powiedziałeś, że jesteś ze mną, też będzie się martwić. Na pewno widziała wiadomości w telewizji.

– Nie mówiłem, że jestem z tobą.

– Oszukałeś Dianę?

– Nie, powiedziałem, że muszę dłużej popracować.

– To prawie kłamstwo. Ja byłabym wściekła, gdybyś nie był ze mną szczery.

– Nie jesteś Dianę. Ona woli nie wiedzieć, kiedy dzieje się coś nieprzyjemnego. Nigdy się nie przyzwyczaiła do tego, że jest żoną gliniarza. Chciałaby, żebym odszedł z policji i znalazł sobie bardziej prestiżowe zajęcie.

– Sytuacja z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych, ale i tak dałabym ci w łeb. Małżeństwo powinno być związkiem dwojga partnerów.

– Są różne rodzaje małżeństw.

– Właściwie nie powinnam się dziwić. Mnie też wszystkiego nie mówisz. – Eve odwróciła głowę, wpatrując się w ciemność. – Na przykład nigdy nie wspominałeś, że na służbie zabijałeś ludzi.

– W twoim życiu dość było gwałtu i przemocy.

– Tak właśnie postanowiłeś? Podobnie jak w wypadku Dianę? Żeby chronić delikatne kobiety przed nieprzyjemnymi sytuacjami?

Czy chciałem cię chronić? Do diabła, tak! Ale chciałem także chronić samego siebie. Wiedziałem, że tak zareagujesz. Nie chciałem, żebyś widziała we mnie Frasera.

– Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Znam cię. Jestem pewna, że robiłeś tylko to, co musiałeś.

– Odwróć się i pokaż mi swoją twarz.

Eve wzięła się w garść, odwróciła głowę i spojrzała na Joego.

– Cholera! – mruknął przez zęby.

– Muszę się przyzwyczaić do tej myśli. Czuję się tak, jakbym cię naprawdę nie znała.

– Znasz mnie najlepiej ze wszystkich ludzi, tak samo jak ja znam ciebie najlepiej ze wszystkich.

– To dlaczego nie powiedziałeś mi…

– Dobrze, powiem ci. – Joe zacisnął pięści. – Chcesz znać dokładną liczbę? Trzech. Dwóch było handlarzami narkotyków. Trzeci lubił zabijać i przypominał mi Frasera. Często się później zastanawiałem, czy działałem w obronie własnej. Może nie chciałem, żeby dłużej chodził po tej ziemi. I nigdy nie czułem z ich powodu wyrzutów sumienia – dodał, zniżając głos. – Czy teraz znasz mnie lepiej?

– Joe, ja nie…

– Chcesz, żebym ci opowiedział o służbie w jednostce specjalnej? Nie, widzę z twojej twarzy, że nie chcesz. Masz dość. Nie chcesz żyć w pobliżu kogoś, kto ma śmierć na sumieniu. Wiedziałem o tym. Od śmierci Bonnie nie słuchasz wiadomości ani nie czytasz gazet. Musiałem tylko zapewnić sobie dyskrecję kolegów. I dziś zrobiłbym to samo. Nie jestem policjantem z serialu, który pomaga biednym ludziom, ale ty tego nie możesz zaakceptować. Nasz pan Logan niepotrzebnie narozrabiał.

– Nie powinieneś był mu grozić.

– Wiem. Głupio się zachowałem. Byłem wściekły i pozwoliłem, żebyś to zobaczyła. A może tylko sam siebie oszukuję – powiedział z beztroskim uśmiechem. – Może zrobiłem to celowo. Może byłem już zmęczony ciągłym…

Jak długo mogę tłumić w sobie wszystko bez… – Joe odetchnął głęboko. – Eve, nie psuj tego, co mamy. Przyjaźnimy się od wielu lat. Znasz mnie.

– Naprawdę? – szepnęła.

– Dobrze, zaczniemy od początku. Będę z tobą szczery, nawet jeśli miałoby cię to zniszczyć. Zadowolona jesteś? – Joe odwrócił się od niej. – Bo ja nie. Ale ja jestem do tego przyzwyczajony. Na tym polega moje życie.

– O co…

– To do niczego nie prowadzi. Muszę pójść i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Nie martw się za bardzo. Jeśli spotkam jakichś przestępców, potraktuję ich nadzwyczaj łagodnie. Nie chcielibyśmy, żebym miał krew na rękach, prawda?

Joe był na nią zły. Może miał rację. To przyjaciel, ktoś bliższy nawet niż brat, a ona potraktowała go jak obcego. Joe znał ją zbyt dobrze, żeby nie zdawać sobie sprawy z jej odczuć. Eve jednak tak dobrze go nie znała. Okazało się, że nie miała pojęcia o wszystkich tych rzeczach, które przed nią ukrywał.

Z drugiej strony wcale nie chciała o nich wiedzieć. Policjanci codziennie mają do czynienia z przemocą i powinna przyjąć do wiadomości, iż Joe nie jest wyjątkiem.

„Nie chciałem, żebyś patrząc na mnie widziała Frasera”.

Mimo protestów tak właśnie pomyślała, kiedy Logan poinformował ją o ludziach, których zabił Joe. Ta myśl była niesprawiedliwa i nieracjonalna, ale przyszła jej do głowy i nic się nie dało na to poradzić.

Kolejna fala, która zakłóciła jej życie, spowodowana przez Logana. Tym razem jednak nie była to fala z jeziora, ale fala morskiego przypływu.

Trzeba o tym zapomnieć. Dość miała problemów i kłopotów. Łatwo powiedzieć, trudniej zapomnieć, że rozgniewała Joego. A jeśli nie tylko go rozgniewała, lecz także zraniła? To byłoby straszne. Nie mogła pozbyć się tej myśli, ale mogła odłożyć ją na później. Joe był dla niej zbyt ważny. Jeśli zacznie się nim martwić, nie zdoła zająć się niczym innym.

Pójdzie i spróbuje pomóc Gary’emu. Niech to wszystko wreszcie się skończy, wtedy będzie mogła wrócić do normalnego życia z normalnymi problemami.

Eve odwróciła się i ruszyła do laboratorium.

– Wszystko w porządku? – spytał Kessler na jej widok.

– Jasne. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Jak ci idzie?

– Niedobrze. – Kessler spojrzał na ząb, którym się zajmował. – Biedak zostanie bez zębów, nim znajdę dość materiału. To już trzeci, który obrabiam.

– Chcesz, żebym ci pomogła?

– I odebrała mi część sławy?

– Obiecuję, że nikomu nie powiem.

– Akurat. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Idź stąd.

– Jak chcesz. – Eve nie ruszyła się z miejsca, obserwując, jak Kessler delikatnie nacina emalię zęba. – Pomyślałam, że jak zdobędziemy próbkę DNA, powinieneś na chwilę wyjechać. Może do domu nad oceanem?

– Chcesz mnie chronić, Duncan? Masz wyrzuty sumienia?

– Aha.

– Dobrze. Wyrzuty sumienia są bardzo pożyteczne. – Kessler zmarszczył brwi, przyglądając się zębowi. – Nie łudź się jednak, że robię to dla ciebie. Dzięki tej pracy stanę się sławny. Zawsze chciałem być na świeczniku.

– I dlatego właśnie pracujesz jak szalony, a żyjesz jak pustelnik.

– Zupełnie jak ty. Jeszcze drobne pięćdziesiąt lat i zamieszkasz w laboratorium, odżywiając się zimną pizzą.

– I kłamiąc, że chcę zostać sławna. Przyznaj, że jesteś po prostu ciekaw.

– Po części – przyznał, otwierając ząb.

– A reszta?

– Czy wiesz, że kiedy byłem dzieckiem, w latach trzydziestych, mieszkałem w Monachium?

Eve potrząsnęła głową, przyglądając mu się ze zdumieniem.

– Nigdy o tym nie mówiłeś.

– Rozmawiamy wyłącznie o pracy, prawda? Kości, zmarli… – Kessler poprawił okulary na nosie. – Moja matka była Żydówką, ale ojciec był czystym Aryjczykiem i miał znajomości na wysokim szczeblu. Naziści kazali mu się rozwieść, ojciec jednak odmówił. Był właścicielem niewielkiej piekarni i przez dwa miesiące, codziennie, wstawiał wybite szyby. Mimo to nadal odmawiał rozwodu. Pewnego wieczoru nie wrócił z piekarni do domu. Powiedziano nam, że przejechała go ciężarówka. Stracił nogę i spędził dziewięć miesięcy w szpitalu. Kiedy doszedł do siebie, wszystko się skończyło. Sklep nie miał klientów, a naziści zaczęli wyłapywać Żydów. Udało nam się uciec do Szwajcarii, a później do Ameryki.

– To straszne, Gary. Bardzo mi przykro.

– Mnie nie było przykro. Byłem wściekły. Przyglądałem się tym skurwysynom, jak rządzili całym sąsiedztwem, bijąc każdego, kto im się przeciwstawił. Zabierając wszystko, dzięki czemu można było jakoś przeżyć. A ci, którzy to zrobili – kiwnął głową w stronę czaszki – są tacy sami jak naziści. Chcą rządzić całym światem. Doprowadzają mnie do szału. Tym razem im się nie uda.

Eve przełknęła ślinę i odchrząknęła.

– Proszę, proszę, co za szlachetne motywy.

– Oczywiście. Poza tym być może jest to mój łabędzi śpiew i chcę, aby zabrzmiał głośno i wyraźnie.

– Łabędzi śpiew? Wybierasz się na emeryturę?

– Zapewne. Jestem już starym człowiekiem, Eve.

– O nie – zaprotestowała, potrząsając głową.

Masz rację – potwierdził z chichotem Gary. – Nie jestem stary. Za każdym razem, kiedy patrzę w lustro, widzę młodego, dwudziestoletniego chłopaka. Och, mam może nieco więcej zmarszczek, ale nie zwracam na nie uwagi. To tak jak twoje nakładanie. Nie jest ważne, co widać na wierzchu, skoro wiem, że pod spodem jest młody człowiek. Czy myślisz, że każdy stary facet ma takie same złudzenia?

– To wcale nie są złudzenia. Wszyscy widzimy to, co chcemy zobaczyć. Wszyscy mamy jakąś wizję siebie – dodała, usiłując się uśmiechnąć. – A poza tym nie jesteś stary. Nie pójdziesz jeszcze na emeryturę. Jesteś mi potrzebny.

– To prawda. Jedynie wyjątkowo życzliwy i dobroduszny mężczyzna potrafi sobie radzić z kimś tak upartym i pełnym wad jak ty. Być może pokręcę się jeszcze trochę, żeby dać ci… Cholera! – Odsunął od siebie ząb. – Znów nic. Przynosisz mi pecha.

– Co za głęboko naukowe podejście. Zawołaj, jak mnie będziesz potrzebował.

– To mało prawdopodobne – odparł Kessler, pochylając się nad czaszką.

– Jak idzie? – spytał Logan, prostując się na krześle w drugim końcu pokoju.

– Nieszczególnie – odparła Eve.

– Widziałem kanapę w drugim pokoju. Może się pani prześpi.

– Muszę tu być na wszelki wypadek, gdyby Kessler potrzebował pomocy. – Eve usiadła obok Logana i oparła głowę o ścianę. – Jestem za to odpowiedzialna. Ja go w to wciągnęłam.

– Wydaje się, że nieźle się bawi – powiedział Logan, wpatrując się w Kesslera. – Na swój intelektualny sposób.

– Intelektualny? On się uważa za Schwarzkopfa, Eliota Nessa, Lancelota czy kogoś w tym rodzaju. I niech pan lepiej pilnuje, żeby nic mu się nie stało – rzekła gwałtownie. – Powinnam wziąć do tego pańskiego człowieka z Duke. A mnie zależało na tym, żeby to był ktoś najlepszy. Nie zastanawiałam się nad niebezpieczeństwem, na jakie narażam Gary’ego.

– Jak tylko będziemy mieli próbkę DNA i oświadczenie Kesslera, gdzieś go schowamy.

– Tak jak schował pan moją matkę?

– Mówiłem, że jest bezpieczna. Przecież rozmawiała pani z nią przez telefon.

– Nie jest bezpieczna i nie będzie, dopóki to wszystko się nie skończy. – Nikt z nich nie będzie bezpieczny. Joe, Gary i moja matka zostali przeze mnie wciągnięci w sieć.

– No, może nie jest tak bezpieczna, jak bym chciał – przyznał Logan. – Ale nic lepszego w tej chwili nie wymyślę. Kessler wyprowadził panią z równowagi. Co takiego powiedział?

Naziści, łabędzi śpiew i młody mężczyzna w lustrze.

– Nic szczególnego. Nic ważnego.

Kłamstwo. Życie Gary’ego było ważne. Ważne było także to, że nigdy nie znała przeszłości Gary’ego Kesslera. Oto noc objawień – pomyślała ze znużeniem. Logan, Joe, a teraz Gary. Eve zamknęła oczy.

– Niech mu pan zapewni bezpieczeństwo, dobrze?

Biały Dom 7.20

– Kessler – powiedziała Lisa, gdy tylko Timwick podniósł słuchawkę. – Sprawdź Kesslera w Emory.

– Nie pouczaj mnie, Liso. Sprawdzę Kesslera. Jest na mojej liście.

– Przenieś go na wyższą pozycję na liście. Duncan wielokrotnie z nim współpracowała. Znalazłam to w informacjach na dyskietce, którą mi przesłałeś.

– Pracowała także z innymi. – Lisa usłyszała szelest papierów. – Natomiast od ponad dwóch lat nie miała żadnego kontaktu z Kesslerem.

– Kessler był pierwszym antropologiem, z którym współpracowała. Znają się od dawna. Takie rzeczy mają dla niej znaczenie.

– To dlaczego ostatnio z nim nie pracowała? Logan zebrał informacje o Crawfordzie w…

– Czy pojawili się w Duke?

– Nie, ale to nic nie znaczy. Minął zaledwie…

– Zaledwie? Już dawno powinieneś ich złapać. Czas ucieka. Daj Kesslera na pierwsze miejsce na liście – rzuciła sucho i odłożyła słuchawkę.

Niepotrzebnie potraktowała go tak ostro. Im bardziej Timwick panikował, tym bardziej stawał się obrażony i despotyczny. Z drugiej strony, jak inteligentny mężczyzna może być tak strasznie ograniczony i pozbawiony wyobraźni? Czyż nie zdaje sobie sprawy, że w całej sprawie kluczową postacią nie jest Logan, lecz Duncan?

Lisa odetchnęła głęboko, starając się opanować. Nie wolno jej wpaść w panikę ani utracić kontroli. Problem jest dwustopniowy. Po pierwsze muszą odzyskać czaszkę Bena. Bez niej wszelkie dowody nie miały żadnego znaczenia. Po drugie należy jak najszybciej wyeliminować Logana i Duncan oraz zniszczyć istniejące dowody. Do cholery, Timwick w ogóle się tym nie zajmował. Od czasu pomyłki z Donnellim Lisa wiedziała, że Timwick jest słabym ogniwem, i przygotowała alternatywny plan działania.

Nadeszła odpowiednia pora, aby wprowadzić go w życie. Im dłużej to wszystko trwało, tym niebezpieczeństwo było większe. Musiała całkowicie przejąć dowodzenie.

Jak do tego doszło? Lisa nigdy czegoś takiego nie chciała. To było niesprawiedliwe. No, ale na świecie nie ma sprawiedliwości i trzeba robić to, czego wymaga sytuacja. Nie mogła już odwrócić tego, co stało się tamtego dnia, i teraz musi chronić siebie i wszystko, co osiągnęła.

Otworzyła notes na nazwisku, które dostała od Timwicka przed trzema tygodniami, i szybko wykręciła numer telefonu. Po drugiej stronie zabrzmiały trzy dzwonki, po czym rozległ się męski głos.

– Pan Fiske? Nie znamy się wprawdzie, ale chyba już najwyższy czas, żebyśmy się spotkali.

Rozdział szesnasty

Uniwersytet Stanowy w Kennesaw 11.50

Mam. – Eve zacisnęła dłoń na termicznym opakowaniu, w którym znajdowała się fiolka z próbką DNA. – A teraz chodźmy. Musimy się pospieszyć.

– Czy próbka jest dość duża? – spytał Logan.

– W sam raz. Dokąd ją zabierzemy, Gary?

– Zakładam, że nie chcecie korzystać ze znanych ośrodków badawczych?

Eve potrząsnęła głową.

– Ale musi to być miejsce o najwyższym standardzie, prawda?

Eve kiwnęła głową.

– Niezłe wymagania, Duncan. Masz szczęście, że potrafię im sprostać. Znam pewnego człowieka – dodał, zniżając dramatycznie głos.

– Nie chcę człowieka, chcę laboratorium.

– Musisz się zgodzić na Chrisa Tellera.

– Kto to jest?

Mój były student, który później został wykładowcą na uniwersytecie McArthura. Genialny facet. Pracował nad DNA, a dla zarobku otworzył w zeszłym roku małe laboratorium w Bainbridge, w stanie Georgia. Zatrudnia tylko dwie osoby. Laboratorium nie jest wpisane na listę jako ośrodek badawczo-sądowy, lecz jako centrum medycyny doświadczalnej.

– To interesujące.

– Oczywiście. Jest wprost wymarzone dla waszych celów. Można by pomyśleć, że całe życie zajmowałem się konspiracją. Chris podejmuje się badania próbek DNA tylko wtedy, kiedy brakuje mu pieniędzy na opłacenie rachunków, ale jest niesłychanie dokładny. Nie możemy ryzykować pomyłki. Nie jestem pewien, czy udałoby mi się zdobyć kolejną porcję materiału.

– A zatem Bainbridge. Sama tam pojadę…

– Ja to zrobię – przerwał jej Gary. – Mówiłaś, że trzeba się spieszyć. Zwrócę się do Tellera jako kolega naukowiec.

– Posłuchaj, zabiorę ze sobą Joego. Teller z pewnością zgodzi się współpracować z policją.

– Raczej nie, jeśli jest akurat w trakcie badań naukowych. Powie Quinnowi, żeby udał się do kogoś innego. Mamy większe szanse, jeżeli ja się do niego zwrócę.

– Ty zakończyłeś pracę. Powinieneś teraz wyjechać na odpoczynek. Nie mogę prosić cię o nic więcej, Gary.

– Nie słyszałem, żebyś mnie o cokolwiek prosiła. I to ja decyduję, kiedy kończę pracę. Chcesz mnie wykolegować z książki?

– Chcę, żebyś się nie narażał.

Gary wyjął jej z ręki opakowanie z fiolką i ruszył do drzwi.

– Muszę podjechać do domu i zabrać zapasowe ubranie.

– Gary, to szaleństwo. Pozwól mi…

– Chcesz pomóc? To zdobądź dla Tellera próbki porównawcze z tym, co tu mamy. Jeśli chcesz jechać ze mną do Bainbridge, proszę bardzo – powiedział, otwierając drzwi. – Ale ja rządzę tą próbką, Eve.

– Posłuchaj, Gary…

Kessler tymczasem wyszedł z laboratorium i Eve pobiegła za nim do drzwi wyjściowych.

– Co się dzieje? – spytał Joe. – Dokąd on się wybiera?

– Do laboratorium DNA w Bainbridge. Ma próbkę. Mówiłam, że ja ją zawiozę, ale chce jechać sam.

– Uparty osioł. Ja się tym zajmę, Eve.

– Nie – powiedział Logan, wychodząc z budynku. – Eve i ja pojedziemy za Kesslerem do Bainbridge. Pan niech pojedzie do Millicent Babcock, siostry Chadbourne’a.

– Chce pan od niej próbkę DNA, co?

– Tak, choć nawet to, że będą do siebie pasowały, nie zostanie przyjęte za dowód sądowy. Musimy mieć bezpośrednią próbkę od Bena Chadbourne’a. Pozostawał w zażyłych stosunkach z siostrą. Odwiedzał ją wielokrotnie w czasie kampanii prezydenckiej i na pewno do niej pisywał. Na kopertach muszą być ślady jego śliny. Albo jakiś włos, jeśli zostawił u niej swoje ubranie, albo…

– I jak mam zdobyć te cenne pamiątki?

– To już zależy od pana.

– Gdzie mieszka siostra Chadbourne’a?

– W Richmond, w stanie Wirginia.

– Pan, oczywiście, nie stara się mnie pozbyć, co?

– Nie tym razem. Te próbki są nam koniecznie potrzebne. Im prędzej je zdobędziemy, tym szybciej to wszystko się skończy.

– Dobrze – odparł Joe po chwili wahania. – DNA Chadbourne’a i próbka od siostry. Co to ma być? Krew?

– Wystarczy ślina – powiedziała Eve. – Ale próbka musi być zamrożona i natychmiast spreparowana.

– Sam ją przywiozę – oznajmił Logan. – Nie wie pan przypadkiem, czy ona pali?

– Nie mam pojęcia.

Ślina nie stanowi problemu. Jak nie pali, to pewnie pije kawę. Dzisiaj wszyscy piją kawę. Problemem jest DNA Chadbourne’a. Listy są najbardziej prawdopodobnym źródłem, ale jak, u diabła, mam… Znajdę jakiś sposób – powiedział, schodząc po schodach. – Postaram się jak najprędzej do was dojechać. Niech pan uważa na Eve, Logan.

– Chciałabym, żebyś pojechał za Garym do jego domu i był z nim, dopóki my nie dojedziemy – poprosiła Eve. – Muszę zapakować czaszkę Bena i moje papiery, a nie chcę, żeby był sam. Zaopiekuj się nim, Joe.

– I niech go pan spróbuje przekonać, aby się zatrzymał w kancelarii adwokackiej i złożył oświadczenie – dodał Logan. – To nigdy nie zaszkodzi – dodał, wzruszając ramionami, w odpowiedzi na wlepiony w niego wzrok Eve. – Zabezpieczenie na wszelki wypadek.

Na wypadek, gdyby Gary został zabity – pomyślała Eve i zrobiło jej się niedobrze.

– Będę miał oświadczenie i te cholerne próbki DNA – obiecał Joe, idąc pospiesznie do samochodu Gary’ego. – Niech pan zabierze stąd Eve i dobrze jej pilnuje.

– Załatwione. – Logan wziął Eve za łokieć i poprowadził z powrotem do budynku. – To jedyny rozkaz Quinna, jaki bez trudu wykonam.

W laboratorium Logan spakował czaszkę, a Eve pozbierała fotografie i wydruki i włożyła je do teczki.

– Do Bainbridge nie latają samoloty – poinformowała. – Musimy pojechać samochodem.

– To bezpieczniej niż lecieć samolotem. Zwłaszcza gdyby miało się wylatywać z pani rodzinnego miasta. Gotowa?

Muszę być gotowa – pomyślała – albo on mnie tu zostawi. A tego sobie w żadnym wypadku nie życzyła.

– Niech się pani prześpi – zaproponował Logan. – Pracowała pani przez całą noc. Obiecuję, że nie wpadniemy do rowu.

– Nie chcę spać. Już tak długo jedziemy, jest prawie ciemno. Chyba już dojeżdżamy?

– Jeszcze około godziny.

Kiedy Eve czuła niepokój, godzina wydawała się wiecznością.

– Miał pan jakieś wiadomości od Gila?

– Wczoraj wieczorem. Na razie niczego nie załatwił. Zaaranżowanie rozmowy w cztery oczy z Marenem może trochę potrwać. Założę się, że pracuje nad moimi zwłokami.

– To wcale nie jest śmieszne.

– Nie, ale śmiech jest potrzebny.

– Czyżby?

– Tak mi się zawsze wydawało. Trzyma człowieka przy zdrowych zmysłach.

– Może. – Spojrzała na tylne światła samochodu Gary’ego, który jechał przed nimi. – Mówi pan na podstawie doświadczenia? Jak blisko był pan krawędzi, Logan?

– Dość blisko.

– O nie – powiedziała, zwracając się do niego twarzą. – Nie będzie mi pan opowiadał głodnych kawałków. To nieuczciwe. Niech się pan przyzna. Wie pan o mnie wszystko.

– Wątpię. Jest pani kobietą o wielu twarzach. Nie zdziwiłbym się, gdyby wciąż zachowała pani kilka tajemnic.

– Niech pan powie.

– Co?

– Jak to jest znaleźć się na krawędzi.

– Chciałaby pani dotknąć wszystkich moich blizn.

– Pan poznał moje.

– Byłem kiedyś, we wczesnej młodości, żonaty – zaczął po chwili. – Mieszkałem wtedy w Japonii. Była Euroazjatką i najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. Nazywała się Chen Li.

– Jest pan rozwiedziony?

Umarła na białaczkę. To nie było tak, jak w pani wypadku. Tyle że ja, kiedy nie mogłem znaleźć sposobu, żeby jej pomóc, chciałem rozwalić świat na kawałki. Byłem zarozumiałym gnojkiem i nie spotkałem takiej przeszkody, której nie mógłbym pokonać. Oprócz tej jednej. Umierała przeszło rok i musiałem na to patrzeć. Czy to dla pani dość głęboka blizna?

– Owszem.

– I teraz zna mnie pani lepiej?

– Kochał ją pan?

– Och, tak, kochałem ją. Nie powinna pani pytać. Po odkryciu, że jestem człowiekiem o miękkim sercu, trudniej pani będzie mnie nie lubić.

– Nigdy nie wątpiłam w pańskie człowieczeństwo.

– Niech będzie. Kiedy dojedziemy do Bainbridge, laboratorium Tellera może być zamknięte – powiedział, zmieniając temat. – Przypuszczalnie będziemy musieli przenocować w motelu i zgłosić się do niego jutro rano.

– Nie możemy do niego zadzwonić? Gary…

– Kessler zrobi dość zamieszania, domagając się pilnego wykonania badania. Trudno byłoby jeszcze wymagać, żeby Teller czekał na nas po nocy.

Niewątpliwie Logan miał rację, ale Eve chciała za wszelką cenę jak najszybciej wszystko zakończyć.

– Nie rozumie pan. Czasami na uzyskanie konkretnego wyniku trzeba czekać kilka tygodni. Gary poprosi Tellera, żeby zrobił to w ciągu kilku dni. Prywatne laboratoria potrafią pracować szybciej, bo nie są tak obciążone, a liczy się każda minuta.

– Czy moje brudne pieniądze nie skuszą go do pracy w nadgodzinach?

– Nie sądzę. Teller jest prawdziwym naukowcem.

– Musi płacić rachunki jak my wszyscy. Kessler uważa, że Teller może potrzebować pieniędzy.

To prawda. Eve mogła się mylić. Pieniądze rządzą światem. Sama złapała się na tę przynętę.

– Niech Gary najpierw sam spróbuje.

– Dobrze, dobrze. Chciałem tylko pomóc.

– Wiem. Pieniądze to nic złego. Nie lubię jedynie, gdy się ich używa jako marchewki.

– A łapówka?

– Czasami jest konieczna.

– Tak jak w przypadku Fundacji Adama? – spytał z uśmiechem.

– Właśnie tak.

– Nawet jeśli ją wykorzystałem, żeby panią oszukać?

– Nie, to było nie w porządku – odparła, spoglądając mu w oczy. – Ale pozwoliłam panu na to. Nie jestem głupia. Wiedziałam, że jest w tym wszystkim coś podejrzanego, a mimo to zaryzykowałam. Z innych powodów niż pan. Nie bałam się, że ktoś naciśnie przez pomyłkę jakiś guzik i wylecimy w powietrze. Chciałam tych pieniędzy. Myślałam, że pomogą, i skłonna byłam zaryzykować. Gdybym z panem nie pojechała, nic by się nie zdarzyło. Nie miałabym kłopotów, a matce nie groziłoby niebezpieczeństwo. – Eve wzruszyła ramionami. – Chciałabym zrzucić winę na pana, wszyscy jednak musimy być odpowiedzialni za to, co robimy.

– Odniosłem zupełnie inne wrażenie – powiedział sucho. – Chciała mnie pani zamordować.

– Czasem nadał chcę. Popełnił pan błąd, ale ja też źle zrobiłam i muszę z tym żyć. Nie chcę tylko, żeby ktoś jeszcze cierpiał za mój błąd.

– Jest pani bardzo szczodra.

– W żadnym wypadku – zaprzeczyła. – Staram się jednak trzeźwo patrzeć na świat. Dawno temu przekonałam się, że najłatwiej jest mieć pretensje do innych, kiedy powinno się mieć pretensje wyłącznie do samego siebie.

– Bonnie?

– Byłyśmy na szkolnym pikniku w parku niedaleko domu. Chciała pójść po loda. Rozmawiałam z jej nauczycielką i pozwoliłam jej pójść samej. Wszędzie pełno było dzieci i dorosłych, a stoisko z lodami znajdowało się bardzo blisko. Myślałam, że jest bezpieczna. Nie była.

– Na litość boską, jaka w tym pani wina? – spytał szorstko.

– Powinnam z nią pójść. Fraser ją zabił, ale to ja jej nie dopilnowałam.

– I przez wszystkie te lata nosi pani włosiennicę?

– Trudno jest nie mieć do siebie pretensji, kiedy popełnia się taki błąd.

– Dlaczego mi pani o tym opowiedziała? – spytał po chwili.

Dlaczego? Na ogół unikała rozmów o tamtym dniu, którego wspomnienie nadal było straszną, otwartą raną.

– Nie wiem. Zmusiłam pana, żeby mi pan opowiedział o swojej żonie. Chyba… Chyba było panu przykro. Przypuszczam, że w ten sposób wyrównałam rachunki.

– A pani ma obsesję na punkcie sprawiedliwości, co?

– Staram się, choć nie zawsze mi się udaje. Czasami zamykam oczy i chowam się w ciemności.

– Tak jak z Quinnem?

– Nie chowałam… – Kłamała. Nie chciała znać wszystkich szczegółów z życia Joego. Jego wizerunek był dla niej zbyt ważny. – Być może. Zazwyczaj tego nie robię.

– Wierzę.

– A Millicent Babcock? – spytała Eve. – Czy coś jej grozi, jeśli się okaże, że Joe zdobył od niej próbkę DNA?

– Nikomu nic by z tego nie przyszło. Żyje jeszcze ciotka Chadbourne’a i trzech jego bliskich krewnych. Nie mogą zamordować ich wszystkich bez wzbudzenia podejrzeń. Poza tym stuprocentowym dowodem jest tylko DNA Chadbourne’a. Jego siostrze przypuszczalnie nic nie grozi.

Przypuszczalnie.

Przypuszczalnie jej matka jest bezpieczna. Przypuszczalnie Gary’emu nic się nie stanie. Przypuszczalnie Millicent Babcock nie zginie.

Przypuszczalnie to za mało.

Eve zamknęła oczy. Niech to wystarczy. Niech nikt więcej nie umiera.

Waszyngton 23.05

– Pan Fiske? – Lisa schyliła się do okna samochodu i uśmiechnęła. – Mogę wsiąść? Nie chcę stać na widoku.

Fiske rozejrzał się i wzruszył ramionami.

– Mnie się wydaje, że tu jest dość pusto.

– Dlatego wybrałam to miejsce. W tej okolicy wszystkie biura federalne zamykają o piątej. – Lisa usiadła na miejscu obok kierowcy i zamknęła drzwi. – Rozumie pan, że nie mogę ryzykować. Ludzie często rozpoznają mnie na ulicy.

To prawda, gdy tylko zsunęła z głowy obramowany aksamitem kaptur brązowej peleryny, Fiske natychmiast ją poznał.

– To naprawdę pani. Nie byłem pewien…

– Był pan na tyle pewien, żeby wskoczyć do samolotu i przylecieć do Waszyngtonu na spotkanie.

– Zaciekawiła mnie pani swoją propozycją, która, jak pani sama powiedziała, miała mnie zaintrygować. Zawsze jestem zainteresowany poprawą swej pozycji.

– Poza tym pochlebiło panu to, że skontaktowałam się z panem bezpośrednio, pomijając Timwicka, prawda?

– Nie. – Zarozumiała dziwka myślała, że Fiske wpadnie w zachwyt, bo dzwoni do niego żona prezydenta. – Dla mnie jest pani taką samą osobą jak inni. To nie ja pani potrzebuję, lecz pani potrzebuje mnie. Dlatego pani tu jest.

– Ma pan rację – odparła z uśmiechem. – Doceniam pański wyjątkowy wręcz talent i zdolności. Mówiłam Timwickowi, że genialnie rozwiązał pan sprawę Barrett House. Niestety Timwick nie jest tak sprawny – dodała po chwili – a ostatnio postępuje nerwowo i irracjonalnie. Rozczarował mnie. Wie pan z pewnością, że do tej pory wykonywał wyłącznie moje rozkazy?

– A nie prezydenta?

– Na pewno nie prezydenta. Prezydent nie ma z tym nic wspólnego.

Fiske poczuł się zawiedziony. Myślał, że będzie pracował dla najważniejszego człowieka w wolnym świecie.

– Powinienem zatem zażądać więcej pieniędzy.

– Dlaczego?

– Jeśli prezydent nie wie o pani poczynaniach, jest potencjalnym zagrożeniem. Gdyby brał w tym udział, mógłby mnie chronić. Pani nic nie może.

– Szuka pan ochrony, Fiske? Nie sądzę. Czytałam pańskie akta i wiem, że nie to jest dla pana najważniejsze. Nie jest pan człowiekiem, który liczy na innych.

Spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. Sprytna.

– Pieniądze są ochroną.

– Pańskie honoraria są ogromne. Przypuszczalnie ma pan tyle pieniędzy w szwajcarskich bankach, żeby żyć jak król przez resztę życia.

– Zapracowałem na swoje honoraria.

– Oczywiście. Zwracam tylko uwagę, że już dawno mógł się pan wybrać na zawodową emeryturę. Dlaczego zatem ryzykuje pan życie i robi to, co robi?

– Pieniędzy nigdy nie jest za dużo.

– Nie. Pan to po prostu lubi. Ryzyko, grę. Im trudniejsza gra, im większe ryzyko, tym lepiej, tym większą czuje pan satysfakcję z wykonania zadania, którego nikt inny nie potrafiłby wykonać. Najtrudniej jest popełnić morderstwo i nie dać się złapać, prawda? To jest najwyższe wyzwanie.

O kurczę, chyba jest trochę za sprytna.

– Może – powiedział ostrożnie.

– Niech pan nie będzie taki skromny. Wszyscy mamy własne plany na życie. Moim zdaniem pańska filozofia jest całkowicie rozsądna i w dodatku doskonale odpowiada moim potrzebom. Dlatego pana wybrałam.

– Pani mnie wybrała? Nic podobnego. Wybrał mnie Timwick.

– Timwick zaproponował mi kilka osób i uważa, że razem dokonaliśmy wyboru. To ja pana wybrałam, Fiske. Wiedziałam, że jest pan odpowiednim człowiekiem. Człowiekiem, który mnie potrzebuje – dodała z uśmiechem.

– Nikogo nie potrzebuję.

– Ależ tak. Tylko ja mogę podnieść panu poprzeczkę, uczynić grę trudniejszą. Ja mogę panu dać zadanie, jakiego pan jeszcze nigdy nie wykonywał. Czyż nie jest to ekscytujące?

Fiske milczał.

– Pewno, że jest – odpowiedziała za niego Lisa. – Na pewno ma pan dość pracy dla Timwicka. Lubi pan posunięcia, które są wynikiem zdecydowanego i logicznego myślenia. Ja nie będę truć panu za uszami.

– Pozbywa się pani Timwicka?

– Chciałabym, żeby pojechał pan do Atlanty i sprawdził Kesslera. Na pozór będzie pan słuchał Timwicka, ale odpowiadał wyłącznie przede mną.

– Łatwiej mógłbym się zdecydować, gdybym wiedział, o co chodzi.

– Nieprawda. Przecież pan nie dba o nic, uważając, że wszystkie nasze skomplikowane zabiegi są głupie. Usiłuje pan dorwać się do władzy. Władza jest częścią gry.

– Myśli pani, że tak dobrze mnie zna?

– Nie, lecz na tyle dobrze, by pana przeżyć.

– Naprawdę? – Fiske objął dłońmi jej gardło. – Czy wie pani, jak trudno byłoby zamordować pierwszą damę i nie dać się złapać? Z przyjemnością pokazałbym tym gnojkom, że są głupi i niczego nie umieją.

– Zastanawiałam się nad tym – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Z drugiej strony musiałby pan uciekać i gra by się skończyła. Co za rozczarowanie. Ja potrafię rozciągnąć grę na długo.

Zaciskał dłonie, wiedząc, że zostawi na jej szyi siniaki. Chciał ją zranić, zmusić, żeby się wycofała.

Lisa nie mrugnęła nawet okiem.

– Mam dla pana listę – powiedziała zachrypniętym głosem. – A raczej dodatek do listy, którą pan wcześniej dostał.

Fiske nie rozluźnił uchwytu.

– Wiedziałam, że lubi pan listy. Powiedziałam to Timwickowi. Dlatego dał panu… – Odetchnęła głęboko, gdy Fiske zabrał ręce. – Dziękuję. – Pomasowała sobie szyję. – Czy Timwick kazał panu sprawdzić Kesslera?

– Tak, ale nie uważał tego za ważne. Bardziej się przejmuje Sandrą Duncan.

– Ona też jest ważna. Być może niebawem będę musiała podjąć w jej sprawie decyzję, ale Kesslera należy koniecznie sprawdzić. Kessler, jeśli go pan szybko nie znajdzie, będzie badał próbki DNA, zapewne nie na uniwersytecie. Musimy go odnaleźć, nim uzyska wyniki. Niech go pan odszuka.

– DNA?

– Na podstawie czaszki. Wie pan przecież o czaszce.

– Nie, niech mi pani opowie – zaproponował z uśmiechem. – Dlaczego ta czaszka jest taka ważna?

– Wie pan tyle, ile trzeba. Chcę odzyskać tę czaszkę i pan to dla mnie zrobi.

– Naprawdę?

– Mam nadzieję. Nie jestem Timwickiem, nie mam zamiaru przyjmować pańskiej zgody za pewnik.

– Ciekaw jestem, kogo pani zabiła? Kochanka? Szantażystę?

– Muszę mieć tę czaszkę.

– Jest pani amatorką i stąd teraz te problemy. Powinna pani zlecić zadanie ekspertowi.

– Wiem, że popełniłam błąd. Dlatego w tej chwili zwracam się do eksperta. – Lisa sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła złożoną kartkę papieru. – Proszę. Numer mojego telefonu cyfrowego jest na odwrocie. I niech pan nie dzwoni przed siódmą wieczorem, chyba że będzie chodziło o coś naprawdę pilnego.

Fiske spojrzał na papier.

– Ryzykuje pani. Na pewno są tu wszędzie pani odciski palców… – Rękawiczki. Nosiła skórzane rękawiczki. – Zakładam, że numer nie jest napisany odręcznie?

– Na komputerze. Jeśli chodzi o odciski palców, to znajdzie pan wyłącznie własne. Numer telefonu jest na inne nazwisko, a dokumenty są schowane tak głęboko, że musiałby ich pan szukać latami. Ja też jestem ekspertem, Fiske – powiedziała, sięgając do klamki. – Dlatego nasza współpraca będzie się harmonijnie układać.

– Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam.

– Niech pan się zastanowi. Niech pan przeczyta listę i się zastanowi – poradziła, wysiadając z samochodu.

– Proszę zaczekać.

– Muszę wracać. Sam pan rozumie, że trudno jest mi się wymknąć bez zwracania uwagi.

– Ale zrobiła to pani. Jak? – spytał z zaciekawieniem.

– Zbadałam wszystkie możliwości w tydzień po wprowadzeniu się tutaj. Nie miałam zamiaru czuć się więźniem. Dyskretne wyjście nie jest niemożliwe.

– Ale nie powie mi pani, w jaki sposób. Słyszałem plotki o podziemnym tunelu łączącym Biały Dom z Departamentem Skarbu. Podobno korzystał z niego Kennedy, gdy się chciał spotkać z Marilyn Monroe. Czy tak…

– Nic nie powiem. Uznałby pan wdarcie się do Białego Domu za szczyt swych osiągnięć. Czynnik trudności mógłby sprawić, że nie potrafiłby pan odmówić sobie zabicia mnie, a ja chcę, żeby się pan skoncentrował na czymś innym.

Trzeba tę sukę nastraszyć.

– W każdej chwili w Białym Domu przebywa co najmniej trzydziestu pięciu tajniaków i ponad stu umundurowanych strażników. Dobrze wiedzieć, że można ich wykiwać.

– Pańskie informacje są bezbłędne – potwierdziła z twarzą bez wyrazu.

– Jak pani sama mówi, to pociągający scenariusz. Tego typu możliwości zawsze mnie pasjonowały.

– Musi pan jednak pamiętać, że każę Timwickowi ustawiać tajniaków w takich miejscach i godzinach, żebym ich mogła unikać. Panu Timwick nie będzie pomagał.

– Nawet jeśli mu powiem o naszym dzisiejszym spotkaniu?

– Tego pan nie zrobi. Działałby pan wbrew własnym interesom.

– Mnie pani nie zmyli – odparł Fiske po chwili milczenia. – Bała się pani tak jak wszyscy. Czułem, jak skacze pani serce. Teraz też się pani boi.

– Tak. Dla niektórych rzeczy warto się bać. Niech pan do mnie zadzwoni – powiedziała i odeszła.

Twarda baba. Twarda, sprytna i odważna. Znacznie odważniejsza niż Timwick.

Może jednak zbyt sprytna. Jej ocena Fiske’a sprawiła, iż poczuł się nieswojo. Nie podobał mu się fakt, że ktokolwiek potrafiłby przewidzieć jego zachowanie w konkretnej sytuacji. Poza tym nie był pewien, czy chciałby pracować dla kobiety.

„Niech pan przeczyta listę”.

Zgadła, w jaki sposób mężczyzna z jego charakterem doceni listę. Dlaczego jednak sądziła, że jej lista wpłynie na jego decyzję?

Rozłożył papier i przysunął go do światła na tablicy rozdzielczej.

Wybuchnął śmiechem.

Telefon zadzwonił, gdy Lisa wchodziła do sypialni.

– Zgadzam się – powiedział Fiske i odłożył słuchawkę.

Człowiek szybkich decyzji i niewielu słów – pomyślała sucho i schowała telefon do torebki. Nie wspominając o pewnej niebezpiecznej sytuacji, na którą nie była przygotowana. Będzie musiała dziś wieczorem ukryć siniaki przed Kevinem, a jutro włożyć apaszkę.

– Lisa? – zawołał z sypialni Kevin. – Gdzie byłaś?

– Na spacerze w ogrodzie. Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. – Lisa odwiesiła pelerynę do szafy i wzięła szlafrok z golfowym kołnierzem. – A teraz idę pod prysznic. Zaraz przyjdę.

– Pospiesz się, musimy porozmawiać. Porozmawiać. Wielki Boże, dlaczego nie poprzestanie na seksie? Nie chciało jej się słuchać Kevina ani obdarzać go słowami otuchy czy pochwały. Przez chwilę, gdy Fiske złapał ją szyję, myślała, że umrze. Trudno będzie nim kierować.

Jednakże zrobi to, musi to zrobić. Teraz nie będzie myśleć o tym, że najadła się strachu. Odwaliła kawał dobrej roboty. Fiske należał do niej.

Weszła pod gorący prysznic. Czuła się okropnie brudna. Siedzenie w tym samym samochodzie z obrzydliwym mordercą przyprawiało ją o mdłości.

Sama też była morderczynią.

Ale nie kimś takim jak Fiske. Nie może porównywać się do wstrętnej bestii. Nie trzeba o nim myśleć. Lisa zamknęła oczy i rozluźniła mięśnie. To był jej moment. Chwila odprężenia. Miała tak mało czasu dla siebie. Niemal żałowała, że nie jest tak wolna jak Eve Duncan.

Co teraz robisz, Eve Duncan? Czy jest ci tak ciężko jak mnie?

– Gdzie jesteś, Eve? – szepnęła Lisa, opierając głowę o ściankę kabiny.

Fiske ją znajdzie. Fiske ją zabije i Lisa będzie bezpieczna. Dlaczego ta myśl jakoś jej nie pocieszyła?

– Lisa?

Kevin stał przy drzwiach łazienki. Do cholery, czy nie może choć przez pięć minut być sama?

– Już idę.

Wyszła spod prysznica i wytarła łzy. Co się z nią dzieje? Fiske chyba naprawdę nią wstrząsnął. Włożyła szlafrok, zapinając go pod szyją i przesunęła szczotką po włosach.

Uśmiech. Ciepły, sympatyczny nastrój. Niech nie widzi, niech nikt z nich nie widzi. Otworzyła drzwi i pocałowała Kevina w policzek.

– Co masz takiego ważnego, że nie mogłeś się mnie doczekać?

– To nie jest miły motel – powiedziała Bonnie. – Tu chyba są pluskwy.

Eve przewróciła się na łóżku.

– Musieliśmy znaleźć miejsce na uboczu. Tobie pluskwy nie powinny przeszkadzać. Nie jesteś człowiekiem.

– Wszystko, co przeszkadza tobie, przeszkadza i mnie – odparła z uśmiechem Bonnie. – Nienawidzisz robactwa. – Usiadła na krześle przy łóżku. – Pamiętam, jak wrzeszczałaś na tego faceta, że nie wytępił karaluchów w moim pokoju.

To było w lecie na rok przed śmiercią Bonnie.

– Ojej! – zawołała Bonnie z przejęciem. – Nie chciałam ci przypominać o smutnych rzeczach.

– Czy nie przyszło ci do głowy, że to, iż się pojawiasz, automatycznie przypomina mi o czymś smutnym?

– Przyszło, ale mam nadzieję, że pewnego dnia zrozumiesz, iż zawsze jestem z tobą.

– Nie jesteś ze mną.

– Dlaczego wciąż się ranisz? Zaakceptuj mnie, mamo. Nieźle ci poszło z Benem – powiedziała, zmieniając temat – ale to mnie wcale nie dziwi.

– Teraz twierdzisz, że od początku wiedziałaś, kim jest?

– Nie, wciąż ci powtarzam, że nie wiem wszystkiego. Czasami mam przeczucia.

– Na przykład o pluskwach w tym obskurnym pokoju? To nic trudnego.

Bonnie zachichotała.

– To samo pomyślałam, kiedy tu weszłam – powiedziała z uśmiechem Eve.

– I myślisz, że wykorzystałam twoje myśli? – Bonnie zacmokała z dezaprobatą. – Jesteś bardzo podejrzliwa.

– Powiedz mi coś, o czym nie wiem. Powiedz mi, gdzie jesteś.

– Lubię pana Logana. Z początku nie byłam pewna, lecz teraz myślę, że jest dobrym człowiekiem.

– Kto powiedział, że duchy mają rację?

– Postęp. Po raz pierwszy przyznałaś, że nie jestem wytworem twojej wyobraźni.

– Opinię wytworu wyobraźni też można kwestionować.

– Twoja opinia również nie jest taka znów bezbłędna. Nie powinnaś się złościć na Joego.

– Nie potępiam Joego.

– Potępiasz. Przeze mnie. On też jest dobrym człowiekiem i zależy mu na tobie. Nie odpychaj go, mamo.

– Jestem bardzo zmęczona, Bonnie.

– I chcesz, żebym sobie poszła. Nigdy. Nigdy nie odchodź.

– Proszę, przestań mnie pouczać.

– Dobrze. Nie chcę, abyś była sama. – Uśmiech Bonnie znikł. – Teraz nie powinnaś być sama. To niebezpieczne. Boję się wszystkich złych rzeczy, które przyjdą.

– Jakich złych rzeczy? – Bonnie potrząsnęła tylko głową. – Dam sobie radę.

– Wydaje ci się, że dasz sobie ze wszystkim radę przez to, co przeżyłaś w związku ze mną, ale to nie jest pewne.

– Może wcale tego nie chcę – odparła ze znużeniem Eve. – Niech się dzieje, co chce. Boże, jestem tak strasznie zmęczona.

– A ja jestem zmęczona tym, że mnie wciąż opłakujesz.

– To idź sobie i zapomnij o mnie.

– To się nie da zrobić, mamo. Pamięć trwa wiecznie, tak samo jak miłość. Chcę jedynie, żebyś znów była szczęśliwa.

– Jestem… zadowolona.

– Idź spać - powiedziała z westchnieniem Bonnie. – Zrozumiesz mnie dopiero wtedy, kiedy sama zechcesz.

– Gdzie jesteś, skarbie? – szepnęła Eve, zamykając oczy. – Chcę cię zabrać do domu.

– Jestem w domu, mamo. Kiedy jestem z tobą, jestem w domu.

– Nie, chcę, żebyś…

– Ciii, śpij już. Tego ci teraz trzeba.

– Nie mów mi, co mam robić. Chcę wiedzieć, gdzie jesteś, żebym cię mogła zabrać do domu. Może wtedy przestaną mi się śnić te głupie sny.

– Nie są głupie i ty też nie jesteś głupia. Jesteś tylko uparta.

– A ty nie?

– Pewno, jestem twoją córką. Mam prawo. Idź spać, a ja tu zostanę i przez chwilę dotrzymam ci towarzystwa.

– Żebym nie była sama?

– Żebyś nie była sama.

Rozdział siedemnasty

Ośrodek Medycyny Wojskowej Bethesda,

Maryland 7.45

Spieszę się, Liso. – Scott Maren zacisnął dłoń na słuchawce. – Na litość boską, muszę przecież uważać. Dziennikarze nie wychodzą stąd nawet na chwilę. Zamieniłem zdjęcia zębów, ale podmiana próbek DNA będzie trudniejsza.

– Jednakże uda ci się, prawda? Musisz to zrobić, Scott.

– Zrobię – odparł z westchnieniem. – Mówiłem, że możesz na mnie polegać.

– Sądzisz, że myślę wyłącznie o sobie? Chodzi mi o ciebie. Mam wyrzuty sumienia, że pozwoliłam, abyś mi pomógł. Nikt nie może o tym wiedzieć.

– To nie twoja wina. Sam się w to wplątałem.

Wplątał się dwadzieścia lat wcześniej, kiedy Lisa przyszła do niego do mieszkania i zostali kochankami. Wówczas nie była jeszcze żoną Bena i ich romans trwał zaledwie rok, ale czas nie grał roli. Kochał Lisę od chwili, gdy ją poznał na pierwszym roku studiów w Stanfordzie. Mimo koszmarów, jakie wniosła w jego życie, nadal ją kochał. Nic nie mogło tego zmienić.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział.

– Wiem. Nigdy mnie nie zawiodłeś.

– I nigdy nie zawiodę.

– Daj mi znać, jak skończysz. Jestem ci bardzo wdzięczna, Scott. Nie wiem, jak mam ci się odpłacić.

– Nie prosiłem o zapłatę.

Lisa zadbała o niego po śmierci Bena. Zaszczyty, sława, pieniądze. To mu jednak nie wystarczało. Kiedy opuści Biały Dom, będzie musiała do niego wrócić. Nie wiedziała, że teraz są ze sobą jeszcze bardziej związani niż kiedyś.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, Scott.

Lisa w łóżku. Lisa śmiejąca się z jego dowcipów. Lisa mówiąca ze łzami w oczach, że wychodzi za Bena.

– Dam ci znać, jak będzie coś nowego.

– Do widzenia, Scott – powiedziała i się wyłączyła.

– Doktor Maren?

Odwrócił się i zobaczył w drzwiach młodego rudego mężczyznę w fartuchu salowego.

– Tak? Jestem potrzebny?

– Ja nic o tym nie wiem. – Młody człowiek wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. – Nazywam się Gil Price. Chciałbym z panem porozmawiać.

Bainbridge 8.40

Laboratorium Chrisa Tellera mieściło się w małym budynku na przedmieściach Bainbridge. Drewniane ściany oplatał bluszcz i domostwo bardziej przypominało siedzibę korporacji studenckiej Uniwersytetu Yale niż laboratorium naukowe. Nawet tabliczka z nazwą była tak mikroskopijna, że Eve nie zwróciłaby uwagi na dom, gdyby nie jechała tuż za Garym.

LABORATORIUM TELLERA – To ma być siedziba wybitnego laboratorium? – mruknął Logan.

– Nie należy sądzić po pozorach. Gary mu ufa i ja także. – Zaparkowała obok volvo i czekała. Gary wysiadł z samochodu i podszedł do nich. – Chcesz, żebyśmy z tobą poszli? – spytała Eve.

– Jeśli chcecie zaprzepaścić wszelkie szanse, to proszę bardzo – odparł sucho Gary. – Jesteśmy wprawdzie w małym południowym miasteczku, ale mają tu telewizję i gazety. Zostańcie tutaj. To może trochę potrwać.

Szybkim krokiem poszedł do budynku. Eve pomyślała, że idzie jak żwawy i pełen energii młodzieniec. Ivanhoe szykujący się do walki z Czarnym Księciem.

– Niech się pani rozluźni – powiedział Logan, delikatnie odrywając od kierownicy jej zaciśnięte dłonie. – Nie czeka go tam nic gorszego, jak tylko odmowa.

– Na razie. Nie powinniśmy się zgadzać, aby tu przyjechał.

– Wątpię, czy udałoby się nam go powstrzymać. Na czym polega badanie? Mówiła pani, że może potrwać kilka dni, nawet jeśli Kesslerowi uda się namówić Tellera do pośpiechu. Dlaczego oznaczenie DNA zabiera tyle czasu?

– To jest badanie sondą radioaktywną.

– Jakiego rodzaju badanie?

– Czy stara się pan odwrócić moją uwagę, Logan? – spytała Eve, unosząc brwi.

– To też, ale chciałbym się również czegoś dowiedzieć. Moja wiedza pochodzi głównie z procesu O. J. Simpsona – dodał, wzruszając ramionami. – A na sali sądowej trudno było poznać obiektywną prawdę.

– Próbka, którą pobraliśmy z Bena, zostanie rozpuszczona w roztworze enzymów, które wybierają z próbki specyficzne fragmenty i dzielą je na części. Niewielką ilość DNA wkłada się na tacę ze specjalnym żelem, a potem przepuszcza przez żel prąd elektryczny. Prąd zbiera wybrane cząstki i ustawia je według długości i wagi.

– A po co jest sonda?

Technik przenosi te cząstki do nylonowej membrany i zapuszcza się do niej radioaktywną sondę. Sonda wyszukuje i oznacza poszczególne punkty DNA. Na to zakłada się na kilka dni rentgenowską kliszę do wywołania. W końcu DNA pojawia się na kliszy w postaci ciemnych kółek.

– I to jest wydruk DNA?

Eve kiwnęła głową.

– To jest profil DNA i istnieje szansa jedna na milion, że drugi człowiek może mieć taki sam profil.

– I działania sondy nie można przyspieszyć?

– Słyszałam ostatnio o jednej metodzie, ale nie zaczęto jej jeszcze stosować na większą skalę. Nazywa się to fluoryzacja chemiczna. Sondę radioaktywną zastępuje się sondą aktywowaną chemicznie, która reaguje ze współczynnikami chemicznymi, a te wydzielają światło w postaci fotonów.

– Co to są fotony?

– Cząsteczki światła. Te części filmu, których dotkną, zostaną naświetlone i w wyniku uzyskuje się takie same ciemne kółka DNA, jak przy zastosowaniu sondy radioaktywnej. Większość dużych laboratoriów zaczyna wykorzystywać tę metodę, ale nie wiem, czy tutaj ją znają. Gary nam powie. Trzymajmy kciuki.

– Miałem nadzieję…

– Mówiłam panu, że to musi potrwać.

– Kilka dni…

– Niech pan przestanie – przerwała ostro Eve. – Wiem, że nie mamy tyle czasu. Może Gary przyniesie dobre wiadomości.

– Znów się pani denerwuje.

Eve rozluźniła dłonie na kierownicy.

– To pana wina.

– Staram się pomóc – powiedział cicho. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Czy mam pójść do laboratorium i kazać Kesslerowi się wynosić? Mogę to zrobić. Chciałbym wreszcie zacząć działać. Mam dość stania na uboczu, kiedy inni wciąż ryzykują.

Och, Boże, kolejny Ivanhoe. Nigdy by go o to nie podejrzewała. Choć z drugiej strony trudno się dziwić, gdy się pomyśli, że spędził trudny rok przy łóżku umierającej żony. Logan nie jest człowiekiem, który łatwo akceptuje porażkę.

– No i co?

Usiłował ukryć swą chęć do działania, ale przychodziło mu to z trudem. Pod zimną, twardą maską kryła się chęć walki. Wszyscy mężczyźni to idioci.

– Niech się pan nie waży. Nie zamierzam wylądować w więzieniu czy u czubków tylko dlatego, że się pan nudzi i chciałby dać upust swym pierwotnym instynktom.

Logan, wyraźnie rozczarowany, wzruszył filozoficznie ramionami.

– Pierwotni ludzie nigdy się nie nudzili. Ich mózg był zbyt prosty, żyli zbyt krótko i większość czasu poświęcali na to, by nie dać się zabić.

– To doskonale oddaje naszą obecną sytuację.

– W jakim aspekcie?

Logan nie był neandertalczykiem. Był niegłupim, charyzmatycznym człowiekiem i Eve powoli przekonywała się, że jego zasady są równie nieugięte jak jej. Odwróciła głowę.

– Mówił pan prawdę, co? Nie chodziło o politykę. Robi pan to, ponieważ sądzi pan, że ocali świat.

– Ależ skąd. Robię to, ponieważ bałbym się nic nie robić. Istnieje niebezpieczeństwo, że wszystko się zawali, a ja nie chciałbym wtedy żyć ze świadomością, iż mogłem działać i tego nie zrobiłem. – Wziął ją pod brodę i odwrócił jej twarz do siebie. – Czułbym się odpowiedzialny. Tak, jak pani, Eve.

– Włosiennica? – szepnęła.

– To nie dla mnie. Trzeba robić, co się da, i iść dalej. Jego dotyk ją zaniepokoił. Jego słowa, myśli… Logan ją niepokoił. Odwróciła głowę i wyjrzała przez okno.

– Albo przyzwyczaić się do swojej włosiennicy.

– Taka opcja jest nie do przyjęcia – powiedział twardo. – Wybór zawodu, jakiego pani dokonała, był przypuszczalnie najgorszy z możliwych. Dlaczego ktoś pani nie powstrzymał? Dlaczego Quinn nie został z panią na wyspie, dopóki pani nie wyzdrowiała, dopóki wspomnienia nie przygasły?

Spojrzała na niego zaskoczona. Wszystko mylił. Dlaczego tego nie rozumiał?

– Bo wiedział, że to jedyny sposób na przeżycie.

– I to nazywa pani przeżyciem? Pracuje pani bez przerwy, nie ma pani żadnego życia osobistego, spełnia się pani jedynie w pracy. Musi pani…

– Niech pan się ode mnie odczepi.

– Dlaczego miałbym… – Logan odetchnął głęboko. – Dobrze, już nic nie mówię. To nie moja sprawa, prawda?

– Prawda.

– To dlaczego mam wrażenie, jakby to była moja sprawa?

– Lubi pan rządzić.

– Tak, o to właśnie chodzi. – Logan wyjął z kieszeni telefon. – To mój instynkt organizatorski. Kiedy widzę, że coś się marnuje, staram się temu zaradzić. – Gwałtownie wystukał numer. – I widzę, ile się w pani marnuje.

– Nie marnuję życia. Wręcz przeciwnie. Do kogo pan dzwoni?

– Do Gila.

– Teraz? Dlaczego?

– Bo on nie zadzwonił do mnie. I muszę się czymś zająć.

Eve odetchnęła z ulgą. Ostatnie minuty okazały się zbyt forsowne i denerwujące, a jej życie i tak się już wywróciło do góry nogami.

– Co się dzieje? – powiedział Logan do telefonu. – Dlaczego się ze mną nie skontaktowałeś, Gil? Tak, jestem zły. – Przez chwilę słuchał. – Nie bądź głupi, to może być pułapka. Maren zabił już jednego człowieka.

Eve zesztywniała.

– Nie rób tego. – Znów słuchał. – Tak, jest tutaj. Nie, nie dam jej telefonu. Powiedz to mnie.

Eve wyciągnęła rękę.

Logan zaklął i podał jej telefon.

– To idiota.

– Słyszałem – powiedział Gil. – John jest w złym humorze, prawda? Dlatego chciałem rozmawiać z panią. W moim obecnym stanie nie życzę sobie, żeby ktoś na mnie krzyczał.

– W jakim jest pan stanie?

– Kroczę po cienkiej lince. Maren to poważny zawodnik.

– Zaproponował mu pan nasz układ?

– Wszystkiemu zaprzeczył i udawał, że nie wie, o czym mówię.

– To logiczna reakcja. Nie sądziłam, że zachowa się inaczej.

– Wydaje mi się jednak, że nasza rozmowa odniosła pewien skutek. Wstrzeliłem się w dziesiątkę. Maren nie wezwał strażników. To dobry znak. Powiedziałem mu, żeby się zastanowił i spotkał się ze mną w określonym miejscu nad Potomakiem, niedaleko kanału C-O. Dziś wieczorem o jedenastej.

– Nie przyjdzie. Powie o wszystkim Lisie Chadbourne i złapią pana w pułapkę.

– Może.

– Na pewno. – Eve zacisnęła dłoń na słuchawce telefonicznej. – Mówiliście, że to najprawdopodobniej ona namówiła go do zabójstwa. Myśli pan, że Maren uwierzy, iż Lisa mogłaby go zdradzić?

– Jest mądrym człowiekiem. Niełatwo go omamić. Trudno mi uwierzyć, że w ogóle dał jej się do czegokolwiek namówić. Wydaje mi się, że potrafię go przekonać, żeby się wycofał, zanim będzie za późno.

– Niech pan nie idzie na to spotkanie.

– Muszę. Jeśli przekonam Marena, Lisa Chadbourne jest nasza. Dam wam znać, jak mi poszło – powiedział Gil i rozłączył się.

– Zrobi to – potwierdziła Eve, podając telefon Loganowi.

– Co za idiota – mruknął Logan przez zęby.

– Mówił pan, że to zawodowiec i że wie, co robi.

– Nigdy nie twierdziłem, że podejmuje słuszne decyzje. Dzisiejsze spotkanie jest błędem.

Eve też tak uważała. Jeśli Lisa Chadbourne nadal kontrolowała Marena, nie było sposobu, aby ją zdradził. A ona nigdy by nie zrezygnowała z nadzoru.

– Będzie bardzo zła.

– Co?

– Lisa Chadbourne. Przypuszczalnie uważa Marena za swoją własność. Będzie bardzo zła, że chcemy go jej zabrać.

– Jak może tak uważać, skoro chce go zlikwidować.

– Nie jest powiedziane, że zawsze kieruje się rozsądkiem. Ma także uczucia. Wpadnie w panikę, kiedy się dowie, że jesteśmy blisko Marena. To ją zaskoczy. Nie przyszło jej do głowy, że odgadliśmy, jaką rolę odegrał w tym wszystkim.

– Może Gil ma rację, że Maren niczego jej nie powie.

– Sam pan w to nie wierzy. Logan potrząsnął głową.

– To co robimy?

– Pani zostaje tu z Kesslerem. Ja polecę do Waszyngtonu i pójdę na to spotkanie razem z Gilem.

– Mogą pana rozpoznać.

– Mam to gdzieś.

– Albo złapać razem z nim.

– Jak wyżej. – Logan wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi od strony kierowcy. – Potrzebny mi jest samochód. Pojadę do Savannah i tam wsiądę do samolotu. Pani wróci do motelu z Garym.

Eve powoli wysiadła z samochodu, a potem sięgnęła na tylne siedzenie i wzięła torbę z Benem.

– A wyniki badania?

– Poczeka pani na nie. Mówiła pani, że to może potrwać nawet kilka dni. Ja tu i tak nic nie pomogę – dodał i usiadł za kierownicą.

Ivanhoe musiał działać i odzyskać zamek. Miała ochotę mu przyłożyć.

– Proszę zadzwonić i poinformować, co się dzieje – powiedziała, otwierając drzwi volva Gary’ego. – O ile będzie pan jeszcze żył.

– Będę żył. Wracam jutro. Pani powinna być tu bezpieczna. „Powinna” to za mało – zastanowił się, marszcząc brwi. – Nie mogę ryzykować. Zadzwonię do Kesslera z lotniska i powiem mu, żeby jeden ze strażników Tellera pilnował motelu.

– Jaki powód ma Kessler podać Telerowi?

– Jak na razie Kessler świetnie sobie radzi. Niech coś wymyśli.

– Timwick zapewne wciąż siedzi w Duke. Tak prędko nas tu nie znajdą. Laboratorium Tellera jest mało znane.

Jednakże wcale nie była taka pewna, że to, co mówi, jest prawdą. Lisa Chadbourne miała zbyt dobre zdanie o kobietach, żeby się koncentrować wyłącznie na Loganie.

– Strażnik pilnujący motelu nie zaszkodzi. Niech się pani zamyka na klucz. I proszę dzwonić, jeśli zauważy pani coś podejrzanego. Cokolwiek.

– Będę uważać.

– Muszę jechać, Eve. Gil jest moim przyjacielem i ja go w to wciągnąłem.

Eve wsiadła do volva i położyła torbę z Benem na podłodze.

– Niech pan jedzie – powiedziała, rzucając mu chłodne spojrzenie. – Nie jest mi pan potrzebny, Logan. Nigdy nie był mi pan potrzebny. Sama sobie poradzę.

– Proszę pilnować czaszki Bena.

– Czy gdzieś go do tej pory zostawiłam? Wiem, co w tym wszystkim jest najważniejsze – dodała z gorzkim uśmiechem.

– To nieprawda. Chodzi o to, że…

– Proszę jechać. – Machnęła ręką. – Niech pan pomoże Gilowi. Czymś wreszcie się pan zajmie.

– Dlaczego… Myślałem, że lubi pani Gila.

– Lubię i nie chcę, żeby mu się coś stało. – Nie chciała też, żeby Logan zginął, a im więcej myślała o Lisie Chadbourne, tym bardziej się bała. – Nie kłócę się z panem. To by i tak nic nie dało. Do widzenia, Logan.

Nadal się wahał.

– Do widzenia, Logan.

Zaklął pod nosem i tyłem wyjechał z parkingu. Po chwili już go nie było.

Eve została sama.

Nie powinnaś być sama, mamo.

Była przyzwyczajona do samotności. Każdy jest sam, gdy zamknie za sobą drzwi i zostawi za nimi resztę świata. Teraz jednak, o dziwo, czuła się bardziej osamotniona niż kiedykolwiek do tej pory.

– Gdzie jest Logan?

Eve odwróciła się i zobaczyła, że Gary podszedł do samochodu.

– Pojechał na północ. Musi się zobaczyć z Gilem Price’em. Co załatwiłeś?

– Mam dobre i złe wiadomości. Chris przeszedł na metodę chemicznej fluorescencji. Mogą mi dzisiaj opracować profil DNA.

– A zła wiadomość?

Powiedział, że tego nie zrobi. Nie ma czasu. Wiem, wiem – powiedział, podnosząc rękę. – Nie musisz nic mówić. Zrobi to, muszę go tylko trochę nacisnąć. Zapewne jutro otrzymam wstępny profil. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, co się dzieje. – Rzucił jej kluczyki od samochodu i zawrócił w stronę laboratorium. – Wracaj do motelu. Przypuszczalnie zostanę tu do północy. Wezmę taksówkę.

Eve nie chciała wracać do motelu. Chciała pójść do laboratorium i pomagać w badaniu. Chciała coś robić.

No tak, i popsuć wszystko, co uzyskał na razie Gary. Nierozsądny impuls wynikał jedynie z braku zajęcia. Bezczynne siedzenie i czekanie działało jej na nerwy. Rozumiała teraz lepiej Gary’ego i Logana, którzy wykorzystali sprzyjającą okazję, aby coś robić, nawet jeśli miało to znamiona brawury czy lekkomyślności.

Cóż to za myśli. W jej życiu nie było miejsca na lekkomyślność. Potrzebowała trwałych podstaw i spokoju. Ryzyko nigdy jej nie pociągało.

Nie może uważać Lisy Chadbourne za jakąś wyjątkową kobietę. Logan przypuszczalnie miał rację, sądząc, iż oboje z Garym będą tu bezpieczni. Należy to zaakceptować. Rozluźnić się i cieszyć kilkoma spokojnymi, nudnymi dniami w Bainbridge. Należało się jej to po ostatnich wydarzeniach.

– Wiem, że jest to jeden z czterech domów w Lanier – powiedział Timwick, gdy tylko Fiske odebrał telefon. – Wszystkie zostały wynajęte przedwczoraj.

– Przez tę Wilson?

– Skąd mam wiedzieć? – spytał cierpko Timwick. – Na pewno nie podała prawdziwego nazwiska.

– Musiała wpłacić zaliczkę, a to znaczy, że posłużyła się kartą kredytową.

– Może ma fałszywą kartę? Logan na pewno przygotował się na wszelkie ewentualności. Masz coś do pisania? – Timwick podał mu cztery adresy. – Zajmij się tym zaraz.

– Jak tylko będę mógł.

– Co to znaczy?

– Kazałeś mi sprawdzić Kesslera. Jestem teraz w Emory. Okazało się, że Kessler wyjechał nieoczekiwanie wczoraj rano.

– Dokąd?

– Nie mam pojęcia. Właśnie się wybieram na rozmowę z jego asystentem. Może się czegoś dowiem.

– Matka jest ważniejsza. Kessler może poczekać. Logan pojedzie do Duke, jeśli będzie potrzebował eksperta.

– Skoro tu jestem, mogę to równie dobrze sprawdzić.

– Powiedziałem, żebyś dał spokój. Jedź do Lanier.

– Co mam zrobić, jak ją znajdę?

– Bądź w pogotowiu. Dam ci znać.

– Mówiłem, że nie lubię długich obserwacji. Znajdę ją, ale musisz wyznaczyć kogoś innego do siedzenia i czekania, Timwick.

Z drugiej strony zapadła złowróżbna cisza. Tchórzliwy gnojek nie lubił, kiedy mu się mówiło, co ma robić. Lepiej niech się przyzwyczaja. Jeszcze nie wie, że gra się zmieniła i teraz królowa rządzi na szachownicy.

– Zdajesz sobie sprawę, że mogę cię wyeliminować, Fiske?

– W tej chwili byłoby to bardzo trudne. Pozwól mi robić to, co umiem najlepiej.

Kolejna chwila ciszy, jeszcze groźniejszej.

– Zgłoś się, jak znajdziesz te baby.

– Dobrze.

Fiske rozłączył się i przeszedł szybko do pokoju, gdzie mieszkał asystent Kesslera, Bob Spencer. Powie Spencerowi, że jest starym kumplem Kesslera, może zaprosi go na kolację i wszystko z niego wyciągnie. Nawet jeśli Spencer nie wie, dokąd pojechał Kessler, Fiske dowie się, z jakiego laboratorium zazwyczaj korzysta. Lisa Chadbourne kazała mu się dowiedzieć, gdzie przeprowadzają badania.

– Wiedział? – mruknęła Lisa. – Mój Boże, jakim cudem, Scott?

– Nie na sto procent. Logan przypuszczalnie zgadł.

– I posłał Price’a, żeby wyłożył karty na stół. Dlaczego?

– Bardziej zależy mu na tobie niż na mnie, Liso – odparł po chwili Scott. – Chce zawrzeć ze mną umowę.

– Jaką umowę?

– Jeśli dostarczę dowodów przeciwko tobie, będę mógł wyjechać z kraju i zacząć gdzie indziej pod nowym nazwiskiem.

Przez moment Lisa walczyła z uczuciem paniki. Wiedziała, że Logan nie jest głupi i że zapewne będzie ją podejrzewał, lecz miała nadzieję, iż nie dotrze do Scotta.

– Kłamie. Nigdy by ci na to nie pozwolili.

– Być może.

– Chciałeś to zrobić, Scott? Choć przez moment?

– Na litość boską, przecież zadzwoniłem do ciebie, prawda? Czy twoim zdaniem to oznacza, że chcę się z nimi układać?

– Nie. Przepraszam, przestraszyłam się. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogą do ciebie dotrzeć.

Wszystko zaczyna się rozpadać – Lisa popadła w panikę. Nie, to nieprawda. Musi się opanować, wszystko przemyśleć, wprowadzić poprawki.

– Damy sobie radę – kontynuowała. – To, że przyszli do ciebie, może nam nawet pomóc. Co innego, gdyby udali się z tym do gazet.

– Tę drogę im zablokowaliśmy.

– Skończyłeś z wymianą zapisów lekarskich?

– Jak tylko Price wyszedł.

Lisa powoli się uspokajała. Wszystko będzie dobrze. Nie miała już co do tego wątpliwości.

– Dzięki Bogu. Zaraz porozmawiam z Kevinem i zaczniemy kampanię. Nie martw się, Scott. Wszystko się ułoży.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Obiecuję.

– Obiecywałaś mi już różne rzeczy, Liso – powiedział zmęczonym głosem.

– I dotrzymałam wszystkiego, co ci obiecałam, prawda? Przez wszystkie te lata żyłeś wygodnie i dostatnio.

– Myślisz, że nie osiągnąłbym tego bez twojej pomocy?

– Nic takiego nie mówiłam.

– Przepraszam.

Jego głos brzmiał dziwnie i Lisa wiedziała, że nie może lekceważyć żadnych zmian. Sytuacja jest zbyt delikatna.

– Co się stało?

– Price powiedział mi o trzech osobach, które niedawno zostały zamordowane, a które mogłyby ci sprawiać kłopoty. Spytał, czy się nie boję, że ja też zostanę zamordowany.

– Boisz się, Scott? Po tylu latach boisz się, że mogłabym cię skrzywdzić?

Cisza.

– Nie, chyba nie.

– To dla mnie za mało. Scott się nie odzywał.

Lisa zamknęła oczy. Nie teraz. Teraz Scott musi jej wierzyć bez zastrzeżeń.

– Porozmawiamy później. Przekonam cię. W tej chwili musimy zająć się Price’em, tak żeby nie mógł ci zagrozić.

– Nie mówiąc o tobie.

– Racja, nam obojgu. Idź na spotkanie z nim. Timwick będzie tam przed tobą.

– I?

– Wykorzystamy Price’a jako zakładnika, żeby odzyskać czaszkę. Musimy ją odzyskać.

– Myślisz, że Logan się zgodzi?

– Nie mamy innego wyjścia. Zaufaj mi, Scott. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, nie pozwolę, żeby Logan dostał cię w swoje ręce – powiedziała Lisa i odłożyła słuchawkę.

Serce waliło jej jak oszalałe. Odetchnęła powoli i głęboko. To tylko jeszcze jedna przeszkoda.

Jednakże nie powinna się na nią natknąć. Gdyby Timwick zajął się Donnellim, nikt nie podejrzewałby Scotta, a ona nie musiałaby podejmować teraz decyzji. Panika przerodziła się we wściekłość. Logan i Duncan podeszli za blisko i Lisa traciła kontrolę.

To się musi zmienić. Wie, jak sobie poradzić. Zadzwoni do Timwicka i powie mu, jaki mają problem. Ale najpierw musi porozmawiać z Kevinem i naprowadzić go na właściwą ścieżkę.

Joe zadzwonił do Eve o ósmej wieczorem.

– Udało mi się zdobyć list, który Chadbourne napisał do siostry po śmierci matki, kilka miesięcy przed zaprzysiężeniem na prezydenta. Raczej na pewno sam polizał kopertę.

– Fantastycznie. Jak to zrobiłeś?

– Lepiej, żebyś nie wiedziała. Mogłabyś zostać uznana za wspólnika. Nie mam jeszcze próbki Millicent Babcock, choć to mi się wydawało najłatwiejsze. Dziś wieczorem Babcockowie jadą do swojego klubu na wsi. Może uda mi się ukraść stamtąd jakąś szklankę. Jak się czujesz?

– Świetnie. Gary niebawem będzie miał wynik badania.

– Cieszę się. Czy Logan dobrze cię pilnuje?

Eve pominęła milczeniem jego pytanie. Joe dostałby szału, gdyby wiedział, że Logan wyjechał.

– Potrafię się sama upilnować, Joe.

– Powinienem zostać z tobą i wysłać Logana na poszukiwanie próbek DNA. Uważałem, że mu się to nie uda, a teraz sam się miotam.

– Załatwisz wszystko dziś wieczorem.

– Jeśli nie, to dam tej kobiecie w zęby i przywiozę próbkę jej krwi. Dlaczego się nie śmiejesz? Żartowałem.

– Przepraszam, ale ostatnio nic mnie specjalnie nie śmieszy.

– Mnie też nie. Postaram się jutro dojechać. Uważaj na siebie.

– Joe – powiedziała szybko, nim zdążył odłożyć słuchawkę. – Dzwoniłeś do Dianę?

– Przed wyjazdem z Atlanty.

– Będzie się o ciebie niepokoiła. I tak mam wyrzuty sumienia. Nie chcę, żeby się martwiła przeze mnie.

– Zadzwonię do niej.

– Teraz?

– Teraz. Zadowolona? – rzekł i się rozłączył.

Eve odłożyła telefon na stół. Przynajmniej Joemu nic się nie stało. Jutro przyjedzie, a wraz z nim wróci poczucie bezpieczeństwa i spokoju, które tak bardzo w nim ceniła. Teraz musi jedynie poczekać na telefon od Logana i na wiadomość, że ani jemu, ani Gilowi nic się nie stało.

Muszę zadzwonić – pomyślał Joe. Obiecałem Eve, że zadzwonię do Dianę.

Wykręcił swój domowy numer i Dianę natychmiast podniosła słuchawkę.

– Cześć, mała. Co słychać?

– Gdzie jesteś, Joe?

– Już ci mówiłem. Musiałem wyjechać z miasta w związku ze sprawą. Niedługo wrócę.

– Jaką sprawą?

– Nic, co by cię interesowało.

– Wydaje mi się, że bardzo by mnie to zainteresowało – odparowała ostro Dianę. – Masz mnie za głupią, Joe? Znudziło mi się udawać, że jestem ślepa. Chodzi o Eve, prawda? Widziałam wiadomości w telewizji.

Joe milczał. Wiedział, że Diane nie jest głupia, lecz miał nadzieję, że zignoruje problem, jak to zwykle robiła, gdy czuła się niepewnie.

– Joe?

– Tak.

– Mam już tego dość – powiedziała drżącym głosem. – Jak długo mam udawać? Chcesz poświęcić dla niej nasze życie. Czy ona jest tego warta?

– Wiesz, że nie mogę jej zostawić samej sobie.

– Wiem, pewno, że wiem. Nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Myślałam, że sobie poradzę, ale ona rządzi twoim życiem. Dlaczego się w ogóle ze mną ożeniłeś, do jasnej cholery?!

– Jesteś zdenerwowana. Porozmawiamy, jak wrócę do domu.

– Jeśli wrócisz. Jeśli wcześniej cię nie zabiją! – zawołała Diane i rzuciła słuchawkę.

Ale się narobiło. Dlaczego myślał, że uda mu się to małżeństwo? Dał jej wszystko, co mógł, wszystko, czego chciała. Tak mu się przynajmniej zdawało. Usiłował zrównoważyć uczciwość dobrocią, ale Diane miała swoją dumę i mimo starań wciąż sprawiał jej przykrości. Każde słowo Diane było prawdziwe. Miała prawo zastanawiać się, po co się z nią ożenił.

Żywił jedynie nadzieję, że nigdy się tego nie dowie.

Rozdział osiemnasty

Wilgotny, omszały zapach uderzył Logana, gdy tylko wysiadł z samochodu. Zapach ziemi przypominał pole kukurydzy w Marylandzie.

Nieszczególnie przyjemne wspomnienie – pomyślał. Udało mu się zmylić przeciwnika, nadal jednak pamiętał wyraz twarzy Eve, kiedy się zorientowała, że wykorzystał ją jako przynętę.

– Nieźle pachnie, co? – Gil odetchnął głęboko i ruszył wzdłuż rzeki. – Przypomina mi moje rodzinne strony.

Teren wydawał się dość pusty, a Gil choć raz wybrał miejsce bez drzew.

– Zatokę? Jesteś z Mobile, prawda?

– Z małego miasteczka koło Mobile.

– Głębokie Południe.

– A gdzie indziej pokochałbym Gartha Brooksa? Logan rozejrzał się po okolicy. Gdzieś tutaj… Cholera, szkoda, że nie świeci księżyc – pomyślał.

– Zawsze twierdzisz, że muzyka country jest uniwersalna.

– Każde uniwersum ma swoje centrum. – Gil spojrzał na Logana. – Nie przejmuj się tak, wszystko będzie dobrze. Zauważymy każdego, kto będzie chciał się do nas zbliżyć. Jeśli zjawi się tu ktoś poza Marenem, wycofamy się po cichu.

– A jeżeli odetną nam drogę do samochodu?

– Możemy przepłynąć rzekę.

– Mam lepszy pomysł – powiedział Logan i odetchnął z ulgą, gdy księżyc wyszedł zza chmur i w jego świetle ujrzał błysk nierdzewnej stali. – Wynająłem motorówkę, którą kazałem tu przyprowadzić i schować.

Gil zaczął się śmiać.

– Tego się właśnie spodziewałem. John, jesteś nieoceniony.

– To lepsze niż pływanie.

– Czy myślisz, że sam bym tego nie załatwił, gdybym nie był pewien, że ty to zrobisz?

– Skąd mam wiedzieć, co byś wymyślił? Ty umówiłeś to idiotyczne spotkanie. Dlaczego nie kazałeś mu po prostu zadzwonić?

– Dlatego że być może trzeba go będzie dłużej przekonywać. Słuchawkę telefonu można łatwo odłożyć.

– Igrasz z niebezpieczeństwem.

– Ja? Ty ryzykujesz znacznie więcej. Ja już dostałem jedną kulkę w tym miesiącu. Niepotrzebnie tu przyjeżdżałeś, sam bym się wszystkim zajął.

Logan się nie odzywał.

– Oczywiście zdaję sobie sprawę, że się boisz, aby mi się coś nie stało – powiedział Gil, rzucając mu chytre spojrzenie. – Nie chciałbyś przecież, aby się coś stało tak genialnemu i charyzmatycznemu człowiekowi jak ja, prawda? A poza tym nie masz znów tak wielu przyjaciół, którzy przystaliby na sposób, w jaki mnie traktujesz. Powinienem się spodziewać, iż przyjedziesz tu wyłącznie z egoistycznych motywów.

– Wyłącznie.

– Przyznajesz?

– No, jasne. Nie mogłem już wytrzymać w Bainbridge. W radiu grali przez cały czas te idiotyczną piosenkę Feed Jake Hanka Williamsa Juniora.

– O Boże, naprawdę? – zaśmiał się Gil. – Na pewno by mi się tam spodobało.

– Też tak uważam. Mam dla ciebie bilet na samolot. O ile przeżyjesz dzisiejszą noc – dodał ponuro.

– Musimy zaryzykować, John – powiedział poważnie Gil. – Wiem, że Maren serio potraktował to, co mu powiedziałem.

– To dlaczego go tu nie ma?

– Przyjechaliśmy wcześniej. Jestem pewien, że Maren się zjawi.

Zaledwie czterdzieści minut przed czasem, ale na brzegach kanału ani rzeki nic nie było widać. Jeśli czekała na nich jakaś pułapka, była niewidoczna.

Może Gilowi rzeczywiście udało się przekonać Marena. Wszystko jest możliwe. Może za godzinę będzie już po wszystkim i badania czaszki Bena nabiorą drugorzędnego znaczenia.

Spraw, Boże, aby tak się stało.

Tylko gdzie się podziewa Maren?

Ochroniarz, który rozmawiał z recepcjonistką, podniósł głowę i uśmiechnął się.

– Dobranoc, doktorze. Długo pan dziś pracował.

– Papierkowa robota, zmora mojego życia. Dobranoc, Paul.

Maren wyszedł przez oszklone drzwi i ruszył do zarezerwowanego miejsca na parkingu, gdzie stał klasyczny model corvetty z 1957 roku. Pomyślał, że dobrze obliczył czas. Za pół godziny będzie przy kanale.

Wyjechał z parkingu i skręcił w lewo. Przy odrobinie szczęścia przyjedzie na miejsce, kiedy wszystko się skończy. Timwick nie musi go używać jako przynęty na Price’a. Dlaczego więc tam jechał? Czy to naprawdę Price miał wpaść w pułapkę?

Trucizna, którą sączył mu w ucho Price, zaczynała działać. Lisa. Śmierć.

Dość. To nie była prawda. Price dostarczył mu przypuszczeń, nie dowodów. Oboje z Lisa byli ze sobą związani. Ona też o tym wiedziała.

Przed nim zapaliło się na skrzyżowaniu czerwone światło. Symbol? Nie zawadzi być ostrożnym. Nie pojedzie na spotkanie z Price’em. Wróci do domu i zaczeka na telefon od Lisy, która opowie, co zaszło. Ta decyzja sprawiła, że napięcie zniknęło. Na następnym skrzyżowaniu skręci w prawo i za dziesięć minut będzie już bezpieczny w domu.

Nacisnął na hamulec, zbliżając się do świateł.

Nic.

Nerwowo naciskał raz po raz na pedał hamulca.

Samochód zbliżał się do skrzyżowania.

Było już późno, może ruch samochodowy…

Do skrzyżowania zbliżała się szybko wielka ciężarówka ze śmieciami. Bardzo szybko. Za szybko, żeby się zatrzymać.

Ciężarówka z całej siły uderzyła w samochód Marena od strony kierowcy i wbiła go bokiem na słup sygnalizacyjny na rogu ulicy. Betonowy słup rozwalił szybę, kości i ciało.

Lisa.

Samotny mężczyzna, który szedł w ich kierunku, wyglądał jak Maren.

– Mówiłem ci, że go przekonałem – mruknął Gil. Od południa dobiegł pulsujący dźwięk.

– Akurat.

Dlaczego nie przewidziałem ataku z powietrza – pomyślał ze złością Logan, gdy oświetliły ich niebieskie światła helikoptera.

– Biegnij do łodzi. Uważaj!

Gil pędził już do motorówki. Człowiek, którego uważali za Marena, podążał w ich stronę. Kula świsnęła Loganowi koło ucha.

– Skurwysyn!

Gil był już w łodzi, odwiązując linkę. Cholerny helikopter wisiał niemal nad nimi, oświetlając łódź zimnym niebieskim światłem.

Logan wskoczył do motorówki i włączył silnik. Przed nimi w wodzie rozpryskiwały się pociski.

– Schyl się – powiedział Logan, płynąc zygzakiem po rzece i starając się unikać reflektorów helikoptera. – Jeśli uda nam się dopłynąć do zatoki, będziemy uratowani. Jest tam mnóstwo drzew, gdzie możemy się schować, i za dużo domów, żeby mogli strzelać. Porzucimy łódź i…

Następny deszcz pocisków. Bliżej. Za blisko.

Byli doskonale widoczni w potężnym promieniu światła z helikoptera, stanowiąc wyraźny cel. Chyba że nie chciano ich zastrzelić. Chyba że byli więcej warci żywi niż martwi.

Czaszka. No tak, chcą odzyskać czaszkę. Motorówka wpadła do zatoki i znikła pod zwisającymi gałęziami drzew.

Jeszcze nie byli bezpieczni. Nie w łodzi. Logan podpłynął blisko brzegu i wyłączył silnik. Wyskoczył z motorówki, ciągnąc za sobą linkę.

Nad głową nadal słyszał helikopter.

– Chodź, pójdziemy do tego domu i zobaczymy, jakiego rodzaju transport…

Gil wpatrywał się w niego błyszczącymi oczyma.

– Gil?

Dlaczego Logan nie zadzwonił?

Eve przewróciła się na łóżku i spojrzała na oświetloną tarczę budzika. Prawie trzecia w nocy. Mógł przecież zawiadomić ją, że obaj z Gilem są bezpieczni.

Jeżeli są bezpieczni. Jeżeli nie wpadli w pułapkę.

Powinna spać. Logan i Gil byli bardzo daleko i nic nie mogła im pomóc, leżąc bezsennie i wpatrując się w ciemność.

I żałując, że była tak oschła dla Logana przed jego wyjazdem. Odczuwała wyrzuty sumienia, jakby Loganowi naprawdę coś się stało. A przecież na pewno już do niej wraca.

Do niej? Do Bena i badań, do wspólnej sprawy.

Na pewno nie do niej.

Kessler zastukał do drzwi Eve następnego dnia o pół do ósmej rano.

– Musisz coś zobaczyć – powiedział, wchodząc do jej pokoju i włączając odbiornik telewizyjny. – Rzecznik prasowy prezydenta właśnie wydał oświadczenie. Powtarzają je teraz na CNN. – Na ekranie pojawiła się twarz Kevina Detwila. – Tylko spójrz – mruknął Kessler. – Nawet wiedząc, że to nie jest Chadbourne, nie mogę…

W telewizji pokazywali grupę dziennikarzy rzucających pytania Jimowi Douglasowi, rzecznikowi prasowemu.

– John Logan nie zginął w pożarze?

– Tak mnie poinformowano. Człowiekiem, który zginął w Barrett House, był Abdul Jamal.

– Czy wierzy pan w możliwość konspiracji?

– Chętnie powiedziałbym, że nie wierzę, a prezydent wolałby nie być celem ataków. Ponieważ jednak pożar wybuchł w tym samym czasie, kiedy prezydent miał przebywać w Barrett House na zaproszenie Logana, pan Timwick twierdzi, że musi przyjąć takie założenie i wzmocnić ochronę prezydenta.

– Czy Logan jest podejrzany o przygotowywanie zamachu?

Mam nadzieję, że tak nie było. Prezydent zawsze wysoko cenił Logana, choć są przeciwnikami politycznymi. Prezydent bardzo by chciał, żeby Logan się ujawnił i wytłumaczył. Dopóki tak się nie stanie – dodał po krótkiej przerwie – musimy uważać Logana za człowieka zagrażającego zarówno prezydentowi, jak i krajowi. Jamal był znanym terrorystą i zabójcą, i służby specjalne uważają, iż wizyta prezydenta w Barrett House byłaby tragiczną pomyłką.

– Podobno ciało było niemal całkowicie spalone. W jaki sposób uzyskano próbkę DNA i potwierdzenie, że to był Jamal?

– Pan Timwick kazał to sprawdzić.

– Czyli podejrzewano Jamala o pobyt w Barrett House?

– Kiedy prezydent jedzie gdziekolwiek, sprawdzamy to miejsce pod względem bezpieczeństwa. Sami państwo wiedzą, jak bardzo Logan chciał zapobiec temu, żeby prezydent został wybrany na następną kadencję. Kiedy pan Timwick dowiedział się, że Logan, podczas swego ostatniego pobytu w Japonii, miał kontakt z Jamalem, poprosił ośrodek w Bethesdzie, żeby sprawdzono Jamala. – Rzecznik uniósł rękę. – Koniec pytań. Prezydent prosił także, żebym państwu przekazał, iż bez względu na groźby na pewno weźmie udział w pogrzebie swego przyjaciela.

Jim Douglas odwrócił się i wyszedł z pokoju. Na ekranie pokazano prezydenta w Ogrodzie Różanym, uśmiechającego się do Lisy Chadbourne, która odwzajemniła uśmiech z odpowiednim odcieniem poparcia i troski. Ta scena była na pewno nakręcona kiedy indziej.

– O mój Boże! – Eve wyłączyła telewizor. – Jak intensywnie szukają Logana? – spytała Kesslera.

– Poszli na całość. Jest najważniejszym podejrzanym. I ty też.

Eve skrzyżowała ręce na piersiach, aby powstrzymać drżenie całego ciała.

– Teraz jestem terrorystką i morderczynią, co?

– Zostałaś zdegradowana, jesteś już tylko wspólniczką głównego podejrzanego. Logan jest mordercą. Uważają, że pokłócił się z Jamalem o warunki zabójstwa prezydenta i go zamordował.

– I podpalił dom, aby ukryć morderstwo?

– Tak.

– To kompletna bzdura. Nikt by w coś takiego nie uwierzył. Logan jest szanowanym biznesmenem. Dlaczego miałby się zadawać z terrorystami?

– Nie jestem wcale pewien, że nikt w to nie uwierzy – odparł Gary. – Przeciętny człowiek, który siedzi przed telewizorem, na ogół wierzy w to, co słyszy, a poza tym ludzie nie lubią wielkiego biznesu. Nie słyszałaś, że można ludziom wmówić każdą bzdurę, jeśli się ją ubierze w nieistotne prawdziwe fakty? Zauważ, że Douglas podkreślił dwie rzeczy: „fanatyzm” polityczny Logana i jego wyjazdy za granicę. Zaczęli od zwykłych faktów, dołożyli informacje o DNA i zagrali na strachu zwykłego Amerykanina przed terroryzmem. I mamy zupełnie wiarygodną całość.

Tak wiarygodną, iż Logan nie może się pokazać publicznie, nie narażając się na niebezpieczeństwo natychmiastowej śmierci – pomyślała Eve.

– Ona to wszystko zaplanowała – powiedziała ze zdumieniem. Nadal nie mogła w to uwierzyć. – Dlatego, kiedy znaleziono ciało w Barrett House, Detwil kazał pochwalić Logana i przyznać, iż wybierał się do niego z wizytą. Sądziliśmy, że ona chciała, żeby Maren udowodnił, iż był to trup Logana. Tymczasem szykowała coś takiego.

– Zidentyfikowanie zwłok, jako ciała Jamala, znacznie utrudnia waszą sytuację.

Utrudnia? To za mało powiedziane.

– Od tej chwili na Logana będzie polował każdy policjant w tym kraju.

Może on już nie żyje? Dlaczego do tej pory nie zadzwonił?

Nie, o jego śmierci trąbiliby w telewizji i w gazetach. Nagle przypomniała sobie ostatnie słowa rzecznika prasowego.

– Jaki pogrzeb? O czym on mówił?

– O pogrzebie Scotta Marena. Zginął wczoraj wieczorem w wypadku samochodowym. Właśnie podali, że pogrzeb odbędzie się za dwa dni.

– Co? – powiedziała Eve, całkowicie ogłuszona słowami Kesslera.

– Ciężarówka uderzyła w jego samochód.

– Gdzie? Niedaleko miejsca, gdzie był umówiony z Gilem?

– Nie, zaledwie parę przecznic od szpitala. Podobno hamulce nie zadziałały.

– To morderstwo.

Gary potrząsnął głową.

– Maren był powszechnie cenionym i lubianym lekarzem. Policja prowadzi dochodzenie, ale skłania się do wersji, że chodzi o wypadek.

– To było morderstwo.

Śmierć Marena nie mogła być przypadkowa. Lisa pozbyła się go, ponieważ bała się, że stanie się dla niej niebezpieczny. A to by znaczyło, że Maren powiedział jej o rozmowie z Gilem.

– Zastawili pułapkę na Gila.

I Logan też dał się złapać.

– Bardzo możliwe, choć nie mamy pewności. Musimy czekać. Tymczasem wydaje mi się, że nie powinnaś się pokazywać w laboratorium – powiedział Kessler. – Logan wolałby, żebyś czekała w motelu pod opieką ochroniarza.

– Nie, pojadę z tobą.

– Żeby mnie chronić? Co możesz zrobić, siedząc w samochodzie na parkingu? Doceniam twoją ofertę, ale dam sobie radę. Poza tym to tylko dziesięć minut stąd. Obiecuję, że zadzwonię, jeśli będziesz mi potrzebna.

– Jadę i koniec.

– A Logan? Dzwonił?

– Nie.

– Martwisz się, prawda? – spytał, dotykając jej policzków. – Powinnaś tu na niego zaczekać. On jest bardziej zagrożony.

– Nie mogę mu pomóc. Nawet nie wiem, gdzie jest.

– Logan jest sprytnym młodym człowiekiem. Niedługo wróci. Muszę jechać do laboratorium. Wprawdzie Chris obiecał mi, że będzie miał wyniki dziś po południu, ale moja obecność i subtelny nacisk na pewno pomogą.

– Nie masz w sobie za grosz subtelności – zauważyła ze słabym uśmiechem Eve.

– Niemniej jestem skuteczny. Zostań tutaj. Nie masz samochodu, a ja nie zabiorę cię do volva.

– Wolałabym pojechać z tobą.

– Ja rządzę transportem i będzie tak, jak mówię. Zobaczymy się na kolacji. Przyjdź do mojego pokoju o ósmej. Widziałem reklamówkę grilla „Bubba Blue”. Co za nazwa. Dzięki Bogu można zamówić na wynos. Na miejscu na pewno mają trociny na podłodze, grzechotnika w klatce i jęczącego piosenkarza country. Aż się zimno robi – odparł i wyszedł.

Eve poczuła, że drży, choć z innego zupełnie powodu. Zamknęła oczy, nadal jednak widziała twarz Lisy Chadbourne wpatrzonej w Detwila. Lojalna żona chroniąca męża w potrzebie.

Tymczasem to Logan wymagał ochrony. Logan i Gil. Gdzie się, do cholery, podziewali?

– Wielki Boże – mruknęła Sandra, wpatrując się w telewizor. – Co się z nią dzieje, Margaret?

– Nic. Na razie nikt ich nie złapał i nie złapie. John jest za mądry. To cię tylko denerwuje – orzekła Margaret, wyłączając telewizor. – I mnie też.

– Dlaczego nie dzwoni?

– Dzwoniła wczoraj.

– Chyba wie, że widziałam… Co zrobimy?

– To, co do tej pory. Będziemy tu siedzieć i czekać, aż John wszystko załatwi.

– Może powinnyśmy jednak coś robić? – Sandra przygryzła dolną wargę.

– Co na przykład?

– Mam przyjaciela w biurze prokuratora okręgowego.

– W żadnym wypadku – odparła ostro Margaret. – W niczym nam nie pomoże, a najwyżej ściągnie nam kogoś na kark – dodała łagodniejszym tonem.

– Ron jest ostrożny.

– Nie, Sandro.

– Nie mogę tak tu siedzieć. Wiem, że twoim zdaniem jestem zerem, ale trochę już w życiu przeszłam. Daj mi szansę, żebym mogła się wykazać.

– Wcale nie uważam cię za zero – powiedziała łagodnie Margaret. – Jesteś mądra, dobra i w normalnych warunkach to raczej ty byś się mną opiekowała. Teraz mamy jednak nienormalne warunki. Bądź cierpliwa, dobrze?

Sandra z uporem potrząsnęła głową.

– No to się czymś zajmijmy. Może zagramy w karty?

– Znów? Zawsze mnie ogrywasz. Chyba pół życia spędzasz w Las Vegas.

– Prawdę mówiąc jeden z moich braci tam pracuje – odparła z uśmiechem Margaret.

– Wiedziałam.

– Dobrze. Nie zagramy w karty. Wykażę się maksymalnym poświęceniem i pozwolę, żebyś przyrządziła dla nas jedno z twoich wspaniałych dań. Jak stąd wyjedziemy, będę gruba jak beka.

– Dobrze wiesz, że jestem marną kucharką. Chcesz mnie tylko czymś zająć.

– Wczorajsza wieczorna zapiekanka była lepsza niż to, co zrobiłaś na obiad. Może nabierasz wprawy.

– A może krowy mają skrzydła. – Cóż, muszę się jej słuchać – pomyślała zrezygnowana Sandra. Margaret potrafiła być bezlitosna, a poza tym gotując miała jakieś zajęcie. – Przygotuję pieczeń – oznajmiła. – Ale ty zrobisz sałatę i pozmywasz.

– Traktujesz mnie jak popychadło – jęknęła Margaret. – Zabierajmy się do roboty.

Do trzech razy sztuka.

Fiske obserwował dwie kobiety krzątające się po kuchni. Doleciał go zapach mięsa i papryki, co mu przypomniało, że nie jadł jeszcze śniadania. Zapach najwyraźniej zwabił także Piltona, który wszedł do kuchni i rozmawiał z Margaret Wilson.

Wycofał się spod okna i przez las wrócił do samochodu zaparkowanego na podjeździe pustego domu. Skoro zlokalizował Sandrę Duncan, może zadzwonić do Timwicka. Potem zadzwoni do Lisy Chadbourne i powie jej, czego dokonał. Choć sądząc z tego, co widział w porannych wiadomościach, Lisa była chwilowo zbyt zajęta, żeby się martwić o Sandrę Duncan.

Pech z tym Marenem. Lekarz był na liście, którą Fiske dostał od Timwicka, tymczasem ktoś sprzątnął mu robotę sprzed nosa.

Wyjął listę ze schowka w samochodzie i przekreślił nazwisko Marena. Niezależnie od tego, kto to zrobił, porządek musi być.

Miał także kolejne nazwisko do wpisania na listę. Starannie wykaligrafował: Joe Quinn. Asystent Kesslera bardzo mu pomógł poprzedniego wieczoru.

Fiske wyjął przesłane mu przez Timwicka zdjęcia Quinna i Kesslera i uważnie je przestudiował. Ze starym Kesslerem nie będzie wiele zachodu, jednakże Quinn był młody, sprawny i pracował w policji. To mogło być ciekawe zadanie.

Rzucił okiem na atlas drogowy, który leżał na siedzeniu pasażera. Asystent Kesslera nie wiedział, dokąd Kessler pojechał, znał jednak jego upodobania, metody, przyjaciół i sposób pracy. Znał też laboratorium Tellera w Bainbridge.

Lisa Chadbourne miała teraz duży wybór.

– Jak mi poszło? – spytał Kevin. – Czy dobrze sformułowałem oświadczenie? Czy myślisz, że powinienem powiedzieć Douglasowi, żeby był twardszy?

– Byłeś wspaniały – powiedziała cierpliwie Lisa. – Oświadczenie dla prasy było doskonałe. Skoro Logan, ku twemu żalowi, okazał się tak niebezpiecznym człowiekiem, możemy go teraz ścigać.

– We własnej obronie – potwierdził Kevin. – To powinno zadziałać.

– Zadziała. – Lisa podała mu zadrukowany arkusz papieru. – Musisz się tego nauczyć na pamięć, tak żeby wszystkim się zdawało, że improwizujesz.

– Co to jest?

– Pochwała Scotta Marena.

– Wzruszające – mruknął, rzucając okiem na tekst.

– Możesz nawet uronić kilka łez. Maren był jednym z najbliższych przyjaciół Bena.

– I twoich. Prawda? – spytał z wahaniem po krótkiej chwili.

Lisa zesztywniała. Nie podobał jej się ton Kevina. Przyzwyczaiła się już do tego, że najchętniej nie chciał niczego widzieć ani o niczym wiedzieć.

– Tak, był moim bliskim przyjacielem. Bardzo wiele dla mnie zrobił… Dla ciebie też.

– Tak – potaknął Kevin, nie podnosząc głowy znad kartki papieru. – To jest dziwne. Chodzi mi o wypadek.

– Upierał się przy jeżdżeniu małym samochodem. Wszyscy mówili mu, że powinien sobie kupić coś większego.

– Ale akurat teraz?

– O czym ty mówisz, Kevinie? Spójrz na mnie – zażądała, zabierając mu tekst przemówienia.

– Sam nie wiem. Co chwilę coś się dzieje. Najpierw ta historia z Loganem, a teraz wypadek Scotta.

Myślisz, że miałam coś wspólnego ze śmiercią Scotta? – Łzy napłynęły Lisie do oczu. – Jak możesz? Był naszym przyjacielem. Pomagał nam.

– Nic takiego nie powiedziałem – zaprzeczył szybko.

– Ale pomyślałeś.

– Nie… – Przyglądał jej się bezradnie. – Nie płacz. Nigdy nie płaczesz.

– Do tej pory nigdy nie oskarżałeś mnie o… Uważasz mnie za potwora? Wiesz, dlaczego umarł Ben. Myślisz, że mogłabym to znów zrobić?

– Z Loganem.

– Żeby cię chronić. Logan nie powinien się wtrącać w twoją działalność.

Kevin niezgrabnie dotknął jej ramienia.

– Przepraszam. Nie chciałem…

– To nie takie łatwe. – Lisa cofnęła się o krok i podała mu papier. – Idź do biura i naucz się przemówienia. I przy okazji zastanów się, czy mogłabym napisać te słowa o Marenie, gdybym życzyła mu czegoś złego.

– Wiem, że nie… Chciałem tylko wiedzieć, jak to się stało.

Lisa odwróciła się i podeszła do okna.

Czuła na plecach jego spojrzenie, a potem usłyszała odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.

Dzięki Bogu. Nie wytrzymałaby ani minuty dłużej. Cała noc i poranek były jednym wielkim koszmarem.

Niech go diabli wezmą!

Kiedy brała słuchawkę i wystukiwała numer Timwicka, łzy wciąż spływały jej po policzkach.

– Dlaczego? – spytała ochrypłym głosem. – Dlaczego, do jasnej cholery?

– Maren był zagrożeniem. Od początku. Mówiłem ci, że należy go wyeliminować, kiedy Logan zaczął węszyć.

– Powiedziałam ci, żebyś tego nie robił. Maren nikomu nie zagrażał. Pomagał nam.

– Był nitką, po której Logan mógł dojść do kłębka, Liso. W tym wypadku ja musiałem podjąć decyzję.

– Scott nigdy by mnie zdradził – powiedziała, zamykając oczy.

– Nie tkwisz w tym sama. – W jego głosie pobrzmiewała panika. – Nie mogłem ryzykować. Konferencja prasowa dobrze wypadła – zmienił temat. – Teraz mamy niezbędne argumenty. Znaleźliśmy motorówkę, choć nie natrafiliśmy jeszcze na ślad Logana i Price’a. Będę w kontakcie.

Potraktował śmierć Scotta jak coś nieistotnego.

Kolejna śmierć…

Ile jeszcze? Ile jeszcze krwi?

Usiadła za biurkiem i zakryła rękami oczy.

Wybacz mi, Scott. Nigdy nie sądziłam… Teraz nie można już się zatrzymać. Wszystko toczy się jak kula śniegowa, a ja muszę podążać razem z nią.

Czy jest jakieś wyjście? Musi odzyskać czaszkę. Scenariusz, który przygotowała, dawał Timwickowi możliwość natychmiastowego zabicia Logana.

Następne zabójstwo. A potem przyjdzie czas na listę Fiske’a i zginą nowi ludzie.

Nie mogła już tego znieść.

Umowa?

Nie, Logan był upartym człowiekiem i nie podda się, nawet jeśli wymagałby tego zdrowy rozsądek i względy praktyczne. Mężczyźni zawsze byli zbyt…

Eve Duncan wiedziała, gdzie jest czaszka, i jako kobieta potrafiła myśleć logicznie. Duncan to mądra kobieta, która zrozumie, że nie mają innego wyjścia.

Lisa wyprostowała się i otarła oczy, włączając komputer.

Eve Duncan.

Rozdział dziewiętnasty

Zadzwonił telefon.

Logan?

Eve wzięła słuchawkę.

– Halo.

– Halo, Eve. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, iż mówię ci po imieniu. Ty zrób tak samo. Wydaje mi się, że istnieje między nami pewne porozumienie.

Eve nie wierzyła własnym uszom.

– Wiesz, kto mówi, prawda?

– Lisa Chadbourne.

– Poznałaś mnie po głosie. To dobrze.

– Skąd masz mój numer?

– Mam go od dawna, odkąd dostałam informacje na twój temat. Do tej pory nie uważałam za roztropne, żeby do ciebie dzwonić.

– Ponieważ chciałaś mnie zabić?

– Uwierz, proszę, że nigdy nie chciałam, aby spotkało cię coś złego, dopóki się nie wtrąciłaś. Nie powinnaś przyjmować propozycji Logana, a także pozwolić na to, by Logan namawiał Scotta do zdrady.

– Nie kontroluję Logana. Nikt go nie kontroluje.

Powinnaś się postarać. Jesteś inteligentna i silna. Trzeba tylko spróbować. Może tego wszystkiego dałoby się… – Urwała na chwilę, żeby się opanować. – Nie zamierzałam się denerwować. Wiem, że nie rozumiesz, ale mam za sobą ciężki dzień.

– Nie rozumiem. – Szok ustąpił trochę i Eve pomyślała, że rozmowa jest co najmniej dziwaczna. – I nic mnie to nie obchodzi.

– Oczywiście, że nie. Mimo to postaraj się zrozumieć. Muszę doprowadzić tę sprawę do końca. To jest jak jazda na diabelskim młynie. Nie możesz zejść, dopóki się nie zatrzyma. Walczyłam zbyt ciężko, zbyt dużo poświęciłam. Nie mogę stracić wszystkiego, co zyskałam.

– Przez morderstwo.

Cisza.

– Chcę to skończyć. Pozwól znaleźć mi jakiś sposób, Eve.

– Po co do mnie dzwonisz?

– Czy jest z tobą Logan?

Eve odetchnęła z ulgą. Jeśli Lisa nie wiedziała, gdzie jest Logan, to znaczyło, że obaj z Gilem są bezpieczni.

– Chwilowo nie.

– To dobrze. Tylko by przeszkadzał. Jak na mądrego człowieka jest zdumiewająco nierozsądny. Ty jesteś inna. Widzisz zalety kompromisu. Tak jak wtedy, kiedy błagałaś, żeby nie zabijano Frasera.

Eve zacisnęła dłoń na telefonie. Nie spodziewała się rozmowy na ten temat.

– Eve?

– Jestem.

– Chciałaś, żeby Fraser umarł, ale bardziej zależało ci na czymś innym. I miałaś na tyle rozsądku, aby o to walczyć.

– Nie chcę rozmawiać o Fraserze.

– Rozumiem, dlaczego chcesz o nim zapomnieć. Wspomniałam go jedynie dlatego, że teraz też musisz być rozsądna.

– Czego ode mnie chcesz?

– Czaszki i wszystkich dowodów, które macie.

– I co za to dostanę?

– To samo, co proponowaliście Marenowi. Znikasz i żyjesz gdzie indziej z pieniędzmi na resztę życia.

– A Logan?

– Przykro mi, ale dla Logana jest już za późno. Musieliśmy działać otwarcie, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ty możesz zniknąć, nie mogę jednak odwołać poszukiwań Logana. Został sam.

– A moja matka?

– Możesz ją zabrać ze sobą. Umowa stoi?

– Nie.

– Dlaczego? Czego jeszcze chcesz?

– Chcę moje życie z powrotem. Nie chcę spędzić następnych pięćdziesięciu łat, chowając się z powodu czegoś, czego nie zrobiłam. To nie jest wyjście dla mnie.

– Tylko tyle mogę ci zaoferować. Tu nie możesz zostać. Jesteś dla mnie zbyt niebezpieczna. – Po raz pierwszy Eve usłyszała w głosie Lisy twardą nutę oraz cień paniki. – Oddaj mi tę czaszkę, Eve.

– Nie.

– I tak ją znajdę. Będzie lepiej, jeśli mi ją sama oddasz.

– Boisz się, że nawet, jeżeli ją znajdziesz, prawda wyjdzie na forum publiczne w bardzo nieprzyjemny sposób. Dlatego chcesz mnie przekupić.

– Ależ nie. – Głos Lisy był teraz smutny i zmęczony. – Odmawiasz?

– Już ci powiedziałam.

– Dlaczego nie mogę zostać w Białym Domu? Co w tym jest takiego złego? Zobacz, ile udało mi się zrobić za pośrednictwem Kevina. Nowa ustawa o opiece lekarskiej. Wyższe kary za molestowanie dzieci i dręczenie zwierząt. Jest szansa, że przed następnymi wyborami uda mi się załatwić ustawę o ubezpieczeniu zdrowotnym. Wiesz, jakie to trudne, kiedy się nie ma większości w Senacie? Ale dopiero zaczęłam. Na następną kadencję zaplanowałam dalsze reformy. Pozwól mi je doprowadzić do końca, Eve.

– I zyskać nieśmiertelność? Przepustkę do historii? Nie uważam, żeby morderstwo było właściwą drogą do przeprowadzania ustaw w Senacie.

– Proszę cię, zastanów się nad moją propozycją.

– Nie ma mowy.

– Przykro mi. Chciałam ci pomóc. Nie, to nieprawda. Chciałam sobie pomóc. Chciałam to wszystko powstrzymać. Mylisz się co do swojej pozycji, Eve. Nie jest taka mocna, jak myślisz, a każdy pieniądz ma dwie strony. Mam nadzieję, że będę mogła dać ci później jeszcze jedną szansę, ale wątpię, czy to będzie możliwe. Muszę iść naprzód. Pamiętaj, że to był twój wybór – zakończyła i odłożyła słuchawkę.

Wcześniej Eve myślała, że poznała osobowość i motywy postępowania Lisy Chadbourne, ale poznała je tylko powierzchownie. Chyba nikt nie mógł przejrzeć na wylot tej kobiety. Do tej pory uważała ją za bezwzględnego potwora, podobnego do Frasera, tymczasem kobieta, z którą rozmawiała, była bardzo ludzka.

Jednakże nie miała słabych stron i była na wszystko zdecydowana.

Eve drżącą ręką odłożyła telefon. Boże, była naprawdę przerażona. Do tej pory sądziła, iż ma nad Lisa Chadbourne lekką przewagę, okazało się jednak, że jest odwrotnie. Lisa też ją dobrze rozpracowała.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Z jednej strony – łapówka, z drugiej – śmierć. Wszystko jasne. Odpowiedziała odmownie na propozycję Lisy i teraz musi ponieść tego konsekwencje.

Dlaczego się tak trzęsła? Tak jakby tamta była razem z nią w pokoju i…

Pukanie do drzwi.

Rozejrzała się wokół siebie.

Nie otwieraj nikomu – powiedział Logan.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Na litość boską, Lisa Chadbourne nie była jakąś ponadnaturalną istotą, która nagle przeniosła się do motelu. Eve wstała i podeszła do drzwi. Zabójcy na ogół nie pukali. Ktoś zapukał po raz drugi, głośniej.

– Kto tam?

– Logan.

Szybko wyjrzała przez wizjer. Dzięki Bogu. Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi. Logan wszedł do środka.

– Proszę się spakować, wyjeżdża pani stąd.

– Gdzie pan był?

– W drodze. – Otworzył szafę, wyjął torbę, kurtkę i sweter. Rzucił wszystko na łóżko. – Wziąłem taksówkę na lotnisko w Waszyngtonie, wynająłem samochód i przyjechałem.

– Dlaczego pan nie dzwonił?

Nie odpowiedział.

– Do diabła, dlaczego pan nie zadzwonił? Przecież pan wiedział, że się denerwuję.

– Nie chciałem rozmawiać z… – Otworzył torbę. – Niech się pani pakuje. Chcę, żeby się pani stąd wyniosła.

– Badanie DNA jeszcze nie jest skończone. Gary dowiedział się, że można je przyspieszyć, ale Joe nie przywiózł na razie próbek i Gary mówi, że…

– Nic mnie to nie obchodzi – odparł ostro. – Pani stąd wyjeżdża.

– To nie będzie łatwe. Słyszał pan o Abdulu Jamalu?

– Przez radio w samochodzie.

Przyglądała się, jak bierze jej ubrania z szuflady komody i wrzuca do torby. Miał na sobie wymięte, poplamione trawą ubranie i zadrapanie na prawej ręce.

– Nigdzie nie jadę, dopóki nie porozmawiamy.

– Spakuję pani rzeczy i wrzucę panią do samochodu z całym bagażem.

– Niech pan zostawi moje rzeczy i na mnie spojrzy.

Powoli odwrócił się i spojrzał jej w oczy.

Eve zesztywniała.

– Co się stało, Logan? – szepnęła.

– Gil nie żyje. – Gwałtownymi, nie skoordynowanymi ruchami wyciągał ubrania z szuflad i rzucał na łóżko. – Zastrzelili go. Chyba nawet nie chcieli go zabić, strzelali na postrach. A teraz Gil nie żyje. Zostawiłem go w szopie na łodzie nad rzeką. Jestem pewien, że to się pani nie podoba. Nie wrócił do domu. Zostawiłem go i uciekłem.

– Gil – powtórzyła otępiałym tonem.

– Pochodził z okolic Mobile. Wydaje mi się, że ma brata. Może później…

– Niech się pan zamknie! – zawołała i złapała go za ramiona.

– Tuż przedtem jeszcze żartował. Powiedział, że nic mu się nie stanie, bo już dostał swoją kulkę na ten miesiąc. Nie miał racji. Nie wiedział, co się stało. Po prostu…

– Przykro mi, strasznie mi przykro. – Odruchowo Eve podeszła bliżej i objęła Logana. Jego ciało tkwiło w jej ramionach sztywne i niechętne. – Wiem, że był pańskim przyjacielem.

– Ciekawe. Czy gdyby był naprawdę moim przyjacielem, pozwoliłbym mu tak ryzykować?

– Tłumaczył mu pan, żeby nie jechał na spotkanie z Marenem. Oboje mu to tłumaczyliśmy. Nie słuchał.

– Powinienem go powstrzymać. Wiedziałem jednak, że jest pewna szansa na sukces. Mogłem go unieszkodliwić albo pojechać sam.

Wielki Boże, Logan cierpiał, a ona nie była w stanie mu pomóc.

– To nie była pana wina. Gil podjął decyzję. Nie mógł pan wiedzieć, że…

– Bzdura – przerwał, odpychając ją. – Proszę skończyć się pakować. Zabieram panią stąd.

– I dokąd mam jechać?

– Wszystko jedno. Choćby do Timbuktu.

– O nie – powiedziała, krzyżując ręce na piersiach. – Nie teraz. Za bardzo pan jest zdenerwowany, żeby logicznie myśleć. Musimy najpierw porozmawiać.

– Nie ma o czym.

– Jest o czym. Chodźmy stąd. – Eve ruszyła do drzwi. Miała wrażenie, że się dusi w pokoju rozgrzanym emocjami. Należało go też odciągnąć od tego obsesyjnego pakowania. – Siedziałam w zamknięciu cały dzień. Wybierzmy się na przejażdżkę.

– Nie…

– Tak. – Złapała torbę z Benem, otworzyła na oścież drzwi i obejrzała się przez ramię. – Który samochód?

Milczał.

– Pytałam, który samochód, Logan?

– Beżowy taurus.

Eve poszła do samochodu. Logan szybko ją przegonił. Poczekała, aż otworzy samochód. Sięgając po torbę z Benem, wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.

– Gdzie ty, Eve, tam ja, czaszka – mruknął, wkładając torbę na tylne siedzenie. – Ale to ja kazałem jej pani pilnować, prawda? Nawet jeśli stała się pani z tego powodu celem polowania.

– Myśli pan, że posłuchałabym, nie uważając tego za słuszne? Na pewno nie, Logan. No, niech pan jedzie – zarządziła, gdy tylko wsiedli.

– Dokąd?

– Wszystko jedno. Pod warunkiem, że nie w stronę Timbuktu.

– Nie zmienię zdania.

– A ja nie będę się z panem kłócić, gdyż najprawdopodobniej zaplanował pan wszystko po drodze z Waszyngtonu. Niech pan jedzie.

Ruszył i przez następne pół godziny nie odezwał się słowem.

– Możemy już wracać?

– Nie.

Logan nadal był sztywny i spięty. Jak mogła to przełamać? Terapią szokową? Może opowiedzieć mu o telefonie Lisy Chadbourne? Nie. To by tylko wzmocniło jego przekonanie. Trzeba mu dać jeszcze trochę czasu.

Lisa wpatrywała się w telefon.

Podnieść. Zadzwonić. Za długo już czekała.

Nie ma mowy – powiedziała Eve Duncan.

Dobrze.

Niech się toczy dalej.

Trzeba robić swoje.

Lisa sięgnęła po słuchawkę telefonu.

Ponad godzinę później, gdy słońce rzucało długie cienie, Logan zjechał z drogi i zatrzymał się na małym parkingu.

– Dalej nie jadę. O co chodzi?

– Wysłucha mnie pan?

– Słucham.

Widać było, że jego upór się wzmagał, że nie chciał słuchać. Może to nie upór – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Może się po prostu boi, choć bojaźń nie pasowała do tego pewnego siebie i zdecydowanego mężczyzny.

– Pamięta pan, co mi kiedyś powiedział? Trzeba robić swoje i iść dalej. To tylko gadanie, Logan.

– No, dobrze, co innego mówię, co innego robię.

– Nie jest pan odpowiedzialny za śmierć Gila. Był dorosłym człowiekiem i sam podjął decyzję. Usiłował go pan od niej odwieść.

– Już o tym mówiliśmy.

– Za mnie też nie jest pan odpowiedzialny. Musiałabym przyznać panu to prawo, a tego nie zrobię. Sama odpowiadam za swoje życie. Niech mi pan więc nie zawraca głowy wysyłaniem do Mongolii.

– Do Timbuktu.

– Wszystko jedno. Nigdzie się nie wybieram. Za dużo już przeszłam. Za dużo zainwestowałam we własne życie, żeby je teraz odrzucać. Rozumie pan?

– Rozumiem – odparł, nie patrząc na nią.

– To możemy wracać do motelu.

– Ale to niczego nie zmienia – dodał, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Ostrzegam panią, że znajdę sposób, żeby panią wsadzić na statek do Timbuktu.

– Cierpię na chorobę morską. Pamiętam, że gdy wracaliśmy promem z Cumberland Island, bardzo chorowałam.

– Dziwne, że w ogóle to pani zauważyła.

– Też tego nie rozumiałam. Czułam, że moje życie się skończyło, a tu moje ciało jeszcze dokładało nieszczęść.

– Ale Quinn się panią zajął.

– Tak, Joe zawsze się mną zajmuje.

– Odzywał się do pani?

– Wczoraj wieczorem. Zdobył list, na którym prawie na pewno jest ślina Chadbourne’a, trudno mu jednak uzyskać próbkę zawierającą DNA Millicent Babcock. Zamierzał pojechać za nią i jej mężem do klubu na kolację i podmienić jakoś szklanki.

– Pani dzielny policjant zamierza ją ukraść? Rozmowa dobrze na niego wpływała. Trochę się rozluźnił.

– To nie jest kradzież. – Postanowiła nic nie mówić, że Joe zdobył list wątpliwymi metodami.

– Czytała pani Nędzników?

– Tak. Mogę sobie wyobrazić, że Joe ukradłby chleb dla głodnego dziecka.

– Quinn jest pani bohaterem – powiedział z krzywym uśmiechem Logan.

– Jest moim przyjacielem – poprawiła.

– Przepraszam, nie mam prawa go krytykować – powiedział ponuro. – Kiepsko wypadłem, broniąc swojego przyjaciela.

– Niech pan skończy z wyrzutami sumienia. W tej chwili nie potrafi pan logicznie rozumować. Kiedy pan ostatnio spał?

Logan wzruszył ramionami.

– Po dobrze przespanej nocy na pewno się pan lepiej poczuje.

– Naprawdę?

– Nie – powiedziała Eve. – Ale będzie pan rozsądniej wszystko oceniał.

– Czy już mówiłem, jak bardzo podoba mi się ta pani brutalna szczerość?

– Cukierkowe pocieszenia nic by tu nie pomogły. Tylko by mnie pan wyśmiał. Ból nie jest dla pana pierwszyzną. Nie istnieje nic takiego, jak szybkie pocieszenie. Musi minąć trochę czasu.

– Tak, to jedyne rozwiązanie. Nie powinienem się jednak z pani wyśmiewać. – Zdjął rękę z kierownicy i przykrył jej dłoń, leżącą na siedzeniu między nimi. – Dziękuję… ci.

– Za co? – spytała fałszywie lekkim tonem. – Za zaoszczędzenie na bilecie do Timbuktu?

– Nie, z tego wcale nie zrezygnowałem. – Uścisnął jej dłoń i powoli zabrał rękę. – Zazdroszczę Quinnowi.

– Dlaczego?

– Z wielu powodów. Mężczyzna powinien być opiekunem i pocieszycielem, a nie odwrotnie. Wypłakiwanie się na twoim ramieniu jest oznaką słabości.

– Nie wypłakiwałeś się na moim ramieniu. – Nikt nie mógłby zarzucić Loganowi słabości. – Wrzeszczałeś i rzucałeś moimi ubraniami.

– Na jedno wychodzi. Przepraszam. Straciłem nad sobą panowanie. To się więcej nie powtórzy.

Eve też miała taką nadzieję. Zaskoczyła ją własna reakcja na ból Logana. Zareagowała niemal jak matka. Wzięła go w ramiona i chciała ukołysać, dopóki ból nie minie. Chciała go pocieszyć i utulić. Cierpienie Logana przebiło się przez barierę, jakiej nigdy nie zwyciężyłaby jego siła.

– Nie ma sprawy. Tylko ułóż z powrotem moje ciuchy. Wyjrzała przez okno. Skończyło się. Trzeba zachować dystans. Za bardzo się do siebie zbliżyli. Czuła na sobie jego wzrok, ale nie odwracała głowy, wpatrując się w słońce zachodzące za drzewami. Logan odezwał się dopiero na parkingu przy motelu.

– Muszę porozmawiać z Kesslerem. Kiedy ma wrócić z laboratorium?

Eve spojrzała na zegarek. Za piętnaście ósma.

– Może już jest u siebie. Umówiliśmy się, że przyjdę do jego pokoju o ósmej i zamówimy coś do jedzenia. Z grilla „Bubba Blue” – dodała z grymasem. – Gary uznał, że na pewno mają tam grzechotnika w słoiku, trociny na podłodze i piosenkarza country… Cholera!

Łzy napłynęły jej do oczu. Zajęta pocieszaniem Logana dopiero teraz zdała sobie naprawdę sprawę ze śmierci Gila. Czy kiedykolwiek uda jej się posłuchać muzyki country bez myślenia o Gilu Prisie?

– Tak. Mówiłem mu, że pewno mu się tu spodoba. Że w radiu nadają tylko… – Przerwał, otworzył gwałtownie drzwi i wysiadł z samochodu. – Muszę pójść do pokoju, wziąć prysznic i się przebrać. Na jakiś czas zaopiekuję się Benem – dodał, sięgając do tyłu po torbę. – Spotkamy się u Kesslera za dwadzieścia minut.

Kiwnęła głową bez słowa, idąc do pokoju. Gil Price – wesoły, dobry i odważny człowiek. I nic nie zostało. Śmierć. Podchodząc coraz bliżej, uderzyła w Gila. Kto następny? Logan mógł umrzeć razem z Gilem.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

Weszła do pokoju i potrząsnęła głową na widok rozrzuconych na łóżku ubrań. Posprząta tu i spróbuje…

Do diabła! Otaczały ją posępne cienie. Od wczoraj nie rozmawiała z matką. Sięgnęła po telefon.

Nikt nie odpowiadał.

Co, u diabła?

Znów wystukała numer.

Nikt nie podnosił słuchawki.

„Każdy pieniądz ma dwie strony”.

„Twoja pozycja nie jest taka mocna, jak ci się wydaje”.

Matka.

Drżącymi palcami wybrała numer pokoju Logana.

– Nie mogę się skontaktować z matką. Nie odbiera telefonu.

– Nie panikuj. Może…

– Nie mów mi, co mam robić. Nie mogę się z nią skontaktować.

– To może być jakaś błaha przyczyna. Zadzwonię do Piltona i się dowiem.

– Jaka jest szansa, że…

– Dzwonię do Piltona. Dam ci znać.

Nic się nie stało.

Fiske jej nie znalazł. Nic się nie stało. Zadzwonił telefon. Eve podskoczyła.

– Wszystko jest w porządku – powiedział Logan. – Rozmawiałem z twoją matką. Siadały z Margaret do kolacji. Wyczerpała się bateria w jej telefonie.

Poczucie ulgi sprawiło, że prawie zemdlała.

– U niej wszystko dobrze?

– Martwi się o ciebie. Ma ochotę skręcić mi kark. Poza tym w porządku.

Przez chwilę nie mogła nic powiedzieć.

– Ten statek do Timbuktu?

– Tak?

– Chciałabym, żebyś wsadził na niego moją matkę.

– Zajmiemy się tą sprawą. Pojedziesz z nią? Tak, tak! Natychmiast.

– Nie. Spotkamy się w pokoju Kesslera za kwadrans.

– Mam kopię wyników DNA – powiedział Gary, otwierając drzwi. – Gdzie jest Quinn z materiałem porównawczym?

– Niedługo się zjawi. – Eve spojrzała na Logana, który siedział w głębi pokoju. – Logan mówił ci o Gilu?

Kessler pokiwał głową.

– Kiepska sprawa.

– Fatalna. Zrobiłeś, co mogłeś, Gary. Załatwiłeś nam te badania. Czy mógłbyś teraz wyjechać?

– Jak dostanę próbki od Quinna i skończę pracę.

– To za późno. Nie jesteś już nam potrzebny. Joe może pojechać do laboratorium i wziąć…

– O nie, Duncan – odparł stanowczo Gary. – Zawsze kończę to, co zacząłem.

– Głupia zasada. Skończysz jak Gil Price. Powiedz mu – zwróciła się do Logana.

– Próbowałem. Nie chce mnie słuchać.

– Tak jak Gil. On też nie chciał. – Eve odetchnęła głęboko. – Musisz posłuchać, Gary. Ona… Każdy pieniądz ma dwie strony.

– Co?

– Lisa Chadbourne. Dzwoniła do mnie po południu. Logan wyprostował się na krześle.

– O czym ty mówisz?

– Chciała, żebym jej oddała czaszkę.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – spytał ponuro Logan.

– Tylko pomyśl. Czy byłeś w nastroju do słuchania? Nie potrafiłbyś rozsądnie reagować.

– Teraz też nie czuję się szczególnie rozsądny. Groziła ci?

– W pewnym sensie.

– W jakim sensie?

– Była… smutna. Zresztą co za różnica? – zawołała Eve niecierpliwie. – Chcę, żeby Gary i moja matka się z tego wycofali, dobrze?

– Czy powiedziała cokolwiek, co wskazywałoby, że wie o Bainbridge albo o twojej matce?

– Ależ skąd. Jest na to za sprytna. Nigdy się z niczym nie zdradzi. Ty jednak… – zwróciła się do Kesslera.

– Jedyna rzecz, którą muszę wykonać, to telefon do knajpy „Bubba Blue”. Chcesz żeberka czy befsztyk?

– Chcę, żebyś stąd wyjechał.

– Czy kanapkę ze schabem?

– Gary…

Sięgnął po telefon i wykręcił numer.

– Powiedz, co chcesz, bo dostaniesz żeberka.

– Befsztyk – powiedziała zrezygnowana.

– Słusznie.

Joe Quinn przyjechał pół godziny po dostarczeniu im jedzenia z grilla „Bubba Blue”.

– Mam. – Uniósł w górę dwie specjalne czarne torby. – Jak szybko dostaniemy wyniki porównawcze?

– Dziś wieczorem? – spytała Eve Gary’ego.

– Może – odparł, wzruszając ramionami. – Zadzwonię do Chrisa i zobaczę, czy uda mi się go przekonać, żeby wrócił do laboratorium. – Wytarł ręce z tłuszczu i wziął słuchawkę. – Idźcie stąd. To trochę potrwa. Pracował dla mnie prawie całą zeszłą noc i teraz będzie się stawiał.

– Zawiozę cię do laboratorium, Gary – powiedział Joe, otwierając drzwi.

Gary pomachał mu ręką.

– Wszystko w porządku? – spytał Joe Eve.

– Jako tako. Gil Price został zabity.

– Pański przyjaciel? – Joe zerknął na Logana.

Logan kiwnął bez słowa głową.

– Słyszałem o konferencji prasowej. Kiepskie informacje, co?

– Owszem.

– Co zamierza pan zrobić z wynikami DNA?

– Mam kilku przyjaciół w Waszyngtonie, którzy ruszą z kopyta, jak tylko zobaczą dowody.

– To zbyt ryzykowne – orzekł Joe.

– Jednym z nich jest Andrew Bennet, sędzia Sądu Najwyższego.

– To lepsze niż polityk, ale nadal ryzykowne.

– Ma pan lepszy pomysł?

– Prasa i telewizja.

– Lisa Chadbourne jest ekspertem w manipulowaniu mediami.

– Być może, niech mi pan jednak pokaże dziennikarza, który nie rzuci się na cały rząd, jeśli przysporzy mu to czytelników.

– Ta historia jest zbyt dziwna – zastanawiała się Eve. – I za dużo przeszkód powstaje po drodze. Nie dopuszczą nas do mediów.

– Ja to mogę zrobić.

Eve potrząsnęła głową.

– Znam człowieka w redakcji „Atlanta Journal and Constitution”. Peter Brown. Pięć lat temu dostał nagrodę Pulitzera.

– Joe, na litość boską, aresztowaliby cię za współdziałanie z kryminalistami.

– Peter mnie nie wyda.

– Być może – powiedział Logan.

– Na pewno. Już do niego dzwoniłem i jest zainteresowany. Aż mu ślinka leci na samą myśl. Czeka tylko na wyniki DNA.

– Nie uzgadniał pan tego z nami?

– Musiałem się czymś zająć, kiedy tkwiłem w Richmondzie. Prędzej można zaufać dziennikarzowi niż politykowi.

– Zaczekajmy na wyniki, a potem będziemy się kłócić – zaproponowała Eve.

– Chcę, żeby to się wreszcie skończyło – powiedział Joe. – Żebyś wreszcie nie miała już z tym nic wspólnego.

– Ja też – potwierdziła zmęczonym głosem Eve. – Zaczyna…

– Zgodził się – oznajmił Kessler, wychodząc z pokoju. – Umówiłem się z nim w laboratorium za dwadzieścia minut.

– Jedziemy – rzucił Joe, idąc w stronę czarnego szewroleta. – Ile to potrwa, Gary?

– Sześć – osiem godzin.

– Spakuj się, Eve. – Joe usiadł za kierownicą i włączył silnik. – Wrócę, gdy tylko dostaniemy wyniki. Pojedziemy po twoją matkę i znajdę jakieś bezpieczne miejsce, gdzie to wszystko zakończymy.

Nim zdążyła się odezwać, wyjechał z parkingu.

– W jednym się zgadzamy – mruknął Logan. – Obaj chcemy, żebyś się znalazła daleko stąd, w jakimś bezpiecznym miejscu.

– Prasa to nie jest zły pomysł.

– Całkiem dobry. Być może pójdziemy tą drogą. Ale Waszyngton też jest nam potrzebny.

– To dlaczego się z nim kłóciłeś?

– To mi weszło w krew. Pójdę się spakować i zadzwonię do paru osób w Waszyngtonie. Quinn nie może być pierwszy.

W laboratorium Tellera było prawie całkiem ciemno, świeciło się tylko w jednym pokoju na parterze.

Czyżby pracowali po nocach – zdziwił się Fiske. Laboratorium zamykano o szóstej, dlaczego ktoś miałby tu siedzieć o drugiej w nocy? Na parkingu stały dwa samochody. Jednym z nich był szewrolet z wypożyczalni.

Fiske poczuł, że szczęście mu dopisało.

Przycisnął guzik otwierający bagażnik i wysiadł z samochodu. Z walizeczki z elektronicznym sprzętem wyciągnął urządzenie podsłuchowe.

Po paru minutach usiadł z powrotem za kierownicą. Usadowił się wygodnie i czekał, aż wyjdą z budynku.

Rozdział dwudziesty

4.05

Eve stała przy oknie, gdy Joe i Gary wjechali na motelowy parking.

– Są – rzuciła przez ramię do Logana i otworzyła drzwi. – Gotowe?

– Gotowe. – Gary podał jej walizeczkę. – Próbka Millicent Babcock wskazuje na prawdopodobne pokrewieństwo. – Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. – Oczywiście ślina Chadbourne’a pasowała doskonale.

– Oczywiście. Wiedziałam – powiedziała Eve drżącym głosem. – Gdyby tak nie było, zmieszałbyś mnie z błotem.

– I słusznie. Za stratę mego cennego czasu.

– Załatwiłem panu apartament w Fort Lauderdale. – Logan podał Kesslerowi kartkę papieru. – Na nazwisko Ray Wallins. Niech pan tam zostanie, dopóki nie zadzwonimy i nie powiemy, że niebezpieczeństwo minęło.

Kessler uśmiechnął się chytrze.

– Luksusowy apartament? Ze służbą?

– Tak. Tylko niech pan nie przesadza.

– Człowiek z moją wiedzą i inteligencją zasługuje na luksusy. Szkoda ich na takich filistrów jak pan, Logan.

Logan podał mu kopertę.

– Gotówka. Powinna panu wystarczyć na parę miesięcy.

– A, to już lepiej – rzekł z zadowoleniem Kessler, chowając kopertę do kieszeni marynarki. – To mi wystarczy, dopóki nie dostanę zaliczki na mój bestseller. Zapewne będę potrzebował asystentki – powiedział, spoglądając na Eve. – Robię straszne błędy ortograficzne. Jak mnie ładnie poprosisz, Duncan, dam ci jeden pokój w moim apartamencie.

– Ja też robię błędy.

– To znaczy, że mi odmawiasz? Trudno. I tak chciałabyś przypisać całą zasługę sobie.

Joe wyszedł z motelu z torbą Eve w ręce.

– Wyjeżdżamy, Eve. Jeśli zaraz ruszymy, będziemy w Lanier koło dziewiątej.

Eve kiwnęła głową, nadal wpatrując się w Gary’ego.

– Dziękuję, Gary. Byłeś cudowny.

– Wręcz wspaniały – z zadowoleniem odparł Gary.

– Wyjedziesz teraz?

– Wrzucę ubranie do walizki, włożę walizkę do samochodu i jadę do Fort Lauderdale. Za pięć minut.

– Poczekamy na ciebie.

– Duncan, nie… – Gary wzruszył ramionami. – Co za uparta kobieta. – Poszedł do swego pokoju i wyszedł stamtąd po paru minutach. Włożył walizkę do bagażnika volva i odwrócił się do Eve: – Zadowolona?

– Tak. – Podeszła bliżej i mocno go uściskała. – Dziękuję – szepnęła mu do ucha.

– Nudzisz, Duncan – powiedział Gary, wsiadając do samochodu.

– Jesteś gotowa? – spytał Logan, zwracając się do Eve. – Zakładam, że jedziesz z Quinnem. Ja pojadę do Lanier za wami.

– My już wyjeżdżamy – rzekł Joe, siadając za kierownicą. – Jest pan spakowany?

– Mam wszystko w samochodzie – powiedział Logan i poszedł do beżowego taurusa.

– Eve?

Kiwnęła szybko głową i otworzyła drzwi od strony pasażera. Przezwyciężyli pierwszą przeszkodę i zdobyli dowody. W teczce miała wyniki badania DNA. Gary’emu ani matce już nic się nie stanie.

Dzięki Bogu.

4.10

Fiske wyciągnął z ucha słuchawkę od podsłuchu i zadzwonił do Lisy Chadbourne.

– Zatrzymali się w motelu „Roadway Stop” w Bainbridge – powiedział. – Pojechałem za Kesslerem i Joem Quinnem z laboratorium badającego DNA. Logan i Duncan też tu są. Wszyscy już wyjeżdżają. Quinn właśnie włożył walizkę Duncan do bagażnika. Duncan pożegnała się z Kesslerem. Kessler odjeżdża sam i teraz rusza z parkingu.

– A Logan? – spytała Lisa Chadbourne.

– Wsiada do innego samochodu. Do beżowego taurusa.

– Czy ona ma przy sobie czaszkę?

– Skąd mam wiedzieć? Przecież nie nosi jej pod pachą. Być może jest w walizce. A może Logan ma czaszkę.

– Albo gdzieś ją schowali. Nie pytam o pańskie przypuszczenia. Nie widział pan czaszki, prawda?

Zaczynała działać mu na nerwy.

– Nie.

– Niech pan ich pilnuje. Muszę mieć tę czaszkę.

– Już mi to pani mówiła. Logan wyjeżdża teraz za Quinnem.

– Niech pan za nimi jedzie, do cholery.

– Nie ma sprawy. Wiem, dokąd się wybierają. Jadą na północ, żeby z Lanier zabrać matkę Duncan.

– Jest pan pewien?

– Słyszałem, jak Quinn o tym mówił.

– I nie znikną gdzieś po drodze?

– Nie.

– Mam zatem dla pana inne zadanie.

Cyfrowy telefon Eve zadzwonił, kiedy byli sześćdziesiąt kilometrów za Bainbridge.

– Duncan. Nie…

Z trudem rozróżniała słowa.

– Co?

– Duncan…

– Gary? – spytała z bijącym sercem.

– Chciał się tylko pożegnać – powiedział inny głos.

– Kto mówi? – szepnęła.

– Fiske. Ona chce tę czaszkę, Eve.

– Gdzie pan jest?

– Z powrotem w motelu. Zepchnąłem naszego poczciwego doktora Kesslera z drogi, a potem przekonałem go, żeby wrócił do swego pokoju na krótką rozmowę.

– Chcę rozmawiać z Garym.

– On już nic nie powie. Kazała pani powiedzieć, że to nie koniec. Niech jej pani odda czaszkę.

– Och, mój Boże!

– Co się stało? – spytał Joe ze wzrokiem utkwionym w Eve.

Eve nie mogła odetchnąć ani wydobyć z siebie słowa.

– Zawróć – powiedziała po chwili. – Musimy wrócić do motelu.

– Co?

– Fiske… I Gary. Wiem, że to był Gary.

– Nie wiesz tego na pewno. Może to jakiś podstęp.

– To był Gary. Powiedział moje nazwisko.

– To pułapka, Eve.

– Nic mnie to nie obchodzi. Musimy wrócić. – Boże, ten szept. – Zawróć, Joe.

– Jak tylko będę mógł. Dam znać światłami Loganowi.

– Pospiesz się. – Eve usiłowała się skupić. Miała przy sobie teczkę z wynikami badań DNA, ale czaszka była u Logana. Jeśli to pułapka, musi… – Zatrzymaj się, Joe. Muszę oddać Loganowi teczkę.

Zjechali z autostrady, a Logan zrobił to samo. Joe wysiadł z samochodu i podał mu teczkę.

– Wracamy do motelu. Kessler dzwonił do Eve. Jest z nim Fiske.

– Niech pan wsiada do mojego samochodu, Quinn. Eve, zaczekasz tu na nas.

– Odpieprz się. Jedziemy, Joe. Joe włączył silnik.

– Jadę za wami – powiedział Logan.

– Ani się waż! – zawołała Eve. – Ona chce czaszkę. Jeśli będę się musiała targować, żeby uratować Gary’ego, zrobię to. Nie będę jednak miała żadnych możliwości, jeśli Fiske od razu zabierze ci czaszkę.

– Fiske nie…

Joe jechał autostradą w kierunku motelu. „Ona chce czaszkę, Eve”. „Niech jej pani odda czaszkę”. Gary.

Drzwi pokoju Kesslera były lekko uchylone i przez szparę widać było światło.

– Zostań tu. – Joe wysiadł z samochodu.

– Mam zamiar…

– Nie kłóć się ze mną. – Wyciągnął rewolwer z pochwy pod pachą. – Dam sobie radę. – Oparł się plecami o ścianę i kopniakiem otworzył drzwi.

Cisza, nikt nie strzelał, nikt nie wybiegł na zewnątrz. Joe odczekał chwilę, po czym schylił się i wbiegł do pokoju.

Eve nie mogła już tego wytrzymać. Wyskoczyła z samochodu i pędem ruszyła do pokoju Kesslera.

Nagle wyrósł przed nią Joe.

– Nie, Eve.

– Co… Nie! – Odepchnęła go i weszła do środka. Gary leżał na podłodze w kałuży krwi. Z gardła wystawała mu rękojeść noża. Eve uklękła obok.

– Gary?

– Chodźmy, Eve. – Joe usiłował podnieść ją na nogi, ale go odepchnęła. – Musimy stąd wyjechać.

– Nie możemy go zostawić. – Eve spostrzegła, że dłonie Gary’ego przybite były do podłogi kolejnymi dwoma nożami. – Joe, spójrz tylko, co on zrobił.

– Eve, muszę cię stąd zabrać.

– Fiske zrobił to specjalnie. – Łzy spływały jej po policzkach. – Chciał, żebym wiedziała, że się znęcał nad Garym. Ona chciała, żebym się dowiedziała.

– Gary już nic nie czuje.

Eve kołysała się w przód i w tył.

– Ib niesprawiedliwe. Gary chciał z nimi walczyć. Chciał…

– Spójrz na mnie, Eve.

Spojrzała niewidzącym wzrokiem na Joego.

Jego oczy…

Bardzo delikatnie dotknął jej włosów.

– Przepraszam – powiedział cicho, wyciągając rękę i uderzając ją w brodę.

Ciemność.

– Co jej się stało?

Logan wysiadał właśnie z samochodu, gdy Joe wyniósł Eve z motelu.

– Nic takiego. Niech mi pan otworzy drzwi.

Logan otworzył drzwi samochodu Joego od strony pasażera.

– Co z nią jest? Czy to Fiske?

– Nie, ja. – Joe posadził Eve na siedzeniu i zamknął drzwi. – Nie chciała zostawić Kesslera.

– Co… – Logan spojrzał na otwarte drzwi pokoju.

– Nie żyje.

– Fiske?

– Nie ma go tutaj. – Joe obszedł samochód i usiadł za kierownicą. – Niech pan wsiada do samochodu i zabiera się stąd. Przecież Eve mówiła, żeby pan nie wracał z nami.

– Okazuje się, że Fiske nie zamierza się targować.

– Chciał ją przerazić. To był straszny widok – powiedział Joe, wyciągając ze schowka papierowy ręcznik. – Wszędzie pełno krwi – dodał, wycierając dłonie Eve.

– Cholera – zaklął Logan, nie spuszczając oczu z bladej twarzy Eve. – Co pan jej zrobił?

– Ogłuszyłem ją – wyjaśnił Joe, zapalając silnik. – Klęczenie w krwi Kesslera obok jego ciała nie było dla niej najkorzystniejsze. Równie dobrze Fiske mógłby znaleźć się za nią z następnym rzeźnickim nożem.

– Z nożem?

– Mówiłem panu, że nie był to przyjemny widok.

– Eve nie będzie zachwycona tym, co pan zrobił.

– Zrobiłem to, co musiałem. Ma pan broń?

– Tak.

– Tego pan Eve nie powiedział, co? – rzekł Joe ze zjadliwym uśmiechem. – Domyślał się pan, jak by zareagowała. Mnie przeznaczył pan na odstrzał, ale swój tyłek pan chroni. Pilnuj pan broni i trzymaj się mnie. Jeśli pana porwą, może się na coś przydam.

Krew.

Noże.

Przybite dłonie.

Wielki Boże, ukrzyżował Gary’ego.

Otworzyła usta do krzyku.

– Obudź się. – Ktoś szarpał ją za ramię. – Obudź się, Eve.

Otworzyła oczy. Joe. Joe za kierownicą samochodu.

Ciemność. Sen. To wszystko było snem.

– Sen…

Joe potrząsnął głową.

– Gary… – Łzy znów spływały jej po policzkach. – Nie żyje? Joe potaknął. Wcisnęła się w kąt samochodu, starając się uciec przed koszmarem, który wciąż wracał. Krew. Gary. Dłoń Joego na jej głowie. Ciemność.

– Uderzyłeś mnie – rzekła tępo.

– Musiałem.

– Myślałeś, że tego nie wytrzymam.

– Wiedziałem, że sam tego nie wytrzymam.

– Ona chce czaszkę. „Każdy pieniądz ma dwie strony”… Nawet nie usiłowała się targować. Powiedziała, że musi iść naprzód. Chciała mi pokazać, że potrafi zabić kogoś mi bliskiego.

– Na to wygląda.

– Gary nie był w to zamieszany. Wyjeżdżał. Fort Lauderdale… Nie powinniśmy byli puszczać go samego.

– Myśleliśmy, że nic mu nie grozi. Nie mieliśmy pojęcia, że Fiske wie, gdzie jesteśmy.

„Ona chce czaszkę, Eve”.

– Gdzie jest Logan?

– Parę kilometrów za nami.

– I ma czaszkę?

Joe kiwnął głową.

„Niech jej pani odda czaszkę”. „Kazała pani powiedzieć, że to nie koniec”.

– Moja matka! – zawołała ze strachem Eve.

– Jedziemy prosto do niej.

– Ostrzegała mnie, że nie skończy się na Garym. Jak daleko jeszcze?

– Trzy godziny.

– Jedź szybciej.

– Spokojnie.

– Nie mów tak do mnie. Ona wie, że kocham matkę. Na pewno wybierze ją na następną ofiarę.

– Albo chce cię zwabić w pułapkę. Może nie wie, gdzie jest Sandra.

– Nie mieliśmy pojęcia, że Fiske odnalazł nas w Bainbridge. A tak było. Tak było – powtarzała Eve, wbijając paznokcie w zaciśnięte dłonie.

– Tak.

– A teraz Fiske może być w drodze do Lanier. Przed nami.

– Niekoniecznie po to, żeby zabić twoją matkę. Prawdopodobnie chce tam na nas zastawić pułapkę. W końcu chodzi im o czaszkę.

– Ostrzegę ich – powiedziała Eve, wyciągając z torebki telefon.

– Świetnie. Dobry pomysł. Żeby tylko nie wpadli w panikę. Powinni zostać tam, gdzie są, dopóki nie przyjedziemy. Powiedz Piltonowi, żeby miał się na baczności.

Powinni zostać tam, gdzie są? Kto to może wiedzieć, zwłaszcza jeśli Fiske będzie tam pierwszy. Drżącą ręką wystukała numer.

Fiske wsiadł z powrotem do samochodu, który zaparkował przed pustym domem. Na wschodzie wstawał nowy dzień, prześwitując przez czubki zamglonych sosen.

Miał co najmniej godzinę przewagi. W domu wynajętym przez Margaret Wilson świeciło się światło. Pilton uważnie rozejrzał się po okolicy i wszedł do środka. Był oczekiwany.

Na tym mu przecież zależało. Na czymś trudnym i ambitnym.

Zadzwonił do Lisy Chadbourne.

– Ostrzegła ich.

– Ale nadal tam są, co?

– Myślę, że czekają na nią. Jakieś piętnaście minut temu Pilton zapakował torby do samochodu, potem jednak nikt już nie wychodził.

– Niech im pan nie pozwoli odjechać. I nic im na razie nie robi. Dopóki nie odzyska pan czaszki.

– Matka byłaby dobrą przynętą. Lepszą niż Kessler. Chociaż udało mi się nadzwyczajnie załatwić Kesslera. Mam podać szczegóły?

– Mówiłam panu, o co mi chodzi – odparła po dłuższej chwili. – Szczegóły mnie nie interesują.

Tchórz.

– Kessler żył na tyle długo, że mógł do niej zadzwonić. Nie było to łatwe z nożami w…

– Powiedziałam, że to mnie nie interesuje. I niech pan pamięta, że Eve Duncan nie jest zwyczajną kobietą. Niech pan nie pokpi sprawy.

– Teraz mówi pani jak Timwick.

– Przepraszam. Zostawiam to w pańskich rękach. Wiem, że mnie pan nie zawiedzie.

Znów ta cholerna czaszka, która wiąże mu dłonie i nie pozwala wykonać zadania.

Pochylił się i otworzył schowek. Miał czas, żeby uporządkować listę. Jednym ruchem przekreślił nazwisko Kesslera.

8.35

Eve wyskoczyła z samochodu, gdy tylko zatrzymali się przed domem matki.

– Zaczekaj, ja idę pierwszy – powiedział Joe, odsuwając ją na bok.

Pierwszy wszedł do motelu i znalazł Gary’ego.

– Nie. Mamo!

Cisza.

– Wszystko w porządku, Eve! – zawołała Sandra. – Pilton nie pozwala mi wyjść, ale nic się nie dzieje.

– Wchodzimy do środka.

Logan zatrzymał samochód obok samochodu Joego.

– Wszystko w porządku?

– Najwyraźniej – odparł Joe, rozglądając się po okolicy. – Może. Niech pan wejdzie i sprawdzi, czy są gotowi do wyjazdu. Ja tu zostanę.

Logan poszedł za Eve w stronę domu.

– Niech pan zaczeka – powiedział Joe. – Gdzie jest czaszka, Logan?

– Na przednim siedzeniu obok kierowcy. Niech jej pan pilnuje.

– Dobrze. Niech wszyscy wsiadają do samochodów – powiedział Joe, nie spuszczając oczu z drzew wokół domu.

Był tam. Joe czuł jego fizyczną obecność. Czuł zapach krwi i głodu.

Jego nerwy reagowały na obecność Fiske’a. Zupełnie jakby został przerzucony z powrotem w czasy sankcjonowanych zabójstw. To był świat zrozumiały dla Fiske’a. Był tam teraz, gotów. Do czego?

Żeby rzucić w dom paczką dynamitu?

Żeby zacząć strzelać, kiedy wyjdą z domu?

W takim wypadku Joe byłby pierwszym celem. Strażnik jest zawsze pierwszy do odstrzału. Fiske jednak znajdował się w niekorzystnej pozycji. Jego celem było nie tylko mordowanie.

Czaszka.

Joe uśmiechnął się ponuro. A zatem należy zakończyć sprawę. Niech myśliwy stanie się zwierzyną.

„Widzisz to, Fiske”?

Zdjął marynarkę, sięgnął do samochodu Logana i wyjął skórzaną torbę z czaszką.

„Przynęta, Fiske”.

Z premedytacją podniósł wysoko torbę.

„Widzisz”?

Zaczął biec zygzakiem, przez zarośla, w stronę lasu.

„Chodź i walcz, draniu”.

Zaszokowany Fiske szeroko otworzył oczy.

Ten gnojek go prowokował. Wymachiwał skórzaną torbą, w której na pewno była czaszka. Fiske przyglądał się, jak Quinn biegnie w kierunku drzew. Wiedział, co robi. Nie będzie łatwym celem.

Nagle Fiske poczuł przyjemną chęć działania. Ta dziwka, Chadbourne, kazała mu odzyskać czaszkę. To było dla niej najważniejsze. Nie spodziewał się, że sprawi mu to przyjemność. Ruszył ścieżką po przekątnej, żeby złapać Quinna.

– Margaret, pojedziesz mikrobusem z Piltonem – powiedział Logan, schodząc po schodkach. – My zabierzemy Sandrę.

– Mam wracać do Sanibel? – spytała Margaret. – Kiedy się ze mną skontaktujesz?

– Kiedy będziemy bezpieczni. Quinn zorganizuje spotkanie z dziennikarzem z…

– Gdzie jest Joe? – zapytała Eve, przystając na górnym stopniu.

– Musi gdzieś tu być – odparł Logan, rozglądając się wokół.

Eve spojrzała na samochód. Nie było tam Joego. Serce waliło jej z całej siły.

– Fiske.

– Wątpię, żeby Fiske go zaskoczył – rzekł Logan. – Quinn to twardy facet.

– Fiske zaskoczył Gary’ego.

– Quinn to nie Gary. Nie jest ofiarą. Prędzej bym się spodziewał, że… – Logan podszedł do swego samochodu. – A to drań!

– Co takiego?

– Torba. Quinn zabrał torbę.

– Dlaczego? – Co za durne pytanie. Wiedziała przecież dlaczego. Joe chciał zakończyć sprawę i, jak zwykle, wziął to w swoje ręce. – Joe myśli, że Fiske tu jest.

– Raczej bym się z nim zgodził. Ty tu zostań – powiedział Logan do Piltona. – Idę za nim. Jeśli nie wrócę za… Dokąd się wybierasz, Eve?

Biegła w stronę lasu.

– Nie pozwolę, żeby Fiske coś mu zrobił. Nie pozwolę.

Logan biegł tuż za nią, przeklinając głośno.

– I co masz zamiar zrobić? Nie jesteś komandosem. – Joe poszedł tam przeze mnie. Myślisz, że puszczę go samego?

– Co chcesz…

Nie zwracała na niego uwagi. Weszła do lasu i przystanęła, ciężko dysząc. Nie mogła krzyknąć, aby nie zwrócić uwagi Fiske’a. Tylko jak odszukać Joego, zanim znajdzie go Fiske?

Nie trzeba się nad tym zastanawiać. Iść spokojnie. Obserwować cienie.

Logan szedł obok niej.

– Wracaj, na litość boską. Ja go znajdę.

– Cicho bądź, staram się coś usłyszeć. Musi być… Przerwała na widok rewolweru w dłoni Logana.

– Jeszcze będziesz zadowolona, że go zabrałem – powiedział.

Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że już jest z tego zadowolona. Gdyby broń miała uratować życie Joemu, sama by jej użyła. Gary zginął, bo był bezbronny.

Joe nie może zginąć.

Liście krzaków poruszyły się delikatnie tuż za nim i Joe uskoczył na lewo, za pień poskręcanego drzewa.

– Jesteś tu? – zawołał cicho. – Chodź do mnie, Fiske.

Krzaki poruszyły się niby echo szeptu.

– Chcesz czaszkę? Mam ją tutaj. – Wślizgnął się głębiej między drzewa. Wszystko wracało. Polowanie, ściganie, zabijanie. Jedyną różnicą było światło. Większość działań podejmowali w nocy. – Chodź i weź sobie.

Fiske był blisko. Joe czuł lekki zapach czosnku i pasty do zębów.

Skąd dochodził zapach? Z prawej i trochę z tyłu. Za blisko. Za mało czasu. Szybciej.

Odległość.

Cisza.

Prędkość.

Zapach był teraz słabszy. Miał więcej czasu.

„Chodź, Fiske. Zapraszam”.

Gdzie się podziewa ten skurwysyn – zastanawiał się poirytowany Fiske. Miał wrażenie, jakby ścigał ducha.

Przystanął za krzakami, nasłuchując i rozglądając się wokół siebie. Cisza. Nie słyszał Quinna już od jakichś dziesięciu minut.

– Tutaj.

Fiske spojrzał w lewo. Pod dębem w odległości piętnastu metrów leżała skórzana torba.

Pułapka.

Czy Quinn uważał go za idiotę? Wpakowałby mu kulkę, jak tylko Fiske by się pokazał.

Ale gdzie on był? Fiske nieustannie obserwował okolice torby. Głos Quinna dochodził chyba stamtąd, trudno jednak było stwierdzić to na pewno.

Lekkie poruszenie. Krzaki z lewej strony. Musi poczekać, upewnić się, podejść bliżej. Jeżeli strzeli, zdradzi swoją pozycję.

Liście naprawdę się poruszały. Zobaczył plamę niebieskiego dżinsu, która natychmiast znikła. Ale krzaki się ruszały.

Quinn się zbliżał. Fiske zrobił krok naprzód. Podniósł broń, czekając na następne poruszenie z prawej strony.

Jednakże następny szelest dobiegł z prawej strony, o wiele dalej. Odwrócił się i wycelował.

Logan. I ta Duncan.

Przycisnął mocniej cyngiel.

– Nie! – krzyknął mu ktoś nad głową. Fiske podniósł wzrok i zobaczył, jak Quinn zeskakuje z drzewa.

Fiske znów się odwrócił i strzelił w chwili, kiedy Quinn przewracał się razem z nim na ziemię. Drugi strzał.

Drań. Czekał na drzewie na dogodny moment. I mógłby wygrać, gdyby nie Logan i Duncan.

Ale wygrał Fiske, jak zawsze. Czuł na piersi ciepłą krew Quinna i jego bezwładne ciało.

Kolejne nazwisko do skreślenia z listy.

Najpierw jednak musi go z siebie zrzucić. Logan biegł w ich stronę i Fiske musiał uwolnić dłoń, w której trzymał broń.

Dlaczego nie mógł się ruszyć? Ból w piersi. Oprócz krwi Quinna także jego własna.

Drugi strzał.

Przegrał. Przegrał. Przegrał. Przegrał.

Ciemność i strach.

Fiske zaczął krzyczeć.

Fiske już nie żył, kiedy Logan ściągał Joego z jego ciała. Matko jedyna. Eve upadła na kolana. Pierś Joego. Krew…

– Żyje? – spytał Logan.

Widziała ledwo dostrzegalne drganie pulsu na skroni.

– Tak. Dzwoń – numer dziewięćset jedenaście. Szybko. Logan sięgnął do kieszeni po telefon i odszedł. Eve wpatrywała się w Joego.

– Nie waż się umierać. Słyszysz, Joe? Nie godzę się na to. – Podciągnęła do góry jego bawełnianą koszulkę. Przez moment zastanawiała się, gdzie się podziała dżinsowa koszula, którą nosił. Ucisk. Należało ucisnąć miejsce obok rany, aby zatamować krwotok.

– Fiske? – spytał Joe, otwierając oczy.

– Nie żyje. – Eve położyła rękę powyżej rany i mocno nacisnęła. – Po co to zrobiłeś?

– Musiałem… go zabić.

– To mnie nie obchodzi. Nie powinieneś ryzykować… Kto cię prosił? Wszyscy jesteście tacy sami. Gary, Logan i ty. Myślisz, że zbawisz… Nie zamykaj oczu. Nigdzie nie odejdziesz.

– Mam nadzieję. – Spróbował się uśmiechnąć.

– Co z nim? – zapytał Logan, przyklękając obok Eve. Podał jej niebieską koszulę Joego. – Może ci się przyda. Znalazłem ją w krzakach. Pewno Quinn ją tam rzucił.

Szybko podarła koszulę na pasy i zrobiła z nich bandaże.

– Zadzwoniłeś na pogotowie?

– Tak, niedługo przyjadą. Nie powinni nas tu zastać. Nie wspomniałem o strzelaninie, ale sanitariusze zawiadomią policję, jak tylko zobaczą Fiske’a i Quinna.

– Idźcie… – zaczął Joe i urwał. – Nie mogę nic pomóc, Eve.

– Nie zostawię cię – powiedziała ze złością. – Tym razem nie możesz mnie uderzyć.

– Schowaj się… Niech Pilton… – Joe znów stracił przytomność.

– Wielki Boże. Z nim jest bardzo źle, Logan.

– Jeszcze żyje. – Logan wstał, odwrócił się i ukląkł obok Fisk’eego. – Wracam do domu i powiem Piltonowi, żeby rozmawiał z sanitariuszami. Kiedy usłyszymy sygnał karetki, przyślę tu Margaret, która zostanie przy Quinnie. Ty musisz stąd odejść – mówił Logan, przeszukując kieszenie Fiske’a.

– Co ty robisz?

– Zabieram jego dowody tożsamości. Im trudniej będzie policji zidentyfikować Fiske’a, tym później Lisa Chadbourne dowie się, że musi go kimś zastąpić. – Logan wyciągnął kluczyki samochodowe na wisiorku z wypożyczalni samochodów i portfel. Rzucił okiem na prawo jazdy i karty kredytowe. – Chociaż sam o to zadbał. Roy Smythe… – Wsunął portfel Fiske’a do tylnej kieszeni spodni. – Po naszym odjeździe Margaret i Pilton odszukają jego samochód i porządnie go wyczyszczą.

Na razie nic z tego nie docierało do Eve.

– Pojadę z Joem do szpitala.

Nie, pojedziemy za karetką. – Podniósł rękę, żeby zamilkła. – Nie kłóć się ze mną. Jeśli nie będziesz się ukrywać, trafisz do więzienia. O ile z miejsca cię nie zastrzelą. Tak czy owak, nie będziesz mogła czuwać przy łóżku Quinna i poić go herbatką – dodał ironicznie, wstając.

– Uratował ci życie, durniu.

– Kto go o to prosił? Jestem już zmęczony wspaniałym Quinnem, który… – Logan złapał torbę z czaszką i ruszył do domu.

Co mu się stało? Nie miał prawa złościć się na Joego. Mówił jakby… Rana krwawiła coraz bardziej. Eve wzmogła ucisk. „Nie umieraj, Joe”.

Zabrali go na ostry dyżur do szpitala w Gwinnett, trzydzieści kilometrów od jeziora. Logan, Sandra i Eve pojechali za karetką samochodem Logana.

– Pójdę tam i spróbuję się czegoś dowiedzieć – powiedziała Sandra, wyskakując z samochodu. – Stańcie gdzieś na brzegu parkingu. Przyjdę, jak będę coś wiedziała.

– Ja mogę…

– Zamknij się, Eve – rzekła stanowczo Sandra. – Pozwoliłam sobą już dość długo manipulować. Joe jest również moim przyjacielem i martwię się o niego. Poza tym na pewno by mi nie podziękował, gdybym pozwoliła ci tam pójść i dać się złapać.

Szybkim krokiem weszła przez szklane drzwi do szpitala.

Logan odjechał sprzed wejścia i zaparkował między dwiema ciężarówkami, które zasłaniały wnętrze taurusa.

– Będziemy czekać.

Eve ze zmęczeniem pokiwała głową.

– Mam jeszcze coś do zrobienia – powiedziała, wyjęła telefon i zadzwoniła na domowy telefon Joego.

– Dianę? Mówi Eve. Muszę ci coś powiedzieć. Joe jest… – Przez chwilę nie mogła z siebie wykrztusić słowa. – Joe jest ranny.

– O Boże!

– Ciężko ranny. Jest w szpitalu w Gwinnett. Lepiej tu przyjedź.

– Jak ciężko?

– Nie wiem. Został postrzelony. Jest na ostrym dyżurze.

– Niech cię diabli wezmą! – zawołała Dianę i rzuciła słuchawkę.

– Przekazywanie złych wiadomości nigdy nie jest przyjemne – zauważył Logan.

– Zachowała się tak, jakby mnie nienawidziła. – Eve oblizała wargi. – Właściwie trudno jej się dziwić. To moja wina. Nie powinnam pozwolić, żeby Joe…

– Jakoś nie spostrzegłem, żeby cię pytał o pozwolenie. Wątpię, czy udałoby ci się go powstrzymać.

– Znam go. Widziałam jego twarz, nim weszliśmy do domu. Powinnam się tego spodziewać.

– Byłaś wówczas lekko zdenerwowana.

– On umrze, Logan – powiedziała z rozpaczą Eve, opierając głowę o szybę.

– Nie wiadomo.

– Ja wiem. Ja… go kocham, wiesz? – szepnęła.

– Naprawdę? – spytał, odwracając głowę.

– Tak. Jest dla mnie ojcem i bratem, których nigdy nie miałam. Nie wiem, jakie byłoby moje życie bez Joego. Śmieszne, nigdy się przedtem nad tym nie zastanawiałam. Zawsze przy mnie był i myślałam, że zawsze będzie.

– Joe jeszcze nie umarł.

„Jeśli Joe umrze, czy będzie z Bonnie”?

– Przestań płakać – powiedział szorstko Logan i przytulił ją do siebie. – Ciii, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Pomogę ci.

Już pomógł, obdarowując ciepłem i bliskością. Nie mógł uzdrowić rany, ale trzymał ją w ramionach, odsuwając pustkę i samotność. Na razie to wystarczało.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Sandra wróciła do samochodu po dwóch godzinach. Eve spojrzała na nią z lękiem.

– Joe?

– Niedobrze. Lekarze nie wiedzą, czy przeżyje – odparła, wsiadając do samochodu. – Zrobili operację i zabrali go na intensywną terapię.

– Chcę zobaczyć Joego.

– Nie można. Tylko najbliższa rodzina.

– To niesprawiedliwe. Chciałby, żebym przy nim była. Muszę… – Przerwała i odetchnęła głęboko. Liczyło się to, czego potrzebował teraz Joe. – Czy jest z nim Dianę?

– Przyjechała, kiedy go wywozili z sali operacyjnej. Potraktowała mnie jak powietrze. Ktoś by mógł pomyśleć, że to ja do niego strzelałam.

– Nie chodzi o ciebie. Jest wściekła na mnie. Jesteś moją matką. Przypuszczalnie ma do ciebie pretensje, że mnie urodziłaś.

– Możliwe. Ale myślałam, że mnie lubi. Parę tygodni temu zaprosiła mnie na kawę. Myślałam, że obie nas lubi.

– Jest zdenerwowana. To się zmieni, jak Joe się lepiej poczuje. – Jeśli się lepiej poczuje. Jeśli nie umrze. – Kiedy będzie coś wiadomo?

Może jutro – powiedziała Sandra z wahaniem. – Nie mogę tam wrócić, Eve. Przed chwilą przyszedł policjant. W związku z Joem.

Oczywiście, Joe był gliniarzem, a gliniarze troszczyli się o siebie wzajemnie. Wkrótce w szpitalu będzie pełno policji.

Logan uruchamiał samochód.

– Musimy się stąd szybko wynosić.

– Dokąd jedziemy? – spytała Sandra.

– Powiedziałem Margaret i Piltonowi, że spotkamy się w knajpie koło Emory, tam gdzie spotkaliśmy się z Quinnem. Zabierze panią do Sanibel, a potem przygotuje wyjazd za granicę.

– Nie – zaprotestowała Sandra.

– To jedyne bezpieczne wyjście, mamo. Musisz to zrobić.

– Niczego nie muszę. I kto mówi, że to jedyne bezpieczne wyjście? Ty?! Logan?! Nie potraficie zaopiekować się sami sobą, a Joe leży w szpitalu. Skąd mam wiedzieć, że o mnie lepiej zadbacie?

– Mamo, proszę cię – powiedziała błagalnie Eve. – Musisz nas posłuchać.

– Nie. Robiłam wszystko, co mi kazałaś, a potem to, co kazała mi Margaret. Traktowałyście mnie jak niedorozwinięte dziecko. To się już skończyło, Eve.

– Chcę, abyś była bezpieczna.

– Mam zamiar. Proszę mnie zawieźć na osiedle Peachtrees Arms Apartments – powiedziała Loganowi. – To niedaleko Piedmontu.

Eve rozpoznała adres.

– Jedziesz do Rona?

– Jasne. Żałuję, że tego od razu nie zrobiłam.

– Naprawdę myślisz, że cię przyjmie i będzie ukrywał?

– Przekonam się, nie? A może przedyskutujemy całą sprawę i dojdziemy do wniosku, że powinnam się zgłosić na policję w związku z postrzeleniem Joego. Poproszę, żeby mnie na wszelki wypadek zamknęli w więzieniu. Niech pan jedzie albo ja wysiadam.

Logan zawahał się, a potem nacisnął na gaz.

– Może robi pani błąd.

– Jeśli nawet, nie będzie to pierwszy błąd w moim życiu. Nie będę mogła przychodzić do szpitala, Eve, ale będę dzwoniła kilka razy dziennie i dam ci znać, co z Joem.

– Mamo, proszę cię, nie ryzykuj. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało.

– Nie mów głupstw. Nie jesteś moją matką, lecz moją córką. Pilnuj siebie, ja zadbam o siebie. I żadnych wyrzutów sumienia, słyszysz? Żeby nie było tak jak z Bonnie.

Eve spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma.

– Nie patrz tak na mnie, do cholery! – Sandra pochyliła się i ścisnęła Eve za ramię. – Pozwól mi pójść swoją drogą, Eve. I pozwól jej odejść.

– Nie rozmawiamy teraz o Bonnie.

– Ależ tak, ona jest z nami bez przerwy. Jest w każdym twoim słowie i geście.

– To nieprawda.

– To, że pozwolisz jej odejść, nie oznacza, iż o niej zapomniałaś, dziecino. Odetchnij, rozejrzyj się wokół siebie, ciesz się życiem. Nie żyj w ciemnościach.

– Wszystko będzie dobrze, jak to się wreszcie skończy.

– Czyżby?

– Przestań, mamo, nie mogę o tym teraz mówić.

– Dobrze, już nic nie powiem. Wiem, że cierpisz. Ale nie żyj za mnie moim życiem. Po wielu latach nauczyłam się, jak sobie dawać radę.

– Dojeżdżamy do Piedmontu – oznajmił Logan.

– Osiedle jest tuż za rogiem.

– A jeśli Rona nie ma w domu? – spytała Eve.

– Mam klucz – powiedziała z uśmiechem Sandra. – Już od jakiegoś czasu. To, że nigdy ci o tym nie mówiłam, wyraźnie wskazuje, że się ciebie bałam.

– Nie próbowałam…

Wiem. – Logan zatrzymał samochód i Sandra wysiadła, biorąc walizkę. – Będę dzwoniła do szpitala co trzy godziny. Jeśli się z tobą nie skontaktuję, to znaczy, że nic się nie zmieniło.

– Uważaj na siebie. Bardzo mi się to nie podoba.

– A ja się cieszę, że wreszcie robię coś na własną rękę. Czułam się jak pionek przesuwany tam i z powrotem przez ciebie, przez Logana, nawet przez Fiske’a. Teraz ja będę rządzić własnym życiem.

Zaskoczona Eve patrzyła w ślad za matką, która weszła do najbliższego budynku.

– Feniks odradzający się z popiołów? – mruknął Logan.

– Postępuje niesłusznie. Bardzo się o nią boję.

– Ten Ron jest przypuszczalnie porządnym facetem, który zrobi wszystko, żeby ją chronić.

– Przed Lisa Chadbourne? Przed Timwickiem?

– Przynajmniej Fiske już nas nie straszy. Nasza pierwsza dama będzie musiała zatrudnić kogoś innego, a to trochę potrwa. Zwłaszcza jeśli nie tak od razu się dowie, że Quinn go unieszkodliwił.

– Za mało…

– Nic na to nie poradzisz. Twoja matka dokonała wyboru. Nie możesz jej pilnować, skoro ona sama tego nie chce.

– Ona nie rozumie. Gary i Joe… Matka nie rozumie, co jej grozi.

– Wydaje mi się, że doskonale rozumie. Widziała Joego w karetce. Nie jest głupia.

– Nie powiedziałam, że jest głupia.

– To dlaczego ją tak traktujesz?

– Nie chcę jej stracić.

– Tak jak straciłaś Bonnie?

– Zamknij się, Logan.

– Dobrze. Sandra już ci to wyjaśniła. Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad tym, co ci powiedziała. To sprytna kobieta. Nie miałem pojęcia, że jest taka bystra.

– Dokąd teraz jedziemy?

– Na spotkanie z Margaret. Każę jej wyjechać z miasta. Nie wybrałabyś się razem z nią?

Strach Eve przerodził się w złość.

– A ty też pojedziesz?! Może razem wsiądziemy na statek do Timbuktu?! Po prostu zapomnij o Gilu, co?! – Wyrzucała z siebie bezładne słowa z narastającą wściekłością. – Zapomnij o Benie Chadbournie. Uciekajmy i niech cały świat martwi się o siebie.

Logan zagwizdał bezgłośnie.

– Nie musisz tak nerwowo reagować. Tak tylko proponowałem. Nie sądziłem, że…

– To była bardzo głupia propozycja. Nie zostawię Joego i matki. Jestem już zmęczona ucieczkami, kryjówkami, strachem. Mam dość tego, że ludziom, na których mi zależy, dzieje się krzywda. Znudziło mi się poczucie beznadziejności. Dawno temu przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie będę ofiarą, a teraz znów mi się to zdarzyło. Przez nią! Nie będę tego dłużej tolerować! – zawołała drżącym głosem. – Słyszysz? Nie pozwolę jej…

– Słyszę. Bardzo dobrze rozumiem to, co mówisz, choć nie jestem do końca pewien, jak mamy ją powstrzymać.

Eve też nie bardzo wiedziała. I wtedy przypomniały jej się ostatnie słowa matki, słowa, które głęboko ją poruszyły i spowodowały nagły przypływ gniewu.

„Teraz ja będę rządzić własnym życiem”.

Do tej pory rządziła Lisa Chadbourne. Ona kazała zabić Gary’ego. Przez nią mógł zginąć Joe.

Matka jednak żyła. Tak samo jak Logan i Eve. I będą żyć.

Przedtem modliła się, żeby nikt więcej nie zginął.

Teraz nie będzie się modliła.

Teraz przejmie kontrolę.

Margaret wysiadła z mikrobusu, zostawiając Piltona za kierownicą.

– Jak się czuje Quinn?

– Nie wiemy – odparł Logan. – Jest na intensywnej terapii.

– Przykro mi – powiedziała Margaret do Eve. – A pani?

– Może być.

– Jak się miewa Sandra? Lubi go, prawda?

– Tak. – Eve zapiekły łzy w oczach. Trzeba zmienić temat i nie myśleć teraz o Joem. – Sandra nie pojedzie z panią. Zostaje tutaj.

– Czy myśli pani, że to dobry pomysł? – spytała Margaret, marszcząc brwi.

– Nie, ale ona tak uważa. I nie chce mnie słuchać.

– Może ja mogłabym…

– Sandra nie chce już nikogo słuchać – przerwał jej Logan. – Ty i Pilton musicie wyjechać.

– Pilton zasłużył na premię – oświadczyła Margaret. – Kiedy przyjmował tę pracę, nie przyszło mu do głowy, że będzie się musiał ukrywać. Policja będzie go szukać.

– To daj mu premię.

– Dużą premię. Jest dobrym…

– Gdzie jest samochód Fiske’a? – zapytała nagle Eve. – Znaleźliście go?

– Pilton go znalazł. Był zaparkowany na podjeździe pustego domu do wynajęcia, niedaleko naszej kryjówki.

– Wyczyściliście go?

– Całkowicie. Wszystko, co było w schowku i w bagażniku, zapakowaliśmy do worków na śmiecie. Potem pojechałam samochodem na lotnisko i zostawiłam go na długoterminowym parkingu.

– Gdzie są te worki?

– W mikrobusie.

– Chodźmy po nie, Logan.

Margaret obserwowała, jak przerzucają worki do samochodu Logana.

– Myślicie, że miał ze sobą coś ważnego?

– Nie wiem – przyznała Eve. – Raczej nie, skoro był zawodowcem, ale nie mamy innych śladów.

– Uważajcie na ten większy worek. W bagażniku Fiske miał tyle broni, że mógłby zacząć wojnę – powiedziała Margaret, wsiadając do mikrobusu. – Strzelba, dwa pistolety, naboje, parę pudełek z jakimiś elektronicznymi urządzeniami podsłuchowymi. Najwyraźniej nie lubił jeździć pustym samochodem. Powodzenia – dodała z ponurym uśmiechem. – Nie pozwól jej zabić, John. Premia, jaką sobie policzę za udział w tej sprawie, nie będzie miała żadnego porównania z premią Piltona.

Nim jeszcze mikrobus odjechał z parkingu, Eve wsiadała do samochodu.

– Ja się zajmę rzeczami Fiske’a. Ty prowadzisz. Najpierw otworzyła większy worek. Co wiedziała o broni? Że jej nie lubi, że się jej boi, że jest dla niej jedynie symbolem gwałtu i mordu.

Jednakże Fiske nie bał się broni. Używał jej. Lisa Chadbourne też się nie bała. Kazała strzelać do ludzi.

Eve dotknęła palcem lufy strzelby. Metal był ciepły, gładki, niemal przyjemny w dotyku. Spodziewała się, że lufa będzie zimna.

– Znalazłaś coś? – spytał Logan.

– Jeszcze nie.

– Założę się, że w żaden sposób nie uda nam się powiązać tej broni z Lisa Chadbourne.

– Wiem.

Lisa na pewno nie zostawiła śladów. Poszukiwanie tutaj czegoś było przypuszczalnie bez sensu. Utrata nadziei równała się przyznaniu do porażki. Eve nie miała zamiaru tracić nadziei.

Odsunęła pierwszy worek i zabrała się do drugiego. Papiery z wypożyczalni samochodów w zielonej teczce, bilet pierwszej klasy na samolot Delta Airlines do Waszyngtonu, rozkład lotów, kilka paragonów z restauracji – dwóch z Atlanty i jednej z Bainbridge.

Bainbridge. Nie wolno myśleć o Bainbridge. Nie wolno myśleć o pokoju w motelu, gdzie umarł Gary.

Złożona kartka papieru. Kolejny paragon?

Eve rozłożyła papier i zesztywniała.

Lista z wieloma nazwiskami. Niektóre wydrukowane, inne wpisane ręcznie.

Jej własne nazwisko, Logana, Joego, matki…

I jeszcze dwa nazwiska, na których widok otworzyła szeroko oczy.

Mój Boże! Zmusiła się, żeby dalej odczytywać listę.

Gary Kessler. Wykreślony. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w jego nazwisko. Tylko kolejne nazwisko na liście.

Gil mówił, że Fiske ma obsesję na punkcie porządku i skuteczności działania. Najpierw zabić człowieka, potem wykreślić z listy jego nazwisko.

– Co to jest? – spytał Logan, spoglądając na nią w lusterku.

– Lista. Nazwisko Gary’ego – odparła Eve, składając papier i chowając go do torebki. Jeszcze mu się przyjrzy i zastanowi. Na razie zbyt mocno wszystko przeżywała. Przejrzała pozostałe papiery i nie znalazła niczego ciekawego. – Zatrzymaj się gdzieś.

– W jakimś motelu?

– Nie, będą nas szukać w tej okolicy. Ona zacznie się zastanawiać, dlaczego Fiske się nie odzywa i spowoduje dyskretne poszukiwania. Dowiedzą się o Joem.

Joe. Szybko porzuciła myśl o nim. Kiedy przypominało jej się, że jest w szpitalu, nie mogła się skupić na niczym innym.

– Wiesz, że powinniśmy się stąd wynieść?

– Nie, mogę być potrzebna Joemu.

– Zachowuj się rozsądnie. Nie możesz nawet pójść do…

Nic mnie to nie obchodzi. – Nie mogła opuścić Joego, przynajmniej dopóki się nie dowie, co z nim będzie. – Znajdź jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się na chwilę zatrzymać. Muszę to przemyśleć.

– Ja już się zastanowiłem. Uważam, że powinniśmy się skontaktować z Peterem Brownem, dziennikarzem z gazety w Atlancie.

– Może – powiedziała, masując skroń. – Ale on jest przyjacielem Joego. Joe musi…

Znów Joe. Był im potrzebny. Był jej potrzebny. Wróciły wspomnienia. Joe, który przychodził do laboratorium, żeby jej powiedzieć, że za dużo pracuje. Żarty Joego, jego spokojny sposób mówienia…

– Nie przejmuj się tak – poradził Logan. – Nie musimy podejmować decyzji w tej sekundzie. Niedługo znajdę jakieś spokojne miejsce, gdzie się zatrzymamy.

Logan zatrzymał się przy „McDonald’sie” piętnaście kilometrów na południe od Gainesville. Kupił dwa hamburgery i dwie cole. Zjechał z autostrady i przejechał wyboistą drogą kolejne kilka kilometrów, po czym przystanął nad dużym stawem.

– Tu nas nikt nie zobaczy – uznał, wyłączając silnik. – Choć zapewne za tym wzgórzem jest jakaś ferma. W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć odludne miejsce.

– Jak daleko jesteśmy od szpitala?

– Czterdzieści minut szybkiej jazdy. – Logan wysiadł, wziął torbę z czaszką, obszedł samochód i otworzył drzwi Eve. – Chodź, przespacerujemy się nad stawem. Potrzebujemy ruchu na świeżym powietrzu.

Eve wzięła torebkę i ruszyła za nim, zadowolona, że może się trochę rozluźnić.

Woda w stawie była mętna, a brzeg śliski. Pewno niedawno padał deszcz. Słońce zaczynało zachodzić, rzucając błyszczące promienie na powierzchnię wody.

– Lepiej? – spytał Logan po półgodzinie.

– Nie. Tak. – Eve przystanęła koło drzewa i oparła policzek o pień. – Sama nie wiem.

– Chciałbym ci pomóc. Powiedz jak.

Niechby sprawił, żeby Gary zmartwychwstał. Niechby powiedział, że Joe będzie żył. Eve potrząsnęła głową.

– Quinn nie jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi ci pomóc. Pozwól mi spróbować.

Eve usiadła na ziemi.

– Nic mi nie będzie. Muszę tylko to przemyśleć. Wiem, że jest sposób, aby wszystko zakończyć, jednakże nie widzę tego jeszcze wyraźnie.

– Nie jesteś głodna?

– Nie.

– To dziwne. Ostatni raz jadłaś prawie dwadzieścia cztery godziny temu.

Grill „Bubba Blue”. Jedzenie, które zamówił Gary…

– Zostań tu – powiedział Logan i postawił jej u stóp torbę z Benem. – Przyniosę ci jedzenie.

Przyglądała się, jak wspina się po zboczu. Weź się w garść, skarciła się z niesmakiem. Zachowuje się jak niedołęga, a Logan się o nią martwi. Nazwisko Gary’ego na tej liście wytrąciło ją z równowagi i potrzebowała czasu, żeby doj…

Zadzwonił jej telefon.

Matka?

Drżącą ręką wyciągnęła telefon z torebki.

– Eve?

Lisa Chadbourne. Eve zaczęła drżeć na całym ciele.

– Niech cię diabli porwą wprost do piekła!

– Nie dałaś mi szansy. Chciałam znaleźć jakieś wyjście.

– I dlatego zabiłaś Gary’ego.

– Fiske go zabił… Nie, masz rację. Kazałam mu to zrobić.

– I kazałaś mu też zabić Joego?

– Nie, tego na razie nie planowałam.

Jednakże nie zaprzeczyła, że myślała o takiej ewentualności.

– Joe jest umierający.

– Zakładam, że martwy człowiek, którego znaleziono obok Quinna, to Fiske?

– Chciał zabić Joego.

– Najwyraźniej mu się nie udało. Podobno Quinn ma szansę na przeżycie.

– Lepiej, żeby tak się stało.

– Straszysz mnie? Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale powinnaś wreszcie pojąć, że nie wygrasz. Ilu ludzi musi jeszcze zginąć, Eve?

– Nie masz drugiego Fiske’a.

– Timwick kogoś znajdzie. Quinn jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Żyje na kroplówkach, prawda?

Eve poczuła przypływ wściekłości.

– Nawet o tym nie myśl.

– Nie chcę o tym myśleć – rzekła Lisa ze znużeniem w głosie. – Sam pomysł sprawia, że robi mi się niedobrze, ale każę to zrobić, Eve. Tak jak kazałam zabić Kesslera. Tak jak każę zabić każdą bliską ci osobę. Musisz mi oddać czaszkę i wyniki badania DNA.

– Idź do diabła!

– Posłuchaj, Eve. Zastanów się. Czy warto?

– Chcesz powiedzieć, że jeśli oddam ci czaszkę, Joe będzie żył?

– Tak.

– Kłamiesz. Joe nie będzie bezpieczny. Mój Boże, zabiłaś nawet Scotta Marena, który podobno był twoim przyjacielem.

Zapadła chwila ciszy.

– To nie była moja decyzja. Dowiedziałam się po fakcie. Timwick wpadł w panikę i strzela na wszystkie strony. Wierz mi, że dopilnuję, aby Quinnowi nic się nie stało.

– Nie wierzę ci.

– Czego zatem chcesz, Eve? Co ci mogę dać?

– Chcę, żeby wszystko się wydało. – Eve zamknęła oczy i powiedziała coś, czego się nigdy po sobie nie spodziewała. – Chcę, żebyś nie żyła.

– Obawiam się, że nie masz takich możliwości.

– Nie chcę niczego innego.

– To nieprawda. Obawiałam się, że Fiske’owi powinie się noga i zastanawiałam się, co mogłabym ci zaproponować. I potem mi się przypomniało. Coś tak oczywistego. Wiem, czego chciałabyś bardziej niż mojej porażki.

– Nie ma niczego takiego.

– Ależ jest, Eve.

Kiedy Logan wrócił, Eve nadal wpatrywała się w telefon. Zatrzymał się kilka kroków przed nią i popatrzył przymrużonymi oczami.

– Czy to dzwoniła twoja matka? Jak się czuje Quinn?

– To była Lisa Chadbourne.

– I?

– Chce czaszkę.

– To coś nowego – powiedział ironicznie. – I dlatego jesteś taka zaszokowana?

– Tak – odparła, chowając telefon do torebki. – Dlatego? Groziła ci?

– Groziła Joemu i matce.

– Sama rozkosz.

– Nie jestem jednak pewna, czy potrafi zapewnić im bezpieczeństwo, nawet jeśli pójdę z nią na ugodę. Powiedziała, że Timwick wpadł w panikę i że straciła nad nim kontrolę, kiedy zabił Marena. To się może powtórzyć.

– A może to wszystko nieprawda i sama kazała go zabić.

– Może. Nie wiem. Teraz nie mogę się skupić.

„Jeśli pójdę z nią na ugodę”. Logan aż się wzdrygnął, kiedy dotarło do niego to, co powiedziała przed chwilą Eve.

– Ty rzeczywiście o tym myślisz – zauważył ze zdumieniem. – Co takiego ci powiedziała?

Eve milczała. Logan ukląkł koło niej.

– Powiedz mi – poprosił.

– Kręci mi się w głowie. Może później.

– Może?

– Chcę, żebyś zadzwonił do szpitala – zmieniła temat Eve.

– Żeby się dowiedzieć o stan Quinna? Twoja matka mówiła, że…

– Nie, chcę, abyś zadzwonił do dyżurki pielęgniarek i powiedział, że zamierzasz zabić Quinna.

– Co?

– Masz to wszystko przedstawić bardzo szczegółowo i obrzydliwie. Masz powiedzieć, że zamierzasz wślizgnąć się do szpitala w przebraniu pielęgniarza i odłączyć urządzenia Quinna. Albo zrobić mu zastrzyk, z którego już się nie obudzi. Chcę, żebyś mówił jak chory psychicznie morderca.

– Liczysz, że przekażą tę wiadomość gliniarzom, a oni dopilnują, żeby nic się nie stało.

– Sama bym zadzwoniła, ale mężczyzna jest zawsze bardziej przekonujący.

– Pozory mylą. Już dzwonię. Co robisz? Eve sięgała właśnie po torbę z czaszką.

– Chcę potrzymać przez chwilę Bena.

– Dlaczego?

– Nigdzie nie ucieknę. Chcę go potrzymać w rękach. Wszystko to razem bardzo mu się nie podobało.

– Może powinniśmy stąd odjechać. Musimy znaleźć jakiś nocleg – zaproponował.

– Wrócimy później do Gainesville. – Eve odwróciła głowę i spojrzała na torbę z czaszką. – Dzwoń do szpitala.

Sandra zadzwoniła do Eve o jedenastej wieczorem.

– Stan Joego się ustabilizował. Nadal jest krytyczny, ale lepszy niż przedtem.

– Kiedy będzie wiadomo coś pewnego? – zapytała Eve z nadzieją w głosie.

– Nie mam pojęcia. Może jutro rano. Jak się czujesz?

– Dobrze.

– Masz marny głos.

– Wszystko jest w porządku, mamo. Jesteś z Ronem?

– Tak. Mówi, że nie odejdzie ode mnie dalej niż na pół metra, dopóki cała sprawa się nie skończy. Uważa, że powinnaś się zgłosić na policję. Ja też tak myślę. Musisz to wyjaśnić.

Jak to łatwo brzmi – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Złożyć wszystko w ręce policji i niech się tym zajmą.

– Zadzwoń, mamo, jak się czegoś dowiesz o Joem. I uważaj na siebie.

– Quinnowi się polepszyło? – spytał Logan.

– Trochę, nadal jednak nie wiadomo, czy przeżyje – powiedziała Eve, otwierając drzwi samochodu. – Idę na spacer nad staw. Nie musisz iść ze mną.

– Inaczej mówiąc, nie życzysz sobie mojego towarzystwa. Najwyraźniej nie masz nic przeciwko naszemu przyjacielowi – dodał, zerkając na torbę z Benem, którą Eve trzymała w ręce. – Przez cały wieczór nie odstawiłaś go ani na moment. Czy powiesz mi, dlaczego nie wypuszczasz go z ręki?

Eve sama nie wiedziała. Może miała nadzieję, że obecność czaszki pomoże jej znaleźć odpowiedź na pytanie. Odpowiedź, której tak bardzo potrzebowała.

– Chcę go mieć ze sobą.

– Dziwne.

– Nie słyszałeś? Nie jestem całkiem normalna.

– Bzdura. Jesteś jedną z najnormalniejszych osób, jakie znam.

– Spójrz tylko, z kim się zadaję. – Eve zeszła po zboczu, czując w ręce miękki dotyk skórzanej torby.

Pomóż mi, Ben – pomyślała. Jestem zagubiona i ktoś musi mi pomóc się odnaleźć.

Od dwóch godzin Eve siedziała pod drzewem, przytulając do siebie torbę jak dziecko. Logan nie mógł tego dłużej znieść. Wysiadł z samochodu i zszedł do niej.

– Wykazałem już dość cierpliwości i wyrozumiałości. Wytłumacz mi, co się dzieje. Słyszysz? Powiedz, co ci obiecała Lisa Chadbourne.

Eve milczała przez chwilę, a potem szepnęła:

– Bonnie.

– Co?

– Zaoferowała mi Bonnie. Obiecała, że ją znajdzie.

– Jak mogłaby to zrobić?

– Powiedziała, że każe na nowo otworzyć sprawę i wyśle na poszukiwanie tysiące policjantów i żołnierzy. Powiedziała, że się nad tym zastanowiła. Nie szukaliby Bonnie. To byłoby za bardzo podejrzane. Dla pozorów wybraliby jakieś inne, zaginione dziecko, ale poszukujący wiedzieliby, kogo naprawdę szukają. Bonnie.

– Wielki Boże!

– Powiedziała, że poszukiwania mogą nawet trwać latami. Obiecała, że sprowadzi Bonnie do domu.

– A ty masz jej tylko oddać czaszkę i wyniki badań DNA?! To oszustwo! Nigdy nie spełni obietnicy.

– Wyłącznie czaszkę. Powiedziała, że mogę wyjechać z kraju i zatrzymać wyniki badań, dopóki nie odda mi Bonnie.

– Kiepski punkt przetargowy. Nie dotrzyma słowa.

– Może dotrzyma – westchnęła Eve, zamykając oczy.

– Nie dopuszczę do tego.

– Posłuchaj, Logan – rzekła stanowczo Eve, otwierając oczy. – Jeżeli podejmę taką decyzję, ani ty, ani nikt inny mnie nie powstrzyma. Jeśli ktokolwiek na tym świecie jest w stanie znaleźć Bonnie, to tylko Lisa Chadbourne, o ile każe to zrobić. Czy wiesz, co to dla mnie znaczy?

– Tak – odparł szorstko. – I ona też wie. Nie daj się w ten sposób wykorzystać.

– Nie rozumiesz.

Logan rozumiał i serce ściskało mu się z bólu. Lisa Chadbourne wykorzystała jedyną pokusę, której Eve nie potrafiła się oprzeć.

– Kiedy masz jej odpowiedzieć?

– Zadzwoni o siódmej rano.

– Popełniłabyś straszny błąd.

– Obiecała, że matce i Joemu nic się nie stanie, że zabijanie się skończy. Spróbuje nawet powstrzymać Timwicka przed poszukiwaniem ciebie.

– Akurat. Uwierzyć jej to wariactwo.

– Wierzę, że nie chce więcej zabijać. Nie wiem, czy potrafi to powstrzymać, ale wierzę, że ma taki zamiar.

– Pozwól mi z nią porozmawiać, jak zadzwoni. Eve potrząsnęła głową.

– Myślałem, że działamy razem.

– Razem? Już powiedziałeś, że będziesz chciał mnie powstrzymać.

– Bo wiem, że to błąd.

– Błędem jest zostawienie Bonnie samej.

– Eve, stawka jest za wysoka, żeby…

– Zamknij się, Logan. Idź stąd i daj mi pomyśleć. Nie przekonasz mnie. Znam każdy argument.

I każdy nerw każe jej przyjąć propozycję Lisy Chadbourne – pomyślał Logan. Miał ochotę ją udusić.

– Dobrze, nie będę ci niczego tłumaczył. Zastanów się. I pamiętaj o Kesslerze i o Joem Quinnie.

– Myślę wyłącznie o nich.

– To nieprawda. Nie potrafisz myśleć o nikim innym oprócz Bonnie. Rozważ…

Już go nie słuchała. Wpatrywała się w torbę z czaszką, ale i jej chyba nie widziała. Słyszała tylko syreni śpiew Lisy Chadbourne.

I widziała jedynie Bonnie.

Rozdział dwudziesty drugi

Lisa Chadbourne zadzwoniła następnego dnia punktualnie o siódmej.

– No i co?

Eve wzięła głęboki oddech.

– Zgadzam się.

– Cieszę się bardzo. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

– Wszyscy nic mnie nie obchodzą. W przeciwnym razie nie wchodziłabym z tobą w układy. Posłuchaj. Chcę, żebyś mojej matce i mnie załatwiła jakieś miejsce poza Stanami, tak jak obiecałaś. Chcę, żebyś odwołała swoje psy gończe i przestała poszukiwać Logana. Chcę, żebyś zostawiła w spokoju Joego Quinna.

– I chcesz Bonnie.

– O tak. Musisz ją znaleźć i sprowadzić do domu. To jest poza wszelkimi negocjacjami.

– Znajdę ją. Obiecuję ci, Eve. Załatwię z Timwickiem, żeby odebrał czaszkę i…

– Nie. Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Ryzykuję życie paru ludzi. Skąd mam wiedzieć, że się nie wycofasz, jak dostaniesz czaszkę.

– Zostaną ci wyniki badań DNA. Wiesz, iż sprawiłyby mi masę kłopotów.

– Bez czaszki? Nie jestem pewna.

– To co proponujesz?

– Nie proponuję. Żądam. Chcę się z tobą zobaczyć. Chcę, żebyś osobiście odebrała czaszkę.

– To jest niemożliwe.

– Inaczej nie ma umowy.

– Posłuchaj, kobieta na moim stanowisku nie może się swobodnie poruszać. To, czego żądasz, jest niewykonalne.

– Nie kłam. Kobieta, która potrafiła zabić swego męża tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, znajdzie sposób, aby się ze mną spotkać. Ryzykuję własne życie i muszę sobie zapewnić maksymalne bezpieczeństwo. Nie mam broni, lecz jestem artystką. Zajmowałam się odczytywaniem wyrazu twarzy i studiowałam pod tym kątem także ciebie. Wydaje mi się, że będę umiała odczytać z twojej twarzy, czy zamierzasz dotrzymać obietnicy.

– Przywieziesz ze sobą czaszkę? – spytała po chwili milczenia Lisa Chadbourne.

– Schowam ją w pobliżu. Gwarantuję, że jej nie znajdziesz, jeśli przygotujesz pułapkę.

– A jeśli ty zastawisz pułapkę na mnie?

– Możesz przedsięwziąć środki ostrożności, pod warunkiem, że nie będą dla mnie zagrożeniem.

– Gdzie mamy się spotkać?

– Gdzieś niedaleko Camp David. Najłatwiej będzie ci wybrać się tam pod koniec tygodnia. Zwłaszcza że podobno wciąż opłakujesz śmierć swego przyjaciela, Scotta Marena. Powiedz, że lecisz do Camp David, i każ się wysadzić pilotowi w najbliższej okolicy.

– To rozsądny plan. A Logan?

– Logan w tym nie uczestniczy. Zabrałam czaszkę i papiery. Zostawiłam go w nocy. Powiedział, iż zwariowałam. Uważa, że mnie oszukujesz.

– Ty go jednak nie słuchasz?

– Słucham. Być może Logan ma rację. – Eve zacisnęła rękę na słuchawce. – Jednak muszę to zrobić. Wiedziałaś, że się zgodzę, prawda?

– To spotkanie nie jest dobrym pomysłem. Byłoby bezpieczniej, gdybyś mogła zostawić gdzieś czaszkę, a Timwick by się po nią zjawił.

– Bezpieczniej dla ciebie.

– Dla nas obu.

– Nie, muszę widzieć twoją twarz, kiedy powiesz, że znajdziesz Bonnie. Zbyt często kłamałaś. Muszę zrobić wszystko, co się da, żeby się upewnić, że mnie nie oszukasz.

– Wierz mi, to nie jest dobry pomysł.

– W porządku, ja się wycofuję.

– Daj mi pomyśleć. – Chwila ciszy. – Bardzo dobrze. Spotkam się z tobą. Rozumiesz jednak, że muszę zabrać ze sobą Timwicka.

– Nie zgadzam się.

– Timwick potrafi prowadzić helikopter i jest agentem służb specjalnych. To znaczy, że będę mogła, nie wzbudzając podejrzeń, lecieć bez ochroniarza i bez pilota. Poza tym – Lisa na moment zawiesiła głos – Timwick ma urządzenia, dzięki którym dowiem się, czy ty lub teren dokoła jest na podsłuchu. Ja też muszę się zabezpieczyć.

– A kto zabezpieczy mnie przed Timwickiem?

– Jak tylko się przekonam, że to nie jest zasadzka, każę mu odlecieć. Bez niego się nie zjawię, Eve.

– Dobrze – zgodziła się niechętnie Eve. – Ale nikogo więcej. Jeśli zobaczę, że w helikopterze jest jeszcze ktoś, nie wyjdę na spotkanie.

– W porządku. Powiedz mi teraz, gdzie mamy się spotkać.

– Zadzwonię, jak będziesz w powietrzu, niedaleko Camp David.

– Godna podziwu ostrożność. Kiedy mam wylecieć?

– Jutro o ósmej rano.

– Dobrze. Pamiętaj, że lot z Białego Domu do Camp David trwa około pół godziny. Na pewno nie chcesz tu przyjechać? Tak naprawdę byłoby bezpieczniej dla nas obu.

– Już mówiłam, że nie.

– Do jutra – powiedziała Lisa i odłożyła słuchawkę.

Eve nacisnęła guzik w swoim telefonie. Załatwione.

Wprawdzie Logan uważał, że robi straszny błąd, ale kości zostały rzucone.

Musiała dzisiaj dotrzeć do Waszyngtonu, a przed odjazdem zrobić jeszcze jedną rzecz. Wystukała numer do matki.

– Jak się czuje Joe?

– Właśnie dzwoniłam do szpitala. Przenieśli go już z intensywnej terapii.

Eve z uczuciem ogromnej ulgi zamknęła na chwilę oczy.

– Lepiej się czuje? Będzie żył?

– W nocy odzyskał przytomność. Lekarze wypowiadają się bardzo ostrożnie, ale z optymizmem.

– Chcę go zobaczyć.

– Nie żartuj. Wiesz, że to niemożliwe.

Eve nadal nie miała pojęcia, jak ma sobie poradzić i co się może zdarzyć w Camp David. Musiała zobaczyć się z Joem.

– Dobrze. Potrzebuję pomocy. Czy mogłabyś wynająć dla mnie samochód i zabrać mnie stąd?

– Co się stało z samochodem Logana?

– Rozstaliśmy się. Jego szukają znacznie intensywniej niż mnie i mogą strzelać bez ostrzeżenia.

– Cieszę się, że nie jesteście razem. Nie podobało mi się to, że oboje…

– Nie mam dużo czasu, mamo. Jestem w damskiej toalecie w Parku Rozrywki w Gainesville. O tej porze jest tu pusto, ale nie mogę zbyt długo tutaj tkwić. Czy możesz po mnie przyjechać?

– Już jadę.

Matka była w drodze. Potem Eve odwiezie Sandrę do Rona i też wyruszy w drogę. Na razie usiadła na podłodze, położyła torebkę obok torby z czaszką Bena i oparła się o betonową ścianę. Głębokie oddechy. Próba odpoczynku. Robiła tylko to, co musiała zrobić.

Jutro o ósmej rano.

Jutro o ósmej rano.

Lisa wstała i podeszła do okna. Jutro odzyska czaszkę Bena i podstawowe zagrożenie zniknie.

Oczywiście to może być pułapka, jednakże Lisa instynktownie wiedziała, że zagrała jedyną kartą, której Eve Duncan nie mogła pobić. Ta kobieta miała obsesję na punkcie odszukania córki i Lisa, grając na jej uczuciach, rzuciła ją na kolana. Powinna odczuwać satysfakcję.

Nic takiego nie czuła. Żałowała, iż nie udało jej się przekonać Eve, że osobiste spotkanie nie jest konieczne, choć ze swej strony uczciwie zamierzała dotrzymać obietnicy.

Czy aby na pewno? Myślała, że zna siebie, ale kiedyś nie przyszłoby jej do głowy, iż stać ją na takie rzeczy, które później robiła.

Szkoda, że Eve wymogła na niej to spotkanie.

W pobliżu Catoctin Mountain Park

Następnego dnia 8.20

Helikopter nadlatywał z północy. Eve zadzwoniła.

– Jestem obok polany, półtora kilometra od drogi numer siedemdziesiąt siedem przy Hunting Creek. Proszę wylądować na polanie. Przyjdę tam.

– Musimy najpierw przelecieć nad okolicą i sprawdzić czy wszystko jest w porządku – powiedziała Lisa Chadbourne. – Timwick jest ostrożny.

To Lisa jest ostrożna – pomyślała Eve. Ale i ona sama nauczyła się ostrożności. Nim zadzwoniła, sprawdziła cały teren.

Nerwowo zaciskając i rozprostowując dłonie, obserwowała kołujący nad polaną helikopter.

– Jedna osoba – powiedział Timwick, wskazując na zamazaną sylwetkę na ekranie monitora na podczerwień. – Inne najbliższe źródło ciepła znajduje się w restauracji przy drodze numer siedemdziesiąt siedem, pięć kilometrów stąd.

– Urządzenia elektroniczne? Timwick rzucił okiem na inny ekran.

– W pobliżu Duncan niczego nie ma.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście. Ja też jestem zagrożony.

Lisa ze smutkiem spojrzała na pojedynczą smugę na ekranie. Eve była tam sama, pozbawiona ochrony.

– Wylądujmy zatem i zobaczmy, co się da zrobić – powiedziała.

Lisa Chadbourne wysiadała z helikoptera.

Eve umówiła się z nią, ustaliła miejsce i czas, a mimo to była zdziwiona, że ta kobieta rzeczywiście przyleciała. Obserwowała ją, gdy zeskakiwała na ziemię. Wyglądała dokładnie tak samo jak na taśmach wideo: piękna, spokojna, rozpromieniona. A czego się spodziewała? Śladów rozpusty i okrucieństwa? Taśmy były kręcone już po zabiciu męża. Dlaczego kolejne zabójstwa miały robić jakąś różnicę?

Gary. Krew. Noże. Przed oczami Eve mignęła straszna scena z motelu. To powinno coś zmienić. Koniecznie.

Nie mogła o tym myśleć. Ruszyła w kierunku helikoptera.

– Witaj, Eve – powiedziała Lisa. – James właśnie zadzwonił do Camp David i zawiadomił, że wylądowaliśmy, aby sprawdzić światło kontrolne na tablicy rozdzielczej. Mamy najwyżej dziesięć minut. Potem musimy wystartować albo służba bezpieczeństwa przyśle tu kogoś.

– Dziesięć minut powinno nam wystarczyć.

– Nic nie mów, Liso! – zawołał Timwick, który wysiadł z helikoptera i teraz podchodził do Eve.

Odruchowo cofnęła się o krok.

Timwick trzymał w ręce przyrząd, który wyglądał jak wykrywacz metali używany na lotniskach.

– Niech pani podniesie ręce.

– Mówiłeś, że cały teren jest czysty – przypomniała mu Lisa.

– Ostrożność nigdy nie zawadzi. – Przejechał wykrywaczem po ciele Eve. – Proszę się odwrócić.

– Niech mnie pan nie dotyka.

Stanął za nią i przejechał wykrywaczem od ramion do stóp.

– W porządku. Nie ma broni ani podsłuchu.

– Proszę wybaczyć Jamesowi – powiedziała Lisa. – Ostatnio jest strasznie nerwowy. Obawiam się, że to wina pani i Logana. Idź i daj nam porozmawiać, Jamesie.

Timwick ruszył w stronę drzew.

– O nie – zaprotestowała ostro Eve. – Ja nie miałam szansy, żeby go sprawdzić wykrywaczem. Chcę go mieć na oku. Niech pan siada – rozkazała, wskazując na miejsce obok helikoptera.

– Co?

– Słyszał pan. Niech pan usiądzie po turecku. Z tej pozycji trudniej atakować.

– To poniżające, Liso – zajęczał Timwick.

– Zrób to – powiedziała Lisa z lekkim uśmieszkiem. – Nie jesteś taka bezradna, jak myślałam, Eve.

Timwick usiadł po turecku na ziemi.

– Zadowolona?

– Nie. Niech pan wyjmie z kieszeni rewolwer, zabezpieczy go i odrzuci od siebie.

– Nie mam broni.

– Proszę wykonać moje polecenie.

– Skończmy z tym, Jamesie – powiedziała Lisa. Timwick zaklął, wyciągnął rewolwer, zabezpieczył go i rzucił na polanę.

– Teraz jestem usatysfakcjonowana – rzekła Eve, odwracając się do Lisy.

– Marnujesz cenny czas. – Lisa rzuciła okiem na zegarek. – Minęły dwie minuty.

– Nie szkodzi. Nie ufam mu.

– Sądzę, że masz prawo być podejrzliwa. A teraz daj mi czaszkę Bena, Eve.

– Jeszcze nie teraz.

– Chcesz, abym cię zapewniła, że dostaniesz z powrotem Bonnie? – Lisa spojrzała jej prosto w oczy. – Oczywiście nie można być stuprocentowo pewnym, lecz zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją odnaleźć. Obiecuję ci, Eve – rzekła z absolutną szczerością.

Boże, mówiła prawdę. Bonnie mogła wrócić do domu.

– Czaszka, Eve. Nie mam czasu. W helikopterze są dla ciebie papiery i pieniądze, a James załatwił samolot, którym razem z matką polecicie za granicę. Daj mi tę czaszkę, a my wsiądziemy z powrotem do helikoptera i na zawsze znikniemy z twojego życia.

Czyżby naprawdę miał kiedyś nastąpić taki moment, że Lisa Chadbourne nie będzie częścią jej życia?

– Czaszka, Eve.

– Jest tutaj, pod drzewami – mówiła Eve, kierując się na skraj polany i obserwując Timwicka. – Widzę pana, Timwick.

– James nam nie przeszkodzi – powiedziała Lisa, idąc za nią. – Jemu zależy na tej czaszce tak samo jak mnie.

– A co potem?

Lisa nic nie powiedziała, rozglądając się wokół ze zmarszczonym czołem.

– Gdzie jest czaszka? Zakopałaś ją w ziemi?

– Nie. – Eve zatrzymała się i wskazała na skórzaną torbę, po części zasłoniętą krzakami. – Jest tutaj.

– Tak na widoku? Mówiłaś, że nie będziemy mogli sami jej znaleźć.

– Blefowałam. Co by mi z tego przyszło, gdybym ją schowała albo zagrzebała w ziemi? Macie tu różne wykrywacze i urządzenia elektroniczne.

– W tym wypadku najwyraźniej cię przeceniłam. – Lisa roześmiała się. – Mój Boże, sądziłam, że wymyśliłaś coś naprawdę genialnego. O ile to jest Ben – dodała nagle, a jej uśmiech znikł. – Już raz nas oszukałaś.

– To jest Ben Chadbourne. Sama sprawdź.

Lisa podniosła torbę.

– Słyszałam, że jesteś prawdziwą artystką, jeśli chodzi o rzeźbienie rysów twarzy. Czy rzeczywiście zobaczę podobieństwo?

– Otwórz torbę.

– Chyba nie mam ochoty.

– Rób, co chcesz – powiedziała Eve, wzruszając ramionami. – Dziwię się jednak, że nie chcesz sprawdzić, co tam jest.

– Rzeczywiście nie mogę sobie na to pozwolić. – Lisa powoli otworzyła zamknięcie. – Zobaczymy, czy jesteś taka dobra, jak mów… O Boże! – Oparła się o drzewo, patrząc na wypaloną czaszkę. – Co…

– Przepraszam, że nie jest taka ładna, jak się spodziewałaś. Gary Kessler zawsze lubił pracować na czystej czaszce, kazał mi więc zniszczyć to, co wyrzeźbiłam. Pamiętasz Gary’ego. Kazałaś Fiske’owi go zabić, prawda?

Lisa nie mogła oderwać oczu od czaszki.

– Ben? – szepnęła.

– Tak wygląda człowiek, gdy się go spali. Cała skóra się topi i…

– Zamknij się. – Po policzkach Lisy płynęły łzy.

– Widzisz tę nierówną dziurę z tyłu? Tędy eksploduje mózg. Kiedy jest się w ogniu, mózg się gotuje i w końcu…

– Zamknij się, suko.

– Jednakże Gary umarł inaczej. Kazałaś Fiske’owi, żeby mnie przekonał, iż muszę oddać czaszkę. Powiedziałaś, że ma ukrzyżować Gary’ego.

– Niczego takiego nie mówiłam. Kazałam mu jedynie wstrząsnąć tobą tak, żebyś zrozumiała, że musisz oddać czaszkę. To była twoja wina. Powiedziałam ci, że wszystko się skończy, jak oddasz mi czaszkę Bena, ale nie chciałaś tego zrobić. – Spojrzała na czaszkę. – Ben…

– W jaki sposób go zabiłaś?

– Scott Maren dał mu zastrzyk. Tak było szybko i bezboleśnie. Nie cierpiał. – Odetchnęła głęboko i starała się opanować. – To okrutne z twojej strony, że kazałaś mi oglądać czaszkę.

– Nie mów mi o okrucieństwie. Kazałaś zabić Gary’ego i Gila. Joe omal nie zginął.

– Jesteś teraz zadowolona? Boże, twardy z ciebie człowiek. A ja ci współczułam.

– Dlatego że zamierzałaś mnie zabić? Dlatego że się nie spodziewałaś, że wyjadę stąd żywa?

– Mówiłam, żebyś jakoś inaczej oddała czaszkę. Wiedziałam, że nie mogę cię zostawić przy życiu, jeśli będę miała szansę… Muszę tak zrobić. Odlatujemy, Jamesie. Zajmij się nią.

Timwick wstał powoli.

– Chcesz, żebym ją zabił?

– Nie chcę, lecz trzeba to zrobić. To twoje zadanie. James spojrzał na Eve, a potem ruszył do helikoptera.

– James!

– Odpieprz się ode mnie.

– Umówiliśmy się – powiedziała sztywno Lisa.

Czy umawialiśmy się także, że Fiske mnie zabije, Liso? Kiedy to się miało stać? – spytał Timwick, otwierając drzwi helikoptera.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– O listę. Dałaś Fiske’owi inną listę. Widziałem ją. Połączył twoją listę z moją. Znam jego charakter pisma.

– Jak mogłeś się dowiedzieć o czymś, co nie istnieje? – Lisa oblizała wargi. – Jeśli była jakaś inna lista, to na pewno nie dostał jej ode mnie. Wiesz, że on często działał na własną rękę.

– Z własnej inicjatywy nie zabijałby tego, kto mu płaci. Chyba że płacił mu jeszcze ktoś inny. Sądziłaś, że nie będę ci już potrzebny.

– Niczego mi nie udowodnisz. Fiske nie żyje.

– Znalazłabyś kogoś, kto by mnie zabił.

– Robisz poważny błąd – powiedziała, idąc do helikoptera. – Posłuchaj mnie, Jamesie.

– Skończyłem ze słuchaniem. Zabieram się stąd.

– Złapią cię.

– Będę miał przewagę czasową. To była część umowy. Zawiadomię Camp David, że jesteśmy w drodze. Bez problemu uda mi się uciec. Zgiń w piekle, przeklęta dziwko – zakończył, wsiadając do helikoptera.

– Timwick! – Lisa dopadła drzwi helikoptera. – To kłamstwo. Nie rezygnuj ze wszystkiego, na co zapracowaliśmy. Kevin mianuje cię…

Helikopter wzbił się w powietrze i Lisa upadła na ziemię. Eve patrzyła, jak wstaje.

– To twoja robota! – krzyknęła Lisa.

– Nieprawda, twoja. Sama mi powiedziałaś, że Timwick wpadł w panikę. W takiej sytuacji tonący brzytwy się chwyta.

– Oszukałaś mnie. – W głosie Lisy dźwięczało niedowierzanie.

– Taki miałam plan. Logan pokazał Timwickowi listę.

– Nie zgodziłaś się, by Timwick ze mną przyleciał.

Wiedziałam, że zechcesz go zabrać ze sobą. Gdybyś tego nie zaproponowała, Timwick miał cię namówić. Ale nie musiał cię namawiać, prawda?

– Nic ci z tego nie przyjdzie. Poradzę sobie bez Timwicka… – Urwała nagle. – O Boże, masz na sobie urządzenie nagrywające, prawda?

– Tak.

– I celowo pokazałaś mi czaszkę Bena, żeby mnie zdenerwować?

– Miałam taką nadzieję. Większość ludzi denerwuje się na widok szkieletu. Zwłaszcza jeśli są to kości ich ofiar.

Lisa milczała, najwyraźniej przypominając sobie, co wcześniej powiedziała.

– Kiepsko, ale nie beznadziejnie. W sądzie każdy zapis może zostać zinterpretowany…

– Logan zorganizował trzech świadków, którzy mogli słuchać naszej rozmowy. Peter Brown, dziennikarz z „Atlanta Journal and Constitution”, Andrew Bennet z Sądu Najwyższego i senator Dennis Lathrop. Powszechnie szanowani ludzie. Kiedy podjęliśmy decyzję, Logan zabrał się do dzieła. Miał prawie cały dzień, by przekonać Timwicka, że będzie następną ofiarą.

Lisa zbladła i nagle jej twarz postarzała się o dwadzieścia lat. Opadła na kolana.

– Bardzo… sprytnie. Powiedziałam Timwickowi na samym początku, że musimy na ciebie uważać. Wykrywacz nie działał, ale sama widziałam ekran z podczerwienią, zakładam zatem, że mamy trochę czasu, zanim zjawi się Logan.

Eve kiwnęła głową.

– Dobrze. Potrzebuję paru minut, aby dojść do siebie. Wydaje mi się niemożliwe, żeby wszystko się… - Przełknęła ślinę. – Myślałam, że mam cię w garści. Ze kluczem jest Bonnie.

– Bo jest.

– Zrezygnowałaś z szansy, żeby…

– Stawka była za wysoka. Zabiłaś bliskich mi ludzi.

– Miałam zamiar to zrobić. Chciałam dotrzymać obietnicy o odnalezieniu Bonnie. To by mi poprawiło samopoczucie.

– Wierzę.

Lisa wstała i Eve poczuła wewnętrzne napięcie.

– Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. To ja jestem skończona. Zniszczyłaś mnie.

– Sama się zniszczyłaś. Dokąd idziesz?

– Upuściłam czaszkę Bena, gdy biegłam do helikoptera. – Lisa uklękła obok czaszki. – Jest taka… mała. To mnie dziwi. Był dużym mężczyzną. Pod każdym względem Ben był ogromnym człowiekiem…

– Dopóki go nie zabiłaś.

Lisa mówiła dalej, jakby jej nie słyszała.

– Był mądry. Miał piękne marzenia. I spełniłby je – dodała z przekonaniem, gładząc lewą kość policzkową. – Byłeś wspaniałym człowiekiem, Benie Chadbournie – szepnęła.

Eve obserwowała z przerażeniem, że dotyk Lisy jest niemal czuły. Kiedy podniosła głowę, w jej oczach błyszczały łzy.

– Gazety będą chciały jego zdjęcie. Zawsze poszukują najbrzydszych i najokropniejszych zdjęć. Nie pozwól im zrobić zdjęcia takiego Bena. Chcę, żeby wszyscy zapamiętali go takim, jakim był za życia. Obiecujesz?

– Tak. Żadnych zdjęć oprócz tych, które będą potrzebne w sądzie jako dowody rzeczowe. A potem wróci do domu.

– Do domu – powtórzyła Lisa i zamilkła. – Wiesz, naprawdę mi na tym zależy – dodała zdumionym głosem. – Benowi by nie zależało. Zawsze mówił, że liczy się tylko to, co po sobie zostawimy, a nie to, kim zostaniemy czy dokąd pójdziemy po śmierci. Boże, to boli, Ben – powiedziała, wpatrując się w wypaloną czaszkę ze łzami w oczach. – Nie wiedziałam, że będę cię musiała oglądać. Sam mówiłeś, że nie muszę cię więcej widzieć.

– Coś ty powiedziała?

Lisa spojrzała na Eve.

– Kochałam go. Zawsze go kochałam i nigdy nie przestałam. Był dobrym, kochanym, nadzwyczajnym człowiekiem. Naprawdę myślałaś, że mogłabym zabić kogoś takiego?

– Przecież go zabiłaś. Lub kazałaś go zabić Marenowi.

– Namówiłam Scotta, żeby przygotował zastrzyk. Jednakże Ben wziął od niego strzykawkę i sam go sobie zaaplikował. Nie chciał obarczać Scotta odpowiedzialnością. Takim właśnie był człowiekiem.

– Dlaczego?

– Ben umierał na raka. Okazało się to w miesiąc po zaprzysiężeniu.

– Samobójstwo? – spytała Eve po chwili.

– Nie, samobójstwo jest tchórzostwem. Ben nigdy nie był tchórzem. Chciał zaoszczędzić… – Przerwała na chwilę. – Wszystko dokładnie zaplanował. Wiedział, że jego marzenia przepadną. Piętnaście lat pracowaliśmy na to, żeby został prezydentem. Byliśmy wspaniałą drużyną… Musiał wziąć Mobry’ego na wiceprezydenta, gdyż potrzebne nam były głosy Południa, ale zawsze mówił, że ja powinnam zająć to stanowisko. Nie zależało mi. Wiedziałam, że jestem przy nim. A potem okazało się, że umrze, nim cokolwiek osiągnie… To było niesprawiedliwe. Ben nie mógł tego znieść.

– I on wszystko zaplanował?

– Wybrał Kevina Detwila. Powiedział mi, jak z nim postępować i jak nim kierować, żeby był skuteczny. Wiedział, że będę potrzebowała Timwicka. Powiedział mi, czym go skusić do współpracy.

– Timwick wiedział o chorobie?

Nie, myślał, że to było morderstwo. Ben sądził, iż Timwick łatwiej podda się kontroli, jeśli będzie uważał, iż jest wspólnikiem zabójstwa prezydenta. Miał rację. – Lisa uśmiechnęła się gorzko. – Ben miał we wszystkim rację. Wszystko szło jak po maśle. Każde z nas miało swoją rolę do spełnienia. Ja pilnowałam Kevina i działałam za kulisami, żeby przeprowadzić wszystkie, zaplanowane przez Bena, ustawy. W tej kadencji udało mi się przepchnąć siedem. Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko pracowałam?

– A jaka była rola Timwicka? – spytała ponuro Eve.

– Na pewno nie zabijanie. Miał nas chronić i ułatwiać oszustwo. Potem się przeraził. Wpadł w panikę i nie byłam w stanie go kontrolować.

– Najwyraźniej twój Ben pomylił się w jego ocenie.

– Miałby rację, gdyby wszystko przebiegało zgodnie z planem. Gdyby Donnelli zrobił to, co miał zrobić. Gdyby Logan się nie wtrącił. Gdybyś ty pilnowała własnego nosa.

– Gdyby inni nie zaczęli czegoś podejrzewać.

– Plan Bena był doskonały i załamał się wyłącznie przez was. Czy zdajesz sobie sprawę, coście popsuli? Chcieliśmy pomóc tysiącom ludzi, stworzyć im lepsze warunki życia. Przez was stracili tę szansę.

– Popełniłaś morderstwo. Nawet jeśli nie zabiłaś własnego męża, kazałaś zabijać Fiskee’owi.

– Nie chciałam… Nie planowałam… Wszystko się nagle zmieniło, nie wiem jak. Obiecałam jednak Benowi, że doprowadzę do realizacji jego planów. Musiałam to zrobić. Nie rozumiesz? Jedna rzecz przechodziła w drugą i nagle znalazłam się w… Niewłaściwie się zachowuję. Powinnam pamiętać o swojej godności. Zwłaszcza że to wszystko jest przypuszczalnie nagrywane. – Lisa wyprostowała się i uśmiechnęła promiennie. – Widzisz, dam sobie radę. Dam sobie ze wszystkim radę. Będę się uśmiechać i szczerze o wszystkim mówić. Nikt nie uwierzy w wasze taśmy.

– Na pewno uwierzą, Liso. Twoja rola się skończyła.

– Jeszcze nie – odparła, unosząc dumnie brodę.

Czy Ben chciałby, żebyś walczyła? Tego rodzaju skandal zaszkodzi pracy rządu na wiele miesięcy i zniszczy wszystko, co robiłaś dla Bena.

– Będę wiedziała, kiedy nadejdzie moment, żeby się wycofać… Tak jak Ben. – Milczała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową. – To zakrawa na ironię, że ustaliłaś miejsce spotkania w Camp David. Czy wiesz, że Roosevelt nazywał Camp David Shangri-La?

– Nie.

– Shangri-La. Stracone złudzenia… – Lisa podniosła głowę. – Jadą. Pójdę im na spotkanie. To jest zawsze najlepsza taktyka.

Lisa wystudiowanym krokiem przeszła na skraj polany, gdzie zatrzymał się Logan i trzy pozostałe samochody.

Rewolwer.

Lisa przystanęła przy rewolwerze, który odrzucił przedtem Timwick i zaczęła mu się przyglądać.

– Nie!

– Zniszczyłaś wszystko, co stworzyliśmy z Benem. Uważasz mnie za morderczynię. Mogłabym wziąć ten rewolwer i pokazać, że masz rację. Myślę, że twoi przyjaciele nie zdążyliby na czas. Boisz się śmierci, Eve?

– Nie, chyba nie.

– Też tak myślę. Boisz się raczej życia. – Obejrzała się przez ramię. – Znalazłabym twoją Bonnie. Musisz żyć dalej z tą świadomością. Być może już nigdy jej nie znajdziesz. Mam nadzieję, że jej nie znajdziesz. – Kopnęła rewolwer. – Widzisz, jaka jestem nieszkodliwa? Odrzucam okazję zemsty i idę naprzód, na spotkanie sprawiedliwości. Do widzenia, Eve – powiedziała z uśmiechem. – Może się zobaczymy w sądzie. A może nie.

– Sądzi, iż się z tego wypłacze – powiedziała Eve do Logana, przyglądając się, jak Lisa wsiada do samochodu z agentami FBI. – I może jej się udać.

– Na pewno nie, jeśli będziemy ją trzymać z daleka od Kevina Detwila. Postarają się ją odizolować na następne dwadzieścia cztery godziny. Biorąc pod uwagę jej pozycję, będzie to cholernie trudne. Sędzia Bennet jedzie prosto do Detwila, żeby mu przedstawić taśmę.

– Myślisz, że się załamie?

– Prawdopodobnie. Zawsze działał, znajdując wsparcie u niej. Jeśli nie załamie się od razu, mamy w odwodzie listę. To go powinno załatwić.

– Ale dlaczego nazwisko Detwila też było na liście? Timwick panikował i zaczął zagrażać jej planom. Detwil był potrzebny na następną kadencję.

– Wątpię, aby miał się stać natychmiastowym celem. Przypuszczalnie wpisała jego nazwisko na listę, żeby zaintrygować Fiske’a. Czy może być trudniejszy cel od prezydenta?

– W końcu by to zrobiła.

– Och, tak, Detwil był żywym dowodem. Wyobrażam sobie, że wymyśliłaby coś, co zniszczyłoby DNA. Na przykład wypadek lotniczy.

– Prezydenckim samolotem lata w jego towarzystwie dużo ludzi.

– Jej by to nie przeszkadzało, nie sądzisz?

– Nie. Tak. Nie wiem. Może.

– Chodźmy stąd – powiedział Logan, biorąc Eve za ramię.

– Dokąd pojedziemy?

– Pozwalasz mi wybierać? To miłe. Kiedy zmusiłaś mnie do zastawienia pułapki na Lisę Chadbourne, pomyślałem, że masz jakiś plan dalszego postępowania.

Eve nie miała żadnych planów. Nie miała na nic siły. Czuła się wykończona.

– Chcę wracać do domu.

Obawiam się, że to na razie niemożliwe. Najpierw pojedziemy do senatora Lathropa i zostaniemy tam, aż minie pierwszy rozgardiasz i będziemy oficjalnie oczyszczeni z zarzutów. Nikt nie chce, żeby jakiś szybki Bill przez pomyłkę nas zastrzelił.

– To miło z ich strony – zauważyła ironicznie.

– Chodzi o to, że jesteśmy bardzo cennymi świadkami. I będą nas pilnować, dopóki cała sprawa się nie skończy.

– Kiedy mogę wrócić do domu?

– Za tydzień.

– Zgadzam się najwyżej na trzy dni.

– Zobaczymy. Pamiętaj jednak, że w końcu jesteśmy zamieszani w przewrót prezydencki.

– Zajmij się tym, Logan – powiedziała Eve, wsiadając do samochodu. – Trzy dni. A potem wracam do domu, żeby zobaczyć się z Joem i z matką.

Rozdział dwudziesty trzeci

Waszyngton, D.C.

To jakiś dom wariatów – powiedziała Eve, odwracając się od okna zasłoniętego koronkową firanką. – Tam jest chyba z setka dziennikarzy. Czy nie mogliby zająć się czymś innym?

– Jesteśmy dla nich szczególną atrakcją – odparł Logan. – Większą niż O. J. Simpson. Ważniejszą niż sprawa Whitewater. Bardziej interesującą niż amory Clintona. Musisz się do tego przyzwyczaić.

– Nie mam zamiaru. – Eve chodziła tam i z powrotem po bibliotece senatora niczym rozjuszony tygrys. – Minęło pięć dni. Chcę wrócić do domu. Muszę się zobaczyć z Joem.

– Twoja matka mówiła, iż Joe czuje się coraz lepiej.

– Ale nie chcą mi pozwolić z nim porozmawiać.

– Dlaczego?

– Skąd mam wiedzieć? Nie jestem tam, tylko w Waszyngtonie. – Przystanęła przed nim, zaciskając pięści. – Czuję się tutaj jak w klatce. Nie mogę wyjść, żeby nie opadła mnie sfora dziennikarzy. Nie pozwolili nam nawet pojechać na pogrzeb Gary’ego i Gila. I to się nigdy nie skończy, prawda?

– Usiłowałem ci to wytłumaczyć. Gdy Detwil się załamał i przyznał do wszystkiego, rozpętało się pandemonium.

Znajdujemy się w samym centrum – pomyślała Eve. Stali się więźniami w domu senatora, oglądając wydarzenia tylko w telewizji. Wyznanie Kevina Detwila, zaprzysiężenie na prezydenta Cheta Mobry’ego, aresztowanie Lisy Chadbourne.

– To trwa i trwa – jęknęła. – Czuję się, jakbym żyła w akwarium. Jak mam pracować? Jak żyć? Nie mogę tego znieść.

– Media wkrótce się znudzą. Po zakończeniu procesu przestaną się nami interesować.

– Proces może się ciągnąć latami. Chyba cię uduszę.

– Mam nadzieję, że tego nie zrobisz. Straciłabyś towarzysza niedoli. W takich chwilach towarzystwo drugiej osoby jest bardzo ważne.

– Nie potrzeba mi twojego towarzystwa. Chcę być z Joem i z matką.

– Jeśli wrócisz do domu, ich także zaczną napastować dziennikarze. Ani Joe, ani twoja matka nie będą mogli zrobić kroku bez wymierzonego w siebie obiektywu. Nie będą mieli spokoju. Myślisz, że romans twojej matki wytrzyma tego rodzaju napięcie? A Joe Quinn? Jak się ustosunkuje biuro prokuratora stanowego do policjanta, który bez przerwy jest w telewizji? A jego małżeństwo? Czy jego żona…

– Zamknij się.

– Staram się ci to wyjaśnić. To ty zawsze żądałaś, żebym był z tobą szczery.

– Wiedziałeś, że tak się to skończy.

– Nie zastanawiałem się nad reakcją mediów. Powinienem o tym pomyśleć, ale zależało mi tylko na tym, żeby ją dopaść. To było dla mnie najważniejsze.

Logan mówił prawdę. Niestety. Eve czuła się tak sfrustrowana, że chciała znaleźć kozła ofiarnego.

– I wydaje mi się, że w końcu dla ciebie to też było najważniejsze – dodał cicho.

Tak – przyznała, podchodząc znów do okna. – Jednakże nie powinno tak być. Myśmy ją zdemaskowali, a teraz toniemy razem z nią.

– Nie pozwolę ci utonąć. – Nagle znalazł się tuż za nią i delikatnie położył jej ręce na ramionach. – O ile mi pozwolisz.

– Czy możesz mi oddać moje życie?

– Mam zamiar. Choć to może trochę potrwać. – Logan zaczął masować napięte mięśnie jej ramion. – Jesteś zbyt spięta – szepnął jej do ucha. – Powinnaś gdzieś wyjechać i odpocząć.

– Muszę wrócić do pracy.

– Może udałoby się nam połączyć obie rzeczy. Czy wiesz, że mam dom na wyspie niedaleko Tahiti? Stoi w ustronnym miejscu i jest bardzo bezpieczny. Udaję się tam, jeśli z jakiegoś powodu szukam samotności.

– Co ty mówisz?

– Mówię, że musisz stąd zniknąć i ja także. Tylko jakiś nadzwyczajnie sprytny dziennikarz potrafiłby nas tam odnaleźć. Spójrz na siebie – dodał szorstko. – Przeszłaś piekło, i to z mojej winy. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Potrzebujesz odpoczynku i wytchnienia. Na tej wyspie jest nudno jak diabli. Nie ma nic do roboty poza spacerowaniem plażą, czytaniem i słuchaniem muzyki.

Eve nie wydawało się to wcale nudne, przeciwnie – szalenie atrakcyjne i wręcz zbawienne. Powoli odwróciła się do Logana.

– Mogłabym tam pracować?

– No tak, powinienem się tego spodziewać – powiedział z grymasem. – Każę zbudować laboratorium. Tym razem Margaret wszystko bezbłędnie załatwi.

– I pozwolą nam wyjechać?

– Masz na myśli władze? Nie przewiduję żadnych problemów, jeśli będą wiedzieli, gdzie jesteśmy i że nie mamy zamiaru zniknąć bez śladu. Ostatnią rzeczą, na której im zależy, to jakaś nieopatrznie zdradzona mediom tajemnica.

– Kiedy możemy wyjechać?

– Sprawdzę i się dowiem, choć przypuszczam, że na początku przyszłego tygodnia.

– Mogłabym tam zostać, dopóki nie będę tu potrzebna?

– Jak długo zechcesz.

Eve spojrzała przez okno na tabun dziennikarzy. Na ich twarzach malowała się żądza wiadomości i szczegółów, których nigdy nie będą mieli dosyć. Niektórzy z nich na pewno nie byli złymi ludźmi, lecz Eve pamiętała, jak po zniknięciu Bonnie raz po raz któryś z reporterów mówił coś celowo bolesnego, aby przyłapać ją na cierpieniu. Nie chciała tego znowu przeżywać.

– No i co? – spytał Logan.

Eve wolno skinęła głową.

– Dobrze. I nie będzie ci przeszkadzało, że będę tam razem z tobą? Nie tylko ty szukasz zapomnienia. To duży dom i nie będę ci się pętał pod nogami.

– Nie mam nic przeciwko temu. – Spokój. Słońce. Praca. Żeby się tylko wydostać z całego tego zamieszania. – Jak zacznę pracować, nawet pewno nie zauważę, że też tam jesteś.

– Myślę, że zauważysz. Czasami musisz się oderwać od pracy, a poza mną nikogo nie będzie. A mnie trudno nie zauważyć.

– Dziesięć minut – powiedziała siostra przełożona, marszcząc czoło na widok chmary dziennikarzy, których powstrzymywała straż szpitalna. – Nie możemy tolerować takiego bałaganu. Już dość mieliśmy kłopotów, żeby nie dopuścić reporterów do pana Quinna.

– Nie będę mu przeszkadzać. Chcę go tylko zobaczyć.

– Ja się zajmę dziennikarzami – zaproponował Logan. – Siedź, ile zechcesz.

– Dzięki, Logan.

– Czy nie przyszło ci do głowy, że skoro jedziemy razem na bezludną wyspę, mogłabyś mówić do mnie John?

– To nie jest odludna, lecz tropikalna wyspa, a mnie trudno byłoby się teraz przyzwyczajać do czego innego.

– Dziesięć minut – powtórzyła pielęgniarka. – Pokój czterysta dwa.

Joe siedział na łóżku i Eve stanęła w progu, żeby na niego popatrzeć.

– Nie spodziewałam się… Wyglądasz wspaniale. Od jak dawna możesz siadać?

– Wiedziałabyś, gdybyś raczyła się zainteresować – mruknął.

– Dzwoniłam. Codziennie. Zaszło jakieś nieporozumienie. Nie pozwalali mi z tobą rozmawiać.

– Dzwoniłaś? – spytał, a po twarzy przemknęło mu trudne do określenia uczucie.

– Oczywiście. Myślisz, że bym cię oszukiwała?

– Nie – odparł z uśmiechem. – Muszę zatem się zgodzić, abyś podeszła i mnie uściskała. Delikatnie. Dopiero wczoraj trochę mi poluzowali i nie chcę ryzykować. Te pielęgniarki są bardzo zasadnicze.

– Zauważyłam. Mam tylko dziesięć minut. – Eve podeszła do łóżka i objęła Joego. – Ale to wystarczy, skoro jesteś w złym humorze. I śmierdzisz szpitalem – dodała, marszcząc nos.

– Wiecznie narzekasz. Omal nie straciłem przez ciebie życia i to jest twoje podziękowanie?

– Nie – odparła, siadając na brzegu łóżka. – Zachowałeś się jak ostatni dureń i nigdy bym ci nie wybaczyła, gdybyś umarł, Joe.

– Wiem. Dlatego nie umarłem.

Wzięła go za rękę. Dłoń Joego była ciepła, silna i… jego. Dzięki ci, Boże.

– Posłałam matce kopię taśmy nagranej na polanie i kazałam ci ją przynieść. Mam nadzieję, że się przedarła przez zaporę z pielęgniarek. Logan musiał Bóg wic co naobiecywać Departamentowi Sprawiedliwości, żeby dostać kopię.

– Przedarła się. Jakoś tylko ty masz z tym kłopoty. O mało nie dostałem zawału, słuchając taśmy. Dlaczego Logan ci na to pozwolił?

– Nie mógł mnie zatrzymać.

– Mnie by się udało.

– Bzdura.

– Musiałaś tak to rozegrać? Nie można było poczekać?

– Ona zabiła Gary’ego – szepnęła Eve. – I myślałam, że zabije ciebie.

– Czyli to moja wina?

– Jasne. Przestań na mnie wrzeszczeć. Nie mogłam czekać, aż wstaniesz z łoża boleści i mi pomożesz. Musiałam działać sama.

– Przy pomocy Logana – powiedział, krzywiąc się z niechęcią. – Niewiele ci pomógł.

– Lisa stworzyła okazję, ale dla mnie, nie dla Logana. On bardzo dużo zrobił. Wymyślił sposób, żeby wciągnąć Timwicka do współdziałania. Twój kumpel z gazety skontaktował się z Timwickiem i pokazał mu tę listę, a potem umówił go z Loganem. Wiesz, jakie to było niebezpieczne? A gdyby Timwick nie był tak zdesperowany i przestraszony, jak zakładaliśmy?

– Złapali go?

– Nie. Znikł z powierzchni ziemi.

– Nikt nie znika bez śladu. Trzeba go złapać – powiedział, marszcząc brwi. – Inaczej będzie cię to męczyło…

– Nie ty, Joe.

– Czy ja mówiłem, że chcę go łapać? Jestem biednym, rannym facetem. Po co się martwić? Timwick prędzej czy później sam wpadnie. Nikomu już nie zagraża.

– Człowiek może zostać pogryziony, gdy zapędzi szczura do kąta.

To po co umawiałaś spotkanie z Lisa Chadbourne i z Timwickiem? Wepchnęłaś ją w kąt. Nie wiadomo było, jak zareaguje. Ktoś powinien cię ubezpieczać.

– Obecność Logana byłaby nielogiczna.

– Do diabła z logiką.

– Wiesz, że mam rację. Lisa Chadbourne domyśliłaby się, iż Logan by się nie zgodził wymienić czaszki za Bonnie. Musiałam udawać, że zabrałam czaszkę i mu uciekłam.

– I to się sprawdziło, co? Jak blisko byłaś zgody na jej propozycję?

– Sam wiesz.

– Powiedz.

– Blisko.

– Dlaczego nie poszłaś na całość?

– Może jej nie ufałam – powiedziała Eve, wzruszając ramionami. – Może nie byłam pewna, czy jej się uda. Może byłam za bardzo wściekła za to, co zrobiła tobie i Gary’emu.

– A może to pierwszy krok.

– Co?

– Nic. Koniec z tym wszystkim, dopóki nie wydobrzeję i będę cię mógł przypilnować. Logan kiepsko się spisał.

– Na swoje szczęście nie próbował mnie kontrolować. A poza tym jest bardzo miły – dodała po chwili. – Zabiera mnie na jakąś wyspę na Pacyfiku, której jest właścicielem. Tam przeczekam gorączkę mediów.

– Tak?

Eve nie podobał się jego ton.

– To świetny pomysł. Mogę tam pracować. Wiesz, że tu byłoby to niemożliwe. Jest gorzej niż… To naprawdę dobry pomysł, Joe.

Milczał. – Joe?

– Masz rację. Musisz odpocząć, a zatem powinnaś stąd wyjechać. Przyjmij jego propozycję.

– Naprawdę?

– Co się tak dziwisz? Sama mówiłaś, że to dobry pomysł. Przyznaję ci rację.

– To dobrze – powiedziała niepewnie.

– Logan jest tu z tobą?

– Tak. Lecimy na Tahiti, jak tylko pożegnam się z matką.

– Kiedy stąd wyjdziesz, powiedz mu, żeby zajrzał do mnie na chwileczkę.

– Po co?

– Jak myślisz? Chcę mu powiedzieć, żeby się tobą porządnie opiekował albo wrzucę go do czynnego wulkanu. Czy na Tahiti są wulkany?

Eve roześmiała się z ulgą.

– Jego wyspa leży na południe od Tahiti.

– Niech będzie. – Mocniej ścisnął ją za rękę. – A teraz się zamknij. Zostało nam pięć minut i chcę na ciebie patrzeć, a nie słuchać twoich zachwytów nad Tahiti.

– Niczym się nie zachwycam.

Ale Eve także nie chciała nic mówić, tylko posiedzieć w spokoju i poczuć się bezpiecznie, jak zawsze w obecności Joego. Na świecie, który wywrócił się do góry nogami, tylko jeden Joe naprawdę się nie zmienił. Żył i z każdym dniem nabierał sił. Przyjemnie było pomyśleć, że kiedy wróci do zdrowia, wszystko będzie tak jak dawniej.

– Chciał się pan ze mną zobaczyć? – spytał z rezygnacją Logan.

– Niech pan siada – powiedział Joe, wskazując na krzesło obok łóżka.

– Mam wrażenie, jakbym został wezwany do dyrektora na dywanik.

– Poczucie winy?

– Niech pan nie gra ze mną w tę grę, Quinn. Ja tego nie kupuję.

– Oskarżał mnie pan o oszukiwanie Eve, a teraz robi pan to samo. Ona sądzi, że jest pan dla niej miły.

– Będę miły.

– Słusznie. Jej tego teraz trzeba. Jeśli zaś zadzwoni i powie, że na tej pańskiej wyspie złamała sobie paznokieć, na pewno się tam zjawię.

– Nikt pana nie zapraszał. A poza tym, jeśli chce pan wiedzieć, na wyspie nie ma wulkanów – dodał Logan z krzywym uśmiechem.

– Powtórzyła panu?

– Rozbawiła ją pańska pogróżka. Ucieszyła się, że jej pan nie zabraniał. Sam poczułem pewną ulgę, kiedy się jednak zastanowiłem, zrozumiałem, iż byłoby to z pańskiej strony błędne posunięcie. A pan rzadko robi błędy, Quinn.

– Pan też. Nieźle pan pograł z Eve. Ona sądzi, że pan naprawdę chce się jedynie zrehabilitować i pomóc jej odzyskać równowagę życiową.

– Chcę jej pomóc.

– I chce ją pan wziąć do łóżka.

– Jak najbardziej. Ale chciałbym także, aby pozostała w moim życiu tak długo, jak mi się uda. To panem wstrząsnęło, co? Nie przeszkadza panu seksualna przygoda, nie podoba się panu jednak moje zaangażowanie. Za późno. Zaangażowałem się i będę się starał ze wszystkich sił, aby i ona stała się permanentną częścią mojego życia.

– To nie będzie łatwe – powiedział Joe, odwracając głowę.

– Pomoże mi czas i samotność. Eve jest niezwykłą kobietą. Nie zamierzam jej od siebie puścić. Niezależnie od tego, co pan zrobi.

– Nic nie zrobię. Na razie. Chcę, aby z panem wyjechała. Chcę, żeby poszła z panem do łóżka. Chcę, żeby pan sprawił, aby pana pokochała. O ile pan potrafi.

– Co za łaska. Czy mogę wiedzieć dlaczego?

To będzie dla niej najlepsze lekarstwo. Musi wrócić do normalnego życia. Zrobiła duży postęp, rezygnując z usług tej kobiety w odnalezieniu Bonnie. Pan może jej pomóc na dalszej drodze.

– Czyli przepisuje mnie pan jako lekarstwo?

– Niech pan to nazwie, jak chce. Logan uważnie spojrzał na Joego.

– Osobiście jest pan z tego powodu głęboko nieszczęśliwy, co?

Joe nie odpowiedział na pytanie.

– Pan może jej teraz pomóc. Ja nie. Jeśli jednak pańska terapia nie przyniesie oczekiwanych korzyści, znajdę jakiś wulkan.

Co do tego Logan nie miał wątpliwości. Quinn leżał ranny na szpitalnym łóżku i powinien wyglądać jak człowiek całkowicie bezradny. Tymczasem Quinn był silny, pewny siebie, wytrwały i uparty. Kiedyś Logan uważał go za jednego z najbardziej onieśmielających ludzi na świecie; teraz zdał sobie sprawę, iż Joe w roli obrońcy był jeszcze niebezpieczniejszy.

– Będę dla niej bardzo dobry – powiedział i nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać tuż przed wyjściem z pokoju: – Nie wiem tylko, czy pan będzie mógł się o tym przekonać. W przyszłości możemy nie mieć czasu, aby się z panem widywać.

– Niech pan nie staje między nami, bo to się panu nie uda. Zbyt wiele nas łączy. – Joe spojrzał Loganowi prosto w oczy. – Wystarczy, że powiem Eve, iż mam dla niej nową czaszkę i natychmiast do mnie przyjdzie.

– Akurat. Nie wstydziłby się pan? Chce pan, żeby wyzdrowiała, a jednocześnie zdecydowany jest z powrotem wciągnąć ją w tamten świat?

– Pan nie rozumie – odparł zmęczonym głosem Quinn. – Eve tego potrzebuje. A jak długo ona tego potrzebuje, ja jej to zapewnię. Daję jej wszystko, czego chce. Łącznie z panem, Logan. A teraz proszę już iść. Eve czeka.

Logan miał ochotę wysłać go do wszystkich diabłów. Rozumiał Eve i zamierzał jej to okazać. Quinn dał mu szansę.

Quinn? Jeszcze czego. Quinn nie będzie rządził jego życiem.

– Eve czeka – powtórzył, otwierając drzwi na korytarz. – Czeka na mnie, Quinn. Za trzy godziny będziemy na pokładzie samolotu, który zabierze ją z pańskiego świata. Życzę miłego dnia.

Szedł na spotkanie Eve z szerokim uśmiechem na twarzy. Ale mu przygadał.

– Była tu – powiedziała Dianę, stając w drzwiach. – Wszystkie pielęgniarki o niczym innym nie mówią. Po co Eve tu przyszła?

– Chciała się ze mną zobaczyć. Martwiła się, bo nie mogła się do mnie dodzwonić. Nie chcieli jej łączyć.

– Naprawdę? – spytała Dianę z dziwnym wyrazem twarzy.

Joe natychmiast rozpoznał wyrzuty sumienia. I jednocześnie miał nadzieję, że się myli. Albo, że się nie myli. Miałby odpowiedni pretekst.

– Wiesz, prawda? – spytała ponuro Dianę. – Złamałam nasze ustalenia i się wtrąciłam. Do cholery, miałam prawo. Jestem twoją żoną. Myślałam, że jakoś to wytrzymam, ale ona przeszkadza w naszym życiu i ja się na to nie godzę. Czy wiesz, co ludzie mówią? Dlaczego wciągnęła cię w to wszystko? To niesprawiedliwe. Wystarczy, że sama wiem, jak mało się dla ciebie liczę. Pokazałeś całemu światu, że nic cię nie obchodzę…

– To prawda – powiedział łagodnie. – Wszystko, co mówisz, jest prawdą, Dianę. Byłem dla ciebie niesprawiedliwy, a ty wykazałaś się dużą cierpliwością. Przepraszam, iż tak się stało. Miałem nadzieję, że nam się uda.

Dianę milczała przez chwilę.

– Nadal może się udać. Musisz tylko… – Oblizała usta. – Zdenerwowałam się i powiedziałam coś, czego nie powinnam mówić. Musimy porozmawiać i osiągnąć jakiś kompromis.

Prosiła o kompromis, na który Joe nie mógł pójść. Już dość ją rozczarował i zranił.

– Zamknij drzwi i chodź tutaj – powiedział cicho. – Masz rację, musimy porozmawiać.

– Wszystko dobrze? – spytał Logan. Eve wyglądała przez okno samolotu. – Zaciskasz dłonie na poręczach fotela, jakbyś się bała, że odleci bez ciebie.

– Trochę się dziwnie czuję, że lecę tak daleko. Nigdy nie wyjeżdżałam ze Stanów.

– Naprawdę? – Logan usiadł przy Eve. – Nie wiedziałem. Zresztą nie wiem o tobie całej masy rzeczy. Przed nami długi lot. Może porozmawiamy.

– Chcesz, żebym zdradziła ci moje dziewczęce marzenia, Logan?

– Czemu nie?

– Nie pamiętam niczego ze swoich dziewczęcych marzeń. Nigdy nie wierzyłam w te wymyślone, płaczliwe bzdury.

– A marzenia dorosłe?

– Nie ma mowy.

– Boże, trudna z ciebie kobieta. – Spojrzał na metalowe pudełko na podłodze. – Czy to jest to, co ja myślę?

– Mandy.

– Dobrze się składa, że lecimy prywatnym samolotem. Przeraziłabyś na śmierć lotniskową służbę bezpieczeństwa, gdybyś to puściła przez bramkę. Zupełnie o niej zapomniałem. Ty, oczywiście, pamiętałaś.

– Ja nie zapominam.

– Brzmi to zarówno obiecująco, jak i przerażająco. Mam nadzieję, że nie będziesz się nią zajmowała podczas lotu.

– To byłoby niebezpieczne ze względu na turbulencje.

– Jakże się cieszę. Już sobie wyobraziłem latające kości. Dobrze, że postanowiłaś zaczekać, aż się znajdziemy na wyspie. Skoro nie pracujesz i nie chcesz mi zdradzić swych najtajniejszych sekretów, może zagramy w karty?

Logan uśmiechał się, chcąc ją wprowadzić w lepszy nastrój. Poczuła przypływ cieplejszego uczucia. Miał rację. Czekał ich długi lot. A czas spędzony razem, przed jej powrotem do prawdziwego świata, będzie jeszcze dłuższy. Powinna zatem być dla niego równie miła jak on dla niej.

– Zagrajmy.

– Pierwsza szczelina w twojej zbroi – mruknął. – Jeśli będę miał szczęście, to może się nawet do mnie uśmiechniesz, nim dolecimy na Tahiti.

– Tylko jeśli będziesz miał bardzo dużo szczęścia, Logan – odparła i uśmiechnęła się do niego.

Epilog

Ta plaża jest inna niż plaża koło Pensacoli – powiedziała Bonnie. – Jest ładna, ale tam była lepsza woda. Lepsze fale.

Eve odwróciła głowę i zobaczyła, że parę metrów od niej Bonnie buduje zamek z piasku.

– Dawno cię nie widziałam. Myślałam, że już nie będziesz mi się śniła.

– Postanowiłam, że przez jakiś czas nie będę przychodziła i dam ci szansę, abyś pozwoliła mi się na dobre oddalić. – Bonnie przebiła palcem ścianę zamku i zaczęła robić okno. – Przynajmniej tyle mogłam zrobić, gdy Joe tak się starał.

– Joe?

– I Logan też. Obaj chcą dla ciebie jak najlepiej. – Zrobiła kolejne okno. – Dobrze się tu czujesz, prawda? Jesteś znacznie bardziej wypoczęta i rozluźniona niż na początku, kiedy przyjechałaś.

Eve spojrzała na światło migocące na błękitnej powierzchni oceanu.

– Lubię słońce.

– A Logan jest dla ciebie naprawdę dobry.

– Tak.

Co za niedomówienie. Przez cały ten czas starała się trzymać Logana na dystans, a on się na to nie godził. Przyciągał ją do siebie coraz bliżej, zarówno duchowo, jak i fizycznie, aż się na dobre zadomowił w jej życiu. To napełniło ją mieszaniną komfortu i niepewności.

– Martwisz się o niego. Nie trzeba. Wszystko się przesuwa i zmienia w czasie. Czasami sprawy zaczynają się tak, a kończą zupełnie inaczej.

– Nie bądź śmieszna, wcale się o niego nie martwię. W przyszłym miesiącu muszę wracać, żeby zeznawać w sądzie przeciwko Lisie Chadbourne. Boję się tego. Detwil zgodził się zeznawać przeciwko niej, ale ona cały czas walczy.

– Myślę, że nie będziesz musiała zeznawać.

– Oczywiście, że będę.

Bonnie potrząsnęła głową.

– Wydaje mi się, że ona doszła do wniosku, iż należy się poddać. Zrobiła dla Bena, co mogła. Nie będzie chciała, żeby wszystko to wyszło na jaw w sądzie.

– Przyzna się?

– Me, ale sprawa się skończy.

„Wiem, kiedy zrezygnować i odejść… Tak jak Ben” – powiedziała wtedy Lisa.

– Nie myśl o tym – poradziła Bonnie. – Jesteś smutna.

– Nie z jej powodu. Zrobiła wiele strasznych rzeczy.

– Trudno ci przejść nad tym do porządku, bo ona nie jest taka jak Fraser. Przeraża cię to, że z najlepszych chęci może wypływać zło. A ona jest uosobieniem zła, mamo.

– Myślę, że znalazłaby cię, dziecino. Myślę, że dotrzymałaby obietnicy.

– A ciebie by zabiła.

– Niekoniecznie. Znalazłabym sposób… Przepraszam, Bonnie. Gdybym tak bardzo nie chciała jej złapać, mogłabym zrobić coś…

– Przestali. Cały czas ci mówię, że to jest ważne tylko dla ciebie.

– Bo jest. Dla ciebie też. Myślałam, że kiedy nie przyszłaś… To znaczy, kiedy mi się nie śniłaś, że jesteś na mnie zła. Ze nie zdecydowałam, aby cię sprowadzić do domu, gdy miałam szansę.

– Na litość boską, byłam bardzo zadowolona, że jej nie ustąpiłaś. Ale te wszystkie późniejsze psychiczne rozterki szalenie mnie rozczarowały. Joe ma rację, zrobiłaś pewien postęp. Wybrałaś życie, a nie kupkę kości, wciąż jednak masz przed sobą daleką drogę.

– Ostatnio nie miałam wiadomości od Joego – powiedziała Eve, marszcząc brwi.

– Już niedługo się odezwie. Wydaje mi się, że znalazł Timwicka.

– Kolejna sprawa sądowa. Bonnie potrząsnęła głową.

– Co to znaczy?

– Nie zechce cię denerwować, mamo. Timwick po prostu zniknie. – Bonnie przechyliła głowę i przyjrzała się Eve. – Dobrze to przyjmujesz. Zaakceptowałaś tę cechę Joego.

– Nie podoba mi się to, ale wolę się już nie oszukiwać.

– Myślę, że zaakceptowałabyś wszystko, aby tylko Joe nie zniknął z twojego życia. Każdy mógłby odejść, ale nie Joe, prawda? Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego tak jest?

– Jest moim przyjacielem.

Bonnie roześmiała się głośno.

– Wielki Boże, strasznie jesteś uparta. Wydaje mi się, że twój „przyjaciel” niebawem się tu zjawi.

Eve powściągnęła okrzyk radości.

– Skąd wiesz? Usłyszałaś w szumie wiatru, co? A może dowiedziałaś się z błyskawic nocnej burzy?

– Joe jest trochę jak burza… Czasami wybucha, a potem znów się uspokaja. Interesujące. Cieszysz się, że przyjeżdża?

Czy się cieszyła? Boże, zobaczyć Joego…

– Jak mogę się cieszyć z czegoś, o czym nie wiem, czy jest prawdą? Zastanawiam się tylko, dlaczego się tak długo nie odzywa.

Bonnie zmarszczyła czoło.

– Szkoda, że nie mam flagi. Pamiętasz tę malutką flagę, którą mi zrobiłaś do mojego zamku w Pensacoli? Oderwałaś kawałek czerwonego plażowego ręcznika.

– Pamiętam.

– Cóż, niech tak zostanie.

– To wspaniały zamek – powiedziała drżącym głosem Eve.

– Tylko się nie rozklejaj.

– Nie rozklejam się. Twojemu zamkowi przydałaby się przynajmniej jeszcze jedna wieża. I gdzie jest most zwodzony?

Bonnie odchyliła do tyłu głowę i wybuchnęła śmiechem.

– Następnym razem się poprawię. Obiecuję ci, mamo.

– Zostaniesz tu?

– Tak długo jak ty. Ale tobie już się znudziło.

– Wcale nie, jestem bardzo zadowolona.

– Niech ci będzie – powiedziała i zerwała się na nogi. – Chodźmy, odprowadzę cię kawałek. Logan zaplanował dla was cudowny wieczór. To cię powinno uczynić jeszcze bardziej… zadowoloną - dodała, spoglądając na Eve błyszczącymi oczyma.

– Jeżeli w tej chwili drzemię pod palmą, jak mam z tobą iść do domu?

– We śnie można zrobić wszystko. Jestem pewna, że wytłumaczysz to sobie jako lunatyzm albo coś równie głupiego. Chodźmy, wstawaj, mamo.

Eve wstała, otrzepała piasek z szortów i ruszyła wzdłuż plaży.

– Jesteś tylko snem, dziecino. Wiem o tym.

– Naprawdę? Jutro, kiedy tu wrócisz, mojego zamku już nie będzie. Zmyje go przypływ. Ale na wszelki wypadek nie przyjdziesz tu dziś wieczorem, prawda? – spytała z uśmiechem.

– Może przyjdę.

– Nie jesteś jeszcze gotowa. Zaczynam jednak mieć pewną nadzieję.

– Czy to ma mnie ucieszyć? Byłoby fatalnie, gdybyś…

– Spójrz na te mewy! – zawołała Bonnie, unosząc głowę. Jej twarz rozjaśniał cudowny uśmiech, a rude włosy błyszczały w świetle słońca. - Czy zauważyłaś, że poruszają skrzydłami jakby w takt muzyki? Jak myślisz, czego słuchają?

– Bo ja wiem. Rachmaninowa? Count Basiego?

– Czyż on nie jest wspaniały, mamo?

– Jest.

Bonnie podniosła muszelkę i rzuciła ją daleko w wodę.

– No, dobrze, zapytaj mnie, żebyśmy już to miały z głowy i mogły nadał dobrze się bawić.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Mamo.

– To nie jest w porządku. Musisz wrócić do domu.

– Wiesz, jaka jest moja odpowiedź. Pewnego dnia przestaniesz o tym mówić, a ja będę wiedziała, że jesteś uzdrowiona. – Wrzuciła do wody następną muszelkę i uśmiechnęła się do Eve z miłością. – Wiem jednak, że musisz teraz zapytać, mamo.

Tak, musiała ją zapytać. Zapytać ducha. Zapytać sen. Zapytać z miłości.

– Gdzie jesteś, Bonnie?

Drogi czytelniku!

Kiedy kończyłam W obliczu oszustwa, wiedziałam, że napiszę następną książkę o Eve Duncan.

Kiedy stworzyłam Eve, była rzeźbiarką sądową bez żadnej historii osobistej. Potem szybko zaczęła żyć własnym życiem, życiem pełnym smutku i triumfu. Okazało się, że jest twardą kobietą. Przeżyła coś, co jest koszmarem wszystkich rodziców: stratę dziecka. Jestem matką i mogę sobie wyobrazić cierpienie Eve. Nie mogłabym jej teraz zostawić, kiedy poszukiwania Bonnie ledwo się zaczęły.

Napiszę kolejną opowieść. Dążąc do sprowadzenia Bonnie do domu, Eve staje przed wyzwaniem, które jest zarówno bardzo osobiste, jak i przerażające. Zabójca będzie badał jej odporność, przywodząc ją na skraj wytrzymałości psychicznej. A Eve będzie się zastanawiać, co jeszcze zrobi, aby przeżyć.

Mam nadzieję, drogi czytelniku, że zechcesz poznać, odpowiedź.

Z najlepszymi życzeniami

Iris Johansen

Iris Johansen

***