XIV wiek, Norwegia… Trzydzieści lat po wielkiej epidemii dżumy, nazwanej "czarną śmiercią". We dworze rycerza Gudmunda mają miejsce tajemnicze zdarzenia. Tova, piękna i mądra córka rycerza, dostrzega dziwne postaci, krążące pod osłoną nocy w pobliżu starej nie zamieszkanej chaty. Nikt jednak nie daje wiary opowieściom dziewczyny, uważając, że to wytwór jej wyobraźni. Pewnego dnia Tova zostaje podstępnie uprowadzona przez okrutnego wojownika imieniem Ravn…

Margit Sandemo

Przybysz Z Dalekich Stron

Tytuł oryginalny: Ridderens datter

Opowieści tom: 21

Z norweskiego przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska

ROZDZIAŁ I

Pięć dni po Wielkanocy rozdzwoniły się kościelne dzwony, a wokół pól i łąk ruszyła procesja wiernych z krzyżami i obrazami świętych. Na jej czele szedł ksiądz z kropidłem i święcił ziemie przeznaczone pod uprawy.

Z przodu, tuż za kapłanem i zakonnikami, kroczyły dwie młodziutkie panny: Tova, najmłodsza latorośl rycerza Gudmunda, uwielbiana przez swego ojca, oraz Sigrid, córka najbogatszego gospodarza we wsi. Takiego wyróżnienia dostąpiły nieprzypadkowo. W górskich wioskach nadal żywa była wiara, że dziewice mogą wybłagać urodzaj – pozostałość po pogańskich obyczajach.

Sigrid, bardzo przejęta swą rolą, zaciskała kurczowo dłonie wokół krzyża i zanosiła gorące modlitwy do nieba o łaskę dla ziemi budzącej się powoli z zimowego snu:

– Ziemio czarna, przyjmij nasze ziarna na siew i otul je starannie. Chroń kiełki od mrozu i suszy! Pozwól słońcu je ogrzać, ale nie za bardzo, bo i deszcz jest im potrzebny! Dobry Boże, spójrz na nas łaskawym okiem i obdarz urodzajem!

Ale choć modliła się z żarem, nietrudno się było domyślić, że tak naprawdę kieruje się dość egoistycznymi pobudkami. Zdawało się, że powtarza po cichu: Spraw, o Panie, by zboże pięknie urosło, żeby wszyscy mnie chwalili za skuteczne modły.

Myśli Tovy nie były takie pobożne.

Ta dziewczyna o łagodnym spojrzeniu i promiennym uśmiechu, już nie dziecko, a jeszcze nie kobieta, miała dość złożoną osobowość. Bardzo wrażliwa, kierowała się szczerym współczuciem wobec bliźnich i wierzyła, że w każdym człowieku tkwi dobro. Pod względem wierności i lojalności nie miała sobie równych. Ale mina niewiniątka mogła zwieść niejednego! Figlarne błyski, zapalające się w oczach dziewczyny, zdradzały nieprawdopodobną radość życia, której nie stłumiły ani ciężkie czasy, ani ciągłe utyskiwania matki.

– Najświętsza Matko naszego Pana – szeptała Tova, uśmiechając się przekornie na widok rozmodlonej Sigrid. – Spraw, bym przeżyła coś niezwykłego! Wiesz, czego pragnę najgoręcej: miłości. Nie pozwól, bym została poślubiona jakiemuś nudnemu właścicielowi bogatego dworu, wybranemu przez ojca. Bo ojciec, niestety, nie ma dobrej ręki. Co prawda moje starsze siostry, dumne panie na włościach, wydają się być zadowolone z wyboru, jakiego dla nich dokonał, ja jednak wiem, że nie byłabym na ich miejscu szczęśliwa.

Tova za wszelką cenę usiłowała zagłuszyć w sobie wewnętrzny głos, który podpowiadał, że, niestety, jej losy potoczą się dokładnie tak samo jak losy jej sióstr.

Na ustach dziewczyny znów pojawił się figlarny uśmiech. Ciekawe, co zakonnicy noszą pod habitem, zastanawiała się nieprzystojnie, z trudem tłumiąc ogarniającą ją wesołość. Na przykład ci dwaj młodzi, którzy mają takie smutne twarze?

Sigrid chyba dosłyszała parsknięcie, bo popatrzyła na Tovę surowo. Ale córka rycerza szybko przybrała poważną minę. Ksiądz, który także odwrócił głowę, na widok czystego, niewinnego spojrzenia dziewczęcia poczuł zalewającą go falę wzruszenia.

Myśli Tovy tymczasem znów odbiegły od religijnej ceremonii.

Niebawem osiągnie dojrzałość do małżeństwa. Dreszcz lęku, a zarazem oczekiwania wstrząsnął jej ciałem. Zrozumiała, że budzi się w niej kobieta.

Ojciec nie rozmawiał z nią jeszcze o zamążpójściu. Matka miała zresztą o to ciągłe pretensje. „Nie chcesz jej stracić”, wyrzucała mężowi. „Pozostałym dzieciom pozwoliłeś odejść, ale tej najmłodszej, która urodziła się, gdy tamte były już dorosłe, nie masz serca oddać nikomu. W okolicy aż huczy od plotek o tym, jak ją rozpieszczasz”.

Akurat w tej sprawie matka Tovy żywiła niesłuszny żal. Rycerz, właśnie dlatego, że bardzo kochał swą najmłodszą córkę, okazywał jej szczególną surowość. Nie pozwalał jej nigdzie samej chodzić, nie wolno jej było bawić się z innymi dziećmi ani przebywać na powietrzu w chłodne dni.

Najbardziej lubił te chwile, kiedy zasiadała u jego stóp i wysłuchiwała opowieści z dalekiego świata, którego taki kawał przemierzył. Z ochotą przekazywał córce swą mądrość i doświadczenie, może dlatego, że nikt poza nią nie miał cierpliwości go słuchać?

Tova zamyślona przyspieszyła kroku i omal nie zaplątała się w habit idącego przed nią zakonnika. Przystanęła więc i zaczekała na Sigrid. Kiedy ta jednak posłała jej pełne wyrzutów spojrzenie, Tova z wysiłkiem przybrała śmiertelnie poważną minę.

Wysoko na wzgórzu, pod szczytem Skarvannfjell, zatrzymali się dwaj jeźdźcy i powiedli nieprzychylnym wzrokiem po przechodzącej procesji.

– Tam jest – odezwał się jeden z nich głosem śliskim jak skóra węgorza. – Idzie tuż za mnichami! Ta jasnowłosa dziewczyna z prawej strony to właśnie córka rycerza Gudmunda. Co prawda nie widać jej stąd dokładnie, ale zapewniam cię, że to niezwykle urodziwe dziecko. Przyjrzałem się jej kiedyś z bliska. Spójrz na te włosy połyskujące złotem w promieniach słonecznych! A cerę ma delikatną jak płatki róży. Zapamiętaj ją, Ravn!

– Po co?

– Dowiesz się, kiedy wrócimy do naszego dworu nad fiordem. Teraz obejrzyj sobie dwór rycerza i zwróć uwagę na rozkład zabudowań. Widzisz ten lśniący dach? Tam mieszka dziewczynka. Chodź już, wracamy!

Następnego dnia późnym wieczorem dwaj ciemnowłosi mężczyźni dotarli do dworu Grindom położonego nad wodami fiordu. Skierowali się w stronę starego pałacu należącego niegdyś do potężnych jarlów. Obecnie mieszkał tam cieszący się złą sławą zawistny i podejrzliwy Grjot.

Nie została mu przyznana godność rycerza, choć w jego rękach znajdował się najpotężniejszy dwór nad fiordem. Nie miał spadkobierców, gdyż „czarna śmierć” przed trzydziestoma laty zabrała mu żonę. Wiedział, że jeśli nie poślubi kobiety, która równa mu będzie stanem, skaże swój ród na wymarcie. Nałożnice i dzieci z nieprawego łoża wszak się nie liczyły.

Dwaj przybyli mężczyźni zbliżyli się do stojącego na podwyższeniu wysokiego krzesła, na którym zasiadał dostojny Grjot.

– Ravn ją widział – oznajmił Fredrik, mężczyzna w średnim wieku. – Wie już, co ma robić.

– Nie – zaprotestował młodzieniec. – Nikt mi jeszcze nie wyjawił, jakie mnie czeka zadanie.

Ciemne oczy i niesforne czarne włosy zdradzały jego obce pochodzenie. Dawno temu, kiedy norwescy jarlowie zostali zmuszeni do oddania swych najlepszych lenn u wybrzeży Morza Śródziemnego królowi Szkocji, jeden z przodków Grjota przywiózł z Katanii do Norwegii niewolnika, którego potomkiem był właśnie Ravn.

Przebiegły Grjot wziął osieroconego we wczesnym dzieciństwie chłopca na wychowanie. Wpoił mu hart, bezwzględność i wierność aż po grób. Chłopak otaczał swego opiekuna największym uwielbieniem, uznawał wyłącznie jego autorytet i gotów był spełnić każdy jego rozkaz. Grjot zamierzał uczynić z niego wojownika – najlepszego z najlepszych, wolnego człowieka, bo, jak powtarzał, nie wierzy, iż przodkowie chłopca byli niewolnikami. W głębi serca Ravn również przeczuwał, że pochodzi ze znamienitego rodu. Chłopak dorastał w świecie mężczyzn, twardych mężczyzn. Żadna kobieta nie miała prawa zakłócić reguł jego wychowania dobrocią i sentymentalną czułostkowością. Ravn trwał więc w przekonaniu, że okrucieństwo i przemoc stanowią kwintesencję życia, i nie zdawał sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządził mu opiekun, pozbawiając go wszelkiego człowieczeństwa i całkowicie podporządkowując go swoim kaprysom.

– Posłuchaj, Ravn – zaczął Grjot. – Wiesz, że niegdyś mój ród panował nad tą krainą. Okoliczne wioski należały do mych przodków, zanim postanowili wyprawić się na zachód i dalej na południe. Kiedy powrócili z Katanii do kraju, ród Gudmunda zdążył zagarnąć wszystko. Jedyne, co nam pozostało, to wąski pas nabrzeża. Żyzne pola i obfitujące w zwierzynę lasy zostały nam odebrane. Uczepiliśmy się tego skrawka ziemi, tego ugoru, który ledwie jest w stanie nas wyżywić.

Mówiąc tak mocno przesadzał, gdyż u wód fiordu plony były zawsze lepsze niż w głębi lądu. Kiedy tu już zieleniły się brzozy, wysoko w górskich wioskach drzewa trwały w zimowym uśpieniu. Ale Grjot chętnie garnął do siebie wszystko, nawet cudzą własność.

– Prosiłem Gudmunda, by oddał mi ziemie, które mi się prawowicie należą. Groziłem mu, żebrałem, błagałem. Próbowałem układów, uciekałem się do przemocy. Niestety, na darmo. Gudmund jest silny i wie o tym doskonale. Odkryłem jednak jego słaby punkt… – Grjot zamilkł na chwilę, Ravn zaś czekał cierpliwie. Jego twarz o obcych rysach zdawała się nieruchoma, niczym wykuta w kamieniu. – Tym czułym punktem jest jego córka – wycedził Grjot, pochylając się do przodu. – Przyprowadź mi to dziecko, Ravn! Tylko ty jesteś na tyle sprytny i nieulękły, by tego dokonać.

– Po co ci ona, panie?

Grjot wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a jego długi spiczasty nos omal nie zetknął się z wystającą brodą.

– Zażądam od Gudmunda zwrotu wszystkich dóbr zagarniętych przez jego ród w zamian za uwolnienie jego córki.

– To może okazać się trudne – wtrącił Fredrik przymilnym głosem. – Król…

– Król? – parsknął Grjot. – Królem jest dziecko, które nie opuszcza granic Danii i pozwala rządzić swej matce. Norweskie prowincje nic go nie obchodzą! Zapamiętaj tylko jedno, Ravn – zwrócił się do swego wojownika. – Dziewczynie włos nie może spaść z głowy, bo stanie się dla nas bezwartościowa. Od tego zależy życie, twoje i jej! Rozumiesz?

Ravn skinął głową.

– Może byś ją poślubił, panie? – zapytał Fredrik. – Nie sądzisz, że to dobry pomysł?

– Poślubić? – zaśmiał się szyderczo Grjot – Ostatnio gdy ją widziałem, nie umiała jeszcze dobrze mówić. A to było nie tak znów dawno. Jeszcze wiele lat upłynie, nim dziewczyna osiągnie odpowiedni do zamążpójścia wiek. Nie zamierzam czekać tak długo.

Fredrik pokiwał głową z udawanym zrozumieniem.

– Rzeczywiście, masz rację, panie. Jest za młoda – stwierdził, a w myślach dopowiedział: A ty jesteś stary cap, umrzesz, nim ta mała dorośnie.

Potem razem z Grjotem przedstawił Ravnowi plan uprowadzenia dziewczyny. Młody wojownik przysłuchiwał się uważnie, wykrzywiając usta w okrutnym uśmieszku. Oczy w oprawie ciemnych gęstych rzęs zalśniły stalowym blaskiem. Jego twarz byłaby niezwykle urodziwa, gdyby nie ten przerażający chłód, jaki się zawsze na niej malował.

Dwa dni później Tova pomagała swej matce wietrzyć zimową odzież. Stanęła w drzwiach i marszcząc brwi, popatrzyła na stojącą obok chatę.

Matka podeszła bliżej i chwyciła ją za ramię.

– Wejdź do środka i pomóż mi wreszcie – powiedziała ostro. – Znów ci się coś roi w głowie.

– Mamo, czy jesteś pewna, że nikt tu nie mieszka?

– Od śmierci twego dziadka ze strony ojca nikt. A to już wiele lat.

– Ale ja…

– Przywidziało ci się! Doprawdy dość już mam wysłuchiwania bzdur o postaciach krążących nocą w pobliżu chaty, o szeptach i cichych rozmowach!

– Czy mogłabym spać gdzie indziej, mamo? Okno alkierza wychodzi prosto na tę okropną ruinę.

– Porozmawiam o tym z ojcem. Uważam, że stanowczo zbyt długo prześladują cię te koszmary. Przecież to zaczęło się już podczas przesilenia wiosennego!

– Najlepiej byłoby spalić tę chatę – stwierdziła Tova i poczuła przebiegający jej po plecach dreszcz.

– Zwariowałaś? Budynki stoją tak blisko siebie, ogień rozprzestrzeniłby się w okamgnieniu. Lepiej przestań ciągle o tym myśleć! Doprawdy, martwię się o ciebie, Tova.

Dziewczyna popatrzyła na matkę z wyrzutem.

– Przecież każdy wie, że istnieje świat ukryty przed ludzkim wzrokiem!

– To prawda, ale istoty nadprzyrodzone nie wyglądają tak, jak je opisujesz. Nikt jeszcze nie widział takich okropności, o których ciągle bredzisz: mężczyzna z kamienną głową, kobiety ciągnące trumnę ze zwłokami… Drzwi do chaty są zamknięte, klucz dawno gdzieś zaginął, niemożliwe więc, by ktoś mógł wejść do środka. Chodź już i pomóż mi, dziecko!

Tova posłusznie zajęła się pracą, ale nie przestawała rozmyślać. Trzy razy w mroku wiosennych nocy widziała zjawy, słyszała szepty. Czy to mogły być senne koszmary? O, nie!

Do izby weszła służąca i ukłoniła się z pokorą.

– Ksiądz dobrodziej życzy sobie widzieć panienkę Tovę. Przysłał mnicha. Wprowadziłam go do sali rycerskiej. Czy zechce pani pójść do niego?

– A po co księdzu Tova? – matka dziewczyny zdumiała się tak bardzo, że ze zdenerwowania wszystko wypadło jej z rąk.

Służąca potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Chyba chodzi o jakieś nabożeństwo.

– Akurat teraz, kiedy mój mąż wyjechał i wszystko na mojej głowie! Nie, Tova, ty tu poczekasz. Sama pójdę do sali rycerskiej i porozmawiam z mnichem. Dowiem się, o co chodzi.

Ale Tova nie należała do tych dziewcząt, które, siedzą tam, gdzie im kazano. Wychowana wśród kochających ją ludzi wyrosła na osobę pewną siebie. Odczekała chwilę, a potem podkradła się do masywnych drzwi prowadzących do sali rycerskiej i zajrzała przez szparę.

Obok matki stał odwrócony plecami do Tovy wysoki mnich z pokornie pochyloną głową.

Matka dostrzegła córkę i trochę rozgniewana jej nieposłuszeństwem, zawołała ją do środka. Ale nie łajała jej przy gościu.

– Chodzi o poświęcenie pól należących do kościoła – wyjaśniła. – Ksiądz był bardzo zadowolony z twojego udziału w procesji. Przysłał mnicha, żeby przyprowadził cię do doliny. Uroczystości nie potrwają długo, nim zapadnie wieczór, wrócisz do domu. Ale oczywiście nie możesz iść sama, zdecydowałam, że pójdę z tobą.

Mnich podniósł głowę, ale jego twarz pozostała przysłonięta kapturem.

– To niemożliwe – powiedział. – Zgodnie z nakazem duchownego wstęp na kościelne pola mają dziś wyłącznie osoby czyste i niewinne.

– W takim razie poślę którąś ze służących.

– Cóż można wiedzieć o służących? – rzucił mnich nieoczekiwanie ostrym tonem, ale zaraz dodał łagodniej: – Proszę się nie obawiać, łaskawa pani, pod moją opieką pani córka będzie całkowicie bezpieczna. Zatroszczę się, by wróciła do domu cała i zdrowa przed zachodem słońca.

Tova popatrzyła na jego szerokie barki, rysujące się pod zarzuconą na habit peleryną, i poczuła mrowienie w całym ciele. Głos mnicha wywoływał w niej dziwne wibracje.

Nagle znowu wróciła nieznośna myśl, prześladująca ją od dawna: „Co też zakonnicy noszą pod habitem?” i z trudem powstrzymała się od śmiechu.

Matka, dumna z zaszczytu, jaki przypadł jej córce, ale zdenerwowana tym, że musi sama podjąć decyzję, w końcu niechętnie wyraziła zgodę, by córka poszła z mnichem sama.

– Idź szybko do swojego pokoju i załóż odświętną suknię, ale nie wkładaj żadnych ozdób! I rozpuść włosy. Najlepiej ubierz się tak samo, jak ostatnio. Nie zapomnij o pelerynie! Dziś jest chłodno.

Tova pomknęła jak strzała do swego pokoju. W gorączkowym pośpiechu przebrała się w odświętną suknię.

Chociaż uczestnictwo w nabożeństwach nie wydawało jej się znów takie fascynujące, jednak stanowiło urozmaicenie w dość jednostajnym życiu, jakie wiodła we dworze. Tova lubiła chodzić do wsi, mijać po drodze pola i zagrody sąsiadów, patrzeć na rzekę płynącą przez dolinę.

A to dopiero! pomyślała nie bez złośliwej satysfakcji. Ta zarozumiała dewotka Sigrid nie znalazła łaski w oczach duchownego!

Kiedy Tova wyszła na dziedziniec, przebrany za zakonnika Ravn wielce się zadziwił, gdyż dopiero teraz dokładnie przyjrzał się córce rycerza Gudmunda. Przecież to nie jest dziecko, pomyślał zaskoczony, to dorosła już prawie panna o promiennej urodzie, pąk najpiękniejszego kwiecia, który wnet zacznie rozkwitać. Jasne włosy dziewczyny lśniły w promieniach słońca, cera wydawała się tak delikatna jak płatki róży, a spojrzenie pięknych, dużych oczu wyrażało coś więcej aniżeli tylko naiwność. Ale co? Ciekawość? Apetyt na życie? A może mądrość, choć to przecież niemożliwe u kobiety. I poczucie humoru, choć akurat na ten temat Ravn niewiele wiedział, gdyż w swym życiu nie spotykał wesołych ludzi.

Zorientował się, że wpatruje się nieprzyzwoicie długo w dziewczynę, i pośpiesznie spuścił wzrok. Odwrócił się na pięcie i dał znak Tovie, by podążyła za nim.

Nie mógł jednak opanować wzburzenia. Dlaczego nikt go nie uprzedził, że dziewczyna jest już prawie dorosła? Może Grjot ani Fredrik nie zdawali sobie z tego sprawy?

W milczeniu szli drogą w dół i skręcili w dukt prowadzący do doliny. Zniknął im z oczu dwór rycerza i zagrody położone w górach.

Tova posuwała się kilka kroków za mnichem, który stawiał zdecydowane, a przy tym pośpieszne i niecierpliwe kroki. Bez trudu jednak za nim nadążała. Dziwiła się tylko, patrząc na jego stopy. Zawsze sądziła, że zakonnicy chodzą w sandałach, nie w ciężkich butach ze skóry.

W lesie było pięknie, podszycie bieliło się od przebiśniegów, ale on parł przed siebie, jakby tego nie zauważając. Dziewczynę ekscytowała świadomość, że idzie oto leśną drogą razem z mężczyzną. Oczywiście szkoda, że ten mężczyzna jest mnichem, choć mnich mnichowi nierówny, pomyślała rozbawiona, przypomniawszy sobie twarz, która mignęła pod kapturem. Nie zdążyła się wprawdzie przyjrzeć dokładnie, ale wydała jej się wyjątkowo urodziwa. Znacznie bardziej pociągająca niż twarze mężczyzn z najbliższego otoczenia. Lodowate oczy zalśniły jakimś takim osobliwym blaskiem. Zęby błysnęły bielą, gdy wykrzywił usta w gniewnym grymasie. Poza tym ten jego niezwykły głos, daleki od pokory, wprawiał w wibracje każdy nerw jej ciała…

Nagle mnich zboczył z drogi i zachrypniętym głosem nakazał jej, by podążyła za nim.

– Ale ta droga prowadzi do letnich zagród w górach – powiedziała dziewczyna zdezorientowana.

– Musimy zabrać coś po drodze – odburknął nieuprzejmie. – To niedaleko.

– Czy moja mama wie o tym? – zapytała Tova, marszcząc brwi.

– To ona mnie o to prosiła.

Tova nie odezwała się więcej i posłusznie ruszyła za zakonnikiem, choć jego słowa nie uciszyły wątpliwości, jakie zakradły się do jej duszy.

Po dłuższej chwili skręcił na zachód.

– Nie tędy – zaprotestowała dziewczyna.

– Wiem, co robię! – warknął.

Teraz już zupełnie nie przypominał pokornego mnicha. Tova zorientowała się, że zamiast na wschód do wsi kierują się na zachód w stronę morza. Wyszli na drogę u stóp szczytu Skarvannfjell i ich oczom ukazał się rozległy widok na okolicę. W dole zalśniły dachy chat należących do rycerskiego dworu.

– Z tej strony nie ma żadnych letnich zagród – odezwała się Tova lekko drżącym głosem.

– Chodźże wreszcie, nie dowierzasz pobożnemu mnichowi? – rzucił szyderczo.

Gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór i domostwa zniknęły im z oczu, dziewczyna straciła resztki odwagi. Dławiący strach chwycił ją za gardło. Okolica wydała jej się obca i jakby wymarła.

Pośpiesznie przeszli przez stary las brzozowy, a gdy zostawili z tyłu rozległe torfowiska, Tova całkiem straciła orientację w terenie.

Dziewczyna należała do osób pogodnych i ufnych. Nie lubiła ranić innych, ponieważ sama była bardzo wrażliwa i byle co potrafiło ją dotknąć. Kiedy ktoś się na nią gniewał, cierpiała. Teraz jednak uznała, że już zbyt długo podporządkowuje się woli mnicha, i zatrzymała się gwałtownie.

– Wracam do domu! – oświadczyła stanowczo, sama zaskoczona, że zdobyła się na taką odwagę.

Zakonnik odwrócił się i utkwiwszy w niej zimne jak metal spojrzenie, podszedł bliżej.

– Nie sądzę – rzekł z lodowatym uśmiechem. – Grzecznie pójdziesz za mną.

– Nie jesteś wcale mnichem! – krzyknęła z nagłą pewnością.

Roześmiał się złowrogo, ale dziewczynę mimo to urzekła jego piękna, choć dzika twarz.

– To prawda, nie jestem.

Tova rzuciła się do ucieczki, ale przebiegła zaledwie kilka kroków, gdy dłoń mężczyzny zacisnęła się w żelaznym uścisku na jej ramieniu.

– Czego ode mnie chcesz? – krzyknęła.

– Jeśli przypuszczasz, że chcę cię zgwałcić, to pewnie cię rozczaruję. Nie będzie aż tak miło. Otrzymałem rozkaz, by przyprowadzić cię do mojego pana.

– Pana? A więc jesteś tylko zwykłym sługą?

– No, no, miej się na baczności! – ostrzegł ją. – Nie jestem prostakiem, w moich żyłach płynie królewska krew. Daleko ci do mnie!

– Nie ma się czym chwalić, na świecie roi się od potomków dziewek, z którymi baraszkowali wikińscy władcy. Kim jest pan, który ma tak znamienitego sługę?

– Nie jestem sługą, a moja matka nie była nałożnicą żadnego wikińskiego władcy! – wysyczał. – Jestem najlepszym wojownikiem pana Grjota i właśnie do niego cię prowadzę.

– Do pana Grjota – powtórzyła zdumiona. – Słyszałam to imię, ale nie wywołuje we mnie zbyt miłych skojarzeń. Czegóż on może ode mnie chcieć?

– Nic – zarechotał. – Zupełnie nic. Mam rozkaz, by włos ci nie spadł z głowy.

– W takim razie puść mnie! – rzekła drżącym głosem, ale w jej oczach zalśniły figlarne błyski. – Bo cała będę posiniaczona.

Nie puścił dziewczyny, choć jego uścisk nieco zelżał.

– Muszę cię trzymać, bo inaczej znów zaczniesz uciekać – mruknął.

– Oczywiście – odpowiedziała, usiłując ukryć strach. – A biegam dość szybko.

Na te słowa zareagował serdecznym śmiechem.

– Nie sądzę, że uda ci się ode mnie uciec, ale próbuj, to może być nawet zabawne…

Zamilkł, jakby na moment zapomniał, o czym rozmawiali, i zatrzymał wzrok na obcisłym staniku sukni, piersiach, które świadczyły o tym, że dziewczyna przemienia się w dojrzałą kobietę, powiódł spojrzeniem po szczupłej talii, łagodnie zaokrąglonych biodrach.

– Ile właściwie masz lat? – zapytał z agresją w głosie.

– Siedemnaście. Po świętym Olafie skończę osiemnaście.

– Przeklęty Fredrik! Przeklęty Grjot! – wymamrotał. – Mówili, że to dziecko, które w razie czego będę mógł wziąć na ręce. Czy nie potrafią liczyć lat? Co mam z tobą zrobić? Związać cię?

Tova nie przejęła się bynajmniej kłopotliwą sytuacją, w jakiej się znalazł fałszywy mnich. Miała własne zmartwienia.

– Jeśli pan Grjot nie chce mnie skrzywdzić, to dlaczego ucieka się do tak ohydnego podstępu? Czy nie mógł przyjść z podniesionym czołem do mego ojca i uczciwie przedłożyć sprawę? Dlaczego kazał mnie uprowadzić? Czy mam być zakładnikiem?

Tego właśnie się Ravn obawiał. Ta dziewczyna nie była w ciemię bita!

– Możliwe – odburknął.

– Dlaczego? I kim właściwie jest ten pan Grjot?

Nie pojmował, że ktoś może nie znać pana Grjota.

– Na pewno go kiedyś spotkałaś. Mieszka we dworze Grindom nad fiordem.

– A, to ten głupiec – stwierdziła Tova bez odrobiny szacunku, a jej oczy w zamyśleniu spoglądały na zmarznięte krzewinki moroszek rosnące nieopodal. Nie zauważyła, że mężczyzna podniósł dłoń, by ją uderzyć, ale natychmiast się pohamował. – Ten, który chciałby zagarnąć ziemie należące do mojego ojca – dodała.

– Te ziemie kiedyś były własnością Grjota – przypomniał dziewczynie.

– Tak, przed sześciuset laty! Jakie to ma dzisiaj znaczenie?

Może ma rację? pomyślał, ale przecież ślubował wierność swemu panu.

– Jak się nazywasz? – zapytała, nie patrząc w jego stronę.

– Ravn.

– Ile masz lat?

– Nie wiem dokładnie.

Odwróciła głowę i popatrzyła na niego badawczym wzrokiem.

– Nie wiesz? Taki jesteś ograniczony?

Rozgniewał się.

– Straciłem rodziców, nim nauczyłem się mówić. A potem nikt mi nie powiedział…

– Niech się zastanowię – przerwała mu. – Na pewno jesteś już dorosły. Wydajesz mi się dosyć stary – zakończyła krytycznie.

Zarozumiała pannica! Zerwał z głowy mnisi kaptur, spod którego wysypały się bujne kręcone włosy sięgające prawie ramion, czarne jak noc.

Tova poczuła, jak jej ciałem wstrząsa gwałtowny dreszcz.

– Nie, wcale nie jesteś aż taki stary – przyznała. – Zgaduję, że masz około dwudziestu pięciu do trzydziestu lat.

– Na pewno nie trzydzieści – warknął pośpiesznie.

A niech to wszyscy diabli! rozzłościł się w myślach sam na siebie. Stoi tu i przekomarza o takie głupstwa z tą przemądrzałą dziewuchą! Chociaż zarozumiała to ona nie jest. W jej oczach dostrzegł wszak tyle nieśmiałości.

– Chodź już! – warknął gniewnie i pociągnął dziewczynę za ramię. – Nie możemy tu stać przez cały dzień.

– Nie chcę – opierała się. – Idę do domu.

– Nie bądź głupia!

– Dlaczego chcesz mnie wziąć jako zakładnika? Żeby zdobyć ziemie ojca?

– Oczywiście. Chodź już i przestań gadać!

– Nie – prosiła. – Bądź tak miły!

Groźny błysk zapalił się w oczach Ravna.

Włożył rękę za pelerynę i sięgnął nóż z szerokim ostrzem.

– Odłóż ten nóż! – zawołała Tova, siląc się na spokój. – Sam powiedziałeś, że nie wolno ci mnie skrzywdzić.

Ravn przeklął w duchu swe gadulstwo. Nie mógł jej teraz nastraszyć, by wymusić posłuszeństwo. Widział jednak, że dziewczyna mimo to się bała i że nie przywykła stawiać oporu. To była dobrze wychowana, miła dziewczyna. Delikatna i z natury przyjazna. Jeszcze ją upokorzę! pomyślał ze złością.

– W takim razie zwiążę cię – powiedział i zaczął luzować rzemień, którym był przewiązany w pasie.

Tova westchnęła głęboko.

– Nie, proszę nie wiąż mnie! Nie zniosę takiego upokorzenia, zresztą to boli. Pójdę z tobą.

Ale jeśli tylko nadarzy się okazja, ucieknę, dodała w myślach. Nawet na minutę nie będziesz mógł mnie spuścić z oczu. Możesz być pewien, że nie ułatwię ci zadania.

ROZDZIAŁ II

Rozległy płaskowyż trwał pogrążony w ciszy. W oddali bieliły się północne stoki ciągle jeszcze pokryte śniegiem, nad torfowiskami unosiły się siwe opary mgły.

Wysoko nad głowami dwojga młodych ludzi przeminęła dzika gęś.

– No i co? Dlaczego teraz nie uciekasz? – Ravn popatrzył na dziewczynę z wrogością.

– Bo nie chcę, żebyś mnie dotykał swoimi brudnymi łapami!

Kłamała, kłamała przed samą sobą! Już sama myśl, że mógłby położyć dłoń na jej ciele, wywołała w niej dreszcz podniecenia, do twarzy napłynęła fala gorąca.

– Tak jakbym chciał mieć cokolwiek z tobą do czynienia! – parsknął pogardliwie i popchnął ją naprzód. – Ruszaj przede mną, żebyś mi nie uciekła!

– Skąd mam wiedzieć, którędy iść?

– Wskażę ci drogę! Na razie idź prosto przed siebie!

W milczeniu stąpali po grząskim, porośniętym trawą podłożu, od czasu do czasu drogę zagradzały im pnie powalonych brzóz.

– Do fiordu jest tak daleko, na dodatek wybrałeś okrężną drogę. Nieprędko dotrzemy na miejsce! – stwierdziła Tova.

Zrazu nic nie odpowiedział. Nie prowadził dziewczyny do Grindom, gdyż plan zakładał co innego. Zawahał się jednak, czy w tej sytuacji mimo wszystko nie powinien udać się z nią do Grjota. Może jego potężny opiekun zdecyduje się poślubić córkę rycerza, by urodziła mu dziedziców? Nie dopuściłby do wygaśnięcia rodu. Zapewne byłby wdzięczny swemu wojownikowi za tak uroczy podarek. Ravn obrzucił taksującym spojrzeniem zgrabną sylwetkę idącej przed nim dziewczyny.

– Nie idziemy nad fiord! – rzucił jednak oschle, jakby ze złością.

– Nie? W takim razie dokąd mnie prowadzisz?

– Gdzie indziej.

Odwróciła głowę i popatrzyła na niego badawczo. Było w jej oczach coś, czego nie potrafił bliżej określić.

Otuliwszy się peleryną, jakby marzła, dziewczyna zapytała:

– W jaki sposób mój ojciec się dowie, że wzięliście mnie w charakterze zakładnika?

– Kiedy jutro rano wróci do dworu, przeczyta pozostawiony przeze mnie list od Grjota.

Tova zatrzymała się gwałtownie i odwróciła, omal nie zderzając się z Ravnem.

– Ale ojciec zmienił plany! Ma wrócić jeszcze dziś wieczorem. Być może już jest w domu!

Ravn wykrzyknął:

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– Przecież nie miałam pojęcia, co knujecie!

Popchnął ją w stronę najbliższego wzgórza, ale nagle rozmyślił się.

– Stąd i tak nie uda nam się niczego zobaczyć. Lepiej się pośpieszmy. Szybko, ruszajmy!

– Na ile znam mego ojca, to zbierze swoich ludzi i bez zwłoki ruszy na Grindom – oznajmiła Tova.

Ravn zaśmiał się sucho.

– W liście jest napisane, że jeśli to uczyni, nie ujrzy cię więcej wśród żywych. We dworze nad fiordem musi się zjawić sam i dokonać wyboru: twoje życie w zamian za wszystkie posiadłości. Nie pojmuję, jak możesz być tyle warta, ale to pewnie rzecz gustu. Nie, nie tędy! Wspinaj się tą ścieżką!

– Jeszcze wyżej?

– Musimy przejść na drugą stronę szczytu Skarvannfjell. Tam, patrząc w kierunku fiordu, zobaczymy starą, zapomnianą przez wszystkich zagrodę, gdzie czekają już na nas umówieni ludzie, wyznaczeni do pilnowania. Ja czym prędzej wrócę do dworu, żeby wesprzeć Grjota.

– Jak można zapomnieć o letniej zagrodzie?

– Właściciele tych zabudowań pomarli w czasie wielkiej zarazy.

– Nie chcę mieszkać w chacie, gdzie ludzie umarli na dżumę – sprzeciwiła się Tova.

– W tamtej zagrodzie nikt nie umarł, ty głupia gęsi! – warknął Ravn i popchnął dziewczynę. – Ci, do których należała, wydali ostatnie tchnienie w swych posiadłościach nad fiordem. W waszym dworze „czarna śmierć” zebrała o wiele większe żniwo, ale pewnie nawet o tym nie wiesz!

Tova nie odezwała się, ale od razu przyszła jej na myśl stara chata… Może jej mieszkańcy zmarli na dżumę? zastanawiała się w popłochu. I właśnie ich duchy ukazały jej się kilkakrotnie?

W tej samej chwili przed oczami wędrowców otworzyła się znów rozległa panorama. U swych stóp ujrzeli drogę wiodącą od dworu w Grindom do znajdującej się poza zasięgiem ich wzroku posiadłości rycerza Gudmunda. Uwagę Tovy i Ravna przykuli galopujący na zachód jeźdźcy, którzy z tej odległości wydawali się mali jak mrówki.

Ravn zaklął siarczyście, aż Tova zasłoniła uszy, ale i tak dochodziły do niej najgorsze wyzwiska.

– Po co on drażni Grjota! – krzyczał. – Posyła swoich wojowników! Przecież miał ich trzymać z dala od dworu w czasie, gdy będzie się układał z Grjotem! No nie! Skoro tak, wiem już, co z tobą zrobię.

Dziewczyna, przerażona, opuściła dłonie. Z rozszerzonymi źrenicami i półotwartymi ustami wpatrywała się w Ravna.

– Zabiję cię natychmiast, kiedy otrzymam rozkaz albo jeśli zaistnieje taka konieczność.

– Nie – jęknęła Tova i odwróciwszy się gwałtownie, rzuciła się do ucieczki.

Ale Ravn w jednej chwili dopadł dziewczynę.

– Póki nie dowiem się, co się stało, muszę cię ze sobą wlec – rzucił wściekły. – Chodźmy już do zagrody!

Teraz Tova naprawdę się bała. Szła posłusznie przodem i wykonywała wszystkie polecenia fałszywego mnicha.

Późnym popołudniem słońce skryło się za cienką warstwą chmur i zerwał się silny wiatr, który dawał się we znaki szczególnie wówczas, gdy wychodzili na odkrytą przestrzeń. Oczywiście nie musieli wspinać się na sam szczyt Skarvannfjell, by przejść na drugą stronę pasma gór. Posuwali się skrajem brzozowego lasu, przekonani, że prędzej czy później dotrą do majaczącej w oddali przełęczy. Milczenie odgradzające ich od siebie niczym mur zaczynało im powoli ciążyć.

Tova czuła się głęboko nieszczęśliwa. Uwielbiała co prawda przygody i towarzyszące im napięcie, ale sytuacja, w jakiej się znalazła, nie miała z tym nic wspólnego. W sercu dziewczyny narastał lęk o najbliższych. Wiedziała, że matka pogrąży się w żalu i rozpaczy, jeśli straci dwór, który był jej dumą. Ale jeszcze gorsza, wręcz nie do zniesienia wydała się Tovie myśl, że ojciec może zginąć, wyprawiając się na Grindom, by ją ratować.

Koniecznie muszę uciec i zawiadomić rodziców, że żyję! powtarzała w myślach. Tylko w jaki sposób?

Okazja nadarzyła się szybciej, niż dziewczyna mogła przypuścić.

Las przerzedził się nieco, a w pobliżu rozległ się szum potoku, płynącego rwącym nurtem. Wody wezbrały podczas wiosennych roztopów i uczyniły zeń szeroką rzekę.

– Tędy się nie przeprawimy – odezwała się Tova z nadzieją w głosie.

– Nie ciesz się przedwcześnie – mruknął Ravn i rozejrzawszy się wokół, odnalazł powalony, nie całkiem jeszcze zmurszały pień brzozy, który mógł utrzymać ciężar człowieka.

Przerzucił go na drugi brzeg, w miejscu gdzie było najwęziej. Tova patrzyła zafascynowana na młodego mężczyznę, nie mogąc oderwać wzroku od jego zręcznych, silnych dłoni i gibkiego ciała.

Ravn mocował się z pniem, starając się go jak najlepiej ułożyć, ale bez powodzenia.

– Przejdziesz pierwsza, a ja przytrzymam – zdecydował wreszcie.

– Mam na to wejść? Nigdy w życiu!

– Niedorajda! – warknął.

Tova rozzłościła się. Nazywać ją niedorajdą? Chwiejąc się, stanęła na pniu, zawahała się, bo poczuła, że kręci jej się w głowie, ale zaraz potem szybkim krokiem przeszła na drugi brzeg.

– Teraz ty trzymaj! – zawołał, wstając z klęczek.

Ale Tova nie zamierzała go słuchać. Szybko niczym błyskawica skryła się w gąszczu i wzdłuż potoku ruszyła z powrotem na wschód. Biegła na oślep, nie zastanawiając się nawet, w jaki sposób przeprawi się przez rwący nurt. Wiedziała tylko jedno: Musi uciec od człowieka, który chce ją skrzywdzić.

Za plecami słyszała wściekłe wrzaski. Teraz albo nigdy! myślała gorączkowo. Drugi raz nie trafi mi się taka szansa! Bez mojej pomocy ten okrutnik nie przedostanie się na drugi brzeg, w każdym razie nie tak szybko.

Biegła przed siebie wśród nagich na przedwiośniu gałęzi młodych brzóz, nie stanowiących najlepszej osłony. Na szczęście ukryły ją pagórki. Gdy obejrzała się za siebie, nie dostrzegła już miejsca, z którego uciekła. Łudziła się, że prędzej czy później trafi jej się sposobność przeprawy przez potok, który jednak, jak dotąd, w żadnym miejscu nie zwężał się na tyle, by odważyła się przeskoczyć. Zaczynała żałować, że nie rzuciła się do ucieczki w przeciwnym kierunku, ale w tej krótkiej, decydującej chwili uznała, że im dalej w dół, tym szersze będzie koryto.

Świszczało jej w płucach, ale potykając się parła do przodu. Słysząc za sobą odgłos ciężkich kroków, odwróciła głowę i ujrzała Ravna wspinającego się jej śladem. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna zdarł z siebie ciężką pelerynę.

Szybciej, byle dotrzeć na szczyt! Uczepiła się krzaku jałowca i podciągnęła w górę. Zaraz znalazła się na ścieżce prowadzącej w dół, ale potknęła się i poturlała prosto w zaspę. Do butów dziewczynie nasypało się śniegu, ale nie zważając na to, zerwała się na równe nogi i popędziła przed siebie co tchu w piersiach.

Jednak już po chwili silne dłonie Ravna zamknęły się w żelaznym uścisku wokół jej ramion.

Runęli na ziemię i stoczyli w dół. Tova podjęła desperacką próbę uwolnienia się, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, które z nich dwojga jest silniejsze.

Ravn przygniótł do ziemi broniącą się zaciekle córkę rycerza i zacisnął ręce na jej nadgarstkach.

Dziewczyna nie poddawała się, widząc nad sobą jego zaciętą twarz, ale gdy zorientowała się, że zadarta suknia odsłoniła jej nogi, przestała się szarpać.

– Puść mnie – jęknęła błagalnie. – Puść! Chcę poprawić ubranie.

Fałszywy mnich z bezczelnym uśmiechem powiódł spojrzeniem po jej ciele. Był całkiem przemoczony i Tova domyśliła się, że wskoczył do wody, by jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg.

Intensywny żar w jego oczach omal nie doprowadził jej do utraty zmysłów, miała wrażenie, że jej ciało płonie.

– Pozwól mi odejść! – jęknęła, oddychając głęboko, by odzyskać równowagę.

Uśmiech na twarzy Ravna zniknął. Teraz wydawał się całkiem bezradny, jakby niczego nie pojmował. Nie potrafił oprzeć się dziwnej sile przyciągającej go do dziewczyny i porywającej ich oboje. Podniósł dłoń, żeby dotknąć jej policzka, ale ocknął się w ostatniej chwili, ryknął coś brutalnie, a potem dwukrotnie uderzył ją w twarz, aż zadrżała z przerażenia i bólu.

– Pozwól mi odejść – powtórzyła.

– Na co ty w ogóle liczysz? – spojrzał na nią ze złością i zwolnił nieco uścisk.

Tova obciągnęła pospiesznie suknię i zerwała się na nogi.

– Przeziębisz się – mruknęła, patrząc na jego mokry kaftan i skórzane spodnie wetknięte w cholewki butów.

Zaśmiał się krótko.

– Przejmujesz się tym? Przecież to wszystko przez ciebie! Chodź już!

Bezlitośnie pociągnął ją z powrotem na wzgórze, związawszy uprzednio rzemieniem.

– Ostrzegam cię po raz ostatni. Rób, co ci każę, i nie próbuj żadnych sztuczek!

Tova przeszła kilka kroków i nie odwracając się, jęknęła:

– Leci mi krew z nosa!

– Do dia…

Kawałkiem szmaty wytarł jej nos. Na jego twarzy jednak odmalowała się taka wściekłość, że dziewczyna nie miała odwagi odezwać się ani słowem. Ale wytrzymała jego wzrok. Niedoczekanie! pomyślała. Nie zobaczy moich łez.

Pod tym względem Tova była silna. Potrafiła wiele znieść, pod warunkiem że dotyczyło to wyłącznie jej samej, bo nigdy nie mogła się pogodzić z cierpieniem innych ludzi czy zwierząt.

Zbliżali się do przełęczy. Szarzało już, gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór, skąd roztaczał się widok na fiord i morze daleko na horyzoncie.

Ravn, kompletnie przemarznięty, nie był w stanie opanować drżenia, ale po drodze kilkakrotnie wycierał Tovie nos.

– Rozchorujesz się – powiedziała dziewczyna, wyraźnie zatroskana.

– Zamknij się!

– Cóż za wrażliwość!

– Chcesz, bym cię jeszcze raz uderzył?

– Kiedy zawodzi rozum, pozostaje siła – mruknęła.

– Nie popisuj się! Ja także potrafię się wysławiać.

– Naprawdę?

– Jeśli tylko mam ochotę – dokończył opryskliwie.

Tova wyczuwała, że dłużej nie powinna go drażnić.

Minęli skalisty odcinek i znaleźli się na porośniętych trawą pastwiskach.

– Ciesz się, że niedźwiedź wyniósł się stąd na wiosnę – mruknął. – Bo inaczej związałbym cię i rzucił mu na pożarcie.

Tova zadrżała z lęku, bo nie raz słyszała, że na górskich szlakach grasują niedźwiedzie. Zaczynała się jednak domyślać, że straszenie jej i wygrażanie sprawia Ravnowi przyjemność.

– Nie obawiasz się, że od twoich uderzeń będę miała sińce na twarzy? – zapytała. – A to na pewno zdenerwuje Grjota, nie mówiąc o moim ojcu.

– Nie boję się nikogo.

Jej sceptyczny uśmiech na nowo wzbudził w nim gniew. Zacisnął więc mocniej rzemień, aż dziewczyna jęknęła głośno z bólu, co najwyraźniej przywróciło mu równowagę ducha.

Zapadły ciemności i na wyciągnięcie ręki nie było nic widać. Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do mroku i dzięki temu posuwali się naprzód. W końcu Tova była tak zmęczona, że niemal potykała się o własne nogi.

Ravn naśmiewał się z jej słabości, próbując zapomnieć, że sam trzęsie się z zimna.

W końcu zatrzymał się.

– To tam – oznajmił. – Tędy dojdziemy do letniej zagrody.

Tova ledwie dostrzegła zarysy starego traktu.

– Z radością się ciebie pozbędę – wymamrotał Ravn przez zaciśnięte zęby. – A wtedy czym prędzej wrócę do Grindom.

– W nocy?

– Bądź tego pewna.

– Ale przecież przemarzłeś do szpiku kości! Twoje ubranie jest sztywne od lodu.

– Nic nie szkodzi. Bywałem w gorszych opałach.

Tova nie odpowiedziała, ale jej milczenie było wymowne.

Nienawidził łagodnego głosu tej panny. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się o niego troszczył! Najlepiej radził sobie w surowych warunkach w gronie równie jak on bezwzględnych towarzyszy. Drobna dziewczyna wprowadzała zamęt w świat jego wartości. Gardził nią, głównie dlatego, że nie mógł jej zrozumieć.

Z ulgą pokonywał ostatni odcinek drogi. Kiedy dotarli do opuszczonych zabudowań, niebo na wschodzie rozjaśniło się, zwiastując nadejście nowego dnia.

Szare, niepozorne chaty, pochylone i krzywe, trwały pogrążone w uśpieniu.

Ravn skierował się do chaty, w której wyznaczono spotkanie.

– Są tu już od wieczora – mruknął. – Obudzimy ich.

Jakieś drzwi, otwierane i zamykane przez wiatr, trzasnęły i zazgrzytały z jękiem.

– Aż dziw, że w takim hałasie mogą spać – syknął Ravn i pchnął drzwi.

Podniósł leżącą na progu siekierę i wbił w powałę jako ochronę przed niewidzialnymi istotami grasującymi w nocnych ciemnościach.

– Nieźle – pochwaliła go Tova.

Wszedł do przedsionka i zapukał mocno do kolejnych drzwi.

Nikt nie odpowiedział. Wiatr wył głucho w kamiennym kominie i szumiał w trawie.

Kiedy tak stali obok siebie w ciasnym przedsionku, jego bliskość wydawała się Tovie wręcz nie do zniesienia. Zauważyła, że on także cofnął się o krok, jakby w obawie, że się poparzy.

Drzwi nie ustąpiły pod naporem silnego ramienia wojownika.

– W zamku jest klucz – zauważyła Tova, która dobrze widziała w ciemności. – Od zewnątrz.

– Jak to od zewnątrz? – zdziwił się przekonany, że w chacie ktoś powinien być.

Przekręcił jednak klucz, a gdy weszli do izby, uderzył ich w nozdrza zapach stęchlizny.

– Czyżby jeszcze nie dotarli? – odezwał się Ravn niepewnym głosem. – Przecież opuściliśmy Grindom równocześnie.

– Może zobaczyli wojowników mojego ojca galopujących w stronę dworu?

– Rzeczywiście mogli ich zauważyć po drodze – zgodził się Ravn po chwili namysłu. – A niech to!

– Wolałabym, żebyś tak nie wykrzykiwał! Uszy mnie bolą – powiedziała.

– Mam gdzieś twoje uszy!

– Co zamierzasz zrobić?

– Chciałem opuścić to miejsce tak szybko jak to możliwe, ale nie mogę cię przecież zostawić tutaj samej.

– Nie – przyznała pośpiesznie Tova. – Trochę się boję ciemności.

– Nic mnie to nie obchodzi! Zresztą ci nie wierzę! Jestem pewien, że gdybym stąd odszedł, uciekłabyś ile sił w nogach.

– W takim razie co chcesz zrobić?

– Chyba nie mam wyboru – westchnął ciężko.

Tova zamilkła na chwilę, ale zaraz wyprostowała się, mówiąc:

– Jeśli rozwiążesz mi ręce, rozpalę w palenisku. Trochę się tutaj nagrzeje.

– Sam to zrobię. Na moment przynajmniej zapomnę o tych wszystkich kłopotach z tobą.

Uwolnił jednak skrępowane ręce dziewczyny. Chociaż jego palce były lodowate, ich dotyk tak poruszył Tovę, że ledwie zmusiła się, by stać spokojnie. Ostrożnie rozprostowała i pomasowała dłonie.

Ravn zajął się ogniem, Tova tymczasem zapaliła znaleziony kaganek. W jego świetle uporządkowała trochę chatę i dokładniej przyjrzała się jej wnętrzu.

Była tu tylko jedna niewielka izba. Dwa krótkie, ale szerokie, przytwierdzone do ściany łóżka zajmowały większą część pomieszczenia, w rogu znajdowało się wielkie palenisko.

Dwa łóżka świadczyły o tym, że kiedyś mieszkała tu liczna rodzina. Dreszcze przebiegły Tovie po plecach na myśl, że wszystkich zabrała „czarna śmierć”.

Nadal jednak ktoś tu bywał i chyba gościł całkiem niedawno, sądząc po owczych skórach rozłożonych na posłaniach i zasuszonym bukieciku dzwoneczków w wazoniku. Ten dowód wrażliwości któregoś z ludzi Grjota bardzo wzruszył dziewczynę.

Ciepło z paleniska powoli rozchodziło się po izbie.

– Nie zdejmiesz z siebie tej mokrej peleryny? – zapytała Ravna.

– Moja sprawa.

– Zdejmuj! – wrzasnęła Tova, dając upust złości, jaka nagromadziła się w niej pod wpływem przeżyć kończącego się dnia.

Odwrócił się poirytowany, ale, o dziwo, posłuchał jej bez sprzeciwu.

Szybkim ruchem zsunął z pleców mokrą pelerynę i cisnął w dziewczynę, która skuliła się pod jej ciężarem.

Bez komentarza zawiesiła okrycie na sznurze w pobliżu paleniska.

– Jeśli skończyłeś już kręcić się w kółko, to zdejmij też buty!

– Co to za komenderowanie? – zaprotestował ostro. – Sądzisz, że nie wiem, co mam robić?

– Trzęsiesz się cały i pewnie palce całkiem ci zgrabiały.

– Muszę się jeszcze trochę pokręcić w kółko, jak to określiłaś. Przyniosę więcej drewna i…

– W takim razie zrób to czym prędzej! Potem ja wyjdę, żebyś mógł zdjąć ubranie. Położysz je z boku, a ja powieszę nad ogniem. Zagotuję wody i kiedy już będziesz w łóżku, dam ci pić.

– Nie! – zawołał wzburzony. – Umyśliłaś sobie, że uciekniesz, kiedy ja będę leżał nagi w łóżku i nie będę mógł ruszyć w pogoń, co?

Spojrzała zdumiona, bo taka myśl nawet nie postała jej w głowie.

– Naprawdę sądzisz, że odważyłabym się w środku nocy ruszyć na nieznane trakty? To znaczy, że nie masz pojęcia, jak bardzo boję się ciemności.

Patrzył na nią badawczo przez dłuższą chwilę, wreszcie westchnął ciężko i ruszył w stronę drzwi.

– Ravn – odezwała się cicho dziewczyna.

Zatrzymał się zaskoczony i dopiero po chwili pojął przyczynę swej reakcji. Jak miękko zabrzmiało jego imię w jej ustach!

Ale przecież zawsze taką dumą napawało go twarde imię, odpowiednie dla bezwzględnego wojownika! Ona tymczasem zniszczyła także i to.

– Czego? – warknął.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz zniknąć, kiedy będę spała?

Popatrzył na nią, nic nie pojmując.

– Proszę cię, Ravn… Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie tu samej!

Długo stał jak oniemiały. Jakaś struna drgnęła w jego sercu, przyprawiając go wręcz o ból.

– Chyba naprawdę bardzo się boisz ciemności – mruknął wreszcie pod nosem i głośno zamknął za sobą drzwi.

Tova usłyszała, ze mocuje coś na dachu, i domyśliła się, że pewnie znak dla ludzi Grjota, których oczekiwał.

Zawiesiła nad paleniskiem kociołek z wodą, a tymczasem Ravn wrócił z naręczem drew i rzucił od progu:

– Wychodź, żebyś mi tu nie łaziła, kiedy będę się rozbierać!

Tova wyszła. Od strony ośnieżonych szczytów zerwał się lodowaty wiatr i rozwiewał starą słomę przy oborze.

Kiedyś to miejsce tętniło życiem i rozbrzmiewało śmiechem. Teraz zniknęli wszyscy, dorośli, dzieci i starcy. Zabrała ich „czarna śmierć”.

Tova nie potrafiła sobie wyobrazić czasów wielkiej zarazy. Wiedziała tylko, że umarło wtedy tak wielu ludzi, że ci, których choroba nie dotknęła, zobojętnieli na śmierć innych.

Powróciła myślami do teraźniejszości, do Ravna.

Czy możliwe, by jakiś człowiek był na wskroś przesiąknięty złem?

Nie! Wierzyła gorąco, że gdzieś w głębi duszy w każdym tkwi choć odrobina dobra. Zdała sobie sprawę, że nie okazała Ravnowi zbyt wiele wyrozumiałości. Nie pojmowała jednak, dlaczego wzbudza w niej taką złość. To przecież całkiem do niej niepodobne! Zachowywał się jednak naprawdę okropnie!

Powinnam zmienić taktykę i odnosić się do niego nieco przyjaźniej, pomyślała, choć najchętniej uderzyłaby wojownika po jego wstrętnej, choć niewątpliwie urodziwej twarzy.

ROZDZIAŁ III

Tova ułamała kilka gałązek jałowca i wolnym krokiem wróciła do chaty. W izbie dymił kaganek, ale pachniało miło człowiekiem i ciepłem. Ravn, tak jak go prosiła, zawiesił nad paleniskiem mokre ubranie. Odziany w wilgotny habit wstał od stołu i starannie zamknął za Tovą drzwi. Klucz ukrył pod siennikiem.

– To zbyteczne – odezwała się, posyłając mu nieśmiały uśmiech, który, jak się spodziewała, nie został odwzajemniony.

Wlała zagotowaną wodę do kubków.

– Trudno tym nasycić żołądek, ale przynajmniej trochę się rozgrzejemy – powiedziała z udawaną wesołością

– Mam chleb – odparł na to Ravn i dodał tonem usprawiedliwienia: – Tylko zmoczył się trochę w czasie kąpieli w potoku!

– Nie szkodzi, woda w górskich potokach jest czysta! Teraz najlepiej będzie, jeśli się położysz, ja dorzucę do ognia. Nie możesz siedzieć w mokrym ubraniu. Dam ci jedzenie do łóżka.

Zdziwiła się niepomiernie tym, że jej posłuchał. Położyła kilka gałązek jałowca na podłogę, żeby odstraszyć myszy, a pozostałe wrzuciła do wody w kociołku.

Potem zaniosła Ravnowi do łóżka kubek z wodą i wilgotny chleb, a sama usiadła przy stole. Ale nie miała apetytu, z trudem przełykała jedzenie, mimo że po tak wyczerpującej wędrówce powinien doskwierać jej głód. Z przerażeniem myślała o tym, co się stało, dręczył ją też niepokój o to, co przyniesie kolejny dzień.

Kącikiem oka dostrzegła, że Ravn przez cały czas się w nią wpatruje, a z wyrazu jego twarzy odczytała, że zmaga się z głębokimi rozterkami. Trochę ją jednak rozśmieszało, że gdy kierowała na niego wzrok, odwracał się pośpiesznie.

W kociołku zawrzała kolejna porcja wody. Dziewczyna zanurzyła w pachnącym jałowcem wrzątku stary kawałek płótna znaleziony w izbie, potem wykręciła go mocno i podeszła do Ravna.

– Połóż się! – nakazała. – I odsuń baranią skórę.

– Co robisz? – zaprotestował, ale zdecydowane spojrzenie Tovy sprawiło, że zrobił, jak kazała, choć przez zaciśnięte zęby ciskał przekleństwa.

Tova z lekkim ociąganiem położyła parującą szmatę na jego piersi. Pierwszy raz widziała nagi tors mężczyzny i zaskoczyło ją, że może być owłosiony. Pokonawszy w sobie odruch niechęci, uznała, że czarne włosy na piersi dodają Ravnowi męskości.

– Au! Chcesz mnie poparzyć? – wrzasnął.

– Tak trzeba – usprawiedliwiła się.

Ravn nie spuszczał wzroku z siedzącej na brzegu posłania dziewczyny. Nie pojął zakłopotania, jakie ujrzał w jej oczach, nie zrozumiał, dlaczego odwraca spojrzenie od jego silnych, umięśnionych barków. Czyżby coś było nie tak?

Naprawdę ładna jest ta córka rycerza. Nigdy dotąd nie spotkał istoty tak czystej i subtelnej. Miała delikatne rysy twarzy, nie tak jak inne kobiety. Za każdym razem, gdy swymi drobnymi dłońmi dotykała jego ciała, czuł przyjemne mrowienie.

Co za dziwna istota!

W nagłym przypływie rozdrażnienia odtrącił jej rękę. Denerwowała go, właściwie wszystko w niej go denerwowało, choć nie potrafiłby określić dlaczego. Tak jakby stanowiła dla niego jakieś zagrożenie. Bzdura! zganił się w myślach. Jak takie nic może zagrażać najlepszemu wojownikowi Grjota!

Tova, zmęczona jego czujnym wzrokiem, wstała i jeszcze raz zamoczyła płócienną szmatę w gorącej wodzie.

– Powiedziałeś, że wywodzisz się z królewskiego rodu? – spytała. – Kim jesteś, skoro nie potomkiem wikingów?

– Moimi przodkami byli władcy Szkocji – odrzekł z dumą, bo lubił się tym chwalić, aczkolwiek nie miał ku temu wielu okazji. – Wywodzę się w prostej linii od księżniczki Katanii, córki króla szkockiego. Au! Parzy! Specjalnie namoczyłaś szmatę w tak gorącej wodzie, by mi zadawać ból?

– To już ostatni raz – odpowiedziała lekko drżącym głosem, starając się oprzeć mimowolnej fascynacji. Przywołała całą siłę woli, by oderwać wzrok od jego umięśnionej klatki piersiowej.

– Czy nie tęsknisz za Szkocją?

– Nie, przecież nigdy tam nie byłem. – Zamilkł na moment i zapatrzył się w powałę. – Ale wiele razy marzyłem o tym, by zobaczyć swoją ojczyznę. Tak, uważam się za pół Szkota, choć mam w swoich żyłach mieszaną krew.

Jak dobrze z kimś porozmawiać, właściwie nie zdarzyło mu się to dotąd. Na dodatek z kimś mądrym, kto go nie wyśmiewał…

Do czarta! Przecież to ta przeklęta córka rycerza!

Ona jednak odezwała się w tej samej chwili:

– Ale z wyglądu za bardzo nie przypominasz Norwegów. No! Na razie starczy tych okładów. Chciałabym się już położyć, więc gdybyś mógł się odwrócić…

Ravn, który w jednej chwili pożałował swej słabości, wysyczał ze złością:

– Wskakuj do łóżka! Nawet na ciebie nie spojrzę, chyba nie myślisz, że mnie interesujesz?

Jego twarz znów przybrała nieprzenikniony wyraz. Tovie zrobiło się przykro, że swymi słowami zniszczyła tę delikatną nić porozumienia, jaka się między nimi zawiązała. Omal się nie rozpłakała z żalu.

Popatrzyła na odwróconego do niej plecami mężczyznę. Drżał z zimna, jakby nigdy nie miał się wyrwać z okowów chłodu. Spontanicznie położyła mu dłonie na barkach i zdecydowanymi ruchami zaczęła je masować.

– Zaraz cię rozgrzeję – powiedziała z zapałem. – Moja mama też zawsze…

Ravn zesztywniał ze zdumienia i w pierwszej chwili nie zaprotestował. Szybko jednak ochłonął. Poderwawszy się gwałtownie, ryknął:

– Co ci się roi w głowie?

Tova cofnęła się przerażona.

– Moja mama uważa, że to pomaga. A ona często marznie.

– Nie jestem twoją matką! – warknął, a w oczach zapaliły mu się wściekłe błyski. – Idź się położyć, ty czarownico!

Odwrócił się na powrót do ściany i naciągnął owczą skórę po same uszy.

Drżącymi dłońmi Tova zdjęła odświętną suknię z pięknego lnu, ufarbowanego naturalnymi barwnikami, i starannie położyła ją na krześle. Poczuła, jak ściska ją w gardle, i uparcie wmawiała sobie, że to z powodu zniszczonej sukienki, której dół, ozdobiony pięknymi haftami, nosił ślady błota, a przy dekolcie pozostały trwałe ślady szarpaniny z Ravnem. Czy uda jej się ją odświeżyć i naprawić?

Została tylko w bieliźnie, dziękując w duchu opatrzności, że Ravnowi przykazano surowo, iż nie wolno mu jej tknąć. Na szczęście nie wykazywał na to nawet najmniejszej ochoty.

Uspokojona, zgasiła kaganek i wsunęła się do łóżka między skóry, które wyglądały na nowe. Odetchnęła z ulgą, bo obrzydzeniem napawała ją myśl, że mogłaby się nabawić jakiegoś robactwa.

W ciszy tym donośniej zabrzmiał śmiech Ravna.

– Zdaje się, że rzeczywiście pomogło. Zrobiło mi się cieplej!

Poderwała się z łóżka.

– Mam cię jeszcze trochę pomasować? – zapytała, gorliwie ofiarując swą pomoc.

– Nie! – wrzasnął, aż się zatrzęsły ściany chaty.

Spłoszona położyła się z powrotem.

W ciszy, jaka zaległa, słychać było jedynie trzask ognia na palenisku. Tova złożyła ręce i zaczęła szeptać słowa modlitwy skierowane do Matki Bożej.

– Modlisz się? – spytał Ravn rozbawiony, jakby z niedowierzaniem.

– Oczywiście, co wieczór to robię.

– Chyba jesteś niemądra! Wierzysz, że ktoś cię wysłucha? O co się modlisz, o większe bogactwo?

– Teraz modliłam się za mego ojca i za ciebie.

– Za mnie? Daruj sobie, do diabła! Nie potrzebuję, by ktokolwiek starał mi się coś wymodlić! – Ravn usiadł gwałtownie i oparł się o ścianę.

W słabej poświacie, jaką rzucały płomienie, Tova ledwie dostrzegała zarys jego postaci.

– Zapewniam cię, że potrzebujesz modlitwy – powiedziała, wsparłszy się na łokciach. – I to bardziej niż ktokolwiek inny.

– Ha! – sapnął głośno. – W życiu nie słyszałem podobnych bzdur! Niby dlaczego?

– Bo jesteś nic nie wart.

– Nic nie wart? – wycedził. – Co masz na myśli?

– A jak ty w ogóle żyjesz? Masz w sobie choć odrobinę człowieczeństwa? Nie mówiąc o dobroci? Nie, w twoim życiu jest tylko miejsce na nienawiść i zniszczenie. Doprawdy jesteś bardzo ubogi!

– A ty jesteś głupia! – warknął. – U Grjota niczego mi nie brakuje. Dostaję wszystko, czego mi potrzeba.

– Czyżby? Nieświadomie wskazałeś głównego winowajcę. Bo to właśnie Grjot zniszczył w tobie ludzkie odruchy, uczynił z ciebie bezwzględnego, okrutnego mordercę. Ale ja wierzę, że z natury nie jesteś na wskroś zły!

Wydawało się, że Ravn wyskoczy z łóżka i złoi jej skórę, a powstrzymuje go jedynie brak ubrania.

Tova zaś nieprzerwanie ciągnęła, za wszelką cenę próbując go udobruchać:

– Jestem pewna, że potrafisz okazać ludzkie odruchy, jeśli tylko…

– Zamknij się! – warknął. – Nie mam zamiaru dyskutować z zarozumiałą smarkulą – dodał już nieco spokojniej. – Ciekawe, dlaczego taka pobożna osoba panicznie się boi ciemności? Czyżby Madonna traciła swe wpływy po zmierzchu?

– Nie, ale lękam się złych mocy nie mniej niż złych śmiertelników.

Udawał, że nie dosłyszał ostatnich słów dziewczyny.

– To tylko zwykłe głupoty!

– Bynajmniej! Na własne oczy widziałam… duchy – zaprzeczyła gorączkowo.

– Tak? Gdzie? – W głosie Ravna zabrzmiało szyderstwo.

– W domu. We dworze stoi stara chata, w której nikt nie mieszka. Gdzieś zaginął do niej klucz.

Tova ożywiła się i na moment zapomniała o panującej między nimi wrogości. Poczuła nagle przemożną potrzebę opowiedzenia Ravnowi o tym, co ją od dawna dręczyło. Właśnie dlatego, że był taki silny, pewny siebie i na wszystko znajdował radę. Oparła się wygodniej na łokciach i próbując uchwycić jego spojrzenie w migotliwym blasku rzucanym przez płomienie, zaczęła swą opowieść;

– Po raz pierwszy ujrzałam je podczas nocy przesilenia wiosennego.

– W tym roku?

Wcale się z niej nie śmiał!

– Tak, leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć. Czułam jakiś taki wewnętrzny niepokój…

– Dlaczego?

– Dlaczego? Hm… Chyba z powodu dorastania. Poza tym wiosna tak dziwnie działa na człowieka, rozumiesz chyba?

– Do rzeczy! Nie gadaj po próżnicy!

Tova przełknęła głośno ślinę, wyraźnie urażona. Ravn tymczasem zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Czyżby tęskniła za mężczyzną? Poczuł, jak ogarnia go dziwne, nieznane dotąd podniecenie.

Chyba nie przypuszcza, że jej pomoże. Co to, to nie! Obiecał Grjotowi, że nie tknie dziewczyny, zresztą żadna siła by go do tego nie zmusiła.

– Wstałam w środku nocy – ciągnęła Tova. – Panował półmrok, tak jak teraz. Usłyszałam na zewnątrz jakieś szepty, podeszłam więc do okienka i wyjrzałam. Moim oczom ukazał się przerażający widok…

Słuchał, nie przerywając.

Tova z trudem znajdowała słowa, by opisać, to co ujrzała.

– Drzwi do chaty stały otworem, a do środka wchodziła jakaś dziwna istota…

– Dlaczego przerywasz?

– Była odrażająca, Ravn.

Gdyby tylko przestała wymawiać jego imię w taki sposób, delikatnie i z powagą! Dziwnie reagował na brzmienie jej głosu, wzbierała w nim agresja, a całe ciało napinało się, jakby w odruchu obronnym.

Nie odezwał się jednak, a dziewczyna opowiadała dalej:

– Był wysoki i szary niby wysuszona słońcem ziemia i zamiast głowy miał wielki głaz. Stałam jak zaczarowana, pojmujesz? On zaś wszedł do środka, a za nim jeszcze dwie istoty…

– Podobne do niego?

– Nie, to były bladoszare postaci kobiet, które ciągnęły… trumnę!

– Zmyślasz!

– Nie, przysięgam.

– Mówiłaś, że widziałaś je kilkakrotnie?

– Tak, jeszcze dwa razy. Ale niedokładnie tak samo. Kiedyś w ciemnościach zauważyłam kilka cieni wymykających się z chaty, a potem z kolei ten mężczyzna z kamienną głową sam taszczył trumnę.

Ravn milczał, a Tovie nagle cały świat wydał się nierealny. Znajdowała się gdzieś wysoko w górach, w zapomnianej przez ludzi zagrodzie razem z okrutnikiem pozbawionym ludzkich uczuć. A mimo to jego głos wydawał jej się taki bliski, że poruszał najczulsze struny w duszy. Z nikim nie odczuwała dotąd takiej wspólnoty. Brzask, który o tej porze roku nadchodził w środku nocy, rzucał drżącą szarą poświatę, ale sączące się przez niewielkie okienko światło poranka nie rozjaśniało mroku izby.

– Jak myślisz, Ravn, co to było?

Nie wymawiaj mego imienia! krzyczało w nim wszystko ze złością. A mimo to oczekiwał niecierpliwie, by powtórzyła je raz jeszcze, by znów poczuć tę znienawidzoną słodycz w ciele. Ach, gdyby tak wolno mu było ją dręczyć i torturować, zemścić się na niej!

Poruszył się.

– Dziwne – powiedział jednak jakby wbrew sobie. – Podobne rzeczy wydarzyły się wczesną wiosną w Grindom.

– Co ty powiesz? – ożywiona uklękła. Ravn dostrzegł w mroku jej bieliznę i nagie kolana na brzegu łóżka.

– Tak – odpowiedział, z trudem wydobywając słowa. – Kilku młodzieńców twierdziło, jakoby widzieli w ciemnościach upiory. Sądziliśmy, że są to jedynie ich wymysły. Ale z tego co mówisz…

Nagle wrzasnął:

– Połóż się w końcu, nie siedź tak! Chcę spać!

– Dobrze – szepnęła Tova i skuliła się spłoszona. – Dobranoc, Ravn. A może dzień dobry?

Nie zniżył się do tego, by jej odpowiedzieć. Chyba nie sądziła, że jest aż tak naiwny?

Gdy Tova się obudziła, Ravna już nie było w izbie. Ze sznura zniknęło też jego ubranie.

Dziewczyna poderwała się, przerażona, że odszedł i zostawił ją samą na tym pustkowiu.

Ale Ravn musiał po prostu wyjść. Czuł, że ciasna izba dusi go i przytłacza. Widok śpiącej dziewczyny wzbudził w nim gwałtowną nienawiść. Leżała taka odrażająco słaba i delikatna, jej złote włosy opadały poza przykrycie z owczej skóry.

Bezwiednie wyciągnął rękę i odgarnął kilka kosmyków, które zsunęły się jej na twarz. Palcami przesunął po włosach, które wydały mu się delikatne jak jedwab.

Odwrócił się na pięcie i wybiegł z chaty. Ruszył pod wiatr i nie zatrzymywał się, póki starczyło mu sił, minął opustoszałe zagrody i wyszedł na halę, wreszcie zatrzymał się przy jeziorku, zachodząc w głowę, jak się tam w ogóle dostał. Pochylił się i opłukał rozpaloną twarz w lodowatej wodzie. Potem wolno zawrócił.

Tova ubrała się i wyszła przed chatę. Zobaczyła go z daleka i serce jej zabiło z trwogi, ale jednocześnie poczuła gwałtowną ulgę, tak że omal nie zemdlała.

W tej samej chwili dostrzegła dwóch mężczyzn na koniach nadjeżdżających drogą od strony Grindom.

Ravn musiał ich także zauważyć, bo wyszedł im na spotkanie. Mężczyźni zeskoczyli z koni i coś mu powiedzieli. Wydawali się mocno poruszeni, co Tovę trochę zaniepokoiło.

Na szczęście jednak dla siebie nie słyszała ich rozmowy.

– Gdzie byliście? – pytał rozgniewany Ravn. – Już dawno powinienem wrócić do dworu, a tymczasem bawię się tu w niańkę.

– W Grindom wiele się wydarzyło – odparł jeden z mężczyzn z powagą. – Ludzie rycerza Gudmunda podpalili kilka chat należących do dworu, które częściowo spłonęły.

– Oszalał? – wybuchł Ravn. – To znaczy…

– Sam rycerz nie brał w tym udziału, tylko paru jego ludzi, reszta to jacyś nieznajomi, którzy na własną rękę zdecydowali się pomóc uwolnić dziewczynkę.

– Dziewczynkę! – wysyczał Ravn. – Ona wcale nie jest dzieckiem! Spójrzcie na nią!

Tova dostrzegła, że mężczyźni odwrócili głowy i popatrzyli w jej stronę. Pośpiesznie weszła z powrotem do chaty.

– Możecie przejąć nad nią straż – dodał Ravn niecierpliwie. – Ja tymczasem wracam wesprzeć Grjota.

– Przynosimy ci nowe rozkazy – przerwał mu jeden z przybyłych. – Pan Grjot wpadł we wściekłość. Żąda, byś wrócił z dziewczyną do dworu rycerskiego i ją zabił. Martwe ciało masz położyć na dziedzińcu, tak by wszyscy je zobaczyli. Niech to będzie przestroga dla Gudmunda, że z Grjotem nie wolno igrać!

Z twarzy Ravna trudno było cokolwiek odczytać.

– Nie mam zamiaru włóczyć się w kółko z… z…

– To rozkaz. Grjot jest pewien, że nie sprawi ci to żadnych trudności. To dla ciebie wszak nie pierwszyzna. Bo chyba cię nie omotała?

– Omotała? Jak to?

– No, czy rzuciła czar, żeby wzbudzić w tobie pożądanie.

– Pożądanie? Zwariowałeś. Nie cierpię tej dziewki!

– Tym lepiej dla ciebie. Ruszajcie czym prędzej!

– Ale przecież rycerz nie ponosi winy za to, co się stało – zastanawiał się głośno Ravn.

– Ale jest odpowiedzialny za czyny swoich ludzi. Musimy już wracać! – Mężczyźni pożegnali się, zawrócili konie i odjechali.

Ravn długo stał nieporuszony. W końcu wyprostował się i wrócił do chaty.

W świetle dnia izba wyglądała wyjątkowo nędznie. Miniona zima mocno sfatygowała drewniane ściany, poczyniła także znaczne szkody na torfowym dachu.

W drzwiach Ravna powitała Tova.

– Dzięki Bogu, że nie odjechałeś! – zawołała. – Czego chcieli ci ludzie?

Z kamienną twarzą odparł:

– Wracamy do rycerskiego dworu, Grjot rozkazał puścić cię wolno.

– Och! Dziękuję – Tova odetchnęła z wyraźną ulgą.

Nie dziękuj przedwcześnie, pomyślał Ravn i odwrócił się, by nie patrzeć jej w oczy.

W powrotnej drodze Tova omal nie tańczyła ze szczęścia.

– Wiesz, Ravn, naprawdę miło z twojej strony, że mnie odprowadzasz! Tak się cieszę, że wracam do domu!

Nic nie odpowiedział, szedł ponury jak noc, ściskając pod peleryną rękojeść noża.

Udusić ją? Nie, bo musiałby ująć w dłonie jej smukłą dumną szyję. Zabić ją od tyłu? Krew zaplami jej włosy…

Nie, jednak najlepszy będzie nóż! Umrze szybko i bez bólu.

Ravn został wychowany, by zabijać, ale prawdę mówiąc, nikogo jeszcze nie zabił. Życie nad norweskim fiordem właściwie toczyło się spokojnie. Zdarzało się, że ktoś kogoś zamordował po pijanemu albo kogoś zadźgano w tajemniczych okolicznościach, ale takie szczegóły nie dochodziły do uszu zwykłego pospólstwa. Przeważnie jednak chłopi byli pokojowo usposobieni, jakby odrętwiali po spustoszeniach, jakich dokonała „czarna śmierć”. Unikali konfliktów, zdając sobie sprawę, że nie wolno im tracić więcej bliskich.

Tylko Grjot pielęgnował w sercu nienawiść i żądzę zemsty. Nauczył Ravna zabijać i teraz jego wojownik miał po raz pierwszy wypróbować swoje umiejętności.

ROZDZIAŁ IV

Tova szła przodem. Poruszała się z gracją, a gęste złote włosy opadały jej na ramiona.

– Taka jestem szczęśliwa! – zaświergotała, oglądając się na Ravna. – Zawsze wydawało mi się, że życie we dworze jest nudne, ale teraz tęsknię do niego. Mój ojciec na pewno cię nagrodzi. Wiesz, teraz już moja przyszłość przestała mi się jawić w czarnych barwach! Człowiek uczy się pokory, gdy przekona się, jak wszystko jest ulotne. Teraz jestem gotowa przyjąć bez protestu nawet oświadczyny jakiegoś odpychającego starucha.

Ravn rzucił jej szybkie spojrzenie.

– Naprawdę? – zapytał.

– Co naprawdę? – zdumiała się Tova, która myślami wybiegła już dalej.

– Wydadzą cię za mąż? – rzucił poirytowany.

– Oczywiście – westchnęła żałośnie.

– Za kogo?

– Tego jeszcze nie wiem. Będę musiała poślubić mężczyznę, którego wybierze dla mnie ojciec. Boję się jednak, że nie będzie to ktoś, kto jednym spojrzeniem mnie zauroczy. Ojciec twierdzi, że kandydat na męża powinien być bogaty i pobożny – westchnęła. – A czy mężczyźni, których widok przyprawia panny o drżenie serca, są bogaci albo pobożni?

Ravn milczał. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię, rozmyślając.

Nie musisz się martwić małżeństwem, dziewczyno! Nic nie powinno cię już trapić! Żaden obleśny staruch nie będzie cię obmacywał swoimi paluchami, nie będzie pieścił twego ciała, dotykał obwisłymi wargami twoich różanych ust, nie położy się w twym ciepłym łożu, żeby wyssać z ciebie młodość i siłę…

Co za idiotyczne myśli przychodzą mu do głowy? Westchnął ciężko.

Przedzierali się właśnie przez gęste zarośla.

– Pośpiesz się – popchnął niecierpliwie dziewczynę, czując, że znów wzbiera w nim furia.

Tova wpadła prosto na kłujące krzewy i podrapana wylądowała w błotnistej mazi.

– Uważaj, jak chodzisz! – wrzasnął i nawet palcem nie kiwnął, by jej pomóc. Za wszelką cenę starał się zatrzeć w pamięci obraz dziewczyny w ramionach starca. Przecież ona powinna należeć do młodego mężczyzny! krzyczało w nim wszystko, ale kiedy wyobraźnia podsunęła mu obraz Tovy z przystojnym, silnym młodzieńcem u boku, jego nienawiść jeszcze się wzmogła.

Dziewczyna podniosła się z trudem. Ręce i suknię miała oblepione błotem, na policzku czerwieniła się krwawa pręga. Cała radość w jej oczach zgasła. Zacisnęła zęby, ale nie zdołała stłumić jęku bólu.

– Chyba mam kolec pod paznokciem.

– I co z tego? Pośpiesz się, nie mam zamiaru zmarnować kolejnego dnia! – warknął, bo widok bezradnej, choć bardzo dzielnej dziewczyny wydał mu się nie do zniesienia. Włosy miała potargane, z rany na policzku kapała krew. Odświętna suknia, starannie wybrana na uroczystość poświęcenia kościelnych łąk i pól, była całkiem ubłocona.

Dlaczego nikt nie nauczył go stawiać czoło takim sytuacjom?

Grjot często powtarzał: „Ravn, trzymaj się z dala od kobiet! Z nimi tylko kłopoty!” Więc słuchał rad swego opiekuna, uważając je za rozsądne.

Dziewczyna szła przodem, a właściwie potykała się co chwila, jakby w ogóle nie patrzyła, gdzie stawia stopy. Usiłowała wyjąć kolec z palca.

Ravn posłał jej przelotne spojrzenie. Czyżby dumna córka rycerza płakała? Niemożliwe, a jednak rzeczywiście zauważył krople łez w oczach okolonych długimi rzęsami.

Poczuł gorzki smak triumfu, przeklinając jednocześnie swój los. Że też przyszło mu odgrywać rolę niańki!

– Chodź! – powiedział ostro i ścisnąwszy ją za ramię, pociągnął na brzeg szemrzącego strumyka. Zmusił dziewczynę, by kucnęła, i opłukał jej ręce w wodzie. A potem szarpnął, nakazując jej, żeby wstała.

Tova nie odezwała się ani słowem, apatycznie pozwoliła mu dotknąć dłoni i obejrzeć paznokieć.

Stali tak blisko siebie, że czuła ciepło bijące od niego. Nie miała mu jednak nic do powiedzenia, straciła już wszelkie nadzieje na to, że ten człowiek może się zmienić.

– Mocno utkwił ten kolec – odezwał się Ravn. – Inaczej go nie wydostanę, jak tylko nacinając skórę.

– Proszę bardzo – odparła Tova beznamiętnie.

Patrzył na jej drobną dłoń w jego potężnej ręce. Nigdy jeszcze nie odczuwał takiego wzruszenia. Niepewnie ujął nóż, a gdy ostrze błysnęło w słońcu, wzdrygnął się, przypomniawszy sobie o zadaniu, które miał wykonać. Wyobraził sobie, jak podprowadza dziewczynę prawie pod dom i…

– Co się stało? – zapytała. – Dlaczego upuściłeś nóż?

Ravn ocknął się i podniósł go z ziemi.

– Jest trochę tępy – odpowiedział z trudem, niemal nie poznając własnego głosu. – Stój spokojnie!

Napięła ciało, zacisnęła zęby i oczy, by nie krzyczeć z bólu.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu uświadomił sobie, że stara się być delikatny, dotyka jej paznokcia, jakby był z kruchej porcelany. Co ja robię? zadawał sobie w duchu pytanie. Przecież to bez sensu. Nim słońce zajdzie, nie będzie jej wśród żywych. Czy nie lepiej byłoby ją trochę podręczyć?

– Gotowe, idziemy! – zarządził stłumionym głosem.

– Dziękuję – odrzekła miękko Tova.

Stawiając zdecydowane kroki, ruszył pośpiesznie. Czuł się okropnie, gorzej niż po przepiciu. Na pewno zaszkodził mi ten wczorajszy chleb, pomyślał, desperacko próbując oszukać samego siebie.

– Dlaczego nic nie mówisz? – warknął, nie mogąc dłużej znieść dzwoniącej w uszach ciszy.

– A po co? Przecież nie mamy sobie nic do powiedzenia!

Ravn wzburzył się. O czym ona w ogóle mówi? Przecież z nikim do tej pory nie zamienił tylu słów co z nią. Zwierzył jej się ze swego pochodzenia i…

Dotknięty do żywego po raz kolejny zapragnął ją ukarać: uderzyć, pokazać, kto jest silniejszy. W ostatniej chwili zdołał się jednak powstrzymać, bo i tak, mimo swej fizycznej przewagi, za każdym razem czuł się pokonany.

Dawno już przeprawili się przez wezbrane wody potoku. Dziewczyna potulnie przytrzymała brzozowy pień i pomogła Ravnowi przejść na drugi brzeg. Nie próbowała uciekać, wracała wszak do domu i nie przeczuwała nawet, że może jej grozić jakieś niebezpieczeństwo.

Jak bardzo się myliła!

Przeszli już więcej niż połowę drogi, w oddali ukazał się ich oczom widok na drugą stronę doliny, podobny do tego, który Tova oglądała z okien swej chaty.

– Jestem głodny – powiedział Ravn, zatrzymując się nagle przy szemrzącym strumyku. Usadowił się na pochylonym nisko tuż nad ziemią pniu brzozy.

Naprzeciwko znajdował się drugi pień, idealne siedzisko, tyle że kiedy Tova usiadła, jej kolana niemal dotknęły kolan wojownika.

Ravn wyjął resztkę chleba, który jedli poprzedniego dnia, i podzielił go na dwie kromki. Popijali wodą ze strumienia. Nie padło między nimi nawet jedno słowo, ale Ravn nie spuszczał wzroku z Tovy, co wprawiało ją w zakłopotanie. Starała się ładnie jeść, mimo że on wcale nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Odgryzał duże kęsy mocnymi zębami.

Kiedy się najadł, dręczący go niepokój zniknął.

– A więc nie chcesz ze mną rozmawiać? – odezwał się złośliwie, otrzepując dłonie.

Tova zapatrzyła się w dal.

– Nie o to chodzi. Wolę się nie odzywać, bo wszystko, co powiem, wywołuje w tobie gniew.

Milcząc, wpatrywał się w nią intensywnie, nie do końca uświadamiając sobie, jak wielką mu to sprawia przyjemność.

– Przypuszczasz więc, że poślubisz jakiegoś bogatego właściciela dworu, a nie bardzo masz na to ochotę? – zapytał z ironią. Pragnął ją trochę podrażnić, a tymczasem dręczył samego siebie. – Powiedz w takim razie, czego tak naprawdę chcesz?

Na jej twarzy odmalowała się bezradność i wstręt.

– Nic cię to nie obchodzi.

Zdenerwował się i zamknąwszy jej nadgarstki w żelaznym uścisku, syknął:

– Odpowiadaj na moje pytanie!

Pochyliła głowę, jakby skrywając przed nim swe oblicze.

– Chciałabym poślubić kogoś, kogo będę naprawdę kochała.

– Aha… pragniesz kochać? – prychnął. – To znaczy pójść z wybrankiem do łoża? – zarechotał pogardliwie, pragnąć zawstydzić dziewczynę. Ale Tova, choć znużona już jego napastliwością, nie dała się tak łatwo zbić z tropu.

– Oczywiście – odpowiedziała spokojnie. – Przecież miłość polega także na tym! Jednak jeśli ludzie czują do siebie niechęć, czy można nazwać takie uczucie prawdziwym?

Kiedy podniosła oczy, poczuła na sobie palące spojrzenie Ravna. Zastanawiała się, o co mu właściwie chodzi. Czy pod tą bryłą lodu, przesyconą na wskroś nienawiścią, kryją się jakieś ludzkie odruchy?

Ravn właściwie sam dobrze nie wiedział, co mu się roi w głowie. Jego myśli kłębiły się chaotycznie. Ciągle czuł na swojej skórze dotyk jej kształtnych dłoni. Gdy dziewczyna nabrała podejrzeń, jakie nim targają uczucia, odsunęła na bok kolana. Ale on błyskawicznie uwięził je między swymi nogami i mocno przycisnął. Zadrżała, co Ravn przyjął ze złośliwym zadowoleniem i nasilił uścisk.

– Idźmy już – wyszeptała zdrętwiałymi wargami dziewczyna.

Ohydny śmiech wydobył się z jego gardła. Miał nad nią teraz przewagę. Dobry Boże, jak bardzo jej nienawidził, nienawidził z całej siły. Jak Grjot mógł mu to zrobić?

Zapragnął do reszty ją upokorzyć.

– A jeśli ci zdradzę, że nigdy nie wyjdziesz za mąż? Co na to odpowiesz?

Zbladła jak płótno, tylko jej ciemnoniebieskie oczy błyszczały niby dwie gwiazdy.

– Czy mówisz poważnie? – wyszeptała.

Do licha! Że też zawsze w jednej chwili zgaduje jego zamiary!

Ale tym razem Tova opacznie pojęła słowa Ravna.

– Wiesz, że nikt nie pojmie za żonę zhańbionej kobiety? – zawołała zrozpaczona. – Jak mógłbyś dopuścić się tak ohydnego czynu? Przecież nic do mnie nie czujesz, nie łączy nas nawet cień sympatii, przeciwnie, nie cierpisz mnie!

Słowa dziewczyny spadły na niego niczym grom z jasnego nieba, powoli uświadamiał sobie ich sens. Błogie odrętwienie opanowywało z wolna jego ciało. Dotyk jej kolan, który początkowo wywoływał przyjemne mrowienie, przemienił się w pulsującą gorączkę. Odnosił wrażenie, że zapaliły się między nimi języki ognia. Od pierwszej chwili, gdy spotkał tę dziewczynę, szukał jej bliskości, tęsknił za nią, sam tego nie pojmując. Teraz czuł, że twarz mu goreje, a całe ciało płonie. Poderwał się i wrzasnął, nie panując nad sobą:

– Chodź już, przeklęta czarownico! Wracamy do dworu rycerskiego!

Szarpnął ją, żeby wstała, a jego twarz, niezwykle pociągająca w swej dzikości, znalazła się tuż przy jej twarzy.

– Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Że chciałbym cię tknąć? Nie rozumiesz, że masz umrzeć? Zabiję cię, choć jeszcze nie teraz, nie mam zamiaru wlec martwego ciała taki kawał drogi.

Tova nabrała powietrza głęboko w płuca, a z jej ust wydobył się krzyk:

– Ravn, nie! Nie, nie możesz tego zrobić!

– Nie mogę? – wrzasnął z furią, wlokąc ją za sobą. – A jak myślisz, po co niby cię dziś odprowadzam? Mam rozkaz rzucić cię martwą na dziedziniec dworu, by wszyscy zobaczyli, jaka kara spotyka tych, którzy sprzeciwiają się Grjotowi.

– Czy… czy mój ojciec najechał na Grindom? – jęknęła Tova.

– A jak sądzisz? – odpowiedział, nic nie wspominając o tym, że ktoś inny wydał taki rozkaz.

Jak opętany pędził przez las, tak że Tova ledwie za nim nadążała. Była kompletnie oszołomiona, nie mogła… nie chciała zrozumieć.

W głowie Ravna tymczasem dojrzewała inna myśl, przed którą bronił się zaciekle. Jeśli dziewczyna i tak ma umrzeć… dudniły w nim słowa. Jeśli i tak ma umrzeć…

Był tak wzburzony, że gnał na oślep przed siebie. Znajdowali się tuż przy torfowiskach leżących w sąsiedztwie rycerskiego dworu. Nagle poślizgnął się i noga wpadła mu w jakieś zagłębienie. Instynktownie zwolnił uścisk wokół dłoni dziewczyny. Ta zareagowała błyskawicznie. Niczym spłoszona sarna pobiegła przed siebie w stronę zabudowań.

– Tova! – zawołał i zamilkł gwałtownie, jakby trafiony strzałą.

Wymówił jej imię!

Wypełniło go osobliwe, niezwykłe uczucie. Tova… Ile miękkości, jakie pokłady ciepła tkwią w tej dziewczynie… Ściskanie w dołku, które dokuczało mu przez całą powrotną drogę, ustąpiło. Poczuł dziwny zawrót głowy.

Tova zatrzymała się gwałtownie, usłyszawszy jego wołanie. Dźwięczna cisza wibrowała nad torfowiskiem.

Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna zawróci, poda mu dłonie, by je skrępował, jeśli zechce, ale wnet ocknęła się i z krzykiem rzuciła się przed siebie, jakby stawką za zwycięstwo w tym biegu było jej życie.

– Nie! – krzyczała. – Nie wrócę, zabijesz mnie, ty potworze!

Śmiertelny strach dodał jej skrzydeł. Słyszała za sobą ciężkie kroki Ravna, domyślała się jego wściekłej desperacji i przerażona szlochała głośno.

Był tuż-tuż, wyciągnięta ręka zacisnęła się w żelaznym uścisku na ramieniu dziewczyny, gdy nagle gdzieś za wzgórzem odgradzającym ich od dworu rozległ się krzyk, nieludzki ryk, jakiego dotąd nigdy nie słyszała.

Zatrzymali się gwałtownie.

– W powietrzu czuć śmierć – wymamrotał Ravn, który zdawał się całkiem zapomnieć, po co jeszcze przed chwilą gonił Tovę. Dziewczyna także stała nieruchomo, całą swą uwagę skupiając na tym, co się przed nią działo. Ale w lesie wszystko gwałtownie ucichło.

Ravn chwycił dziewczynę za ramię i poprowadził na szczyt, skąd widać było drogę prowadzącą do Grindom.

W tym miejscu poprzedniego dnia ujrzeli grupkę jeźdźców kierujących się w stronę fiordu. Teraz dostrzegli większą gromadę zbrojnych przejeżdżających przez las, ale ciągnącą do dworu rycerskiego.

– To Grjot! – odezwał się Ravn z niedowierzaniem. – Poznaję po barwach końskich okryć. Co on tam robi?

– W słońcu błyskają tarcze i miecze – jęknęła Tova. – Powiedz, Ravn, coś ty rozpętał?

– Porwanie dziewicy na nowo rozjątrzyło starą nienawiść. To nie moja wina!

– Och, biedny ojciec! – jęknęła żałośnie. – Muszę mu pomóc, zawiadomić, że żyję i…

– Chyba nie wiesz, co mówisz – warknął i pociągnął ją ścieżką w dół. – Grjot przybył tutaj i czeka, abym wykonał zadanie.

Tova w desperacji wymierzyła mu siarczysty policzek

– Pozwól mi odejść! – zawołała. – Jakie znaczenie ma to, czy wykonałeś swoje zadanie? I tak wkrótce dojdzie do wojny.

– Nie mam pojęcia, co tu sprowadza Grjota, ale nigdy go jeszcze nie zawiodłem.

Znów poczuł ściskanie w dołku, zbierało mu się na mdłości Czuł się tak, jakby wypełniała go miażdżąca pustka.

Grjot rozkazał… Muszę mu być posłuszny… Jestem wyćwiczony, silny, zimny, pozbawiony uczuć. To dla mnie drobnostka… i tak nie mogę znieść tej nędznej istoty.

Wydawało mu się, że jego twarz przybiera bladozieloną barwę.

Jedną rękę położył Tovie na karku i ścisnął mocno, a drugą sięgnął po nóż.

Nie, jeszcze za wcześnie, jeszcze za daleko stąd do dworu. Nie bez ulgi zsunął dłoń z rękojeści noża. Potrzebował jeszcze trochę czasu, by przygotować się do tego, co miało się zdarzyć. Wiedział, że wówczas pójdzie mu jak z płatka.

Ale Tova nie zamierzała opuszczać bez walki ziemskiego padołu Szybkim ruchem wyszarpnęła mu nóż i rzuciła jak mogła najdalej we wrzosowiska. Ravn wrzasnął i zacieśnił uścisk na jej szyi. Tova zaczęła się szarpać i walczyć niby dzikie zwierzę. Kopała, drapała, darła mu ubranie, a gdy ugryzła go w rękę, zaklął głośno.

Ale oczywiście siłą nie dorównywała Ravnowi. Mimo że podrapała mu twarz aż do krwi, powalił ją w końcu w trawę.

– Potwór – syknęła, a jej oczy ciskały błyskawice.

Jej opór rozwścieczył Ravna. Bolały go pokopane nogi, kaftan miał w strzępach. Z jeszcze większą nienawiścią spojrzał z góry na twarz Tovy. Jej pierś podnosiła się i opadała ciężko po stoczonej walce.

Chciał rzucić jej kilka upokarzających słów, ale szyderczy uśmiech zgasł nagle na jego ustach.

Jakaż ona piękna, gdy tak się gniewa, przyszło mu na myśl. Ale nie tylko jej uroda go zafascynowała. Dostrzegł w tej młodej kobiecie coś nieznanego, coś, czego nie mógł ogarnąć rozumem, a co poruszało najczulsze struny w jego sercu, uczucia, o których nie miał pojęcia, że w nim tkwią. Być może urzekła go jej odwaga i siła, a może kobieca delikatność. Nie miał pojęcia. Z taką desperacją walczyła o życie, i to nawet z niezłym skutkiem! W jednej chwili przywołał z pamięci poprzedni wieczór, kiedy okazała mu tyle serca i tak niepokoiła się tym, że jest przemarznięty. Wtedy jej oczy patrzyły inaczej. Wyrażały troskę, której nikt mu do tej pory nie okazał. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za czymś takim tęskni.

A on, naiwny, sądził, że to, co czynił dla niego Grjot, powodowane było troską.

– Proszę cię, Ravn – prosiła Tova żałośnie. – Pozwól mi żyć!

Ale oczy wojownika nabierały z wolna nowego wyrazu, jakby jego myśli otuliła szczelnie jakaś zasłona. Tova już wcześniej dostrzegła to spojrzenie i wiedziała, że nie zapowiada niczego dobrego. Ravn przestawał myśleć i pozwalał, by kierowały nim wyłącznie emocje.

Szeptał coś do siebie i gdyby Tova chciała, wyczytałaby z jego ust słowa:

„Teraz, kiedy i tak umrze…”

Ravn dał się ponieść namiętności.

Czuł ciepło jej drobnego ciała, znów wróciło owo przyjemne odrętwienie i ociężałość, z wolna narastało podniecenie, niecierpliwość, tęsknota, pożądanie…

Kilka kosmyków pięknych włosów dziewczyny zaplątało się we wrzosy i lśniło w słońcu niczym złoto. Ledwie się opanował, by ostrożnie ich nie wyplątać. Nie wolno mu jej dotknąć, to niebezpieczne, powtarzał mu szeptem jakiś wewnętrzny głos. Grjotowi raczej nie przypadłoby to do gustu, zawsze…

A właściwie co ma do tego Grjot? Zapewne nigdy nie odczuwał tego, co czuł w tej chwili Ravn. Nigdy pewnie nie przeżywał takiej rozterki.

Wszystko to było dla Ravna nowe i wydawało mu się, że nikt przed nim niczego podobnego nie doznawał. Przerażało go to i wabiło na nieznany grunt.

– Skoro i tak masz umrzeć… – powiedział głośno.

ROZDZIAŁ V

– Skoro i tak masz umrzeć… – powtórzył po chwili.

Tova, zrozumiawszy, co ma na myśli, popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami,

– Nie, Ravn! Nie możesz się dopuścić takiej podłości! – zaprotestowała zdecydowanie, ale jej drżący głos zdradził, jak bardzo się boi.

– Nie mogę? – zaśmiał się szyderczo, przyciskając ją mocniej do ziemi. – Z mojej strony to żadna podłość, przecież marzyłaś o mężczyźnie! Nie chcesz się przekonać, jak to jest naprawdę? Ten jeden jedyny raz, nim umrzesz?

– Nie z tobą, gadzie!

Tova dostrzegła nagłą zmianę w wyrazie jego twarzy. Z trudem zapanowała nad sobą, kiedy poczuła na piersi jego dłoń, ale uświadomiła sobie w nagłym przebłysku, że tylko spokój i kobieca przebiegłość pomogą jej cało wyjść z opresji.

Siląc się więc na obojętność, spytała:

– A jednak nie potrafisz mi się oprzeć, Ravn? Naprawdę jesteś taki słaby?

– To nie ma nic do rzeczy – burknął i odepchnął jej zaciśnięte w obronnym odruchu ręce. – Nareszcie cię upokorzę, zhańbię, pojmujesz?

– Wcale mnie nie upokarzasz, przeciwnie, twoje zainteresowanie mi pochlebia – oznajmiła prowokacyjnie Tova. – Nie miałam pojęcia, że tak ci się podobam.

Ze strachu serce waliło jej jak szalone, ale nie zamierzała tak łatwo się poddać.

– Wcale nie – zaprotestował. Na jego pobladłej twarzy malowało się napięcie, oczy pociemniały mu z podniecenia.

– Nie, teraz nawet gdybyś chciał, nie zdołasz się powstrzymać – wykrztusiła Tova, walcząc desperacko, by się uwolnić z żelaznego uścisku. – Jesteś za słaby, mam nad tobą przewagę. Podobam ci się, Ravn, chyba się zakochałeś! Nie możesz mi się oprzeć!

– Owszem, mogę – krzyknął rozwścieczony i szarpnął tak mocno za dekolt sukni, że ją rozerwał.

– Nie, nie panujesz nad sobą!

Olbrzymim wysiłkiem woli wypuścił dziewczynę z rąk.

– I co? Widzisz, diablico, że potrafię sobą rządzić? – zawołał, ale patrząc na jej ciało, na delikatną skórę bielejącą pod poszarpanym stanikiem sukni, poczuł, jak go ogarnia nowa fala pożądania, tak silna, że prowokujące słowa Tovy przestały do niego docierać.

I nagle spostrzegł, że z twarzy dziewczyny wyziera drżąca niepewność, a w oczach czai się rozpaczliwe zdumienie, bezradność tak samo silna jak jego! Zrozumiał, że córka rycerza walczy nie tylko z nim, ale zmaga się także z samą sobą.

Wokół ucichło, jakby las oniemiał.

Ona ma rację, pomyślał Ravn, całkiem bezsilny. Czuł, że wszystko wiruje mu przed oczyma. Nie potrafię teraz odejść. Odniosła zwycięstwo, choć równocześnie przegrała tę walkę.

Nie, nie dam jej tej satysfakcji, by była świadkiem mojej słabości! Nie doczeka się tego, bym wziął ją siłą, bo choć tak bardzo się opiera, to w gruncie rzeczy tego pragnie. Cokolwiek uczynię, ona zwycięży! Przeklęta dziewczyna! Nie! Nie jestem bezwolny ani uzależniony od niej! Dlaczego jednak nie gaśnie ten pożar trawiący moje wnętrze! Nigdy dotąd nie czułem czegoś podobnego.

Znów spojrzał na twarz dziewczyny, zastygłą w błagalnym pragnieniu. Tova drżącą dłonią szukała po omacku jego twarzy, lekko, ledwie zauważalnie, przytuliła się do jego ciała.

Ravn zadrżał i z głośnym westchnieniem poddał się fali uniesienia. Przycisnął Tovę niecierpliwie i ukrył twarz w jej cudownie jedwabistych włosach, przylgnął do jej delikatnego jak płatek róży policzka…

A potem świat jakby przestał istnieć, wszystko w Ravnie i wokół niego zaczęło wirować, a on pragnął tylko jednego: stłumić palącą gorączkę ciała.

Przez cały czas jednak kołatała mu w głowie jedna myśl: Nie pocałuję jej! Bo to by znaczyło, że ofiarowuję jej ciepło i czułość, i ufność. A tego ode mnie nie dostanie.

Tova także dała się ponieść uczuciom. Desperacko wtuliła się w jego ciało, a zawstydzenie i rozpacz ustąpiły miejsca szczęśliwemu odurzeniu. Delikatnie i z miłością objęła Ravna za szyję, a kiedy przylgnął policzkiem do jej policzka, dziewczynie zdawało się, że zniknęło wszelkie zło.

Ale trwało to tylko przelotną chwilę, by w okamgnieniu przemienić się w ohydny koszmar…

Ravn podniósł się z ziemi i warknął brutalnie:

– Wstawaj!

Zalana łzami dziewczyna posłuchała go. Szła teraz zrezygnowana, nie stawiając oporu, jakby odrętwiała po tym, co się stało.

– Dlaczego to zrobiłeś, Ravn? – chlipnęła.

– Byłaś nawet dość chętna – odpowiedział chrapliwym głosem.

– To cię nie usprawiedliwia! Nie rozumiesz, że złamałeś mi życie?

– Tym lepiej, nie będzie ci żal go stracić.

– Och, Ravn – załkała.

Ale on zdawał się być głuchy na jej skargę. Prośba o wybaczenie urągałaby jego dumie. A nienawiść, która ma swe źródło w wyrzutach sumienia, jest bezgraniczna!

Skrępował jej z przodu dłonie i pociągnął niecierpliwie za rzemień.

Tova nic nie widziała przez łzy, czuła się śmiertelnie zmęczona, odarta z wszelkich złudzeń. Nie miała już żadnych wątpliwości: Ravn jest na wskroś przesiąknięty złem. Zhańbił ją, wziął gwałtem! A teraz czeka ją śmierć! Poza tym niebezpieczeństwo zawisło nad jej najbliższymi.

Weszli do najmroczniejszej części lasu, nad którą górowały potężne skały. Dzień się już dawno skończył, ale na przedwiośniu noce bywają tak jasne, że Tova nie wiedziała, czy to wieczór jeszcze, czy już noc. Zorientowała się jednak, że zdążają znajomym jarem, ciągnącym się do samego dworu. Daleko wśród drzew mignęły pojedyncze zabudowania.

Dziewczyna otarła łzy rękawem i stwierdziła, że to jedna z wielu zagród położonych w pobliżu jej rodzinnego domu. Nikt tu nie mieszkał. „Czarna śmierć” zabrała stąd wszystkie żywe istoty.

Z ołowianoszarych chmur siąpił deszcz. Tova, której wszystko jawiło się w równie ponurych barwach, potknęła się o pień i upadła. Zrezygnowana, na nowo wybuchnęła płaczem.

– Przestań wyć! – warknął Ravn.

Dziewczyna nieporadnie dźwignęła się z ziemi, z trudem powstrzymując łzy. W Ravna jednak jakby wstąpił diabeł. Ogarnął go szał, bezsilność Tovy najwyraźniej obudziła w nim najgorsze instynkty. Szarpnął rzemień i nie zważając na to, że dziewczyna znów się przewróciła, zaczął ją wlec po nierównym, pokrytym kamieniami podłożu.

Straszne było upokorzenie dziewczyny, podrapanej i ubłoconej, wleczonej przez las!

Nagle Ravn przystanął gwałtownie i uważnie rozejrzał się wokół. Potem popchnął Tovę do osłoniętego zaroślami rowu, a sam przyczaił się za krzakiem.

Tova nie miała nawet siły zapytać go o przyczynę tak dziwnego zachowania. Zwilżyła językiem wargi i poczuła smak krwi. Przyjęła to jednak z całkowitą obojętnością. Właściwie nic ją już nie obchodziło.

– A więc to stąd dochodził krzyk – burknął Ravn i rzucił przelotne spojrzenie na dziewczynę, która przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ubłocone ubranie wisiało na niej w strzępach, w potarganych włosach zaplątały się gałęzie i igliwie. Spod warstwy brudu wyłaniała się kredowobiała twarz. Z trudem rozpoznał w niej dumną córkę rycerza, którą spotkał poprzedniego dnia.

Zostawił ją, pogrążoną w apatii, wśród krzaków i kamieni, a sam zaczął się skradać naprzód.

Tova powiodła za Ravnem obojętnym spojrzeniem i nagle ujrzała to, co on.

Na ziemi zaledwie kilka metrów dalej leżało ciało jakiegoś mężczyzny, a w jego plecach tkwiła strzała. Najprawdopodobniej właśnie jego rozdzierający krzyk słyszeli wcześniej. Mężczyzna leżał twarzą odwrócony w jej stronę, ale Tova nie rozpoznała w nim nikogo znajomego. Była pewna, że nigdy wcześniej nie spotkała tego człowieka. Sądząc zresztą po ubraniu, musiał pochodzić z innych okolic.

Ravn pochylił się nisko nad zabitym, który i jemu wydał się obcy, gdy nagle powietrze przeszył świst wypuszczonej z łuku strzały. Wojownik Grjota rzucił się instynktownie w bok, ale zbyt późno.

Kiedy dosięgła go strzała, poczuł rozsadzający piersi ból. Pociemniało mu w oczach i wolno osunął się na ziemię.

Tova jak oniemiała patrzyła na mężczyznę, który zbliżył się do leżącego Ravna i lekko kopnąwszy go nogą, zaśmiał się cicho z zadowoleniem. Potem odwrócił się na pięcie i odszedł, nie zauważywszy skulonej w rowie dziewczyny.

Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Tova zapamiętała dobrze jego dziwną, jakby lisią twarz.

Ravn obudził się z głośnym jękiem. Ledwie mógł się poruszyć, bolało go całe ciało.

Nagle poczuł na twarzy lekki niczym muśnięcie skrzydeł motyla dotyk. Przez moment miał wrażenie, że jest w niebie. Mała dłoń, chłodna i delikatna, pogładziła go po policzku i przesunęła się na czoło.

Ależ nie, przemknęła mu gorzka myśl. Chyba żyję, bo przecież do nieba mam zamkniętą drogę.

Dłoń oddaliła się. Zatęsknił za nią. Jeszcze nikt nigdy tak ostrożnie nie dotykał jego szorstkiej skóry.

Gdy z wysiłkiem otworzył oczy, napotkał przyjazny mrok. Znajdował się w jakiejś ubogiej chacie, wyglądającej na nie zamieszkaną.

Ktoś obok się modlił. Słaby i zmęczony leżał cicho i nasłuchiwał.

– Najświętsza Matko Boża – doszedł go szept. – Obdarz mnie pokorą, wyrozumiałością. Spraw, bym przestała go całym sercem nienawidzić, bo nie ponosi winy za to, co uczynił. Wszak i ja nie jestem bez grzechu. Naucz mnie miłować mego najgorszego wroga…

– Chyba jesteś głupia – odezwał się chrapliwie.

– Dziękuję, Matko Najświętsza, dziękuję, że zachowałaś go przy życiu! – dało się słyszeć westchnienie ulgi.

– Musisz być całkiem głupia – powtórzył. – Dlaczego nie uciekłaś? Przecież trafiła ci się taka okazja.

– Nie mogłam opuścić umierającego samotnego człowieka – odpowiedziała zmienionym głosem, gdyż nos miała całkiem zapchany od płaczu.

Ravn odwrócił głowę i popatrzył na dziewczynę z niedowierzaniem.

– Pobita, wyczerpana, zgwałcona i zbrukana. Upokorzona, a mimo to zostałaś przy mnie? Jak pies, który liże rany swemu okrutnemu panu!

– Nie mogłam pozwolić, byś umarł w grzechu, bo twoja dusza zostałaby na wieki potępiona. Modliłam się, żeby Bóg dał ci jeszcze jedną szansę poprawy.

– Ee tam – mruknął niepewnie. – Jak się tu znalazłem? Jesteśmy w opuszczonej zagrodzie, prawda?

– Tak – potwierdziła dziewczyna, nieśmiało pochylając głowę. – Nie mogłeś przecież leżeć na deszczu. Dlatego przyciągnęłam cię tutaj, choć jesteś strasznie ciężki

– Nie da się ukryć – mruknął Ravn. – Teraz rozumiem, dlaczego jestem poobijany na całym ciele. To zemsta, co?

W milczeniu wytarła nos.

Ravn położył rękę na piersi i poczuł pod palcami opatrunek z podartego na pasy habitu. W boku, w miejscu gdzie trafiła go strzała, poczuł straszny ból.

– Wyjęłaś strzałę?

– Nie było to konieczne, utkwiła lekko i sama wypadła.

– Ale boli mnie potwornie – syknął, bo wydawało mu się sprawą honoru, by rana była poważna. – Nie mogę się ruszyć. Powiedz, czy widziałaś, kto strzelał z łuku?

– Tak, na szczęście on mnie nie zauważył.

– To był któryś z ludzi twego ojca, prawda? – spytał ponuro.

– Nie, nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka.

– Tego zabitego też nie znasz?

– Nie, a ty?

– Nie.

– Wygląda na to, że ktoś się wmieszał – odezwał się po chwili. – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Jak wyglądał łucznik?

– Jak lis.

– Co?!

– On naprawdę przypominał lisa. Nie potrafię o nim powiedzieć nic więcej.

– Hm… – Wyglądało na to, że jej odpowiedź go zainteresowała, ale jak zwykle, kiedy jej nie rozumiał, fuknął: – Lis? Jesteś głupia!

– Zgłodniałeś? – zapytała Tova nieśmiało, starając się nie zgasić tej iskierki porozumienia, jaka się między nimi pojawiła.

Matko Boska, pomyślał Ravn. Stoi oto przede mną to dziewczę i pyta mnie, swego kata, czy jestem głodny. Nie zdawałem sobie sprawy, że istnieją tacy ludzie!

– Nie. Chce mi się tylko pić.

– Zaraz przyniosę wody ze źródła. Bałam się od ciebie odchodzić! – powiedziała i z wahaniem wyciągnęła przed siebie skrępowane dłonie: – Gdybyś tylko mógł… mnie rozwiązać – dodała.

Ravn otworzył usta ze zdumienia. Jak ona…? Leżał przecież na łóżku.

Rozejrzawszy się dokoła, uśmiechnął się pod nosem na widok desek. Domyślił się, że użyła ich, by wtoczyć go na posłanie. Doprawdy niezwykła dziewczyna!

Pokonując ból, wyjął nóż i przeciął węzeł. Pokiwał głową z niedowierzaniem.

– Jesteś chyba całkiem głupia. Modlić się o moją duszę! Daruj sobie w przyszłości! – wykrzyknął za nią, gdy zniknęła za drzwiami.

Tova długo szukała źródła. Kulała na jedną nogę, gdyż potłukła się, kiedy Ravn wlókł ją po ostrych kamieniach. Całe ciało miała obolałe, jednak nie zamierzała zdradzić się przed rannym wojownikiem, jak bardzo cierpi. Obawiała się, że znów ujrzy triumf w jego oczach.

Wiedziała, że jako chrześcijanka powinna mu wybaczyć, ale już na samą myśl o tym wzbierała w niej nienawiść.

Ten człowiek zbyt mocno ją zranił, by mogła kiedykolwiek pomyśleć o nim z życzliwością.

Wzburzona ocknęła się ze swych myśli i zorientowała się, że błądzi w kółko, całkiem zapomniawszy, po co właściwie wyszła. Zmrok już zapadł, zrezygnowała więc z szukania źródła i nabrawszy wody w strumyku szemrzącym na skraju lasu, zawróciła. W pobliżu chaty zatrzymała się gwałtownie, bo ze środka doszły ją strzępy rozmowy.

– Nie, nie mogę jeszcze wstać. Kręci mi się w głowie, jak tylko się podniosę.

– Gdzie dziewczyna? Słyszałem plotki, że jest starsza, niż sądziliśmy – mówił władczym tonem jakiś mężczyzna.

– Tak – wymamrotał Ravn. – Chyba uciekła, kiedy leżałem nieprzytomny.

Co on mówi? zdumiała się Tova. Czyżby mnie osłaniał?

– A więc nie zabiłeś jej?

– Chciałem to zrobić bliżej dworu. Ale i tak myślę, że została wystarczająco ukarana.

– Aha, więc zabawiłeś się z nią trochę?

– Jeśli owo desperackie obściskiwanie nazywasz, panie, zabawą to i owszem – roześmiał się krótko Ravn i dodał: – Panie, natknąłem się na jakichś obcych!

– Wiem, ten zabity w lesie. Ludzie powiadają, że wśród tych, którzy podłożyli ogień w Grindom, także byli jacyś nieznajomi.

– Może to któryś z nich do mnie strzelił? – zastanawiał się Ravn. – Ale co tu robisz, panie?

– Rycerz Gudmund spalił trzy moje chaty i nie usprawiedliwia go to, że posłużył się cudzymi rękoma. Nadszedł czas zemsty! Wreszcie odbiorę wszystko, co jest własnością mojego rodu.

Dalszy ciąg rozmowy umknął Tovie, bo z lasu doleciał jakiś dźwięk, który odwrócił na moment jej uwagę. Gdy dziewczyna upewniła się, że to tylko ptaki, ponownie nastawiła uszu.

– Nie, panie, nie uczyniłeś dla mnie wszystkiego – mówił podniesionym głosem Ravn. – Wiesz dobrze o tym. Podjąłeś się mojego wychowania dla własnych korzyści, a nie dla mojego dobra.

– Czy nie zrobiłem z ciebie najlepszego wojownika? Na jesieni masz zostać moim giermkiem.

– Jestem ci za to, panie, bardzo wdzięczny, choć uważam, że wyrządziłeś mi wielką krzywdę. Nie znałem innych ludzi niż ty i tobie podobni – rzucił Ravn niecierpliwie, podrywając się z posłania. – Nie wiem, jak wobec nich postępować, w jaki sposób przyjmować czyjąś życzliwość.

Grjot zaśmiał się ironicznie.

– Życzliwość? Zdusić w zarodku, to przecież bardzo proste. Moja żona miała w sobie tę cechę, ale łoiłem jej skórę dwa razy dziennie, aż zgasł łagodny uśmiech na jej ustach i zaczęła jeść mi z ręki. Zdaje mi się, że podobnie, potraktowałeś córkę rycerza. Bardzo dobrze!

Ravn długo milczał, a potem powiedział ledwie słyszalnym głosem:

– Wydaje mi się, panie, że przez te wszystkie lata, gdy przebywałem pod twoją opieką, okradłeś mnie z czegoś bardzo ważnego, choć dokładnie jeszcze nie wiem, z czego.

– Bzdura! – fuknął Grjot. – Przecież nic nie miałeś, twoich rodziców zabrała dżuma! Pomarli, nie zostawiwszy ci ani grosza!

– Dżuma? A więc jestem starszy, niż myślałem!

– Trudno, żebym jeszcze rachował twoje lata

– Nie mówię o materialnych dobrach.

– A czy są jakieś inne? Nie, Ravn. Nikt nie uczyniłby dla ciebie więcej niż ja. Nigdy tego nie zapominaj!

– Nie zapomnę! – zapewnił Ravn. Potem krzyknął: – Chcę wracać, odjechać jak najdalej stąd!

– Dobrze – rzekł Grjot, pojawiając się znienacka w drzwiach chaty. – Sprowadzę kilku mężczyzn… – urwał gwałtownie, ale zaraz dodał złowieszczo: – A cóż to za łachmaniara? Jesteś córką rycerza Gudmunda?

Tova pokiwała głową przerażona.

Grjot był w wieku jej ojca, niskiego wzrostu, przygarbiony, ale biła od niego jakaś siła. Gdy skierował na nią parę wąskich jak szparki oczu, wydał jej się potężny i władczy.

Nie spuszczając z niego wzroku, ostrożnie odłożyła na bok drewnianą chochlę z wodą.

– Wielkie nieba, jak ty wyglądasz? – wycedził powoli Grjot – Doprawdy, Ravn dobrze się spisał. Niezłe cię sponiewierał. Ale i tak widzę, że pod grubą warstwą błota i kurzu kryje się urodziwa istota. Nie ma się co dziwić, że Ravn nie przepuścił okazji, by się zabawić. Tak, tak, skoro jesteś tutaj, nie jest jeszcze za późno, by dać nauczkę Gudmundowi.

Tova potrząsnęła tylko głową, bo głos uwiązł jej w gardle.

– Nie wrócisz do dworu zbrukana i upokorzona – powiedział. – Zrobię to, czego nie zdołał zrobić Ravn. I nie zamierzam bynajmniej podchodzić bliżej zabudowań.

Tova znalazła się w potrzasku. Opierała się o ścianę obory, a z obu stron leżało drewno na opał. Nie miała szans wymknąć się Grjotowi, który, wyciągnąwszy ku niej dłonie, wycedził:

– Takiemu wróblowi łatwo ukręcić szyję.

– Oszczędź mnie, proszę, dość już zaznałam okrucieństwa – poprosiła cienkim głosem Tova.

– O, zaraz będzie po wszystkim! – zarechotał i zacisnął swe mocne dłonie na delikatnej szyi. Dziewczyna zaszlochała. Nie miała już ani siły, ani woli, by się bronić.

Nagle coś śmignęło w powietrzu. Grjot zawył przeraźliwie i zwolniwszy uścisk, osunął się na ziemię. W uchylonych drzwiach chaty stal Ravn, uczepiony kurczowo futryny. Jego nóż tkwił w ciele Grjota.

– Spójrz, co się przez ciebie stało! – krzyknął do Tovy zrozpaczony. – Zabiłem człowieka, który mnie wychował, mojego opiekuna. Kiedy wreszcie skończą się nieszczęścia, jakie sprowadzasz na ludzi?

Powoli Tova budziła się z odrętwienia.

– Żyje – rzekła beznamiętnie, kucając przy leżącym u jej stóp mężczyźnie. – Ale rana jest poważna.

Ravn wykonał ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale zaraz znowu przytrzymał się futryny.

– W takim razie uciekaj! – wrzasnął – Zejdź mi z oczu, biegnij do domu!

Podniosła się niepewnie.

– Ale…

– Zajmę się nim, gdy tylko trochę odpocznę – przerwał jej, a oczy pociemniały mu z desperacji. – Znikaj!

Skinęła głową.

– Grjot nie widział, że to ty rzuciłeś nożem! – zawołała na odchodnym. – A ja nikomu nie powiem.

– Idź już – wyszeptał, nie kryjąc pogardy.

– Dziękuję – zawołała z żarem, ubiegłszy parę kroków, a jej głos zadrżał ze wzruszenia.

– Nienawidzę cię, Tovo córko Gudmunda, jak nikogo na świecie! – Zacięta i gniewna twarz Ravna pobladła jak płótno.

– Biedny jesteś! – odrzekła na to ze smutkiem.

– Biedny? – Ravn z trudem łapał oddech. – Mnie nie musisz współczuć, pomyśl lepiej o sobie!

– Owszem – odpowiedziała Tova. – Żal mi ciebie, choć ty mnie pewnie nienawidzisz. Ja jednak czuję wobec ciebie jedynie współczucie!

Pobiegła szybko jak wiatr w kierunku dworu ojca, odprowadzana gniewnymi okrzykami Ravna.

ROZDZIAŁ VI

Pod osłoną nocy Tova dobiegła do dworu. W oknach chat paliły się światła, wyczuwało się niepokój i atmosferę nerwowości. Mieszkańcy wylegli przed domy, najwyraźniej powiadomieni o tym, że dwór rycerza otoczony jest przez ludzi Grjota.

Dziewczyna ledwie zdołała się przemknąć przez ciasny pierścień obławy. Na szczęście z daleka usłyszała odgłos rozmowy nieostrożnych wojowników i zdążyła się przed nimi ukryć.

Zatrzymała się w cieniu sosny niedaleko zabudowań i dopiero kiedy całkiem opustoszało, przemknęła pośpiesznie między budynkami. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył ją w tym stanie, nawet najbliższa rodzina.

Znała tu każdy najmniejszy kąt i dlatego bez przeszkód dotarła do swej małej chaty. Ale kiedy minęła ganek i już pchnęła drzwi do alkierza, z sąsiedniej izby wyszła służąca, Borghild, która służyła we dworze, odkąd Tova sięgała pamięcią. Miała pewnie około czterdziestu lat, zawsze lojalna wobec gospodarzy, usługiwała w głównym budynku.

Na widok dziewczyny służąca jęknęła głośno.

– Cii… Szybko, wejdźmy do alkierza! – wyszeptała Tova i zamknęła za sobą drzwi.

– Ale państwo muszą się dowiedzieć… – zaprotestowała Borghild. – Są całkiem pogrążeni w smutku i rozpaczy.

– Za chwilę, nie od razu.

Tova zapaliła kilka świec.

– Och! – jęknęła znowu służąca. – Jak panienka Tova wygląda?

– Wyrwałam się i gnałam na oślep po bezdrożach – wyjaśniła pośpiesznie. – Ale o coś się potknęłam i spadłam w dół ze skarpy.

– To straszne – Borghild była pełna współczucia. – Ale rodzice panienki będą przeszczęśliwi. Zaprzysięgli śmierć i potępienie temu mnichowi, który panienkę uprowadził.

Serce Tovy załomotało.

– Ale to wcale nie był mnich! – zawołała.

– Domyślaliśmy się tego.

– Pomóż mi się doprowadzić do porządku – poprosiła dziewczyna i zaczęła zdejmować z siebie brudne szaty.

– Och, to była taka piękna suknia – rozżaliła się Borghild, pomagając Tovie.

– Tak, szkoda jej, zdaje się że jest całkiem zniszczona.

– Zobaczę, może uda mi się ją naprawić. Upiorę i połatam tak, by nikt niczego nie zauważył. Szkoda by było ją wyrzucić. Pamiętam dobrze, jak mama panienki tkała tkaninę na krosnach, a potem haftowała. „Wiesz, Borghild, mówiła, to dla mojej najmłodszej córki, nie sądzisz, że będzie jej w tym do twarzy? Ojciec strasznie ją rozpieszcza i dlatego muszę być wobec niej bardziej surowa, ale prawdę powiedziawszy i ja mam do niej słabość. Ta nasza Tova jest taka ładna i dobra, ma takie gorące serce. A przy rym tyle w niej radości życia. Wiesz, Borghild, razem z mężem uradziliśmy, że starannie wybierzemy dla niej małżonka. Ta dziewczyna zrobi na pewno świetną partię!”

Tova poczuła ucisk w sercu.

Cóż, plany rodziców legły w gruzach. Na nic się nie zdało moje wesołe usposobienie, pomyślała z goryczą.

– Ależ ta suknia zniszczona – mówiła dalej Borghild. – Niełatwo mi będzie ją naprawić. Jakie to szczęście, że udało się panience uciec

– Jak to przyjął ojciec? I gdzie on teraz jest?

– Rycerz nic nie wiedział o porwaniu, bo przybył z opóźnieniem, dopiero dziś wieczorem. Natychmiast wezwał wszystkich swoich wojowników. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wzburzonego.

– Słyszałam, że podobno ktoś z nich podpalił kilka chat w Grindom.

– To jakaś niejasna sprawa, nie do końca wiadomo, kto to mógł być. Ależ panienko… Bielizna panienki…!

Tova daremnie usiłowała ukryć przed służącą zakrwawioną halkę.

Przez chwilę dwie kobiety patrzyły na siebie w niemym popłochu.

– Zdaje się, że nie poszło tak łatwo – w cichym głosie Borghild zabrzmiała nuta rozpaczy.

Usta Tovy drgnęły i dziewczyna wybuchnęła płaczem. Starsza od niej kobieta objęła ją mocno i obie zaszlochały.

– Nie spadłam ze skarpy – łkała Tova. – Och, Borghild, to było straszne! Po prostu okropne! Niestety, nie udało mi się przed tym obronić. Co mam teraz zrobić?

Wierna służąca przełknęła łzy.

– W młodości spotkało mnie to samo, dlatego nigdy nie wyszłam za mąż, obawiając się, że wszystko się wyda. Nikt lepiej niż ja nie jest w stanie pojąć nieszczęścia panienki.

– Proszę, nic nie mów moim rodzicom! Może nikt mi się nie oświadczy i prawda nigdy nie wyjdzie na jaw?

Borghild, w duchu powątpiewając w taką możliwość, zapewniła dziewczynę, że od niej nikt się niczego nie dowie.

Przyniosła wodę i przygotowała czyste ubrania, a Tova w tym czasie usiłowała rozczesać włosy.

– Ale ten nikczemnik musi ponieść zasłużoną karę! Bez chwili wahania zabiłabym go jak psa – odgrażała się służąca.

Grzebień w dłoniach dziewczyny pękł z głośnym trzaskiem.

– On uratował mi życie, Borghild – odpowiedziała zamyślona. – Pozwolił mi odejść.

– Tak, po tym jak zhańbił panienkę. Doprawdy wątpliwa przysługa.

Tova pogrążyła się w dławiącym smutku. Wiele by uczyniła, by wymazać z pamięci mężczyznę o imieniu Ravn.

Oblężenie rycerskiego dworu zostało przerwane jeszcze tej samej nocy, bo gdy w szeregach zabrakło Grjota, nie było komu zagrzewać drużynników do walki. Ponurzy, ze zwieszonymi głowami wracali do Grindom, niosąc na noszach rannego pana oraz jego najlepszego wojownika. Wszystkich trapiła ta sama myśl: Kto wmieszał się w spór między dwoma właścicielami potężnych dworów?

Wiosna minęła i nastało lato. Rycerz nie dowiedział się od swej ukochanej córki, kim był mnich, który ją uprowadził. Pozostawiony list stanowił jednak niezbity dowód, że to Grjot ukartował porwanie.

Tova wszystkim podawała to samo wyjaśnienie, którym z początku próbowała zamydlić oczy Borghild. Tłumaczyła, że zdołała zbiec, podkreślając za każdym razem, że porywacz uratował jej życie, a potłukła się przedzierając przez nierówny teren.

Borghild wodziła za swą młodą panią zatroskanym spojrzeniem. Tova nie do końca rozumiała jej badawczy wzrok, czuła jedynie, że służąca naprawdę się o nią martwi.

Tę zaś najbardziej niepokoiła apatia dziewczyny, rażąco kontrastująca z jej wcześniejszą witalnością.

A Tova?

Trwała zawieszona gdzieś między codziennymi obowiązkami a nawiedzającymi ją znienacka koszmarami. W nocy dręczyły ją także dziwne, ponure sny, które ciągle kończyły się tak samo. Budziła się z wyrzutami sumienia, z walącym sercem, przerażona tym, co się stało.

W ciągu dnia pracowała ile sił, by odsunąć od siebie natrętne wspomnienia.

Ciągle jednak łapała się na tym, że rozmyśla o mężczyźnie, którego starała się wymazać z pamięci. Kiedy utkała obrus, zapragnęła, by Ravn go obejrzał. Zastanawiała się, co by powiedział, gdyby widział, jak pomaga w kuchni czy w polu. Bez przerwy był obecny w jej myślach, wyobrażała sobie, że stoi z boku i na nią patrzy. To ją przerażało.

Bo jednocześnie nagromadziło się w niej tyle goryczy, rozczarowania i pogardy, że nie potrafiła się z tym uporać.

Do kościoła chodziła tak często, jak tylko miała okazję, ale spowiedź przysporzyła jej wielkiego kłopotu Nie zdobyła się na to, by opowiedzieć o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu tych dwóch dni w górach. Wielokrotnie jednak prosiła księdza, by pomodlił się o „duszę prześladowcy”, zatajając jego imię.

Jej plany co do przyszłości z każdym dniem przybierały coraz bardziej realne kształty. W końcu nadarzyła się okazja, by się nimi podzielić z ojcem.

Którejś nocy – niedługo po świętym Janie – przebudziła się jak zwykle dręczona sennym koszmarem i usłyszała stłumione głosy na dworze.

Od razu wstała, mimo że śmiertelnie bała się duchów, i ostrożnie uchyliła okienko.

Ale na zewnątrz panowała cisza, nie dostrzegała też niczego niepokojącego. Niewielka ponura chata stała pogrążona w mroku, strzegąc swej tajemnicy.

Zaraz jednak Tova dostrzegła jakieś poruszenie. Noce nie były już tak jasne, więc widziała tylko przesuwające się cienie. Kiedy jednak wytężyła wzrok, zauważyła, że ktoś wychodzi z chaty. Sylwetka i chód wydały jej się znajome, ale zupełnie nie mogła sobie uświadomić, gdzie i kiedy mogła widzieć tę postać, która szybko ukryła się w mroku.

Postanowiła porozmawiać z ojcem, jak tylko wstanie świt. Teraz za żadne skarby nie wyszłaby z chaty, w której mieszkała sama, odkąd siostry powychodziły za mąż. Drzwi były tylko jedne, na wprost ponurego budynku, Tova nie miała tyle odwagi, by tamtędy przejść.

Następnego dnia okazja do rozmowy z ojcem nadarzyła się dopiero, kiedy rycerz Gudmund obudził się z poobiedniej drzemki. Na ogół o tej porze najlepiej się z nim gawędziło. Był wówczas wypoczęty i w dobrym humorze.

– Jesteś, córeńko – odezwał się przyjaźnie. Ojciec nie mógł się pogodzić z tym, że jego ukochana córka dorasta, i ciągle zwracał się do niej tak, jakby była małą dziewczynką.

– Co się z tobą dzieje? Całkiem opuściła cię radość życia. Zeszczuplałaś, masz sińce pod oczami. Powiedz, czy nadal dręczą cię złe wspomnienia?

– Na pewno z czasem ustaną.

Rycerz Gudmund, mimo upływu lat nadal bardzo przystojny, prezentował się wspaniale nawet nie ogolony i potargany. Poprosił Tovę, by usiadła na łóżku, i objął ją ramieniem.

– Jeśli pozwolisz mi dopaść tego nikczemnika, dostanie, na co zasłużył.

– Ależ, ojcze, on przecież otrzymał rozkaz, żeby mnie zabić, a jednak puścił mnie wolno.

– A więc zostanie ukarany Grjot… Na razie jednak wolałbym nie wywoływać waśni między naszymi dworami, bo i bez tego dość mam zmartwień. Krążą pogłoski, że zostanie tu przysłany duński gubernator. Martwi mnie, co wówczas stanie się z nami? Zresztą Grjot podobno jest poważnie chory. Ponoć rana, jaką odniósł wtedy w lesie, nie chce się zagoić. Twierdzi, że musiałaś widzieć napastnika. Czy to prawda, córko?

Tova spuściła głowę.

– Widziałam tylko, jak Grjot osunął się trafiony, ale… nie zauważyłam sprawcy.

Matko Najświętsza, wybacz mi to kłamstwo!

– Powiedz, córeńko, jak to się stało, że byłaś świadkiem tego zdarzenia?

– Przypadkowo. Uciekałam do domu i po drodze natknęłam się na nich – wykręciła się dziewczyna.

Rycerz Gudmund przez długą chwilę nie spuszczał badawczego wzroku ze swej najmłodszej córki. Nic dziwnego, że ją tak kochał. „Czarna śmierć” zabrała mu trzech synów, a starsze córki były już prawie dorosłe, kiedy Tova przyszła na świat. Była jego jedyną nadzieją na to, że w przyszłości dwór nie dostanie się w obce ręce.

– Wobec tego wyślę do Grjota posłańca z wiadomością, że nie widziałaś, kto go zranił. Powiem też, iż sądziłaś, że zginął, bo inaczej na pewno udzieliłabyś mu pomocy. Ale… zdaje się, że chciałaś o czymś ze mną pomówić?

Tova opowiedziała o tym, co zdarzyło się w nocy.

– Wydaje ci się więc, że widziałaś już kiedyś tego mężczyznę? W takim razie to nie upiór, jak sobie wcześniej wmawiałaś. Ale wiesz dobrze, że sprawdziliśmy tę chatę. To prawda, że klucz przepadł w tajemniczych okolicznościach, gdyby jednak ktoś tamtędy chodził, pozostawiłby po sobie ślady. Øystein zaglądał do środka przez szparę i nie zauważył niczego podejrzanego.

Øystein, młody parobek, służył na dworze jako posłaniec Krążyły plotki, że jego prawdziwym ojcem jest rycerz Gudmund, a nie Arne Øysteinsson, ale Tova nie dawała temu wiary. Nigdy nie lubiła Øysteina, szczególnie raził ją bezczelny ton, jakim się do niej zwracał ostatnimi czasy.

Ojciec traktował go tak samo jak innych, a przecież gdyby plotki okazały się prawdą, właśnie on byłby spadkobiercą rycerskiego dworu. Nie, to niemożliwe, zresztą nie mogła sobie wyobrazić, by jej ojciec chciał mieć cokolwiek wspólnego z matką Øysteina, brudną plotkarą. Poza tym Tova była pewna, że jej dumna matka nie tolerowałaby obecności nałożnicy ojca na dworze. Plotki zresztą pojawiły się stosunkowo niedawno.

Głos ojca wyrwał ją z zamyślenia.

– Wiesz co, córko? Kiedy znów pojadę do miasta, przywiozę ze sobą wielce dostojnego gościa, który bardzo by chciał cię poznać, jednego z bliskich doradców starego króla Haakona.

Dziewczynie serce zabiło mocniej i poczuła, że się rumieni. Odsunęła się trochę i powiedziała:

– Ojcze, ja… – Zawahała się na moment i zaczęła jeszcze raz: – Ojcze, zdecydowałam, że pójdę do klasztoru.

– Co ty opowiadasz? – Rycerz uśmiechnął się niepewnie, nie kryjąc zaskoczenia.

– Mówię poważnie.

– Do klasztoru? Ty? Dlaczego?

– Tej decyzji nie podjęłam pochopnie, ojcze. Bardzo chcę wstąpić do zakonu.

– Ale jesteś jeszcze taka młoda – przerwał jej rycerz, ciągle nie dowierzając, że Tova mówi poważnie. – Taka piękna, całe życie przed tobą.

Czyżby? pomyślała Tova z rozpaczą. Co się stanie, jeśli wyjdę za mąż za mężczyznę wysokiego rodu i on się zorientuje, że poślubił zhańbioną pannę? Wybuchnie skandal nad skandale! Takie sprawy nie przechodzą bez echa nawet wśród pospólstwa.

Poczuła ścisk w sercu, przypomniawszy sobie beztroskie życie, jakie jeszcze niedawno wiodła. Wydało jej się nieludzkie porzucić ten świat i zamknąć się w klasztornych murach.

Tyle że beztroska już dawno musiała ustąpić miejsca bolesnej rozpaczy. Wszystkie marzenia o szczęśliwej przyszłości rozwiały się jak dym po tym, co zaszło w górach. Nie miała też wcale ochoty poślubić obcego mężczyzny. Nikogo nie zamierzała poślubić!

Tova czuła, że gdyby opowiedziała rodzicom o gwałcie, którego stała się ofiarą, potrafiliby ją zrozumieć. Ale coś w głębi duszy dziewczyny protestowało przeciwko takiemu rozwiązaniu.

– Pójdę do klasztoru, tak będzie najlepiej dla wszystkich – powiedziała z ciężkim sercem.

– Doprawdy, dziwnie się wyrażasz, córko – powiedział rycerz, patrząc badawczo na Tovę. – Czy coś ukrywasz przed nami, maleńka?

Popatrzyła na ojca przerażonym wzrokiem.

– Nie! Pomyślałam tylko, że skoro jedyne, czego pragnę, to służyć Bogu, nie powinnam się z nikim wiązać.

Rycerz westchnął ciężko.

– Porozmawiamy o tym później. Pozwól mi jednak przywieźć tu królewskiego doradcę. Poznasz go, może wówczas zmienisz zdanie.

Tova jednak nie podzielała optymizmu ojca.

Mniej więcej w tym samym czasie Ravn, przechodząc przez dziedziniec dworu Grindom, spojrzał w stronę fiordu. W głowie miał chaos, dręczyły go niespokojne myśli i nie uświadomiony lęk.

W wielkiej sali odbywały się tańce, ale Ravn nigdy nie brał udziału w zabawach. Teraz jednak został wezwany do Grjota i chcąc nie chcąc, musiał przejść przez salę pod obstrzałem spojrzeń ciekawskich. Niechętnie udawał się na rozmowę z chorym, któremu sam zadał ranę. Co prawda Grjot, niczego się nie domyślając, snuł przypuszczenia, że obaj zostali zaatakowani przez tę samą osobę. Sądził, że w chwili gdy się to stało, Ravn leżał bezsilny na łożu w izbie, skąd się potem zwlókł i wezwał pomoc.

Ciężkim krokiem Ravn przestąpił próg sali. Uczestnicy biesiady zamilkli i pośpiesznie ustąpili miejsca wysokiemu mężczyźnie, który sunął naprzód jak lunatyk. Jakaś kobieta przycisnęła do piersi dziecko, szepcząc mu do ucha:

– Nie wolno ci się zbliżać do tego człowieka. To niebezpieczny okrutnik!

Ravn nie zdawał sobie sprawy, jak porażającą trwogę wywołuje wśród innych ludzi jego obecność. Tego lata sposępniał i stał się jeszcze bardziej ponury. Zamknął się w sobie, w swoim własnym mrocznym świecie.

Grjot leżał w łożu blady, a jego twarz pokrywał perlisty pot.

– Podejdź, Ravn! Chcę z tobą porozmawiać.

Wojownik stanął przy łożu chorego opiekuna.

– Ale nie miej tak ponurego oblicza – próbował zażartować Grjot. – Bo już samym wyglądem płoszysz moich ludzi. Nie powinieneś się tak przejmować moją chwilową słabością. Wyjdę z tego! Żeby tylko ta piekielna rana zaczęła się goić. Teraz posłuchaj! Ale usiądź, bo nie lubię, kiedy ktoś patrzy na mnie z góry!

Zaczęło mu rzęzić w płucach i chwilę trwało, nim znowu mógł przemówić.

– Ravn, wiesz dobrze, że dzieje się coś niedobrego. Nieustannie napływają do mnie raporty o tajemniczych osobach, które tu węszą, tajnych spotkaniach, które natychmiast się kończą, ilekroć ktoś się zbliży. Przypomnij sobie, co wydarzyło się w wiosce w górach! To muszą być jacyś obcy, dlatego chcę, żebyś się udał do dworu rycerza Gudmunda – w pokojowych zamiarach – i zapytał, czy i oni zauważyli coś dziwnego. Wiesz, że w obliczu wspólnego zagrożenia nawet wrogowie się jednoczą.

– Zauważyli – odparł sucho Ravn, choć słowa Grjota nieoczekiwanie bardzo go wzburzyły.

– Tak? A skąd wiesz?

– Dziewczyna mi a tym opowiadała – odparł, ale imię córki rycerza nie przeszło mu przez gardło. – Podobno ktoś się kręcił w pobliżu starej chaty.

Jego głos brzmiał sucho i rzeczowo.

– W takim razie najlepiej będzie, jeśli wyruszysz od razu. A przy okazji rozeznaj się w sprawie przyszłości dziewczyny, która przecież jest już w takim wieku, że mogłaby wyjść za mąż. Okryta hańbą nie będzie przebierać ani grymasić. Przekaż rycerzowi, że mogę ją poślubić, nie zważając na wstyd. Jest nawet ładna. Może urodzi mi synów? Poza tym łatwiej mi będzie przejąć rycerskie dobra.

Ravn nabrał powietrze głęboko w płuca.

– Myślę, że nie jestem właściwą osobą do składania takich propozycji – odparł na pozór spokojnie, choć twarz mu pobladła.

– Rycerz przecież cię nigdy nie widział! Nie wie, że to ty pozbawiłeś czci jego córkę.

– Ale jego żona mnie widziała, kiedy zabrałem podstępem dziewczynę z domu.

– To trzymaj się z daleka od tej baby!

– Panie – odezwał się Ravn, wstając z łóżka. – Zapytam chętnie o to, czy mieszkańcy dworu Gudmunda nie zauważyli w okolicy czegoś podejrzanego, ale w swaty nie pojadę!

– Trudno. Może to i racja? Ale miej oczy i uszy otwarte! Oczekuję dokładnego meldunku. Resztę sam załatwię. Chyba że wolisz, bym wysłał kogo innego?

Ravn zwlekał z odpowiedzią.

– Właściwie jest mi wszystko jedno, mogę jechać – odparł w końcu i wysłuchawszy dokładnie rozkazów Grjota, opuścił izbę.

W dużej sali ludzie zbili się w grupki i rozmawiali o czymś z ożywieniem. Ravn, wytężywszy słuch, zorientował się, że mówią o młodej służebnej, którą podobno znaleziono martwą na dnie fiordu. Nikt nie miał wątpliwości, że targnęła się na swe życie z rozpaczy, porzucona przez dworskiego lekkoducha, który sprowadził na nią nieszczęście.

Ravn powoli torował sobie drogę przez ciżbę, czując w sobie wzbierający lęk, a może po prostu zwykłą niechęć wobec tych ludzi. Na ławie siedziały trzy trajkoczące kobiety.

– Dobrze jej tak – rzekła jedna z nich.

– Tak – zgodziła się z nią druga. – Samobójczyni… Teraz jej dusza nigdy nie zazna spokoju, będzie się smażyć w ogniu piekielnym.

Ta myśl najwyraźniej przypadła jej do gustu.

– Szkoda tylko, że wcześniej nie została ukarana – dodała trzecia. – Takie dziewki powinno się umieścić pod pręgierzem, rozszarpać albo ukamienować. Byłoby co obejrzeć!

Ravn zatrząsł się z gniewu. Gwałtownym ruchem chwycił za koniec ławy i uniósł ją w górę, nie pojmując, skąd wzięła się w nim taka irytacja. Plotkarki z przeraźliwym piskiem zsunęły się na ziemię.

– Byłyście przy tym? Łatwo czynić zaletę z cnoty, komuś kto nie jest narażony na żadne pokusy – rzucił złośliwie i opuścił salę, torując sobie drogę łokciami.

Z ulgą wyszedł na dwór, oparł się o ścianę budynku. Z trudem łapał powietrze, czuł, że zbiera mu się na mdłości.

W głowie kłębiły mu się myśli i obrazy. Okrutne słowa kobiet… niewiasta osłaniająca swe dziecko, jakby w odruchu obronnym… uwiedziona dziewczyna, samotna i pełna rozpaczy, rzucająca się w głębiny. Chociaż jej nie znał, los porzuconej tak bardzo go poruszył, że chętnie by zadźgał nikczemnika, który wpędził ją w takie kłopoty. Niejasno uświadamiał sobie, że kiełkuje w nim nienawiść do pana Grjota.

Wstrętny stary cap! ciskał w myślach obelgi, wciąż nie uświadamiając sobie, skąd wziął się w nim nagle taki sprzeciw.

Zamyślony bawił się nożem.

Śmierć, ciągle śmierć! Czy w jego życiu na nic innego nie ma miejsca?

Dziewczyna, która popełniła samobójstwo, dziecko, które nigdy…

Ravn oddychał głęboko, ale ucisk w piersi nie chciał zelżeć.

Instynktownie skierował się ku stajni i mimo późnej pory zaczął siodłać konia.

– Wracasz od starego? – usłyszał nagle jakiś głos. To Fredrik wszedł niepostrzeżenie i z fałszywym uśmiechem na ustach stanął naprzeciwko Ravna. – Co z nim? Rychło umrze?

– Nie sądzę – odparł zapytany. – Czyżbyś na to liczył?

– Ja? – Fredrik zrobił zdziwioną minę i dodał przymilnie: – A cóż bym zyskał na jego śmierci? To ty zawsze byłeś jego pupilem! Ravn, wielki wojownik, który wprawdzie usiłował, ale jeszcze nikogo nie zabił.

Ravn obrzucił natręta lodowatym spojrzeniem, nie do końca pewien jego intencji, i rzekł złowieszczo:

– Może teraz spróbuję?

Fredrik nie odpowiedział, bo nagle zaczęło mu się bardzo śpieszyć. Ravn tymczasem z ciężkim sercem rozmyślał nad swoją sytuacją. Rana w boku, gdzie utkwiła strzała, szybko się mu zagoiła. Grjot miał znacznie mniej szczęścia. No, ale może to też i sprawa wieku?

Nagle wojownik stwierdził, że jest już zbyt późno, by wybierać się w drogę.

Jednak gdy tylko wstał brzask, nim ktokolwiek z mieszkańców Grindom zdołał się obudzić, dosiadł wierzchowca i ruszył galopem na wschód.

ROZDZIAŁ VII

Kiedy Ravn dotarł do dworu rycerza, dowiedział się, że gospodarz udał się do kościoła. Zapytany, czy wobec nieobecności Gudmunda chce się spotkać z panią, wojownik zaprzeczył gwałtownie.

– Czy rycerz pojechał sam? – spytał.

– Nie, jest razem z najmłodszą córką – odpowiedział parobek, zdziwiony nagłym grymasem na twarzy obcego. Czyżby to miał być uśmiech? zastanawiał się. Czy ten człowiek w ogóle potrafi się śmiać? Nie, chyba jednak coś go rozzłościło.

Ravn tymczasem zawrócił konia i pogalopował czym prędzej do doliny w stronę kościoła.

Tova siedziała w ławce rodzinnej tuż przy ołtarzu i walczyła z ogarniającą ją sennością. W głębokim poczuciu winy przyznała przed samą sobą, że nie znajduje w sobie tyle żarliwej wiary, by dla niej porzucić ziemskie uciechy.

Ale nie miała wyboru, skoro nie chciała opowiedzieć ojcu prawdy.

Kącikiem oka dostrzegła wysoką postać, kierującą się do ławki po przeciwnej stronie, gdzie siedzieli nieliczni zgromadzeni mężczyźni, ale nie zainteresowała się, kto to taki.

Ksiądz odprawiał mszę po łacinie, więc niewiele rozumiała. Ministranci raz po raz odpowiadali piskliwymi głosikami. Udział wiernych w modlitwach sprowadzał się do jednostajnego pomrukiwania, które brzmiało niezbyt inspirująco. Monotonne śpiewy nie przywodziły bynajmniej na myśl anielskiego chóru.

Tova poczuła na sobie wzrok przybysza. Lekko zakłopotana obejrzała się za siebie, ale natychmiast odwróciła głowę. Serce załomotało jej w piersi, a całe ciało jakby zdrętwiało. Na przemian zalała ją fala gorąca i zimna.

Ravn? myślała gorączkowo. Co on tu robi? W kościele?

Ponownie zerknęła na niego. Patrzył prosto na nią, a jego twarz wydawała się niczym wykuta w kamieniu. Upuściła chusteczkę na podłogę i szybko pochyliła się, by ją podnieść. Ojciec posłał jej zdziwione, acz ostrzegawcze spojrzenie. Wszak takie zachowanie nie przystoi w kościele.

Msza ciągnęła się w nieskończoność. Chłodne wnętrze kościoła nagle wydało się dziewczynie duszne i gorące.

Po raz kolejny popatrzyła ukradkiem na Ravna. Ubrany był inaczej niż wtedy w górach. Miał na sobie purpurową pelerynę zarzuconą na kaftan ze złoconej skóry. Spod czarnych gęstych włosów wyzierała opalona twarz, oczy w oprawie czarnych rzęs lśniły szarozielonym blaskiem.

Kiedy znów na nią spojrzał, Tova pospiesznie odwróciła wzrok.

Po co tu przyjechał? Czego chciał? Na nowo rozdzierać rany, które z wolna zaczynały się zabliźniać?

„Nienawidzę cię, Tovo córko Gudmunda, jak nikogo na świecie. Uciekaj do domu, zniknij mi z oczu!” Wrogie słowa, rzucone na pożegnanie, na nowo zabrzmiały w uszach dziewczyny.

Wreszcie nabożeństwo dobiegło końca. Tova wstała z ławki i z przerażeniem popatrzyła na swe drżące dłonie, ledwie zdolne utrzymać chustkę.

Wierni powoli kroczyli ku wyjściu.

Na schodach Tova znalazła się tuż obok Ravna. Ojciec dziewczyny szedł przodem i rozmawiał ze znajomym.

– Muszę z tobą pomówić – mruknął Ravn.

– Po co? – spytała równie cicho, nie podnosząc wzroku. – Chcesz mi zadać śmiertelny cios?

Nie odpowiedział.

– Właściwie przybyłem do twego ojca. Przysyła mnie pan Grjot. W pokojowych zamiarach.

– Dobrze, powiem mu o tym – rzekła Tova, nie bardzo wierząc w uczciwość przybysza. Zwracając się w stronę ojca, zawołała: – Ojcze, ktoś pragnie z tobą porozmawiać! Zdaje się, że to ważna sprawa.

Rycerz uśmiechnął się do niej z roztargnieniem i rzucił mimochodem:

– Niech poczeka chwilę, muszę najpierw zajrzeć na plebanię. Ksiądz już mnie tam oczekuje. Drogie dziecko, po raz pierwszy od dawna widzę blask w twoich oczach. Ale dlaczego jesteś taka przestraszona? Rzeczywiście, nasz duszpasterz mówił dziś głównie o sądzie ostatecznym i wiecznym potępieniu, ale ty przecież nie znasz łaciny.

– Ojcze, ja…

– Zabaw go, póki co, na pewno świetnie sobie poradzisz. O! Widzę księdza.

– Ale ojcze…

Za późno. Rycerz ruszył pośpiesznie w stronę plebanii, a Tovie nie wypadało za nim biec.

Zabawić Ravna, cóż za ironia!

Z ociąganiem zawróciła w stronę schodów.

– Ojciec przyjdzie za chwilę – powiedziała, nie mając odwagi podnieść oczu. Jednak widok długich nóg Ravna bynajmniej nie podziałał na nią uspokajająco. Obróciła się więc gwałtownie i zaproponowała: – Poczekajmy przy dzwonnicy.

Ravn szedł za nią, mijając grupki zajętych rozmową wiernych. Dziewczyna czuła na plecach jego wzrok, ale starała się zachować spokój i udawała obojętność. Nie przejmowała się, co pomyślą sobie ludzie, przeciwnie. Podniecała ją myśl, że wszyscy widzą ich razem.

– Czy… były jakieś następstwa? – spytał nieoczekiwanie.

Tova wzdrygnęła się. Smutny uśmiech na twarzy i bolesna rezygnacja w oczach uzmysłowiły mu, że wyraził się zbyt obcesowo.

– Wiesz, co mam na myśli – syknął zirytowany.

Stłumiła westchnienie i odpowiedziała:

– Nie takie, o jakich myślisz.

Tova domyślała się, że przyczyną niespokojnych spojrzeń, jakie posyłała jej Borghild, była właśnie obawa o skutki gwałtu. Jednak służąca nie miała tyle odwagi, by porozmawiać z dziewczyną na ten temat. Ostatnio zaś Borghild wyraźnie się uspokoiła.

Ravn, który nie odznaczał się szczególną wrażliwością, nie bardzo wiedział, jak zareagować na tę wiadomość.

Zatrzymali się przy stopniach dzwonnicy i usiedli, zwracając się twarzą w stronę opuszczonej zagrody.

Tova siadła o stopień niżej. Odgrodzili się od spojrzeń rozmawiających na dziedzińcu parafian, równocześnie nie tracąc z oczu ścieżki prowadzącej na plebanię, którą miał nadejść rycerz.

– A z jakim to posłaniem przybywasz od pana Grjota? Jeśli to nie tajemnica?

– Nie, bynajmniej. Chodzi o obcych, którzy wmieszali się w spór. Czy wiesz coś o nich? Zauważyłaś może coś ostatnio?

– Widziałam ich kilka nocy wstecz.

Póki mówili o sprawach nie dotyczących ich bezpośrednio, rozmowa jakoś się toczyła. Tova zdawała relację z nocnych obserwacji, a Ravn wpatrywał się w jej włosy połyskujące złotem w promieniach słonecznych. Dziewczyna siedziała, objąwszy rękoma kolana, na pozór spokojna, tylko zaciśnięte dłonie zdradzały, że obecność wojownika poruszyła ją i zapewne męczy.

– Ale nikt mi nie wierzy – dodała na koniec. – Nie można się dostać do chaty, a ci, którzy zaglądali przez szpary do środka, twierdzą, że nic tam nie ma.

– Mówisz, że widziałaś już kiedyś tego mężczyznę?

Matko Święta, nie pozwól, by jego głos wprawiał w wibracje każdy nerw mego ciała! Niech ojciec zjawi się tu czym prędzej!

Potrząsnęła głową przepraszająco.

– Dostrzegłam tylko zarys postaci, nie mogę stwierdzić nic pewnego.

– Opowiedz coś o tej chacie! Jaka jest jej historia?

– Niewiele wiem. Podobno mieszkał tam do samej śmierci wuj mojego ojca. Od tamtej pory drzwi są zamknięte, ale poczekaj…

– Tak?

– Nic, nagle naszło mnie pewne wspomnienie z dzieciństwa, które być może niewiele ma wspólnego z tym, o co pytasz.

– Opowiedz!

– Podsłuchałam kiedyś, w jaki sposób dżuma została przywleczona na nasz dwór. To było tak dawno, że właściwie całkiem wyszło mi z pamięci, dopiero teraz…

Tova zamilkła.

– Tak? – odezwał się Ravn i nie mogąc dłużej spokojnie na nią patrzeć, odwrócił wzrok. Znów poczuł dziwne ssanie w żołądku.

– Podobno przybył na dwór jakiś obcy mężczyzna, chory i słaby, któremu zaofiarowano gościnę. Mój dziadek okropnie pomstował, że pozwolono nieznajomemu pozostać, bo okazało się, że przywlókł on straszliwą zarazę, od której zresztą wkrótce umarł. „Czarna śmierć” zabrała dwudziestu pięciu mieszkańców dworu. Z całej gromady rodzeństwa przeżył jedynie mój ojciec, wówczas już żonaty, stracił jednak trzech synów. Może chatę zamknięto dlatego, że zmarł tam ów człowiek? Może to jego duch straszy?

– A jaki to ma związek z napadem na mnie w lesie? I podpaleniem chat w Grindom? – odezwał się po chwili Ravn.

Tova, zakłopotana, musiała przyznać, że nie widzi żadnego związku.

Zapadło milczenie. Łagodny wietrzyk poruszał gałęzie rosnących w pobliżu brzóz.

Nagle Tova jęknęła, wstrząśnięta osobliwym uczuciem, jakie przeniknęło jej ciało.

– Co się stało?

– Nic, tak sobie nagle coś pomyślałam.

– O czym?

– Jesteś ostatnią osobą, z którą chciałabym się tym podzielić.

– Powiedz! – Ravn zacisnął dłoń na jej szczupłym karku.

Tova uwolniła się lekkim szarpnięciem, dając mu do zrozumienia, że przemoc na nic się nie zda, ale wykrzywiając twarz w lekkim grymasie rzekła:

– To niedorzeczne, ale ostatecznie mogę ci powiedzieć. Nagle zapragnęłam oprzeć głowę na twym ramieniu, byś mnie pocieszył. Czy słyszałeś już coś równie głupiego? Teraz możesz mnie wyśmiać.

Ravn nic nie odpowiedział.

– Ale oczywiście nie zamierzam tego uczynić – roześmiała się niepewnie. – Bo nie szuka się pociechy u krwiożerczego zwierza.

– Spróbuj! – powiedział cicho.

– Żebyś znowu cisnął mi w twarz pogardliwe słowa? Dziękuję bardzo, ale znam już twoje metody.

– Spróbuj! – ryknął z furią i przycisnął jej dłoń do poręczy.

Tova wybuchnęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać, miała wrażenie, jakby pękła w niej jakaś niewidzialna tama.

– Och, Ravn – jęknęła w końcu. – To właśnie cały ty!

Najpierw spojrzał na nią, urażony, a potem odwrócił się, by nie mogła zobaczyć jego twarzy. Zdążyła jednak zauważyć, że się uśmiechnął. Skoro potrafi śmiać się z samego siebie, to może nie jest jeszcze całkiem stracony? pomyślała Tova i oznajmiła z powagą:

– Nie, Ravn, nie mogę szukać u ciebie pociechy. Zbyt mocno mnie zraniłeś.

– Odnoszę wrażenie, że szybko się otrząsnęłaś – rzucił cierpko.

– A cóż ty możesz o tym wiedzieć? – szepnęła i dodała: – Dziwne, ale jakoś nigdy się ciebie nie bałam, Ravn.

Popatrzył na nią, gotów odeprzeć kolejny atak, ale uświadomił sobie, że dziewczyna ma rację. Miała wszelkie powody, by przed nim drżeć, a jednak siedziała obok spokojna. Zresztą wcześniej także nie okazywała lęku.

– Czułam się jedynie rozczarowana.

– Rozczarowana? Dlaczego?

– A to ci pytanie!

I nagle Ravn pojął, że wtedy w górach coś utracił. Choć usiłował o tym nie myśleć, wspomnienia ożyły w nim na nowo… Letnia zagroda w górach… Pełne przejęcia opowiadanie Tovy… Kiedy oznajmił, że odprowadzi ją do domu, okazała mu wdzięczność i ufność! Potem, gdy potraktował ją tak brutalnie, cała radość w jej oczach zgasła.

Bolesny ucisk w piersiach stawał się nie do zniesienia.

Może nabawiłem się zapalenia płuc? starał się oszukać siebie, choć doskonale wiedział, że ból ulokował się gdzieś głębiej. W duszy.

Uporczywie odganiał od siebie natrętnie powracające wspomnienie o tym, jak trzymał dziewczynę w ramionach. Widział przed sobą jej twarz w chwili ekstatycznego uniesienia: malującą się na niej rozpacz pomieszaną ze wstydem, przymknięte powieki, usta rozchylone w półuśmiechu, drżące… Łzy bólu i smutku, ale może też tęsknotę i poczucie wspólnoty…

A potem… Rozwścieczony niepewnością i zamętem, jaki wprowadziła w jego dotychczasowe życie, jakby w obawie, że pęknie pancerz chłodu i obojętności, którym otoczył się dzięki wychowaniu Grjota, rzucił się na dziewczynę i związaną rzemieniem bezlitośnie powlókł po ziemi.

Ravn oddychał ciężko, brakowało mu powietrza. Czuł, jak niewidzialna pętla zaciska się na jego szyi.

Poderwał się ze schodów i przeszedł nerwowo kilka kroków.

– Kiedy w końcu przyjdzie ten rycerz? – warknął. – Nie mam czasu czekać w nieskończoność.

– Mogę po niego pójść! – zaofiarowała się Tova trochę nieśmiało i ruszyła w stronę plebanii.

Ravn chwycił ją za ramię.

– Zostaniesz tu! – powiedział już spokojniej, odzyskując nad sobą kontrolę.

Tova z powrotem usiadła na schodach spłoszona, gdyż nie wiedziała już, w jaki sposób odnosić się do tego niezrównoważonego mężczyzny, który najchętniej posłałby ją do stu diabłów, choć równocześnie nie chciał sobie odmówić przyjemności upokorzenia jej.

– W jaki sposób zamierzasz wyjaśnić te wszystkie tajemnicze wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim czasie? – zapytała, by odwrócić uwagę od osobistych spraw.

– Muszę to omówić z twoim ojcem.

– To się pospiesz, bo ojciec jutro wyjeżdża do miasta. Ma przywieźć ze sobą kandydata do mojej ręki – dodała ponuro.

Ravn zesztywniał.

– Tak? Kim jest ten człowiek? – zapytał.

Tova wzruszyła ramionami.

– Jeden z doradców starego króla, dokładnie nie wiem. Ale i tak nie dojdzie do małżeństwa, gdyż postanowiłam pójść do klasztoru.

– Co?

– Chyba słyszysz, co mówię.

– Do klasztoru? – zapytał niepewnie. – Dlaczego?

– Pozostawiłeś mi jakiś wybór? – spytała z goryczą dziewczyna.

Ravn zacisnął usta i z trudem powstrzymał się od ostrej odpowiedzi, jaka cisnęła mu się na język.

– Pan Grjot chce także przysłać swatów do ciebie – rzekł złośliwie. – Gotów jest cię poślubić pomimo hańby.

Poczuła na plecach lodowaty dreszcz, choć pogoda była słoneczna.

– Powiedziałeś mu…?

– Sam się domyślił, przecież było widać.

– Bzdura! Czy dlatego zapytałeś mnie o skutki tamtego dnia? Grjot ci kazał?

Ravn zwlekał przez chwilę z odpowiedzią.

– Oczywiście – rzucił kąśliwie. – Chciał wiedzieć, czego się spodziewać.

Ale Tova poznała po nim, że kłamie. I uznała, że nie wolno jej zniszczyć tego drobnego ludzkiego odruchu okazanego przez okrutnego wojownika.

Wyprostowała więc plecy i oznajmiła:

– W takim razie moja decyzja jest nieodwołalna. Muszę skryć się za klasztornym murem, czy tego chcę, czy nie.

Ravna ogarnęło uczucie, jakby tonął. Przeklęta diablica! Czy zawsze musi go doprowadzać swym zachowaniem do takiego stanu, że traci pewność siebie? Zatęsknił nagle za swą chatą obok stajni, z dala od kobiety, której nie pojmował.

Długo siedział pogrążony w milczeniu. Tova intuicyjnie odgadywała, że zmaga się sam ze sobą i nie jest mu łatwo. Czekała jednak cierpliwie, widząc, że wyraźnie chce ją o coś zapytać.

W końcu wykrztusił:

– Chyba… chyba możesz trochę się wstrzymać z tym klasztorem? Mam przyjaciela, który potrzebuje twojej pomocy.

– Kto, pan Grjot? Dziękuję, ale nie!

– Nie, nie chodzi o Grjota – przerwał jej zniecierpliwiony i zdarł liście z ułamanej brzozowej gałązki. – Chodzi o to, że… otrzymałaś takie staranne wychowanie, wiesz, jak należy się zachować w różnych sytuacjach… – urwał.

– Tak? – odezwała się zachęcająco.

– Ten człowiek potrzebuje pomocy – powiedział z wysiłkiem. – Jest mu bardzo ciężko i…

Czy ty myślisz, że ja nic nie rozumiem, Ravn? roześmiała się w duchu.

– Bardzo chętnie pomogę twojemu przyjacielowi – oznajmiła ciepło, a jej serce napełniło się radością. – Póki nikt nie zmusza mnie do małżeństwa, klasztor może trochę poczekać. W przeciwnym razie będę musiała działać szybko.

– Postaram się powstrzymać Grjota – obiecał Ravn. – Zresztą czuje się tak źle, że nie jestem pewien, czy w ogóle z tego wyjdzie.

– Z powodu rany… jaką mu zadałeś?

– Tak – odrzekł krótko.

Spontanicznie położyła dłoń na jego dłoni. Czuła, że zadrżał, jakby walczył ze sobą, czy odsunąć rękę, czy udawać, że nie zauważył tego drobnego gestu.

– Czy mogłabym spotkać się z twoim przyjacielem? – zapytała złośliwie.

– Nie, to niemożliwe! – odparł pośpiesznie, cofając dłoń. – Ale ja mu przekażę wszystkie twoje słowa.

– Dlaczego jest mu ciężko?

– Ech, to dość zawikłana historia. Żył w samotności… Nie wie, jak odnosić się do ludzi. Nie może spać, stracił apetyt… Myślę, że ma chorą duszę.

– Pomogę mu wyzdrowieć, obiecuję – rzekła łagodnie Tova. – Jeśli tylko potrafię. O, idzie ojciec. Porozmawiamy o twoim przyjacielu później. O ile zechcesz mnie widzieć – zakończyła z nieśmiałym uśmiechem.

– Obawiam się, że przez najbliższe dni spotykać mnie będziesz dość często – oświadczył, wstając. – Otrzymałem rozkaz, by sprawdzić dokładnie, co podejrzanego dzieje się na rycerskim dworze.

– Nie musimy wchodzić sobie w drogę – uśmiechnęła się Tova. – Wiem dobrze, co o mnie sądzisz. Kiedy widzieliśmy się ostatnio, wyraziłeś się na ten temat aż nadto dosadnie.

– Ty także. Dobrze zapamiętałem twoje współczucie i pogardę.

– Nic się nie zmieniło, nadal mnie nienawidzisz. Przynajmniej wiem, że choć w tym względzie jesteśmy zgodni.

– I bardzo dobrze – zakończył Ravn.

Rycerz Gudmund szedł ścieżką prowadzącą od plebanii. Podniósł wzrok i na moment zwolnił kroku, bo to, co ujrzał, nie na żarty go zaniepokoiło.

Jego ukochana córka, Tova, rozmawiała z wysokim mężczyzną. Było coś groźnego w mrocznej postaci nieznajomego, jakby dopiero co wyłonił się z doliny cieni. Rycerz odniósł wrażenie, że rozmawiają ze sobą niezbyt przyjaźnie, chociaż mężczyzna pochylił się nad dziewczyną, a ona patrzyła mu prosto w twarz. Na widok tych dwojga jego serce napełniło się lękiem. Dlaczego stoją tak blisko siebie? Przynajmniej o pół kroku za blisko!

Gdyby nie to, że pewien był, iż widzą się po raz pierwszy, odniósłby wrażenie, że się bardzo dobrze znają.

Kiedy odwrócili się w jego stronę, rycerz wzdrygnął się z lękiem i lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach. Znał tego człowieka! Spotkał go przed kilkoma laty i nie raz słyszał, co o nim mówią. Wojownik Grjota, zabójca, najgroźniejszy i najbardziej bezwzględny ze wszystkich. Co on tu robi? Jego obecność nie wróży nic dobrego.

– Ojcze, to jest posłaniec od pana Grjota. Przybywa w pokojowych zamiarach.

– W takim razie witam! – rzekł rycerz i wyciągnął rękę do przybysza. – Mam nadzieję, że moja córka zajęła się wami, panie. Co prawda jest z natury dość porywcza i czasami zdarza się jej powiedzieć coś nieodpowiedniego, ale kierują nią szlachetne pobudki.

Mimowolnie Ravn przypomniał sobie chwilę, kiedy przebudził się w opuszczonej górskiej zagrodzie i zobaczył przy sobie Tovę, zhańbioną i upokorzoną, zalaną łzami z jego powodu, ale pełną nieśmiałej troskliwości. Wtedy coś w nim pękło, ale nie potrafił sobie do końca tego uświadomić i zrozumieć. Ponieważ nigdy nie nauczył się prosić o wybaczenie, nie zdołał wydobyć z siebie niczego poza niewyraźnym mruknięciem.

Pośpiesznie wyjawił sprawę, z którą przybył.

– A więc to tak – zamyślił się rycerz. – Wy także coś zauważyliście? No cóż, Tova wspominała o tajemniczych zjawach, jakie widywała nocami, inni także opowiadali to i owo, ale… Chodźmy już, wracajmy do dworu!

Podeszli do koni i rycerz poprosił Ravna, by pomógł wsiąść Tovie na niewygodne damskie siodło.

Oboje zesztywnieli. Ravn nigdy nie służył damie pomocą. Pierwsza lekcja, pomyślał z goryczą i ująwszy dziewczynę w pasie, podniósł do góry.

Jaka ona lekka, pomyślał, z wrażenia nawet nie zauważając, jak zadrżała, gdy jej dotknął.

Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. Tova zarumieniła się i szybko odwróciła głowę.

– Dziękuję – wyszeptała zakłopotana.

Jechała z tyłu, mogła więc do woli podziwiać wspaniałą sylwetkę Ravna.

Mężczyźni prowadzili tymczasem rozmowę.

– Mam pewne wytłumaczenie tego, co się dzieje – mówił rycerz Gudmund – skoro i w Grindom mają miejsce równie tajemnicze wydarzenia. Słyszałem też, że ktoś wtrącił się w spór między nami wtedy, gdy została uprowadzona Tova. Słyszeliście, panie, o tym?

– Tak – odparł Ravn bezbarwnie.

– Doszły mnie wieści, że matka króla, Margaretha, planuje oddać poszczególne regiony naszego kraju pod rządy namiestników. Przypuszczam, że obawiają się oni siły i władzy właścicieli potężnych dworów w Norwegii i dlatego rozesłali swych zauszników, żeby nas ze sobą skłócić. Wiadomo bowiem, że łatwiej przejąć władzę nad zwaśnioną społecznością.

– Niemal im się powiodło – przyznał Ravn po chwili zastanowienia. Przemilczał, że to chorobliwa żądza władzy Grjota wywołała konflikt. Rozmawiając z rycerzem zupełnie zapomniał o matce Tovy, którą już kiedyś spotkał, i to w szczególnych okolicznościach.

Piekło wybuchło, kiedy dotarli na miejsce.

Ravn został zaproszony do sali rycerskiej, gdzie nakryto stół dla powracających z kościoła mieszkańców dworu.

– Mamy z sobą gościa, żono – oznajmił rycerz. – To… Ależ moja droga, co się z tobą dzieje?

– To on! To właśnie mnich, który uprowadził Tovę!

A więc to tak! Jednak się znali!

Rycerz popatrzył ostro na Ravna, który stał jak wrośnięty w ziemię. Jego twarz nie zdradzała najmniejszej emocji, ale był wściekły na siebie, że zachował się tak nieostrożnie.

– Czy to prawda?

Zanim Ravn zdążył otworzyć usta, Tova wtrąciła pośpiesznie:

– Tak, to on. Oboje jednak wiecie, że uratował mi życie. Pozwolił mi odejść, mimo że miał rozkaz zgładzenia mnie. Oboje uradziliśmy, że puścimy w niepamięć tamto zdarzenie, i dlatego postanowiliśmy przemilczeć tożsamość Ravna. Zapomnieliśmy o tym, że przecież ty, mamo, widziałaś mnicha.

„Oboje”, pomyśleli równocześnie rycerz i jego żona. Nigdy dotąd nie uświadamiali sobie, jak intymnie brzmi ta forma.

Rycerz Gudmund przyjął to z ciężkim sercem. Jego mała Tova zaprzyjaźniła się z najgorszą kanalią Grjota, okrutnym Ravnem wyzutym z wszelkich ludzkich uczuć.

Zaprzyjaźniła? Hm, właściwie nie sprawiali wrażenia przyjaciół, ledwie tolerowali swą obecność.

Ale nie ulegało wątpliwości, że łączy ich silna więź.

ROZDZIAŁ VIII

Matka Tovy opuściła salę wzburzona, nie mogąc znieść obecności Ravna, ale rycerz Gudmund, obeznany z dworską etykietą, zachowywał się podczas posiłku nienagannie, acz z rezerwą.

Tova zaprotestowała, gdy ojciec napomknął, że powinna także wyjść, bo on chce z gościem w spokoju ustalić plan działania.

– Od samego początku uczestniczę w tych wszystkich wydarzeniach i wiem co najmniej tyle samo co ty, ojcze – odpowiedziała. – Każesz mi odejść tylko dlatego, że jestem kobietą!

– Dobrze, niech już tak będzie – ustąpił rycerz. – Wolę to, aniżeli wykład o niesprawiedliwości na świecie i tym podobne. Biedny będzie ten, kto się ożeni z moją córką – zwrócił się do Ravna ze śmiechem. – Ta dziewczyna ciągle chce, żeby traktować ją jak kogoś równego nam, mężczyznom.

– Nie słuchaj ojca – wtrąciła się Tova. – On uważa, że jeśli kobieta nie jest powolna mężczyźnie, należy ją wytargać za włosy.

Ravn poczuł, jak krew napływa mu do twarzy. Co za piekielna dziewka! pomyślał z oburzeniem, rozpieszczona i uparta, w pogardzie ma wszelkie autorytety. Jednocześnie jednak zwrócił uwagę na silne więzy łączące ojca i córkę.

– Cel twego przyjazdu pozostawimy na razie w tajemnicy – rzekł rycerz do Ravna. – Musimy zachować ostrożność, zanim nie wyjaśnimy, co się naprawdę dzieje.

Po wielu „ale” uradzili, że Ravn zajmie alkierz Tovy, skąd najlepiej widać chatę. Co prawda dziewczyna nie miała ochoty wyprowadzać się ze swej izby, a i Ravn się wzbraniał przed przekroczeniem progu panieńskiego alkierza, jednak stanęło na tym, co postanowił rycerz.

Wojownik czuł się nieswojo. Po raz pierwszy znalazł się w prawdziwym domu, w którym panowały przyjaźń i zrozumienie… Tego nie zaznał w Grindom. Bardziej niż kiedykolwiek brakowało mu teraz znajomości dobrych manier, których, jak powiedział Tovie, chciał nauczyć „swego przyjaciela”. Zwykle, w obawie przed okazaniem bezradności, reagował w podobnej sytuacji wybuchem gniewu, teraz po raz pierwszy starał trzymać się w ryzach, i właściwie więcej milczał niż mówił.

– Dziwny człowiek – mruknął pod nosem rycerz, odprowadzając wzrokiem gościa, który poszedł po torbę przytwierdzoną do siodła.

– Jest królewskim potomkiem – odpowiedziała Tova z nieukrywaną dumą.

– E tam, gadanie, to przecież niemożliwe.

– Oczywiście nie bezpośrednio, ale wywodzi się w prostej linii od szkockiej księżniczki, prawej córki króla.

– Aha, ze Szkocji – pokiwał głową rycerz. – Rzeczywiście, ten mężczyzna ma w sobie królewską dumę. Ale bądź ostrożna, córeczko, nie wolno z nim igrać!

– Wiem, ojcze. Znam go – odpowiedziała, patrząc w przestrzeń rozmarzonym wzrokiem. – Jemu potrzebna jest nasza pomoc.

– Jak to? – Rycerz Gudmund popatrzył ze zdumieniem na córkę.

– Poprosił mnie o to, oczywiście nie wprost, bo raczej wolałby umrzeć niż się do tego przyznać. Nie zwykł do kogokolwiek zwracać się o pomoc. Ale teraz jest mu bardzo ciężko. Jeśli dobrze zrozumiałam, nie umie sobie poradzić sam ze sobą.

Ojciec przez długą chwilę uważnie obserwował Tovę, która odprowadzała wzrokiem Ravna.

– W takim razie powinnaś zachować szczególną ostrożność, córko. Masz zbyt dobre serce, by dostrzec w ludziach zło.

– Z wiekiem człowiek się uczy – odrzekła cicho, a przez jej twarz przemknął grymas bólu.

Rycerz milczał wyczekująco. Próbował opanować strach, który ścisnął mu gardło. Tova bardzo się zmieniła od pamiętnych dni na początku wiosny, gdy została uprowadzona. Jej twarz wydawała się teraz niemal przezroczysta. Z ukłuciem w sercu przypomniał sobie scenę przed kościołem, niezwykłe, choć nie wolne od lęku ożywienie córki i jej słowa: „Ktoś pragnie z tobą porozmawiać, ojcze”.

Nie, nie wolno mu wyobrażać sobie Bóg wie czego. Tova zawsze była bardzo rozsądna, nie dała mu nigdy powodu do zmartwień.

„Chcę pójść do klasztoru”, zadzwoniły mu znów w uszach słowa córki

Nie! Powinien czym prędzej sprowadzić z miasta upatrzonego konkurenta i wydać ją za mąż. Ale przecież musi Tovie zaufać, zawsze jej ufał.

– Chyba powinnaś wskazać naszemu gościowi drogę do alkierza. Oczywiście o ile nie lękasz się zostać z nim sam na sam.

– A czego bym się miała lękać? – prychnęła.

– Tak, tak – roześmiał się Gudmund. – Nigdy nie byłaś tchórzem.

Wychodząc Tova odwróciła się do ojca i rzekła:

– Ravn powiedział mi, że Grjot zamierza słać do mnie swaty.

– Po moim trupie! – oburzył się rycerz. – Po moim trupie!

– Wiedziałam – uśmiechnęła się Tova i pośpieszyła w stronę swej chaty. Po drodze dogoniła Ravna. – Czy mógłbyś poczekać przez chwilę w sieni? Sprzątnę tylko moje osobiste rzeczy.

– Nie zamierzam ich ruszać.

– Wiem, ale wolałabym, by nikt ich nie oglądał.

Uprzątnięta izba wydawała się Tovie dziwnie pusta, ale Ravn był oszołomiony panującą tu atmosferą. Pokój dziewczyny tak bardzo różnił się od jego po spartańsku urządzonego kąta w Grindom. Tutaj wszędzie znać było kobiecą rękę. Gustowne meble dobrane z wielkim smakiem, ozdobione motywami kwiatowymi ściany, czysta pościel. I ten ledwie wyczuwalny szczególny zapach unoszący się w powietrzu!

– Będzie ci tu dobrze? – uśmiechnęła się nieśmiało Tova.

Nie patrząc na nią, skinął głową naburmuszony.

– Czy to jest ta chata? – zapytał, wyglądając przez niewielkie frontowe okienko.

– Tak.

– Rzeczywiście chyli się ku upadkowi, dach porósł wysokimi krzakami. Dlaczego nie zburzycie tej ruiny?

– Ojciec pragnie zachować dwór w nienaruszonym stanie tak długo, jak to możliwe.

– Tak, jest naprawdę piękny – odpowiedział roztargniony, nie uświadomiwszy sobie nawet, że po raz pierwszy wyraził się o czymś pozytywnie. On, który zawsze uważał, że to nie przystoi dzielnemu wojownikowi.

– Kto tam idzie? – zapytał i cofnął się gwałtownie, wpadając na Tovę stojącą tuż za nim.

Dziewczyna odskoczyła.

– Tam? E, to tylko Øystein, parobek. Nie lubię go!

Ravn popatrzył na nią uważniej.

– Twierdzi, że jest ze mną spokrewniony – wyjaśniła Tova niechętnie, bo tego tematu na ogół unikała jak ognia

– On? Coś ty, kłamie! Chyba że jesteś krewną pana Grjota?

– Nie, wcale nie! Czyżby Øystein był…

– Oczywiście, to jeden z jego bękartów.

Tova popatrzyła na Ravna z niedowierzaniem.

– Skąd wiesz?

Øystein zniknął tymczasem pomiędzy chatami.

– Widziałem go już kiedyś, dosyć dawno, w Grindom i słyszałem, co mówił potem o nim pan Grjot. Rozpoznałem go i dlatego się spytałem.

Usta Tovy drgnęły w lekkim uśmiechu, ale wciąż nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

– Och, Ravn! – wykrzyknęła uszczęśliwiona. – Tak mnie uradowałeś.

– Dlaczego? – burknął niegrzecznie w obawie przed zbytnią poufałością. Nie miał najmniejszego zamiaru sprawiać jej radości. Przeciwnie. Denerwowała go ta rozpieszczona panna, która wszystko miała, wszystko wiedziała i wszystko robiła jak należy.

– Bo słyszałam plotki, że w jego żyłach płynie szlachecka krew, i już się obawiałam, że jest moim przyrodnim bratem. Tymczasem to syn Grjota! Wierzyłam, że mój ojciec nie byłby zdolny do… Ale już biorę swoje rzeczy i odchodzę, żebyś miał spokój.

– Dokąd się przenosisz? – zapytał na pozór obojętnie, zamykając okienko.

– Do sąsiedniej izby. Kiedyś mieszkały tam moje dwie siostry. Podczas twojego pobytu u nas będzie ze mną spała Borghild. Ma mnie pilnować.

Wydawało się, że Tova jest w znakomitym humorze, ale może paplaniną usiłowała pokryć zdenerwowanie?

Kiedy wyszła, Ravn cisnął poduszką w drzwi.

Ponieważ poprzedniej nocy spał niewiele, położył się na łóżku z rękami pod głową, żeby przez chwilę odpocząć. Poirytowany rozmyślał o Tovie, zastanawiając się, w jaki sposób jej dokuczyć, ale już po chwili zasnął kamiennym snem.

Na dworze rycerza życie płynęło zwykłym rytmem. Zapadł wieczór, a Ravn jeszcze się nie obudził. Właściwie chyba nigdy nie leżało mu się tak wygodnie, dawno nie odczuwał takiego spokoju. Nie słyszał, gdy Tova delikatnie zapukała do drzwi, a potem weszła do środka z kolacją. Leżał obrócony twarzą do ściany – w tym samym ubraniu, w którym chodził za dnia. Dziewczyna przykryła go, żeby nie zmarzł.

Przez moment stała bez ruchu i ze smutkiem w oczach patrzyła na śpiącego. Potem postawiła mu na stole jedzenie i wymknęła się z alkierza.

Ravn śnił dziwny sen.

Znajdował się gdzieś na pustkowiu wśród bagien ciągnących się niedaleko dworu, ale widział niewyraźnie, bo wszystko wokół zasnuła gęsta mgła.

Nagle wśród kęp traw dostrzegł tańczące ogniki i poczuł bolesne ukłucie w sercu. Dobrze wiedział, że to dusze maleńkich dzieci, które umarły nie ochrzczone. Błąkały się po świecie, nie mogąc zaznać spokoju.

Chciał stamtąd uciekać, ale stopy utkwiły mu w gęstej mazi. Przerażony, oblał się zimnym potem, bo od razu domyślił się, że błędne ogniki szukają właśnie jego.

Kiedyś już tu byłem, rzekł półgłosem. Razem z Tovą.

Nagle jeden z ogników zbliżył się do niego i szybko zaczął się powiększać, by wreszcie zapłonąć trupiobladym płomieniem, z którego wyłoniło się dziecko, dziewczynka o wielkich wyrażających rozpacz oczach.

Przysunęła się bliżej. Jej ubranie, całe w strzępach wisiało na wychudzonym ciałku. Złociste jak u Tovy włosy, potargane, skręcone w loki, zwisały na ramiona.

Ravn poczuł, że brakuje mu tchu. Zlany zimnym potem chciał coś powiedzieć temu dziecku, poprosić, by sobie poszło, ale nie był w stanie wymówić słowa.

Dziewczynka z twarzą mokrą od łez wyciągnęła do niego ręce.

Ravn nabrał powietrza w płuca i nagle ucisk w piersiach ustąpił. Upadłszy na kolana, chwycił dziecko w ramiona.

– Nie lękaj się, maleńka – szepnął. – Jestem tu i nigdy od ciebie nie odejdę. Ogrzeję cię i nakarmię, zabiorę z tych ponurych trzęsawisk.

Przytulił zziębnięte ciałko.

– Skrzywdzili cię? Nigdy więcej tego nie zrobią. Będę teraz dobrym ojcem tak jak rycerz.

Nagle spostrzegł, że dziecko staje się coraz mniejsze i znika w oddali. Ciężko dysząc z przerażenia, rzucił się za nim i… usiadł gwałtownie na łóżku.

Gdzie ja jestem? pomyślał, rozglądając się dokoła błędnym wzrokiem. Upłynęła długa chwila, nim oprzytomniał.

Za oknem noc, sam w alkierzu Tovy…

Dziecko, moja mała córeczka, muszę…

Opadł z ciężkim westchnieniem. Przecież nie ma żadnego dziecka, ono nie istnieje. To był tylko sen!

Poczuł słony smak własnych łez i ze zdumieniem dotknął dłonią mokrych policzków.

Ale z niebywałą ulgą stwierdził, że przestało go dusić w gardle.

Spuścił nogi na podłogę i naraz jęknął zawstydzony. Kto go przykrył? I zostawił jedzenie na stole? Na pewno Tova, nikt inny, tylko ona!

Rzeczywiście, Tova bardzo się starała, szykując kolację dla Ravna, ukradkiem sięgnęła do najlepszych zapasów. Bardzo chciała, by mu smakowało. Domyślała się, że przeważnie żyje on na chlebie i wodzie, bo to także miało, według Grjota, uczynić go twardym.

Ravn gwałtownie odsunął na bok przykrycie. Z apetytem wypił mleko, zjadł trochę chleba i pieczonego mięsa. Potem otworzył okienko i popatrzył na pogrążony w mroku dwór i ciemną sylwetkę starej chaty, której kontury odcinały się wyraźnie na tle nocnego nieba.

Zgasił kaganek i obserwując przez dłuższą chwilę sąsiedni dom, uznał, że nie dzieje się tam nic podejrzanego.

Zapewne dziewczyna ma bujną wyobraźnię, a ponieważ życie na dworze wydaje jej się dość monotonne, próbuje sobie je nieco urozmaicić. Pewnie boi się nocować tu sama i dlatego nabiła sobie głowę duchami.

Nagle Ravn wstrzymał oddech. Zza ściany doleciał go jakiś odgłos, jakby ktoś przewracał się na łóżku.

A więc Tova leży tuż obok, pomyślał. Na pewno nie ma na sobie nocnej koszuli. Znowu się poruszyła, pewnie jej gorąco, koc zsunął się na podłogę…

Wypuścił powietrze z płuc. Ee, bzdura! To pewnie ta Borghild, czy jak tam jej na imię, służąca, która miała pilnować dziewczyny. Instynktownie poczuł do niej niechęć.

Na szczęście nie słyszał, o czym szeptały wieczorem.

– To on, prawda? – zapytała Borghild.

Tova oblała się rumieńcem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Tak – przyznała w końcu. – Skąd wiesz?

Och, drogie dziecko, pomyślała służąca. Przecież to widać na odległość!

– Mignął mi dzisiaj w przelocie. Po twoim zachowaniu, panienko, poznałam, że to musi być ten człowiek – szepnęła.

– Jakim zachowaniu?

– Byłaś zawstydzona, ale nie mogłaś oderwać od niego oczu.

– To wcale nie tak – nastroszyła się Tova, nie precyzując, co owo „tak” miałoby znaczyć. – Chcę mu tylko pomóc, rozumiesz? Najświętsza Matka pragnie, bym uratowała jego zbłąkaną duszę.

– Zamierzasz go nawrócić, panienko? – szepnęła Borghild z powątpiewaniem. – Sądziłam, że od tego są księża.

– Nie o takim nawróceniu myślę. Ravn jest bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, choć wcale o tym nie wie. Wychowany w pogardzie dla innych, rzeczywiście znienawidził wszystkich ludzi, nawet Grjota, choć do tego się nie przyznaje… Ale ja czuję, że bardzo głęboko na dnie duszy tkwi w nim odrobina dobra, której nie zdołał w sobie zdusić. Aczkolwiek przyznaję, że tylko odrobina. Wiesz, z początku go nawet polubiłam. Aż do chwili, kiedy… Kiedy mi to zrobił. I nawet to bym mu pewnie była w stanie wybaczyć, gdyby mnie później tak strasznie nie potraktował – głos Tovy się załamał, ale nabrawszy głębokiego oddechu, opanowała się i dodała: – Spróbuję jednak o tym zapomnieć. Muszę zapomnieć, jeśli chcę mu pomóc.

– Bądź ostrożna, panienko. Nie igraj z ogniem!

– Nie igram – żachnęła się dziewczyna. – To bardzo poważna sprawa. Chcę, by uwierzył, że ktoś naprawdę się o niego troszczy, że ma we mnie przyjaciela i zawsze może na mnie liczyć.

Borghild zmarkotniała.

– Właściwie powinnam iść prosto do rycerza i opowiedzieć, co ten łajdak uczynił panience.

– Nie, proszę cię, Borghild! Nie rób tego! Pozwól, bym mogła mu pokazać, czym jest przyjaźń, życzliwość, zaufanie, czułość i… – omal nie powiedziała „miłość”, ale zmieniła to na „ ciepło”. – Jeśli ja mogę mu wybaczyć, to znaczy że i inni mogą.

Borghild długo milczała. W końcu w ciemnościach rozległo się jej ciężkie westchnienie.

– Nie podoba mi się to. Będę go miała na oku! – A potem przewróciwszy się na drugi bok, dodała: – Strasznie jestem zmęczona. Wczoraj w nocy nie zmrużyłam oka, tak bolał mnie ząb. Pewnie teraz szybko zasnę.

– A co, już cię przestał boleć?

– Kowal mi go wyrwał.

Krótko po tym zachrapała, ale Tova długo jeszcze leżała z otwartymi oczyma, nasłuchując odgłosów letniej nocy. Z jej alkierza za ścianą nie dobiegał żaden dźwięk. Powieki zaczęły jej ciążyć, a na ustach pojawił się nieśmiały uśmiech oczekiwania. Po chwili w ciszy rozbrzmiał rytmiczny oddech dziewczyny, równie spokojny jak oddech Borghild. Tova zasnęła.

Ravn, wyspany i wypoczęty, patrzył przez okienko. Pomyślał sobie, że skoro nie może zbliżać się do tajemniczej chaty za dnia, powinien wykorzystać okazję i obejrzeć ją sobie teraz.

Drzwi zaskrzypiały głośno i żałośnie, na szczęście jednak nikt nie zauważył wymykającego się wojownika. Obejrzawszy sobie zagadkową chatę ze wszystkich stron, Ravn podszedł do wejścia, ale gdy nachylił się nad dziurką do klucza, usłyszał za plecami czyjś szept.

Obrócił się błyskawicznie i chwycił za rękojeść noża. Na widok Tovy odetchnął z ulgą, ale zaraz ogarnęła go złość.

– Nigdy więcej tak nie rób! Mogłem cię zabić!

– Przepraszam!

– Co tu robisz o tej porze? Idź się połóż!

– Słyszałam, jak wychodziłeś, i domyśliłam się, że przyszedłeś tutaj. Borghild, która miała strzec mojej cnoty, zasnęła jak zabita.

I tak nie ma już czego strzec, pomyślał złośliwie, sprawdzając, czy drzwi są zamknięte. Wydawały się dość solidne.

– A jeśli zjawią się duchy? – szepnęła Tova.

– Nie opowiadaj bzdur! Masz klucz?

– Próbowaliśmy wszystkich kluczy, jakie są we dworze, ale żaden nie pasuje.

– Jeśli już koniecznie musisz się tu kręcić, to niech będzie z ciebie jakiś pożytek. Mam w torbie kilka starych kluczy. Przynieś je, leżą na samym dnie. Może któryś będzie pasował. Przy okazji znajdziesz podłużne zawiniątko. To dla ciebie – rzucił od niechcenia, nie patrząc w jej stronę.

– Dla mnie? Dlaczego?

Odwrócił się do niej rozdrażniony.

– Czy nie skończysz niebawem, po świętym Olafie, osiemnastu lat?

– To prawda!

– I nie obudź tej baby!

Tova, ocknąwszy się ze zdumienia, wróciła do swego alkierza. Podniecona zajrzała do torby Ravna.

Pomyśleć, że pamiętał o jej urodzinach!

Bez trudu znalazła podłużną paczkę i rozwinęła materiał. Mimo że nie widziała dobrze w ciemnościach, poznała po kształcie, że trzyma w ręce chochlę podobną do tej, której używali z Ravnem w opuszczonej górskiej zagrodzie. Tyle że ta była pięknie rzeźbiona i całkiem nowa, pachnąca świeżym drewnem.

Z radości serce zabiło jej mocniej. Przycisnęła łyżkę do piersi i już miała wejść do sąsiedniej izby, by pokazać prezent Borghild, gdy zatrzymała się gwałtownie. Nie może przecież budzić służącej w środku nocy, a poza tym Ravn wysłał ją po klucze. Pewnie już się denerwuje, bo cierpliwość nie należy do jego przymiotów. Włożywszy prezent do swego kufra, pośpiesznie wyszła.

Zdyszana, podała mu klucze i wyszeptała słowa podziękowania.

– W ciemności nie mogłam dokładnie obejrzeć chochli, ale wyczułam, że jest piękna. Bardzo się cieszę.

– Czy to powód, by się mazać? – burknął, widząc, że Tova wyciera łzy wzruszenia, ale w jego głosie zabrzmiała nuta zadowolenia.

Drewniana łyżka znaczyła dla Tovy znacznie więcej niż jakikolwiek inny podarek, bo świadczyła o tym, że w Ravnie dokonała się wielka przemiana. Zapewne po raz pierwszy w życiu uczynił coś, by ucieszyć drugiego człowieka.

Poza tym tak misterne ornamenty nie powstały w jeden dzień. Musiał w to włożyć wiele pracy. A nawet jeśli zamówił chochlę u jakiegoś rzemieślnika w Grindom, nie umniejszało to wartości prezentu. Najważniejsze, że chciał jej coś ofiarować, właśnie jej, a tego dziewczyna była pewna, bo chochla bardzo przypominała tę, w której niosła wodę ze strumienia wtedy, gdy Ravn leżał ciężko ranny w opuszczonej zagrodzie w lesie. W ten sposób pragnął jej wyrazić wdzięczność.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ją w świetle dziennym – powiedziała bez tchu, ale on tylko coś burknął w odpowiedzi.

Żaden z kluczy oczywiście nie pasował

– Ja i tak muszę się dostać do środka – mruknął pod nosem Ravn. – Czy twojemu ojcu bardzo zależy na zachowaniu starych chat? – spytał.

– Tak myślę.

– Ta i tak się wkrótce zawali.

– Ale nie musimy w tym pomagać.

Nagle odwrócił się i popatrzył Tovie prosto w oczy. Wiele ją kosztowało, by wytrzymać jego wzrok. W głowie jej się kręciło.

– Skup się i pomyśl! – powiedział. – Te postaci, które widziałaś. Którędy wchodziły?

– Tędy, drzwi były otwarte.

– A widziałaś, jak wychodziły?

– Tak – rzekła powoli. – Co właściwie masz na myśli?

Przez chwilę patrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Przesunął spojrzeniem po jej półdługiej koszuli i bosych stopach bielejących w mroku.

– Nie wierzę w te twoje upiory – zaczął.

– Ale ja je widziałam! – zapewniła gorąco.

– Być może, ale to nie były duchy. Szczególnie ten ostatni, którego sylwetka wydała ci się znajoma. A jeśli to są żywe istoty, to muszą mieć klucz. Z pewnością chowają go gdzieś w pobliżu. Zastanów się, Tova. Widziałaś, jak ktoś zamykał drzwi?

– Nie, spostrzegłam tylko postaci oddalające się od chaty.

– Tak było dwukrotnie, prawda?

Jaką on ma pamięć!

– Tak.

– Czy zawsze zmierzały w tę samą stronę?

– Niech pomyślę… Nie, nie pamiętam. Muszę popatrzeć przez okno mojego alkierza, żeby odtworzyć sobie ten obraz.

Ravn kiwnął głową.

– Przy okazji załóż coś na siebie!

Kiedy wróciła, już nieco cieplej ubrana, Ravn zerknął na nią z ukosa. Tova udawała, że nie dostrzega szczególnego wyrazu jego twarzy, ale jej ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia.

– Sprawdziłam, one zawsze szły w tym samym kierunku – powiedziała, starając się nie patrzeć na niego. – Najpierw w dół ku studni, a potem skręcały w stronę zagrody dla owiec.

– Wchodziły do środka?

– Nie, posuwały się wzdłuż ściany obory. Potem zniknęły mi z pola widzenia.

– Czy to często używana droga?

– Nie, przeciwnie.

– W takim razie idźmy tam!

Szybko ruszyli ku zagrodzie dla owiec, pustej o tej porze roku, gdyż zwierzęta wygnano już na pastwiska w wyższych partiach gór. Ravn posuwał się powoli wzdłuż ściany obory, a Tova szła za nim jak cień.

Zaglądali pod deski, pod okap dachu, ale nigdzie nie mogli znaleźć klucza. Ravn szukał nawet w trawie. Wszystko bez skutku.

– Zaraz, zaraz – zastanawiała się Tova, niezmiernie przejęta. – Powiedzmy, że minęli zagrodę… Dalej musieli przejść obok tamtego drzewa…

Nagle oboje przyspieszyli kroku, bo mniej więcej metr nad ziemią w pniu drzewa dostrzegli dziuplę.

Ravn wsunął rękę do otworu i popatrzył na dziewczynę triumfalnie. W jego oczach pojawiła się radość.

Wspólnie odnaleźli klucz do tajemniczej chaty.

ROZDZIAŁ IX

Drzwi do starego domu ustąpiły bez trudu i w nozdrza uderzył ich zapach stęchlizny.

Tova wciąż się trochę bała.

– A jeśli dach zwali się nam na głowę? – wyszeptała.

– Przydałaby się lampa – mruknął Ravn, nie zwracając uwagi na słowa dziewczyny.

Tova lekko dotknęła jego ramienia.

– A jeśli leżą tu jeszcze szczątki zmarłych na dżumę?

– Bzdura!

– A jeśli tu straszy?

– Ile jeszcze razy zamierzasz powiedzieć: „A jeśli”? Może lepiej byłoby, gdybyś wróciła do alkierza i położyła się spać?

– Nie, nie – zaprotestowała gwałtownie. – Ale mogę przynieść świecę.

– Pośpiesz się w takim razie i nikogo nie obudź!

Po chwili wróciła. Ravn wszedł do chaty i pochylił się nad podłogą.

– Światło tutaj! – zarządził.

Posłusznie mu poświeciła, choć nie wydawało się jej, by mogło być coś godnego uwagi w podłodze.

– Co to? – zapytała.

– Kopali tutaj. Cała podłoga jest przekopana, oprócz tego kawałka w rogu przy drzwiach. Pamiętasz, co widziałaś? Mężczyznę z kamienną głową i kobiety niosące trumnę.

– Tak.- Myślisz, że kogoś tutaj pochowano?

– Na to wygląda.

Tova zadrżała i rozejrzała się wokół z lękiem. W chacie nie było żadnych mebli ani sprzętów, nic… jedynie łopaty i kilofy zgromadzone w rogu.

Ponieważ Ravn wydawał się dość dobrze usposobiony, Tova odważyła się zapytać:

– Jak myślisz, co to mogło być, ta kamienna głowa?

– Odgadłem od razu, że widziałaś odwróconego plecami mężczyznę, który dźwigał coś na ramionach – odpowiedział. – Nie mam jednak pojęcia, co to mogło być. Dobrze, weź łopatę, zaczynamy kopać.

O, nie, wszystko ma swoje granice!

– Żeby odgrzebać nieboszczyka? Dziękuję bardzo!

– Kobiety są doprawdy bezużyteczne – westchnął Ravn. – Wracaj do łóżka!

Tova wahała się, co robić. Z jednej strony pragnęła zostać z Ravnem, z drugiej zaś wcale nie była ciekawa, co znajduje się pod ziemią. Gdy Ravn sięgnął po łopatę, zwyciężył strach. Tova czym prędzej wycofała się do drzwi, a on, pochłonięty kopaniem, nawet nie zauważył, że wyszła.

W sieni dziewczyna dostrzegła jakiś ruch, ale zanim się zorientowała, co on może oznaczać, ktoś chwycił ją wpół i zasłonił ręką usta.

– Spróbuj krzyknąć, a koniec z tobą – usłyszała chrapliwy głos.

Napastnicy – odgadła, że było ich dwóch – zasłonili jej oczy i zakneblowali usta, a na głowę zarzucili worek. Próbowała stawiać opór, ale na szyi poczuła ostrze noża.

Jeden z mężczyzn przerzucił ją sobie przez ramię i wyniósł z chaty. Dziewczynę ogarnęła bezsilna złość, ale nie mogła powstrzymać biegu zdarzeń.

Na szczęście strach nie pozbawił jej całkiem zdolności myślenia. Starała się odgadnąć, dokąd mężczyźni ją niosą, czy skręcają w lewo, czy w prawo, co nie było łatwe. Przecież zwisała głową w dół, było jej duszno i niewygodnie. Porywacze wcale ze sobą nie rozmawiali, tylko ten, który ją dźwigał, dyszał ze zmęczenia.

Mam nadzieję, że jestem bardzo ciężka, pomyślała.

Gdyby Ravn wiedział… Ale on przecież był wewnątrz chaty i nawet nie zauważył, co się stało.

Po trzasku łamanych patyków i szeleście jagodowych krzaczków Tova poznała, że idą przez las. Raz po raz czuła uderzenia gałęzi, zdawało jej się, że napastnicy zmierzają pod górę.

Wreszcie się zatrzymali. Mężczyzna, który niósł dziewczynę, najwyraźniej zmęczony, zrzucił ją na ziemię. Zdjął worek, który miała na głowie, i wyjął knebel z ust, pozostawiając jedynie opaskę na oczach.

– Teraz możesz krzyczeć do woli. Nikt cię tu nie usłyszy.

Nie znała tego głosu, była pewna, że nigdy wcześniej go nie słyszała, ale wiedziała, że ten ktoś nie żartuje.

– Potrafię krzyczeć bardzo głośno – rzekła mimo to przekornie.

– Spróbuj tylko, a pożałujesz.

– Czego ode mnie chcecie?

– Odpowiesz nam na kilka pytań, potem pozbędziemy się ciebie. Byłaś zbyt wścibska!

Tova nie miała złudzeń – jej los został już przesądzony.

Mężczyzna podszedł bliżej, tak blisko, że czuła na policzku jego oddech.

– Teraz nam grzecznie powiesz, kto jest w starej chacie.

– A skąd mogę wiedzieć?

– Nie próbuj nas nabrać! – wrzasnął napastnik. – Przyszliśmy po klucz, ale go nie było w umówionym miejscu, a w szparach między belkami dostrzegliśmy światło. Podkradliśmy się bliżej i usłyszeliśmy twój głos. Z kim rozmawiałaś?

– O, ja często mówię sama do siebie.

Obcy mocno, aż do bólu, ścisnął jej ramię.

– Nie próbuj żartować! Kto to był?

– Przyjaciel.

– To już lepiej. Co wiecie?

– Sam się przekonaj! – wykrzyknęła hardo, ale gdy poczuła ostrze noża na gardle, dodała: – On nazywa się Ravn.

– Co? Co on tu robi? – krzyknął ze złością mężczyzna.

– Nie wiem. Mówił, że ma do wypełnienia tajną misję.

Drugi z napastników przez cały czas nie odzywał się ani słowem. Tova przypuszczała, że jest mieszkańcem dworu i milczy w obawie, że zostanie rozpoznany po głosie.

Oceniała chłodno swoje szanse na ucieczkę. Nie miała skrępowanych rąk ani nóg, więc gdyby nadarzyła się okazja…

Nawet nie przypuszczała, że nastąpi to tak szybko. Mężczyzna, który przez cały czas milczał, wyszeptał coś do swego towarzysza i obaj bardzo się zirytowali. Tova usłyszała, że odchodzą na bok, najprawdopodobniej po to, by naradzić się w spokoju.

Dobiegły do niej jedynie strzępki zdań:

– Nie, nie możemy – mówił z gniewem ten, który ją niósł. – Ravn jest śmiertelnie niebezpieczny. Że też diabli go tu przynieśli!

Więcej już nie usłyszała. Błyskawicznie zerwała z oczu przepaskę i rzuciła się do ucieczki. Potrafiła naprawdę szybko biegać i nim mężczyźni zdążyli się zorientować, że popełnili fatalny błąd, była już daleko.

Biegła, jakby nagrodą za zwycięstwo było życie. Wpadła w gęsty jodłowy las rosnący powyżej dworu rycerskiego. Drogę w dół miała odciętą, uciekała więc na oślep pomiędzy gęstymi drzewami i potężnymi skałami.

Przez chwilę jeden ze ścigających był już tak blisko, że mignęła jej jego twarz. Bez trudu poznała okrutne lisie rysy człowieka, który ranił Ravna.

Drugiemu nie zdążyła się przyjrzeć.

Obcy szybko się zmęczył i gdy zabrakło mu sił, klnąc głośno zaprzestał pościgu. Drugi zaś nie pomógł mu wiele, zmęczył się już wcześniej, niosąc dziewczynę na plecach.

Tova nie przestawała biec w dół zbocza, przekonana, że kieruje się w stronę dworu.

Myliła się jednak.

Teren stawał się coraz bardziej niedostępny i dziki i nagle dziewczyna uzmysłowiła sobie, że zmierza wprost ku przepaści przy Wilczej Jamie.

Stanęła i nasłuchiwała, ale w lesie panowała kompletna cisza. Najważniejsze, że odzyskała orientację. Musi zawrócić, pobiegła za daleko na zachód! U stóp przepaści ciągnie się przecież droga do Grindom.

A jeśli natknie się na pościg?

Nie, lepiej będzie, jeśli spróbuje się wspiąć trochę wyżej, nie może dać się złapać przy urwisku!

Z wysiłkiem pokonywała skały, wielkie głazy, poskręcane pnie sosen, aż w końcu znalazła się na bardziej płaskim, porośniętym lasem terenie.

Teraz powinna skierować się w stronę dworu. Koniecznie musi wrócić, ostrzec Ravna, obudzić ojca i…

Zesztywniała. Znów posłyszała głosy. Ścigający byli tak blisko, że Tova wpadła w panikę i na oślep rzuciła się w stronę domu.

Nagle przeszył ją ostry ból i runęła jak długa na ziemię. Świat zawirował jej przed oczyma i powoli pogrążyła się w ciemności.

Tymczasem Ravn wyszedł do sieni i ze zdumieniem zobaczył tam Borghild, która natychmiast spytała go o Tovę.

– Rzeczywiście, Tova przyszła tu do mnie, ale wygoniłem ją do łóżka, bo tylko mi przeszkadzała.

Borghild wyglądała na przerażoną.

– Obudził mnie hałas – powiedziała. – Najpierw nie zastanowiło mnie to zbytnio, ale po jakimś czasie zmiarkowałam, że łóżko Tovy jest puste…

Znów wróciło owo nieznośne ściskanie w dołku.

– Sprawdzałaś u mnie w izbie, to znaczy w jej alkierzu?

– Zapukałam, bo pomyślałam sobie, że może tam jest – Borghild zarumieniła się i spuściła wzrok, ale Ravn udawał, że tego nie zauważa. – Nikt jednak nie odpowiadał. Gdzie ona może być?

– Szła do drzwi – zaczął Ravn, a jego oczy pociemniały z przerażenia. – Czekaj, cii!

Przyciągnął Borghild do siebie, pozostawiając uchylone drzwi. Szybko zdmuchnął płomień świecy.

Od strony lasu dobiegły ich jakieś stłumione głosy. Do dworu zbliżali się dwaj mężczyźni.

Kiedy podeszli bliżej, Borghild i Ravn mogli usłyszeć, o czym rozmawiają.

– Nie, nie powinniśmy teraz iść do chaty, bo jeśli dziewczyna jakimś cudem wróci, podniesie krzyk. A wtedy najlepiej, by nas nie było w pobliżu. Widziała cię?

– Nie, na pewno nie. Pojęcia nie mam, gdzie nam zniknęła.

– Przypuszczam, że spadła z urwiska w pobliżu Wilczej Jamy. Pokój jej duszy.

Głosy oddaliły się.

– Znasz ich? – wyszeptał Ravn.

– Nie wiem – odparła strapiona Borghild. – Złapiesz ich, panie?

– Najpierw musimy odnaleźć Tovę. Nie ma chwili do stracenia. Gdzie jest Wilcza Jama?

– Wskażę drogę. Czy mam kogoś jeszcze zbudzić?

– Szkoda czasu. Chodź!

Jak tylko mogli najszybciej ruszyli w stronę lasu.

– Czy myślisz, że mogła spaść w przepaść? – zapytał, z trudem kryjąc lęk.

– Nie! Tova doskonale zna to miejsce, jako dziecko często bawiła się w lesie i zawsze trzymała się z dala od przepaści.

Skąd się wziął w nim ten okropny niepokój? Nigdy dotąd nie odczuwał czegoś podobnego.

Gdy oddalili się od dworu na tyle, że nikt nie mógł ich usłyszeć, Ravn zawołał głośno:

– Tova! Tova! Pomóż mi! – zwrócił się do Borghild. – Może dziewczyna się mnie lęka?

– Was, panie? – odezwała się oschle służąca. – Z pewnością nie!

Ravn popatrzył na nią zaskoczony, ale w mroku nocy trudno było odgadnąć wyraz twarzy kobiety.

Zaczęli nawoływać na przemian, ale nikt im nie odpowiadał.

Naraz stanęli jak wryci. Gdzieś z góry doleciało ich żałosne pojękiwanie.

– To ona – powiedziała uradowana Borghild. – Usłyszała nas!

Służąca z trudem nadążała za Ravnem, który pośpiesznie wspinał się pod górę.

Zawołał raz jeszcze Tovę. Teraz jej głos słychać było wyraźniej, ale pobrzmiewały w nim nuty cierpienia.

Ravn przyspieszył kroku, pragnąc jak najszybciej spotkać dziewczynę, choć jednocześnie czuł, że coś go powstrzymuje.

Serce zaczęło mu bić nierówno, jakby targane dwiema przeciwstawnymi siłami: poczuciem lojalności wobec Grjota i budzącym się człowieczeństwem.

Z trudem przedzierał się przez zarośla wśród drzew rosnących tak gęsto, jakby od wielu lat nie przechodzili tędy ludzie.

Przeklęta dziewczyna, sama sobie jest winna, myślał ze złością. Po co w ogóle wychodziła, po co przez cały czas deptała mu po piętach? Dostała nauczkę, jak spotkam tych dwóch, co ją porwali, jeszcze im podziękuję. Zrobili dokładnie to, co i ja bym uczynił!

– Tova? – zawołał.

Odpowiedziała gdzieś z bliska.

– Tu jest! – zawołał do Borghild, zdumiony, że głos mu się łamie. Przedarł się przez plątaninę gałęzi i stanął jak porażony.

– Tova! – wyszeptał i upadł na kolana tuż przy niej. Serce zabiło mu tak mocno, że aż poczuł ból w piersiach.

– Och, Ravn, dziękuję, że przyszedłeś – jęknęła żałośnie i niepewnie wyciągnęła do niego ręce.

W duszy Ravna jakby coś pękło. Nagle jego serce napełniło się nieznanym mu dotąd uczuciem – uczuciem żalu i współczucia dla innej istoty ludzkiej.

Tova leżała w dziwnej pozycji. Stopa utkwiła jej w potrzasku zastawionym na wilka.

Ravn ostrożnie uniósł dziewczynę i ułożył wygodniej, a potem obejrzał nogę.

– Czy to coś poważnego? – spytała z niepokojem, wykrzywiając twarz z bólu.

Stary przerdzewiały potrzask nie zaciskał się dokładnie i to właśnie uratowało nogę Tovy. Rana wyglądała jednak groźnie i krwawiła obficie.

Ravn usiłował rozchylić żelastwo, ale bez powodzenia.

– Zaraz coś z tym zrobimy – rzucił.

Borghild, zdyszana, właśnie wynurzyła się z gęstych zarośli. Kiedy ujrzała Tovę, krzyknęła przestraszona.

– Nie mogę jej wydostać – rzekł Ravn. – Biegnij szybko do dworu i sprowadź więcej ludzi. Niech wezmą ze sobą narzędzia! Kowal będzie wiedział, co jest potrzebne. I zbudź rycerza! Ja zostanę z Tovą.

– Ale może lepiej ja…?

– Nie, jej potrzebny jest ktoś, kto w razie czego potrafi ją obronić. Czy żyją tu wilki?

– Przez kilka lat nie widzieliśmy ich w okolicy. Ale są tu inne drapieżniki.

– No właśnie, a poza tym nie wiadomo, czy tamci dwaj nie wrócą. Biegnij już, szybko!

Borghild, nie zdążywszy nawet odpocząć, pobiegła z powrotem do dworu.

Zrobiło się cicho. Ravn znalazł kij i podważywszy zatrzaśnięte żelastwo, zwolnił trochę ucisk wokół stopy dziewczyny. Potem usiadł na ziemi, oparł się o pień drzewa i ostrożnie przyciągnął Tovę do siebie. Dziewczyna z całych sił starała się powstrzymać od płaczu, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo cierpi, ale raz po raz jej ciałem wstrząsał gwałtowny szloch.

– Wiesz, Ravn, tak bardzo się bałam – wyszeptała.

– Yhm – mruknął, nie mogąc wydobyć z siebie słów. Odchrząknął jednak i po chwili rzekł: – Wczoraj przy kościele powiedziałaś mi, że nie mogłabyś znaleźć u mnie pociechy. Ale teraz znajdujesz.

– Tak, czuję się taka bezpieczna. Mogę tak siedzieć?

Głos znów odmówił mu posłuszeństwa. Tyle pragnął jej powiedzieć, a wydobył z siebie jedynie ledwie słyszalne:

– Tak.

Tova przymknęła oczy i oparła mu głowę na ramieniu. Westchnęła uszczęśliwiona. Samotność, strach i ból ustąpiły miejsca głębokiej uldze.

I tak siedzieli nieporuszeni i milczący przez długą chwilę. Ravn napawał się bliskością drobnego ciała dziewczyny. Obejmował ją opiekuńczo, radując się, że może chronić kogoś słabszego. Znów poczuł kłucie w piersiach. Starając się, by jego głos zabrzmiał surowo, spytał:

– Kim byli ci mężczyźni?

Powoli ocknęła się z odrętwienia.

– Rozpoznałam tylko jednego z nich, Lisa. Tego samego, który ranił cię wtedy w górach. Drugi zapewne był mieszkańcem dworu, bo przez cały czas starał się trzymać z boku i milczał. Teraz uświadomiłam sobie także, że znajoma postać, która mignęła mi w nocy przy starej chacie, to musiał być właśnie mężczyzna o lisiej twarzy.

– Ten Lis mnie prześladuje – rzekł Ravn. – Nie mogę pozbyć się wrażenia, że powinienem wiedzieć, kim jest.

– On ciebie zna.

Ravn, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, wyciągnął rękę i dotknął piersi Tovy.

– Ile może mieć lat?

– Chyba mniej więcej tyle co mój ojciec. A jak ci właściwie poszło? Znalazłeś coś w chacie?

– Nie, nic nie znalazłem, chociaż przekopałem prawie całą podłogę. Zresztą nie było to trudne, skoro ktoś zaczął już wcześniej. Ale nic tam nie ma.

– Coś mi się zdaje, że robiliśmy wszystko na odwrót. Może oni wcale niczego nie zakopali, lecz przeciwnie, szukają czegoś – myślała głośno Tova, odsuwając dłoń Ravna od swej piersi. Przez cały czas jednak patrzyła na niego z czułością.

– Tak, o tym samym pomyślałem. Skoro wrócili, to znaczy, że jeszcze niczego nie znaleźli.

– Kopałeś w rogu?

– Nie, nie zdążyłem.

Znowu zamilkli. Tak wiele było ważnych spraw, o których Ravn chciał porozmawiać z Tovą, ale nie umiał ubrać swoich myśli w słowa.

– Chcę ciebie! – rzucił nieoczekiwanie.

Krew uderzyła Tovie do głowy, jej twarz oblała się ognistym rumieńcem.

– Nie – wyszeptała z goryczą. – Nie takiej bliskości oczekuję. Mnie jest potrzebna czułość, ciepło, zrozumienie i miłość. Nie możesz mi dać nic z tego, czego pragnę, Ravn.

Dotknięty do żywego, cofnął ręce.

– Jeśli dobrze cię zrozumiałem… pragniesz wszystkich tych bzdur, o których mówiłaś, ode mnie?

– Nie – rzekła zakłopotana. – Mówiłam tylko o swoich marzeniach.

Ravn poczuł, jak bardzo jest zmęczony walką, którą toczył z samym sobą. W piersiach czuł nieustanny ból i nagle wydało mu się, że dłużej już go nie zniesie.

– Przecież ja się staram, Tova – wyszeptał, wtulając twarz w jej włosy. – Nie rozumiesz tego? Czy nie mogłabyś mi pomóc?

– Och, Ravn – w głosie dziewczyny zabrzmiał żal. – Wybacz mi!

Ravn odetchnął głęboko, starając się odzyskać równowagę ducha.

– Nie wiem, co robić. To wszystko jest dla mnie takie nowe i trudne. Naprawdę próbuję się zachowywać jak należy. Bardzo cię pragnę. Oczywiście, że nie teraz. Myślałem o tobie nieustannie od tamtej chwili w lesie. Nie miałem pojęcia, że z kobietą może być tak przyjemnie.

– A więc pewnie robiłeś to później często?

– O czym ty mówisz?

– A co, nie macie żadnych kobiet w Grindom?

– A na cóż mi one? – skrzywił się.

Promienny uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny, ujawniając całą radość, jaką napełniło się jej serce.

– Chociaż to, co się stało między nami, było właściwie takie nędzne – rzekła z powagą – to jednak jestem przekonana, że może być zupełnie inaczej.

Bezwiednie zacisnął ramiona, którymi obejmował dziewczynę. Tova ledwie się powstrzymała, by nie krzyknąć z bólu.

– Tak myślisz? – rzekł udręczony. – Że ty i ja… ty i ja… – nie dokończył, ale Tova zrobiła to za niego:

– Połączyła nas osobliwa więź, mimo że jesteśmy tak różni jak ogień i woda. Prawda?

– Tak. Nie pragnę jedynie twego ciała, chyba zdążyłaś to już zrozumieć. Tylko ty możesz mi pomóc wydostać się z chłodnej pustki, jaka mnie otacza. Ale potrzebna ci będzie ogromna cierpliwość, wiesz bowiem, jak zostałem wychowany!

Tova obróciła się lekko i przytuliła policzek do piersi Ravna, pragnąc w ten sposób zapewnić, że stanie u jego boku i że zawsze może na nią liczyć.

– W dzieciństwie karmiono mnie bezwzględnością – ciągnął dalej Ravn, nabrawszy głębokiego oddechu. – Pogardą wobec ludzi. Wpojono mi tak wiele złych cech, że nie jestem w stanie ich zliczyć. Nie byłem przygotowany na spotkanie z kimś takim jak ty. Próbowałem bronić się przed ciepłem, jakie mi okazywałaś. Te ostatnie dni w Grindom były dla mnie straszne. Robiłem, co mogłem, by wymazać z pamięci wspomnienia związane z tobą, odpędzałem myśli, które mną owładnęły. Stało się coś…

– Opowiedz o tym – poprosiła cicho.

– Na pewno bardzo cię boli – nieoczekiwanie zmienił temat. – Ułożę cię wygodniej.

Delikatnie otulił dziewczynę miękką peleryną, której skraj podłożył pod zranioną nogę Tovy. Zrobił to tak delikatnie, że nikt, kto go znał, nie uwierzyłby, że to ten sam okrutny wojownik z Grindom. Tova podziękowała i z westchnieniem ulgi oparła z powrotem głowę na jego ramieniu.

– Poproszę ojca, żeby zniszczył wszystkie wnyki – mruknęła.

– Mam nadzieję, że po raz drugi nie wpadniesz w taką pułapkę.

– Nie myślę o sobie, lecz o zwierzętach.

Ravn zmarszczył brwi.

– Tak, to rzeczywiście bestialski sposób polowania. Usunę wnyki także w pobliżu Grindom.

Potrząsnął głową zdumiony samym sobą. Nieprawdopodobne, jak bardzo ta dziewczyna odmieniła jego stosunek do życia. I w sprawie zwierząt też chyba miała rację.

– Dziękuję – powiedziała miękko. – Teraz opowiedz, co się stało.

Ravn nadal miał kłopoty z wyrażaniem swoich myśli.

– Pewna dziewczyna w Grindom…- zaczął.

Tova zesztywniała.

– Nie, poczekaj – uspokoił ją Ravn. – Nic mnie z nią nie łączyło. Odebrała życie sobie i dziecku, którego oczekiwała. Utopiła się. Kilka strasznych bab odsądziło ją od czci i wiary…

Przerwał na chwilę, a potem mówił dalej:

– I wtedy nagle pojąłem, co tobie uczyniłem. Musiałem tu przyjechać, żeby się dowiedzieć, co się z tobą dzieje. A wieczorem w twoim alkierzu… miałem sen.

Tova podniosła wzrok i spojrzała na Ravna pytająco. Nigdy jeszcze nie widziała w jego twarzy tyle skupienia i napięcia.

– Śniło mi się, że byłem na pobliskich torfowiskach… Opowiedział Tovie swój dziwny sen o ognikach i dziecku, a na koniec dodał:

– Kiedy się obudziłem i odkryłem, że to wszystko nie działo się na jawie, że nie ma żadnego dziecka, poczułem ulgę, ale zarazem smutek. Ogarnęła mnie tęsknota. Nagle znienawidziłem siebie i życie, jakie do tej pory wiodłem. Ale ciągle jeszcze broniłem się przed tym, co we mnie nowe. Wychowanie, jakiemu byłem poddany, miało mnie wszak uczynić twardym jak skała. Sam nie wydostanę się z tego mroku i chłodu, jakie mnie otaczają. Pomóż mi, Tova. Na Boga, pomóż!

Tova, choć cierpiała przy każdym najmniejszym nawet poruszeniu nogą, odwróciła się do Ravna na tyle, by pogłaskać go po policzku.

– Pomożemy sobie nawzajem, Ravn – wyszeptała.

– Już idą – powiedział, kryjąc twarz w jej włosach i obejmując ramionami.

Pierwszy dobiegł do nich rycerz Gudmund, który z daleka dostrzegł ich pomiędzy drzewami w brzasku jaśniejącego dnia. Upadł na kolana przed córką.

– Dziecino, ile się nacierpiałaś! Zaraz przyjdzie kowal i wydostanie cię z tego okropnego żelastwa.

– Już dobrze, ojcze – uśmiechnęła się blado. – Ravn był przez cały czas przy mnie i pomógł mi przetrwać najgorsze.

Rycerz podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Ravna. Ku swemu ogromnemu zdumieniu na czarnych rzęsach wojownika dostrzegł łzy.

ROZDZIAŁ X

Żona rycerza wyszła przed dom i w blasku porannego słońca ujrzała grupkę ludzi nadchodzących od strony lasu. Zauważywszy córkę, zacisnęła pięści, żeby stłumić zalewającą ją falę histerii.

Tova, szlachcianka, córka rycerza! Może poślubić kogo tylko zechce, nawet samego księcia! Tymczasem niesie ją ten straszny człowiek, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do jego piersi. A Gudmund przyjmuje to ze spokojem! Czyżby nie widział, że ten z gruntu zły mężczyzna pochyla się nad ich córką i szepcze jej coś czule do ucha? O, roześmiali się oboje, a ich oczy wyrażają głębokie porozumienie. O Boże, co to wszystko ma znaczyć?

Wyszła im na spotkanie, blada ze zdenerwowania

– Matko, zarządź, by podano nam coś do jedzenia! – zawołał rycerz.

Nie obdarzywszy nawet jednym spojrzeniem męża, który jej zdaniem zachował się jak zdrajca, zwróciła się do służącej ze słowami:

– Borghild, zaprowadzisz Tovę natychmiast do jej alkierza. Wezwij też kogoś, kto opatrzy jej rany. A wy, panie – popatrzyła na Ravna – opuścicie natychmiast nasz dwór! Natychmiast!

– Chyba nie ma takiego pośpiechu – wtrącił się rycerz. – Najpierw muszę porozmawiać z naszym gościem, a także z Tovą i Borghild. Nie pojmujesz, że życie naszej córki wisiało na włosku? Także nasz dwór jest w niebezpieczeństwie, póki nie wyjaśnimy, co tu się właściwie dzieje.

– W takim razie chcę przy tym być! Nie dopuszczę, aby się stało coś niestosownego.

– Niestosownego! – powtórzył zdenerwowany rycerz. – Czy ty niczego nie rozumiesz?

Przypomniał sobie, jak Tova poprzedniego dnia mówiła, że musi pomóc Ravnowi, bo – jak twierdziła – strasznie mu ciężko. Podobno prosił ją o to, choć oczywiście nie wprost.

Ojciec doskonale rozumiał córkę. Zdawał sobie sprawę, że tylko ona, nikt inny, może odmienić złe serce wojownika. W głębi duszy jednak odczuwał narastający niepokój. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, jak wyglądają sprawy pomiędzy tymi dwojgiem. Świadomość, że jego jedyna córka zakochała się w takim okrutniku, była naprawdę trudna do zniesienia.

Posiłek podano w wielkiej sali. Przy stole zasiedli gospodarze z córką i Ravn, a Borghild im usługiwała.

Gdy już odtworzono wydarzenia minionej nocy, rycerz Gudmund zacisnął powieki, usiłując skupić myśli, i po chwili rzekł:

– Ravn ma rację, twierdząc, że powinniśmy się cofnąć pamięcią do nocy przesilenia wiosennego, kiedy Tova po raz pierwszy zobaczyła postaci za oknem. Odkryliśmy wtedy, że ktoś mieszka w opuszczonej zagrodzie, ale nie udało nam się wyjaśnić, kto.

– Czy to… – zaczaj Ravn, spoglądając pytająco na Tovę.

– Nie, chodzi o inną zagrodę, położoną znacznie bliżej dworu – odpowiedziała pośpiesznie.

– A pamiętasz to zamieszanie w kościele? – zwróciła się do rycerza jego żona.

– W kościele? – zdziwił się rycerz. – To było w tym samym czasie?

– Tak.

– O co chodzi? – zapytał Ravn.

– Ktoś przestawił figurę Madonny – wyjaśnił rycerz.

– Jaki kształt ma ta figura? – zapytał wojownik Grjota, prostując się.

– Och! – zawołała Tova. – Teraz rozumiem. Rzeczywiście, to musiała być Madonna z Dzieciątkiem, drewniana rzeźba. Wielkość także się zgadza. Widziałam tę figurę zawiniętą w płótno! Niósł ją na barkach jakiś mężczyzna i wyglądało to tak, jakby miał głowę z kamienia.

Ravn wodził spojrzeniem po twarzach zebranych, nic nie pojmując.

– Czy waszym zdaniem ci ludzie zakopali figurę w chacie?

– Figura wróciła na swoje miejsce – wyjaśniła Borghild.

– Ale w takim razie do czego im była potrzebna?

– Może chodziło o poświęcenie – rzuciła Tova.

– Zapewne chaty – mruknął rycerz.

– Dlaczego? – zaciekawił się Ravn.

Rycerz, pochyliwszy się do przodu, wyjaśnił:

– Umarł tam mój wuj, a także nieznany gość, który przywlókł do dworu dżumę, ale nikt nie odważył się wejść do środka z obawy przed zarazą. Ciała zmarłych nie zostały pogrzebane w poświęconej ziemi. Chata jest więc pogańskim grobem!

Borghild odruchowo uczyniła znak krzyża.

– Czy to znaczy, że ktoś miał przez cały czas klucz? – zastanawiała się Tova.

– Nie wiem, może przypadkowo dostał się w czyjeś ręce. Zastanawiam się… Twierdzisz, że widziałaś kobiety ciągnące trumnę. Może to wcale nie była trumna, lecz zbliżone trochę do niej kształtem czółno?

Tova nie mogła się skupić. Przeraziła ją wiadomość, że w sąsiadującej z jej alkierzem chacie przez cały czas spoczywali zmarli. Posłała Ravnowi błagalne spojrzenie, nade wszystko pragnąc schronić się w jego bezpiecznych objęciach. Ale oczywiście nie mogła tego uczynić.

– Tak, możliwe, że to było czółno – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Ale po ciemku zdawało mi się…

Ravn oderwał wzrok od twarzy dziewczyny i zwrócił się do rycerza Gudmunda:

– A więc sądzisz, panie, że ci ludzie użyli czółna do wywiezienia szczątków zmarłych?

– Tak, ale intryguje mnie jeszcze coś. Powiedz, córko, jesteś pewna, że widziałaś kobiety?

Tova zmarszczyła czoło.

– Widziałam suknie, długie do samej ziemi – rzekła.

– Suknie? A może to były długie peleryny?

– Właściwie nie wiem.

– Ale nie wykluczasz, że mogli to być mężczyźni?

Jeszcze raz odtworzyła w pamięci obraz sprzed wielu tygodni

– Tak, rzeczywiście mogli to być mężczyźni w długich pelerynach.

Rycerz odchylił się.

– Świetnie, to oznacza, że jedną zagadkę rozwikłaliśmy. Zauważyłem bowiem, że w stajni wiszą zabłocone peleryny, pewnie te same. Wydaje mi się, że czółna użyto nie tylko do wywiezienia szczątków zmarłych, świeć, Panie, nad ich duszą, ale także do opróżnienia chaty z mebli i wyposażenia. Bo przecież twierdzicie, że w środku jest całkiem pusto.

– Tak, zdaje się, że zależało im na tym, by podłoga była całkiem pusta.

– A kto zaglądał przez szpary do wnętrza chaty i twierdził, że nie zauważył nic nadzwyczajnego? – spytała Tova. – Przecież powinien był dostrzec, że chata jest opróżniona z wszelkich sprzętów!

– Masz rację – wybuchnął rycerz. – Øystein! Będzie się musiał wytłumaczyć! Øystein… No cóż, wcale nie jestem tym zaskoczony. Borghild, czy mogłabyś go tu wezwać?

Służąca poderwała się i wyszła pośpiesznie. Zapadło milczenie, które przerwał Ravn:

– Wydaje mi się, że doszliśmy do sedna sprawy. Kim był ów nieznajomy, który przed trzydziestoma laty przywlókł do dworu „czarną śmierć”?

– Nie wiadomo. Mój wuj ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i pozwolił mu się zatrzymać w swojej chacie, nie przypuszczając nawet, jakie będą tego następstwa. Przypominam sobie jedynie, że mówiono, iż nieznajomy przybywał z zachodu, a po drodze odwiedził Grindom.

Ravn zmarszczył brwi.

– Z zachodu? Zabity, na którego natknęliśmy się z Tovą przy opuszczonej zagrodzie w górach, ubrany był tak jak mieszkańcy okolic położonych nad samym morzem.

– Naprawdę? To musi się jakoś ze sobą łączyć – myślał głośno rycerz. – Wiecie co? Przypuszczam, że mężczyzna, którego znaleźliście martwego, to ten sam, który mieszkał w opuszczonym gospodarstwie niedaleko stąd. Prawdopodobnie działali we trzech: Lis, jak nazywa go Tova, któryś z mieszkańców naszego dworu, zdaje się Øystein, wszak niewielu mężczyzn pozostało we dworze, większość przebywa w górach i wypasa bydło. I ów zabity, którego nikt z nas nie zna.

– Jestem pewna, że zabił go Lis – rzuciła Tova z przekonaniem.

– Niewykluczone. Pewnie przestał im być potrzebny.

– Ale o co chodzi? Nic z tego nie pojmuję – przerwała im ostro matka Tovy.

– Wcale mnie to nie dziwi, ty nigdy nic nie rozumiesz – odburknął rycerz. – Pomyśl, ów nieznajomy, który przybył tu z wybrzeża przed trzydziestu laty, miał pewnie przy sobie coś cennego, coś, czego poszukują teraz ci mężczyźni.

– Co takiego?

– Nie wiem.

– I dlaczego dopiero teraz?

– Przypuszczam, że wszystko zaczęło się od tego mężczyzny zabitego w górach. Może to jakiś krewny zadżumionego? W czasach wielkiej zarazy często się zdarzało, że ludzie zabierali z sobą kosztowności i uciekali przed chorobą. Ten zaś człowiek po drodze zatrzymał się w Grindom.

– Ja oczywiście tego nie pamiętam. Zdaje się, że mnie jeszcze wtedy nie było na świecie. Mogę jednak zapytać pana Grjota, który powinien coś o tym wiedzieć.

– Słusznie – podchwyciła żona rycerza, widząc nadarzającą się sposobność pozbycia się kłopotliwego gościa. – Najlepiej będzie, panie, jeśli pojedziesz od razu i dowiesz się wszystkiego.

– Chyba powinieneś się pośpieszyć – dodał Gudmund. – Doszły mnie słuchy, że kiepsko z twym opiekunem.

Wojownik westchnął ciężko, a przez jego oblicze przemknął cień.

– Najlepiej będzie, jeśli wyznam od razu całą prawdę – zaczął. – To ja zadałem mu tę przeklętą ranę. Niełatwo mi dźwigać to brzemię.

Żona rycerza jęknęła przerażona.

– Chciałeś zabić swego opiekuna? Nigdy nie słyszałam o czymś równie okropnym!

– Uratował mi życie – wtrąciła Tova. – Gdyby nie on, Grjot by mnie udusił.

– Musiałem dokonać wyboru – rzekł cicho Ravn. – Bodaj bym już nigdy nie musiał czynić czegoś takiego! Mój pan nie wie, że wbiłem mu nóż w plecy. Tova to przemilczała.

Rycerz i jego żona siedzieli ze zwieszonymi głowami.

Kiedy Borghild wróciła z wiadomością, że nie może znaleźć Øysteina, nikogo specjalnie to nie zdziwiło. Ravn powiedział:

– Cóż, zatem wracam natychmiast do Grindom. Spróbuję się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie, który zajechał do dworu przed trzydziestu laty.

– Pojadę z tobą – zdecydował nagle rycerz. – Powinienem omówić z Grjotem parę spraw, póki jest przy życiu. Z planowanej przeze mnie podróży do miasta i tak nic na razie nie wyjdzie.

– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptała Tova. – Czy mogłabym pojechać razem z wami do Grindom?

– Nie, zabraniam ci! – wykrzyknęła wzburzona matka.

– Ależ tak, oczywiście, że może! – Rycerz objął córkę ramieniem. – Weźmiemy powóz, żebyś się nie zmęczyła. Rana nie jest taka groźna, jak nam się zrazu wydawało.

– Przecież nie możesz jej tam z sobą zabrać! I to jeszcze z tym człowiekiem! – zawołała żona rycerza.

– Wiesz, czego przede wszystkim nie mogę zrobić? – odpowiedział ostro. – Zostawić jej tutaj bez ochrony. Tyle złych przygód już ją spotkało! Wierzę, że razem z Ravnem potrafimy się nią zaopiekować.

Tovę ucieszyła decyzja ojca, ale zaraz przypomniała sobie, że Grjot znał całą prawdę o niej i Ravnie. Jeśli powie rycerzowi, jak wielką krzywdę Ravn jej wyrządził, trudno przewidzieć, co się stanie.

– To znaczy, że porzuciłeś, panie, podejrzenie, iż to wysłannicy królowej Margarethe usiłują poróżnić właścicieli potężnych dworów norweskich? – spytał Ravn, by zmienić temat. On także poczuł się niepewnie.

– Tak, bo choć doszły mnie słuchy o planach królowej, uważam, że w naszej sprawie nie o to chodzi. Dojdziemy prawdy. Jesteśmy na dobrej drodze.

– Na dobrej drodze – szepnęła Tova do ucha Ravnowi, gdy rodzice nieco się oddalili, i dodała: – Jeszcze raz dziękuję za piękną chochlę, obejrzałam ją sobie przy świetle dziennym. Rzeźbił ją prawdziwy artysta!

– Artysta? – żachnął się. – Przecież to moja robota!

– Twoja? – z udanym zachwytem wykrzyknęła Tova. – Jakiś ty zdolny! Czy naprawdę wyrzeźbiłeś ją dla mnie? To znaczy, czy myślałeś o mnie strugając drewno?

– Myślałem nieprzerwanie – zapewnił z powagą.

Tova westchnęła i zadrżała, przepełniona szczęściem.

Niestety, w drodze do Grindom nie miała wielu okazji, by porozmawiać z Ravnem, gdyż siedziała w powozie, podczas gdy on jechał konno. Ale ich gorące spojrzenia często się spotykały. Łącząca ich więź zdawała się być coraz silniejsza. Oboje z utęsknieniem wyczekiwali chwili, gdy zostaną tylko we dwoje, tymczasem rycerz nie spuszczał ich z oka.

W powozie trzęsło niemiłosiernie przez całą drogę nad fiord, na szczęście piękne krajobrazy lata wynagradzały Tovie wszelkie niewygody.

Nigdy wcześniej dziewczyna nie była w Grindom. Z rozszerzonymi ze zdumienia oczami popatrzyła na starą posiadłość, niegdyś własność potężnych jarlów.

Gdy szli już przez dziedziniec, Tova nagle zatrzymała się i z wrażenia ledwie wydobywając z siebie głos, wyszeptała:

– To on, Lis, którego szukamy. Co on tu robi? Dziwne!

– Zwariowałaś? – zdziwił się Ravn. – Przecież to Fredrik! Doradca i przyjaciel Grjota.

– Ale to był Lis!

– Widziałaś tylko jego plecy! Nie bądź głupia.

Kiedy jednak Ravn odtworzył sobie w pamięci twarz Fredrika, skojarzenie Tovy nie wydało mu się już takie absurdalne. On co prawda znał Fredrika od zawsze i przywykł do jego wyglądu, ale… Nie, Tova fantazjuje, to nie może być prawda!

Przybyłych niezwłocznie poprowadzono do Grjota.

Tova przeraziła się ujrzawszy, jak bardzo zniszczyła go choroba. Domyśliła się, że nie zostało mu wiele czasu. Stanęła z tyłu, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Odniosła wrażenie, że Grjot jej nie rozpoznał. Dwaj potężni mężowie wymienili uprzejme słowa powitania i wyrazili wolę puszczenia w niepamięć starych sporów.

– Przybyliśmy tu zapytać ciebie o wydarzenia sprzed trzydziestu lat – oznajmił rycerz. – Czy pamiętasz mężczyznę z zachodu, który pojawił się wtedy w naszych stronach?

Grjot wykrzywił twarz.

– Żądasz chyba ode mnie zbyt wiele. Jakże miałbym spamiętać wszystkich, którzy się tu kręcą?

– Chodzi o czas, kiedy grasowała „czarna śmierć”. Podejrzewano, że właśnie ten człowiek przywlókł dżumę, która poczyniła w naszych dworach tak straszne spustoszenie.

– A, tego pamiętam – odrzekł Grjot.

Milczał długo, zbierając siły. Słychać było jego ciężki oddech, z pewnością miał też gorączkę.

– Zabija mnie ten przeklęty bronchit – jęknął w końcu.

– Bronchit? – spytał powoli Gudmund. – A ja sądziłem, że to rana na plecach sprawia ci tyle cierpienia.

– E tam, coś takiego nie zmogłoby przecież starego Grjota. Choć po prawdzie rana słabo się goi, ale wiesz, ciało już nie takie młode. Strasznie męczy mnie kaszel. Ale jeszcze żarzy się we mnie iskierka życia – dodał.

Tova usłyszała westchnienie z drugiego końca izby. Bardzo ucieszyła się w imieniu Ravna, wiedząc, jaką ulgę przyniosła mu wiadomość, że nie jest winny chorobie opiekuna.

– Tak – westchnął Grjot. – Może powinienem to w końcu wyznać, żeby ominęły mnie czyśćcowe męki? Ale wierz mi, Ravn, że przychodzi mi to z trudem.

Wojownik popatrzył zaskoczony.

– Do mnie kierujesz te słowa, panie? Dlaczego?

– Posłuchaj! Z zachodu przybył mężczyzna, nie znał naszego kraju, ale znał język. Pochodził z wyspy Katanii.

Ravn i Tova drgnęli równocześnie.

– Szukał twojego ojca, Ravn. Fredrik doradził mi jednak, bym się nie przyznawał, że on tu jest, i wysłał obcego w dalszą drogę. Posłuchałem go.

– Dlaczego? – zapytał Ravn, a jego twarz stężała.

– Przestraszyłem się, to proste. Zarówno twój ojciec, jak i ja wiedzieliśmy, że mój ojczym porwał syna księżniczki Katanii, córki szkockiego króla, i uczynił go swym niewolnikiem. Fredrik przypuszczał, że oto nadciąga zemsta. Na wszelki wypadek powiedzieliśmy obaj, że nic nie wiemy o twym ojcu, ale że słyszeliśmy plotki, iż wywieziono go gdzieś dalej w głąb kraju. Mężczyzna ruszył więc dalej, a po jego wyjeździe wybuchła u nas epidemia dżumy.

– Czy przywiózł coś ze sobą? – spytał powoli Gudmund.

– Przyjechał konno, solidnie objuczony. Zdaje się, że Fredrik ruszył w ślad za nim następnego dnia, żeby się zorientować, dokąd się udał, ale już go nie spotkał.

– Czy ja już byłem na świecie? – zapytał cicho Ravn.

– Nie, ty urodziłeś się trzy albo cztery lata później.

– To znaczy, że moi rodzice nie umarli na dżumę?

– Nie, okoliczności ich śmierci są dość niejasne, musiałbyś zapytać o to Fredrika, który zapewne wie więcej, aniżeli mówi. W każdym razie mogę cię zapewnić, że nie miałem z tym nic wspólnego. Zaopiekowałem się tobą, ponieważ byłeś wyjątkowo ładnym i silnym dzieckiem. Zapewniłem ci dobre wychowanie, godne wojownika.

Nie wydawało się, by Ravn podzielał jego zdanie.

– W takim razie mam nadzieję, że byłem dla ciebie, panie, dobrym sługą. Już jako dziecko chodziłem za tobą jak cień. Stałem u twego boku za dnia, nocą zasypiałem na progu twej izby. Starałem zdusić w sobie potworną samotność, jaką odczuwałem, udając twardego i bezwzględnego, nauczyłem się drwić z wszelkich objawów wrażliwości. W pogardzie miałem towarzystwo innych, za wszelką cenę starałem się zdławić w sobie strach, jaki wywoływały we mnie czyny, do których mnie zmuszałeś. Przez całe życie nie zajmowałem się niczym innym, jak tylko pilnowaniem i ochranianiem ciebie. Mam nadzieję, że jesteś ze mnie zadowolony – zakończył z goryczą w głosie.

– Owszem, nawet bardzo – rzekł Grjot.

– Powiedz mi, Grjot – wtrącił rycerz – czy sam wpadłeś na ów nieszczęsny pomysł, żeby porwać moją córkę i w zamian za jej uwolnienie zagarnąć moje dobra?

Mężczyzna na łożu machnął ręką.

– Nie, nie, podsunął mi to Fredrik, zresztą uważam, że była to świetna myśl. Nie pojmuję jednak, jak mogłeś wysłać ludzi, żeby podłożyli ogień pod Grindom. Przecież naraziłeś tym samym życie swojej córki.

– Nikogo nie posyłałem. Wprawdzie Øystein, jeden z parobków, twierdzi, że taki otrzymał rozkaz, jednak nie potrafił powiedzieć, od kogo.

– To znaczy, że wtrącił się ktoś obcy?

– Jedna osoba, która zresztą już nie żyje.

Twarz Grjota pociemniała z gniewu.

– Znam Øysteina, powiadają, że to mój bękart. No cóż, nie da się tego wykluczyć.

Tova zapominając, że powinna trzymać się w cieniu, wybuchła;

– Czy spotkałeś go, Ravn, tu w Grindom wczesną wiosną?

– Owszem, razem z Fredrikiem.

– Proszę, proszę, kogo ja widzę – rzekł Grjot mile zaskoczony. – Rycerzu Gudmundzie, Grjot jeszcze się nie poddał. Zamierzam poślubić twoją córkę, bo pewnie nikt inny jej nie zechce po tym, jak…

– O co chodzi? – spytał z niepokojem rycerz.

– A co, Ravn nic ci nie opowiedział? – chory zarechotał złośliwie. – Dziewczyna także się nie poskarżyła, że ją zhańbił?

Rycerz poczerwieniał na twarzy. Zapadło ciężkie milczenie, które przerwała Tova:

– Jeśli Ravn powiedział wam coś takiego, panie Grjocie, to pewnie dla przechwałki. Chciał, byś był z niego zadowolony. Ja mogę jednak przysiąc, że Ravn nigdy nie użył wobec mnie przemocy.

Rycerz patrzył to na nią, to na Ravna, zaskoczonego słowami dziewczyny. Tova odważnie wytrzymała wzrok ojca, a Ravn zachodził w głowę, jak mogła przysiąc nieprawdę, ona, która tak gorąco wierzyła w Madonnę.

Ale nawet jeden mięsień nie drgnął w jego twarzy.

– Wierzę ci, córko – powiedział rycerz. – Wiem, że nie okłamałabyś mnie. Ale wracając do sprawy. Wszystko wskazuje na to, że Fredrik z Øysteinem zmówili się, żeby nas ze sobą skłócić, Grjot. Prawdopodobnie po to, by…

Ale pan na Grindom, wyraźnie zmęczony rozmową, zapadł w drzemkę. Opuścili więc izbę i zostawili go pod opieką służby.

Kiedy wyszli, Ravn szepnął do Tovy:

– Jak mogłaś przysiąc, że nic ci nie zrobiłem? Okłamałaś ojca i swoją Madonnę.

– Nieprawda – odrzekła, patrząc mu w oczy. – Czy to gwałt, jeśli kobieta dostanie to, czego tak naprawdę w głębi serca pragnie? – I uśmiechnęła się do niego.

Ravn stał oniemiały. Długo patrzył na nią, jak odchodzi lekko utykając.

Poczuł żarliwe pragnienie, by już na zawsze pozostać przy niej, opiekować się nią, ofiarować jej całą swoją miłość i cieszyć się jej miłością. Jednocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że rodzice dziewczyny nigdy mu jej nie oddadzą.

Pozostanie mu tylko cudowne wspomnienie tej krótkiej chwili, gdy tuląc do siebie uwięzioną w potrzasku Tovę, po raz pierwszy doznał prawdziwej bliskości drugiego człowieka.

ROZDZIAŁ XI

Ravn powiadomił rycerza i Tovę, że zamierza udać się na wybrzeże, bo dowiedział się w końcu, jak nazywał się ów mężczyzna, który spotkał się z Øysteinem i Fredrikiem w Grindom, a którego już nikt później nie widział.

– Trudno się dziwić, skoro Fredrik go zabił – rzuciła z przekąsem Tova. – Czy wrócisz prędko?

– Sądzę, że będziecie chcieli usłyszeć, czy udało mi się rozwikłać zagadkę? – Serce zabiło mu mocno w nadziei, że powiedzą: „tak”.

– Oczywiście – odpowiedział bez wahania rycerz.

– To dobrze – ucieszył się wojownik, a na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga. Teraz, gdy wiadomo już było, kogo szukał przybysz z Katanii, Ravn uznał, że sprawa dotyczy jego osobiście.

Starał się przedłużyć moment rozstania, gdyż bardzo mu zależało na tym, by pożegnać się z Tovą na osobności, ale widząc, że ojciec nie odstępuje córki, ruszył powoli w stronę stajni. Doniesiono mu, że Fredrik w pośpiechu, jakby grunt mu się palił pod nogami, osiodłał konia i pogalopował na wschód. Nieoczekiwany przyjazd rycerza najwyraźniej pokrzyżował mu plany.

Tova stanęła przy drzwiach powozu.

– Może poszłabym do stajni, ojcze? Chciałabym się pomodlić za konia Ravna, żeby szczęśliwie dowiózł go do celu.

Rycerz bez trudu przejrzał zamiary Tovy i rozbawiony wymyślonym przez nią pretekstem, wybuchnął śmiechem.

– Doprawdy wrodziłaś się we mnie, córko! Twoja matka nigdy nas nie zrozumie! Ale okażmy jej pobłażliwość, ona po prostu jest inna. Jedźmy już, żeby przed zmrokiem zdążyć do domu!

Tova niechętnie wsiadła do powozu.

W niewielkiej osadzie rybackiej nad morzem Ravn odnalazł brata zamordowanego.

– Ach, więc nie żyje – westchnął rybak. – Spodziewałem się, że tak skończy, poszukiwacz przygód! Wbił sobie do głowy, że odnajdzie skarb.

– Skarb?

– Ano właśnie. Przed trzydziestu laty przybył tu mężczyzna z dalekich stron, objuczony bagażami. Mój brat był wtedy jeszcze dzieckiem, ale ciągle wspominał, że widział u niego złoto i klejnoty.

– W jaki sposób nawiązał znajomość z Fredrikiem z Grindom?

– Zapamiętał, że obcy zamierzał udać się do Grindom w poszukiwaniu jakiegoś potomka szkockiej dynastii. Na wiosnę pojechał więc w tamte strony, a kiedy wrócił, zachowywał się tak, jakby go coś opętało. Wyjawił mi jednak, że spotkał tam kilku ludzi. Jeden z nich podobno wiedział, dokąd podążył przed trzydziestu laty ów przybysz. Domyślam się, że mój brat nakładł tamtym do głowy bredni o wielkim skarbie. Później przepadł bez wieści.

– A co takiego wiedział o przybyszu z Katanii? – zapytał ostrożnie Ravn.

– Tylko tyle, że bardzo mu zależało, by spotkać się z człowiekiem, którego szukał. Jak powiadasz, panie, z twoim ojcem.

Ravn pokiwał głową.

– Czy to on przywlókł do was „czarną śmierć”?

– Nie, u nas zaraza wybuchła, zanim przybył. Być może sam tutaj się zaraził.

Ravn podziękował rybakowi i opuścił osadę.

Trzy dni później Tova usłyszała wieść, że okrutny wojownik Grjota zmierza do dworu rycerskiego. Nieprzyjemnie poruszyło ją to określenie – okrutny – gdyż nie takim zapamiętała Ravna z ostatniego spotkania. Dawno już wymazała z pamięci zło, które wyrządził jej Ravn. W sercu jak najcenniejszy klejnot ukryła tylko wspomnienie o krótkiej chwili czułości, gdy leżała w jego ramionach, przytulona twarzą do szorstkiego policzka. Pragnęła wierzyć, że Ravn, choć nieświadomie, szukał jej bliskości…

Gdyby jeszcze potrafiła zapomnieć o gorączce, jaka zawładnęła jej ciałem, gdy tulił ją do siebie!

Niestety, to nie było takie proste.

Teraz rzuciła wszystko i, nie zauważona przez nikogo, wybiegła Ravnowi na spotkanie.

Rankiem rycerz wygłosił pouczającą mowę. Stwierdził, że doskonale rozumie intencje córki, która pragnie pomóc Ravnowi, ale ostrzega, że nie zgodzi się na jej bliższą z nim znajomość. Wkrótce bowiem zamierza ją wydać za mąż za człowieka wysokiego rodu. Jego zdaniem Tova powinna zapomnieć o swym dziecinnym zadurzeniu.

– W takim razie wybieram klasztor – odparła dziewczyna z uporem.

Ojciec westchnął ciężko.

– Drogie dziecko, poczekaj! Nigdy wcześniej nie byłaś zakochana. Takie uczucia szybko mijają, wierz mi.

Kiedy jednak ujrzał w oczach Tovy łzy, stracił pewność siebie. Tymczasem żona stanowczo się domagała, by córkę niezwłocznie wydać za doradcę królewskiego. Doprawdy wszystko się strasznie pogmatwało, pomyślał zafrasowany rycerz.

Tova pośpiesznie kroczyła drogą prowadzącą w kierunku fiordu. Utykała lekko, ale rana na nodze prawie się już zagoiła.

Gdzie on jest? zastanawiała się, wiedząc, że nie powinna oddalać się zbytnio od dworu.

Kiedy zbliżyła się do Wilczej Jamy, przebiegł jej po plecach dreszcz lęku. Stroma, posępna skała wznosiła się niemal pionowo nad jej głową. Zapragnęła jak najprędzej minąć to pełne grozy miejsce. Ruszyła biegiem, jakby ktoś ją gonił. Niestety, ból w nodze odezwał się na nowo i choć serce tłukło jej się w piersiach jak oszalałe, nie było rady, musiała zwolnić. Pomyślała, że gdyby był przy niej Ravn, na pewno niczego by się nie lękała.

Na szczęście doszła już na skraj ponurego lasu i otworzył się przed nią widok na rozległą przestrzeń. W oddali ujrzała samotnego jeźdźca, który wstrzymał konia i popatrzył w jej stronę.

– Ravn! – krzyknęła i zaczęła wymachiwać gwałtownie ręką.

Przynaglony wierzchowiec ruszył galopem w kierunku Tovy i w jednej chwili Ravn znalazł się tuż obok.

Świat wokół zawirował, kiedy zobaczyła jego twarz, którą tyle razy próbowała odtworzyć sobie w pamięci. Teraz nie mogła oderwać od niej oczu, choć z trudem wytrzymywała przenikliwe spojrzenie Ravna.

– Tova, co tu robisz? – zapytał surowo, choć bez złości.

– Doszły mnie słuchy, że jesteś w drodze, wyszłam ci więc na spotkanie – uśmiechnęła się dziewczyna.

Ravn nie przestawał na nią patrzeć, ale córka rycerza odniosła wrażenie, że wcale nie słyszy, co do niego mówi. Wpatrywał się w nią uparcie, jakby pragnął wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, świadomy, że być może widzą się po raz ostatni…

Był piękny, gorący letni dzień. Ziemia parowała, przesycając powietrze intensywną wonią roślin.

– Tova… – zaczął Ravn.

– Tak? – uniosła głowę, a w jej oczach zalśniły gwiazdy.

– Chyba rozumiesz, że nie mamy przed sobą przyszłości? Jesteś córką rycerza, a ja okrutnikiem wzbudzającym powszechny strach. Twoja matka mnie nienawidzi, a ojciec nigdy nie pozwoli…

– Przestań w kółko powtarzać to samo! – poprosiła zrezygnowana.

– Wkrótce będziemy musieli pożegnać się na zawsze – rzekł z wysiłkiem.

– Ale przecież miałam ci pomóc! – jęknęła żałośnie.

– Już mi pomogłaś, najmilsza, nie zauważyłaś tego?

– Tak, wiem, zmieniłeś się, ale przecież mogę…

– Nie. Ciąży na mnie brzemię przeszłości. Nie potrafię właściwie odnosić się do kobiet. Nigdy nie wierzyłem w czułość i dobroć. Nie, nie potrafię tego wyjaśnić, nie znajduję odpowiednich słów…

– Nie wierzę, potrafisz naprawdę pięknie mówić, chociaż nikt cię tego nie uczył. Jesteś bardzo mądry, a jeśli sobie wzajemnie pomożemy…

– Nigdy nie zostanę przyjęty, Tovo – wyrzekł ze smutkiem, ale kiedy ujrzał, jak dziewczyna rozpaczliwie się stara, by się nie rozpłakać, objął ją ramieniem i powiedział: – Chodź, przejdziemy się do lasu! Koń popasie się tu, na łące.

W chłodnym cieniu usiadł na trawie, a Tova uklęknęła obok.

Już kiedyś klęczała w taki sposób w łóżku w opuszczonej górskiej zagrodzie. Przypomniał sobie, jak bardzo to go wzburzyło. Krzyknął wówczas na nią, sam nie wiedząc, z jakiego powodu. Był taki okropny dla tej drobnej istoty! Teraz, wyciągnąwszy do niej rękę, spytał niewyraźnie:

– Czy możesz mi wybaczyć, Tovo? Czy wybaczysz mi wszelkie zło, które ci wyrządziłem? Tak cię proszę! Nigdy dotąd nie zwracałem się do nikogo z taką prośbą, póki ty mnie tego nie nauczyłaś.

Przez chwilę wpatrywała się w Ravna niepewnie, z drżeniem, a potem przytuliła się do niego. Ledwie zdołał się opanować, oszołomiony jej bliskością.

– Zniknę z twego życia – mówił ochrypłym głosem. – Ale pozwól mi choć przez krótką chwilę tak cię obejmować.

Szorstką dłonią gładził ją nieporadnie po twarzy, jakby chciał wyrazić swój ból i rozpaczliwą tęsknotę.

– Jeśli to nie jest czułość, to ja już chyba nic nie pojmuję – roześmiała się Tova wzruszona. – Wiem, że to, co robimy, jest szaleństwem, ale czuję się taka szczęśliwa!

Ravn nade wszystko pragnął wyrazić Tovie, jak bardzo ją kocha, ale lękał się swej gwałtowności. Poczuł się taki bezradny.

Tova uświadomiła sobie nagle, że powinna mu pomóc zrozumieć, co znaczy czułość i oddanie, bo mimo iż tak bardzo się starał, zdawał się być całkiem zagubiony. Zresztą, czy znając jego przeszłość, można było oczekiwać czego innego?

– Siedź przez chwilę całkiem nieruchomo… – szepnęła. – Tak. I zamknij oczy. Nie bój się, po prostu zamknij!

Gdy pogładziła go leciutko po włosach, odniósł wrażenie, jakby otarł się o nie skrzydełkami kolorowy motyl Opuszkami palców Tova powiodła po wargach Ravna i poczuła, że zadrżał pod wpływem jej dotyku. Potem ujęła w dłonie jego twarz i pochyliła się do przodu.

Tova nigdy dotąd nie całowała mężczyzny, ale miała w sobie instynkt miłości jak wszystkie kobiety. Jej wilgotne usta spoczęły najpierw na jednym policzku, a potem dotknęły drugiego. Dłonie Ravna drgnęły, a oddech stał się ciężki i nierówny.

– Nie, nie mam odwagi – wyszeptała Tova.

– Czego się obawiasz? – spytał, otwierając oczy.

Jej twarz była tak blisko, dostrzegł jej półotwarte usta.

– Wiesz, co mam na myśli.

Ravn zrozumiał. Możliwie najdelikatniej przyciągnął Tovę do siebie i ich usta się połączyły. Szybko jednak stracił panowanie nad sobą. Tova poczuła nagle, jak obsypuje ją pocałunkami, namiętnymi, pełnymi pożądania. Jej ciało zapłonęło niczym pochodnia.

Ravn ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał ogarniającą go żądzę i wstał.

– Chodź – powiedział, biorąc Tovę za rękę. – Nim zrobię coś niewybaczalnego.

Dziewczyna odczuła ulgę, choć równocześnie była odrobinę zawiedziona. Doskonale rozumiała jego intencje. Kiedyś rzucił się na nią, ale wtedy był prymitywnym zwierzęciem. Teraz miał świadomość tego, co robi, i dlatego nie chciał jej zniewalać.

– Marzyłem o tym… żeby kiedyś przeżyć to z tobą jeszcze raz – rzucił niejasno. – Teraz, właśnie teraz pokazałaś mi, że można to zrobić pięknie i z czułością. Ale choć bardzo pragnę, by tak właśnie się stało, nigdy to nie nastąpi. Jestem dzikusem, zresztą nigdy cię nie dostanę. A, nie powiedziałem ci jeszcze… Grjot umarł – dodał.

Tova w lot pojęła sens jego słów: był wolny.

Ruszyli przed siebie. Ravn chwycił jedną ręką konia za uzdę, a drugą podał dziewczynie.

– Jak to dobrze móc się nieco podeprzeć, od razu noga mniej mnie boli – uśmiechnęła się Tova, ujmując jego ciepłą i bezpieczną dłoń.

Ravn czuł, że serce rozrywa mu bolesna tęsknota.

Był zrozpaczony. Życie bez Tovy nie miało dla niego żadnej wartości.

– Co teraz zrobisz? – spytała, jakby czytając w jego myślach. – Zostaniesz w Grindom?

– To ostatnie, na co miałbym ochotę. Przede wszystkim zamierzam się dowiedzieć, czego chciał od mojego ojca ów przybysz z Katanii.

– Czyżbyś miał zamiar przekopać do końca klepisko w starej chacie? Przecież to nie ma sensu!

– Dlaczego?

– Ojciec rozmawiał z pewnym sędziwym starcem, który urodził się i całe swoje życie przeżył w naszym dworze. Niełatwo było wydobyć z niego cokolwiek, ale w końcu udało się nakierować jego wspomnienia na czas, gdy „czarna śmierć” zbierała w okolicy swe śmiertelne żniwo. Nie wiem, na ile możemy ufać słowom staruszka. W każdym razie on twierdzi, że widział owego nieznajomego, który zajechał przed trzydziestu laty do dworu.

– I co? – zapytał Ravn bez tchu.

Tova popatrzyła nań zatroskana.

– Staruszek utrzymuje, że nieznajomy nic ze sobą nie przywiózł.

– Jak to? Przecież wszyscy zgodnie twierdzili, że koń był objuczony! Ja natomiast słyszałem, że Fredrik pojechał za nim następnego dnia, ale go nie spotkał.

– To niemożliwe. Przecież wszyscy we dworze rycerskim wiedzieli o przyjeździe obcego. Chyba że…

– O czym myślisz?

Dziewczyna w skupieniu popatrzyła na Ravna.

– Mężczyzna był śmiertelnie chory. Nie mógł zatem jechać zbyt szybko. Może zauważył, że ktoś podąża jego śladem, i ukrył swój bagaż po drodze? Może Fredrik przybył do dworu, zanim dotarł tam ów nieznajomy? Dlatego nikt nic nie wiedział?

Ravn, patrząc na ożywioną twarz dziewczyny, myślał z bólem w sercu, jak bardzo ją kocha.

– Rzeczywiście tak mogło być, Tova. Tylko gdzie? Gdzie mógł to ukryć?

– Na pewno nie na otwartym polu, ale… – Tova złapała głęboki oddech i rzuciła z triumfem: – Wilcza Jama!

– No, chyba że przejeżdżał akurat tamtędy w chwili, gdy zauważył Fredrika – Ravn był dość sceptyczny.

– Ale to możliwe, przecież minęła prawie doba od momentu, gdy opuścił Grindom. Musiał więc być już niedaleko naszego dworu.

– No cóż, w każdym razie możemy to sprawdzić – zdecydował Ravn. – Zawsze sądziłem, że wejście do Wilczej Jamy znajduje się nad przepaścią.

– Nie, przeciwnie, u stóp urwiska, właściwie nie tak znów daleko od traktu.

– Ale przecież w ciągu trzydziestu lat ktoś tam na pewno nie raz zaglądał?

– Nie byłabym tego pewna. Ta jama jest podobno bardzo głęboka i bardzo niebezpieczna, tak przynajmniej o niej mówią.

– Czy naprawdę wilki mają tam swe legowisko?

– Kiedyś rzeczywiście miały, ale w ostatnich kilku latach nikt ich tu nie widział. Może dlatego, że to tak niedaleko drogi? Nigdy nie wchodziłam do jamy, ale ojciec opowiadał, że jest tak głęboka, że nie słychać odgłosu spadających na dno kamieni.

– To znaczy, że nic tam nie znajdziemy?

– Wilcza Jama ma wiele odgałęzień i korytarzy prowadzących nie tylko w dół, ale i w bok. Prawdziwy labirynt, jak powiada ojciec.

Ravn przez długą chwilę nie spuszczał wzroku z dziewczyny.

– Nie boisz się? – zapytał w końcu.

– Nie, o ile pójdziesz ze mną.

– Wiesz, że bym cię nie zostawił. Prowadź więc! Dobrze, że mam przy sobie świecę.

– Omal nie zapomniałam ci powiedzieć – rzekła po chwili Tova. – Znaleziono Øysteina. Powiesił się. W każdym razie tak to wyglądało. Mój ojciec jednak twierdzi, że Øystein nigdy nie zdobyłby się na samobójstwo.

– Znów Fredrik! Złoczyńcy często mordują się nawzajem, to nic nowego. Pozostał więc sam!

Zostawili konia na popas, a sami ruszyli w głąb lasu.

Niebawem ujrzeli posępne urwisko.

– To tam – Tova wskazała na płaskie głazy leżące nieopodal. – Tam powinno być wejście do Wilczej Jamy.

Ravn poczuł, jak dziewczyna ufnie ściska jego dłoń. Nie mógł się dłużej oprzeć pokusie. Wziął Tovę w ramiona i całował długo, z miłością, tak jak go nauczyła. Och, to było cudowne!

Tova uśmiechnęła się, a oczy zabłysły jej jak dwie gwiazdy. Głęboko wzruszyła go ta drobna dziewczyna, która wybaczyła mu wszystko i teraz traktowała go jak przyjaciela.

Podeszli do wejścia do jamy.

– Ostrożnie – ostrzegła Tova, gdy pochyleni nisko przeciskali się między głazami. Gdy już wreszcie mogli się wyprostować, powiedziała: – Nie mam pojęcia, która odnoga prowadzi w bezdenną czeluść.

Blask świecy igrał na ścianach i rozjaśniał mroczne wejścia do nieznanych korytarzy.

– Tam! – zawołał Ravn. – Tam jest przepaść, nie podchodź!

Podniósł kamień i cisnął go w dół. Słyszeli, jak obijał się o ściany, coraz niżej i niżej, aż wreszcie zapadła cisza.

– Uff – wyszeptał wojownik ogarnięty grozą. – Jeśli tam ów obcy wrzucił swoje kosztowności, nigdy ich nie odnajdziemy.

– Nie wiadomo, czy w ogóle tu są.

– Poszukamy! – zadecydował Ravn. – Zastanów się, gdybyś znalazła się na jego miejscu, gdzie ukryłabyś rzeczy?

– Był chory, nie miał sił – myślała na głos Tova. – Ja bym poszła tam – powiedziała i skierowała się na lewo od niebezpiecznego szybu.

– Ja też.

Wczołgali się w długie wąskie przejście, ale zaraz zawrócili.

– Nie, to ślepy korytarz, tutaj nic nie dałoby się schować. Sprawdźmy następny – zaproponował Ravn.

Blask świecy rozświetlił wejście do komnaty, długiej i tak wysokiej, że nie mogli dostrzec sklepienia. W środku unosił się osobliwy zapach.

– Dzikie zwierzęta – rzekł Ravn. – Pewnie tu właśnie miały legowisko wilki.

– W takim razie nieznajomy tu także nie mógł nic ukryć.

– Rzeczywiście, nasze przypuszczenia wydają mi się coraz bardziej niedorzeczne. Ale skoro już tu przyszliśmy, sprawdzimy wszystkie korytarze.

Zawrócili. Teraz czekało ich bardzo niebezpieczne zadanie, bo musieli dostać się do przejścia, ciągnącego się za głęboką czeluścią.

Ravn podał Tovie dłoń i wpełzli razem do znajdującego się dość wysoko otworu.

Zrazu czołgali się, wreszcie korytarz powiększył się na tyle, że mogli uklęknąć.

– Ravn, zobacz! – krzyknęła nagle Tova.

Ale on już dostrzegł to samo co ona: ustawione obok siebie kuferki. Czas obszedł się z nimi nadspodziewanie łaskawie, zapewne były równie piękne, jak przed trzydziestu laty.

Ravn chwycił za rzemień spinający skrzynki.

– Nie otworzę ich tutaj – powiedział głosem drżącym z napięcia. – Chyba pojmujesz, Tova, że nie szukam skarbów, ale wiadomości o swym pochodzeniu. Chcę wiedzieć, kim jestem, nie chcę pozostać jedynie okrutnym Ravnem, potomkiem niewolnika.

Dziewczyna skinęła głową, czując, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.

Zawrócili, ale gdy już wczołgali się do wąskiego korytarza, Tova chwyciła swego towarzysza mocno za ramię.

– Cii – wyszeptała. – Zgaś świecę! Ktoś wszedł do jamy.

Ravn posłuchał jej natychmiast, jeszcze zanim usłyszał kroki odbijające się echem o skalne ściany.

– Ravn! – rozległo się wołanie. – Wiem, że tu jesteś, widziałem twego konia. Zauważyłem też płomień świecy. Co tu robisz? Obściskujesz znowu córkę rycerza?

Ravn ujął mocniej dłoń dziewczyny.

– Fredrik – szepnął. – Potwór!

Znów rozległo się wołanie:

– A więc tu są jakieś korytarze! Ciekawe! Czyżbyś dokonał dla mnie jakiegoś odkrycia?

– Może! – krzyknął Ravn.

– Bardzo dziękuję – odpowiedział Fredrik. – Oszczędziłeś mi wysiłku! Dobrze, że się odezwałeś, przynajmniej wiem, w którym kierunku wypuścić strzałę.

Ravn zdążył dać Tovie znak, żeby się skryła za jego plecami, gdy rozległ się świst strzały i uderzenie o skalną ścianę.

– No wiesz, Fredrik, chyba potrafisz lepiej strzelać? Chybiłeś! – zawołał Ravn.

Fredrik postąpił więc kilka kroków naprzód i nagle usłyszeli chrzęst kamieni, a potem rozdzierający krzyk, który stopniowo cichł w bezdennej czeluści. Wreszcie zapanowała kompletna cisza.

– Ravn! Chyba zemdleję – wyjęczała Tova, drżąc z przerażenia.

Przytulając dziewczynę mocno do siebie, Ravn wykrztusił:

– Sam nie wiem, chyba nie zrobiłem tego celowo. Ale powinienem go chociaż ostrzec.

– Ja też nic nie uczyniłam! – rzekła Tova. – Musimy o tym zapomnieć. O ile nam się uda…

– To nie był dobry człowiek. Myślę, że ksiądz powinien odprawić tu modły za jego duszę, żeby się nie błąkała!

– Tak. A teraz chodźmy już do dworu!

Otworzyli kufry w sali rycerskiej w obecności rycerza i jego żony. Wśród zniszczonych przez czas ubrań i spleśniałej żywności w jednej ze skrzyń znaleźli srebro, złoto, ozdoby i niezwykle piękne klejnoty, a także zwoje pergaminu z pieczęcią królewską.

Rycerz z największą ostrożnością rozwinął rulon i popatrzył na dziwne pismo. Odchrząknął głośno.

– No tak, chyba nikt prócz mnie nie zdoła tego odczytać. Dzięki licznym podróżom poznałem języki innych ludów – rzekł z udawaną pewnością. Tak naprawdę rozumiał tylko pojedyncze słowa, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznał.

Pozostali pokiwali głowami. Żona Gudmunda, która wybuchła gniewem, ujrzawszy Tovę zajeżdżającą na dziedziniec dworu na koniu znienawidzonego przez nią człowieka, oglądała teraz zauroczona piękne klejnoty. Rycerz z niesmakiem odwrócił głowę i zerknął ukradkiem na córkę, która zacisnęła tak mocno dłoń na ręku Ravna, że aż zbielały jej kostki. Zrozumiał, że treść dokumentów ma ogromne znaczenie dla nich dwojga, choć oczywiście największe dla tego nieszczęśnika…

– No cóż – zaczaj – litery nie wszędzie są wyraźne, ale zdaje się, że nieznajomy przybył tu przed laty w poszukiwaniu ostatniego potomka rodu królewskiego, następcy tronu… Tak, Ravn, wygląda na to, że, jeśli zechcesz, to możesz ubiegać się o prawo do tronu Szkocji.

Pośpiesznie zwinął rulon, obiecując sobie w duchu, że przy okazji poprosi bardziej uczonych mężów o pomoc. Tova dygnęła żartobliwie przed Ravnem, który uśmiechał się zakłopotany.

Tymczasem jej ojciec rzekł w zamyśleniu:

– O ile wiem, Szkocja nie jest najbezpieczniejszym miejscem dla następcy tronu, bo przez cały czas trwa tam bezwzględna walka o władzę, gdy tymczasem i tak Anglia rządzi całym krajem. Sądzę, że powinieneś to wiedzieć, Ravn, nim ruszysz za morze…

– Chyba zrezygnuję. Nietęskno mi do waśni, nie marzę o panowaniu. Gdybym tylko mógł dostać rękę waszej córki, uznałbym siebie za najbogatszego człowieka na świecie.

Rycerz uśmiechnął się.

– Żono, co ty na to? – zapytał trochę złośliwie.

Matka Tovy z trudem oderwała oczy od kosztowności i odrzekła słodko:

– Ależ naturalnie, szkocki książę!

Rycerz nie zamierzał wyprowadzać żony z błędu.

– Właściwie bardzo mi na rękę, że nie masz tu w Norwegii żadnych posiadłości – rzekł do Ravna. – Potrzebuję kogoś, kto przejąłby po mnie dwór. Zastanawiam się jednak, czy póki co nie braknie ci nieco ogłady?

– Nie zaprzeczam – westchnął Ravn. – Ale uczę się każdego dnia czegoś nowego, bowiem bardzo chcę się zmienić.

– Dobrze! A co z tobą, Tova? Czy w dalszym ciągu wybierasz się do klasztoru?

– Już nie – odpowiedziała szybko dziewczyna i dodała po cichu: – Zgódź się, ojcze!

– No, no! Chyba nie ma takiego pośpiechu, najpierw muszę lepiej poznać przyszłego zięcia!

Tak naprawdę jednak rycerz właściwie już dał Ravnowi przyzwolenie na małżeństwo z Tovą, bo choć chwilami młodzieniec zachowywał się jak nieokrzesany dzikus, to jednak naprawdę kochał jego córkę.

Kto wie? Może rycerz właściwie odczytał listy ukryte w kufrach przybysza z dalekich stron? Wiele na to wskazywało.

Dla Ravna jego królewskie korzenie nie miały żadnego znaczenia. Myślał tylko o tym, że niedługo znów weźmie Tovę w ramiona. Tym razem nie pozwoli, by później płakała. Tym razem jej piękne oczy zalśnią szczęściem. Tyle miłości pragnie jej ofiarować!

Nagle życie wydało mu się takie cudowne, takie kuszące. Cała przyszłość u boku Tovy…

Czuł się tak, jakby wyszedł z doliny cieni na zalane słońcem rozległe zielone łąki.

Margit Sandemo

***